Aktualizacja strony została wstrzymana

„Nie hukiem, ale skomleniem”: Śmierć amerykańskiego uniwersytetu – Joseph Pearce

„I tak się właśnie kończy świat – napisał T. S. Eliot – nie hukiem, ale skomleniem”[1]. Obojętnie, czy świat skończy się lub nie w sposób, jaki przepowiedział Eliot, możemy bezpiecznie przepowiedzieć nieuchronnie zbliżający się upadek amerykańskiego uniwersytetu. Tak naprawdę tego właśnie lata, lata niszczycielskiego niezadowolenia, jesteśmy świadkami, jak na naszych oczach popełnia on mizdrzące się i skomlące samobójstwo.

Tę apokaliptyczną perspektywę obwieszcza nagłówek artykułu Boba Zeidmana, który został opublikowany 15 lipca w „The Epoch Times”: „Śmierć liberalnego uniwersytetu amerykańskiego nastąpiła w tym miesiącu”. Powodem apokaliptycznego obwieszczenia pana Zeidmana była decyzja Uniwersytetu Cornella, jego alma mater, by rozpocząć praktykę systematycznej dyskryminacji rasowej. Pana Zeidmana oburzyło, że ów uniwersytet ogłosił stypendium dla studentów, które opiera się na jednym kryterium – kolorze skóry danej osoby. Te nowe stypendia są dostępne jedynie dla czarnoskórych studentów. „Pierwsze pytanie, jakie mi się nasuwa, to: kto jest czarnoskóry? – pisze pan Zeidman. – Czy to ktoś wywodzący się od niewolnika w Ameryce? Czy to ktoś, kto ma przynajmniej jednego rodzica, jednego dziadka albo jednego pradziadka, który ma wyraźnie czarną skórę na fotografii? Czy dotyczy to studentów z Afryki, czy tylko Afroamerykanów? Czy dotyczy to ludzi z Indii? Z Jamajki? Czy administratorzy stypendium zrobią testy DNA?”

Wywodzący się z robotniczej żydowskiej rodziny i piszący o antysemickiej dyskryminacji, której doświadczył jako młody człowiek, pan Zeidman mimo to osiągnął sukces jako przedsiębiorca w środowisku nowoczesnej technologii Doliny Krzemowej. „Wierzyłem w motto Uniwersytetu Cornella, że nawet żydowski student z robotniczej rodziny – taki jak ja – może tam uczęszczać i wyróżniać się – pisze. – Wysoko sobie ceniłem środowisko na Uniwersytecie Cornella, gdzie studiowałem i gdzie zaprzyjaźniłem się z ludźmi z każdego środowiska etnicznego, religijnego i klasowego, gdzie rozmawiałem, debatowałem i bawiłem się na równej stopie, bez kwestionowania tego, w jaki sposób którykolwiek z nas został przyjęty, lub czy faktycznie którykolwiek z nas tam należał. Jeśli chodzi o mnie, tamto uczucie dumy minęło”.

Następnie ubolewa: „opinie takie, jak moje w tym artykule, są rzadko tolerowane w dzisiejszych czasach, szczególnie przez instytuty wyższej edukacji” i przytacza niedawny przykład bojkotu i protestów wobec profesora Williama A. Jacobsona ze Szkoły Prawa Uniwersytetu Cornella, które wywołała jego krytyka ruchu Black Lives Matter.

Pan Zeidman, długoletni darczyńca Uniwersytetu Cornella, poinformował administrację tej uczelni, że nie będzie już wspierał finansowo alma mater. Kontaktuje się także z innymi darczyńcami, mając nadzieję na przekonanie ich, by wycofali swoje wsparcie. „Być może presja finansowa sprawi, że Uniwersytet Cornella powróci do swoich korzeni, czyli polityki niezwracania uwagi na rasę, religię i płeć, i gdzie prawdziwa wolność oraz równość ponownie stanie się główną wartością, tak jak zamierzali jego założyciele”.

Chociaż łatwo jest solidaryzować się z perspektywą pana Zeidmana, to należy zauważyć, że forma pozytywnej dyskryminacji albo akcji afirmacyjnej, która budzi w nim sprzeciw, istniała już od dłuższego czasu. To kwestia dyskusyjna, czy dyskryminacja rasowa na korzyść grup pokrzywdzonych ma uzasadnienie. To, co nie ma uzasadnienia, to sugestia, że nie jest to kwestia dyskusyjna. To, co jest równie nieuzasadnione, to nietolerancja, która uzasadnia bojkoty i groźby wobec tych, którzy pragną takie kwestie dyskutować. To, co jest także nieuzasadnione, to tchórzostwo tych, którzy nie robią nic w obliczu nietolerancji, która nie chce debatować pewnych kwestii i która prześladuje tych, którzy chcą je debatować.

Tak naprawdę – i pomijając chandrę pana Zeidmana – stypendia dla „jedynie czarnoskórych studentów” na Uniwersytecie Cornella to rzecz względnie trywialna, jeśli porównać ją do rzeczywiście radykalnego obłędu na innych uczelniach w całym kraju, obłędu, który staje się obowiązkowy.

Weźmy na przykład sytuację na Uniwersytecie Vanderbilta.

Petycja rozpowszechniana tego lata oskarża tę szkołę o rasizm z tego powodu, że w ciągu ostatnich dziesięcioleci nie posiadała ona wystarczającej ilości czarnoskórych studentów i czarnoskórej kadry. Sugeruje ona, że czarnoskórzy studenci w rzeczywistości składali podanie i byli odprawiani odmownie z powodu swojej rasy, podczas gdy tak naprawdę istniało ogromne zapotrzebowania na czarnoskórych studentów i czarnoskórą kadrę w ramach polityki akcji afirmacyjnej, w którą Uniwersytet Vanderbilta, jak większość instytucji, czynnie się angażuje. Mimo najlepszych i pełnych inicjatywy wysiłków uczelni, by przyciągnąć czarnoskórych studentów i czarnoskórą kadrę, udało się to w przypadku względnie niewielu osób. Tych niewiele osób, które faktycznie złożyły podanie, zostało przyjętych przed bardziej wykwalifikowanymi studentami i często otrzymało pełne stypendia. Petycja wydaje się domagać, by Uniwersytet Vanderbilta machnął magiczną różdżką i zmienił demografię, nie rozumiejąc, że można jedynie przyjąć ludzi, którzy faktycznie złożyli podanie i że nie można przyjąć tych, którzy tego nie zrobili.

Inne oznaki tej obsesyjnej manii na punkcie rasy można zauważyć w żądaniach, by wydział muzyczny Uniwersytetu Vandebilta praktykował „równość”. Ma to polegać na zagwarantowaniu, by wszystkie recitale dla kadry i studentów oraz koncerty przy udziale wielkich zespołów muzycznych spełniały wymóg układania programu, w którym 50 procent muzyki to kompozycje czarnoskórych i kobiet. Być może powinniśmy poświęcić jakość na rzecz równości, ograniczając wykonania Bacha czy Beethovena, by ustąpić nieznanym utworom nieznanych kompozytorów jedynie na podstawie ich płci czy koloru skóry. Jednak wniosek jest taki, że po prostu nie ma wystarczającej ilości kompozycji czarnoskórych kompozytorów, by to umożliwić, nawet gdyby to było pożądane. Muzyka napisana przez czarnoskórych kompozytorów na pewne instrumenty nie istnieje i nie ma wystarczającej liczby żyjących czarnoskórych kompozytorów muzyki klasycznej, by mogli oni napisać wystarczająco szybko nową muzykę w celu dostarczenia wymaganego kontyngentu kompozycji na te instrumenty. Fakt jest taki, że ci kierujący się swoją agendą fanatycy oczekują, iż dziwaczne założenia ich ideologicznego dogmatyzmu będą pasować do rzeczywistości, tak jak stroik do skrzypiec.

Ten rodzaj post-racjonalnego szaleństwa może w istocie sygnalizować ostateczną śmierć amerykańskiego uniwersytetu. Jednakże umiera on tak już od dłuższego czasu i wielu mogłoby powiedzieć, że spodziewany zgon nadchodzi od dawna. Ci, którzy dostrzegli porzucenie przez akademię swoich racjonalnych fundamentów, na której została zbudowana, wiedzieli, że upadek był nieunikniony. Tracąc rozum, straciła rozumowe powody do istnienia. Stwierdzając, że wszystko jest ostatecznie bezsensowne, wyznała, że sama jest ostatecznie bezsensowna. Potępiając zbiór dzieł cywilizacji zachodniej, potępiła siebie samą. Zdradzając ten zbiór dzieł, stała się zbiorowym rozkładem. Po „uświadomieniu” następuje przebudzenie, a po przebudzeniu skomlenie.

Joseph Pearce

Źródło: theimaginativeconservative.org

Tłum. Jan J. Franczak

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2020-09-06) | https://www.pch24.pl/nie-hukiem–ale-skomleniem–smierc-amerykanskiego-uniwersytetu,78246,i.html