Aktualizacja strony została wstrzymana

Sierotki po Banderze

Jeszcze kilka lat temu Kresowianie upominający się o pamięć o pomordowanych przez UPA Polakach byli całkowicie osamotnieni. Jedynie nieliczne pisma (przede wszystkim „Myśl Polska”) podejmowały temat. Teraz jest inaczej – nawet wysokonakładowe dzienniki, stacje telewizyjne i radiowe podają wyczerpujące informacje o organizowanych przez Kresowian obchodach, informują o faktach, jakie miały miejsce w latach 1943-1944, publikują wywiady z historykami i działaczami kresowymi. Coś więc pękło, przekroczona została wydawać by się mogło zaczarowana granica. Sprawa stała się na tyle poważna, że postawiła władze RP, które wmanewrowały się w bezkrytyczne poparcie dla postbanderowców ukraińskich – w sytuacji co najmniej niezręcznej.
Cóż więc się stało? Myślę, że decydujące znaczenie miała bijąca w oczy bezczelność banderowców na Ukrainie, w tym działania samego prezydenta Ukrainy – Wiktora Juszczenki. Stawianie pomników mordercom, zakrojona na gigantyczną skalę akcja indoktrynacji młodzieży ukraińskiej w duchu banderowskim, a nawet sławienie Dywizji SS Galizien (bilbordy opłacone przez władze Lwowa) – sprawiły, że dalsze milczenie i udawanie, że nic się nie dzieje stawało się praktycznie niemożliwe. Albowiem nie mnożna było powiedzieć, że żądania Kresowian i ich ostrzeżenia przed odradzaniem się ukraińskiego szowinizmu to są majaczenia grupki frustratów. Banderowcy okazali się tak „twórczy”  i wpływowi, że przekroczyło to nawet najbardziej pesymistyczne i alarmistyczne prognozy. Tego, co się obecnie dzieje na Ukrainie nikt nie przewidział. Owszem, uważano, że banderowcy mają jakieś niewielkie wpływy, a tu nagle okazało się, że ideologia OUN staje się PAŃSTWOWĄ DOKTRYNĄ tego kraju. Tylko ślepcy mogli tego nie zauważyć.
W chwili obecnej na pozycjach obrońców banderowskiej Ukrainy stoją już tylko „Gazeta Wyborcza” i częściowo ośrodek prezydencki. Niejasne jest stanowisko PiS, partii, która rzuciła się na szyję ukraińskim „bojownikom o demokrację”, a jak się okazało cynicznym spadkobiercom Bandery. Na parasol ochronny banderowcy mogą liczyć jeszcze we władzach rządowych i sejmowych RP, by wspomnieć tylko niechlubną rolę marszałka Bronisław Komorowskiego, który nie dopuścił do uchwalenia przez Sejm zgłoszonej przez Jarosława Kalinowskiego projektu uchwały potępiającej zbrodnie UPA. Establishment polityczny w Polsce próbuje jeszcze udawać, że sprawa nie jest aż tak ważna, że nie wymaga interwencji. Jest jednak inaczej – bo nawet w punktu widzenia tych, którzy nadal (niesłusznie) uważają, że stosunki Polski z Ukrainą mają jakieś gigantyczne znaczenie dla naszej suwerenności – tolerowanie recydywy banderowskiej jest niebezpieczne. Grozi bowiem całkowitym załamaniem i kompromitacją. Kiedy nadejdzie czas, że Zachód odkryje prawdziwe oblicze współczesnej Ukrainy, nagle okaże się, że to Polska była jej adwokatem, i to my będziemy świecić oczami, kraj, który uchodzi z jeden z najbardziej doświadczonych w okresie II wojny światowej, za prawdziwy wyrzut sumienia.
Można też już dziś wskazać bez żadnej pomyłki ośrodek, który nas w to wszystko wpakował. To jest środowisko Adama Michnika, to jest „Gazeta Wyborcza” i dawnej Unia Wolności.  Nigdy nie mogłem pojąć, jak to możliwe, że ludzie tego środowiska, tak wyczuleni na nawet powiewy nacjonalizmu w innych krajach, w tym przede wszystkim w  Polsce, z takim uporem podejmują się obrony jednego z najbardziej zbrodniczych i rasistowskich nacjonalizmów (a raczej szowinizmów) w Europie. Dlaczego przechodzą do porządku dziennego nad udziałem ukraińskich szowinistów w zagładzie Żydów, a nam wypominają przy każdej okazji antysemityzm, także tam, gdzie go nie było? Dlaczego „Gazeta Wyborcza”, pomimo jednoznacznych faktów, próbuje relatywizować banderowskie ludobójstwo, by wspomnieć ostatnie teksty Marcina Wojciechowskiego? Czy nie jest haniebne i uwłaczające, że w banderowskich wydawnictwach sławiących UPA i jej czyny publikowane są zdjęcia Jacka Kuronia jako przyjaciela i obrońcy? (np. książeczka dla dzieci (!) pt. „Ukraińska Powstańcza Armia” wydana w Charkowie w 2007 r.). Dlaczego np. w przypadku Rosji „Gazeta Wyborcza” wściekle walczy z rosyjskim autorytaryzmem (dodajmy oświeconym), a na Ukrainie wspiera zwyczajny szowinizm? Wszystkiego nie da się wyjaśnić Giedroyciem, który niesłusznie jest uważany w Polsce za jakiś wielki autorytet. Zresztą w swoim ostatnim wywiadzie („Kultura”, nr 1/1992) nawet Giedroyc powiedział, że rzeczą „wielkiej wagi” jest znormalizowanie stosunków z Rosją, a mówiąc o Ukrainie (i nie tylko) przestrzegał przed narastaniem „nastrojów skrajnie nacjonalistycznych”. Jeśli tak, to Michnik i „Wyborcza” nie są nawet spadkobiercami Giedroycia. Są tylko i wyłącznie sierotkami po Banderze.

Jan Engelgard


Za: engelgard.pl | http://engelgard.pl/?p=213

Skip to content