No i jak tu się nie cieszyć, że przed wyborami za sprawą prezesa Jarosława Kaczyńskiego i pana prezydenta Andrzeja Dudy Polska odniosła historyczny sukces? Bo mamy to szczęście, ze przyszło nam żyć w historycznym momencie, bowiem ani za Mieszka I, ani za Bolesława Chrobrego, ani za Władysława Jagiełly, ani za Józefa Piłsudskiego, ani za generała Jaruzelskiego, polacy nie mogli jeździć do Stanów Zjednoczonych bez wiz – no a teraz będą mogli. Tak właśnie obiecał prezydent Donald Trump prezydentowi Andrzejowi Dudzie – że obieca, iż wizy dla Polaków zostaną zniesione. Oczywiście – jak informuje nas pani wicekonsul USA w Warszawie, pani Karolina Orton – potrzebne są jeszcze pewne drobne kroki proceduralne. Podobne jest to do komunikatu, jaki pewien adwokat przekazał swojemu klientowi: wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć. Rzecz w tym, że o zniesieniu wiz dla jakiegokolwiek kraju decyduje Kongres, a nie prezydent – a Kongres jeszcze decyzji w tej sprawie nie podjął. Ale podejmie, co do tego nikt nie ma wątpliwości, tylko jeszcze nie teraz, a pewnie po wyborach w Polsce, kiedy już nie trzeba będzie się obawiać, że ta decyzja nie zablokuje wspaniaego zwyciestwa Prawa i Sprawiedliwości nad wszystkimi swymi nieprzyjacioły, a zwłaszcza – nad znienawidzoną Konfederacją.
Ta Konfederacja to prawdziwa zagadka; z jednej strony wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici przekonują jeden przez drugiego, że to „folklor”, ale z drugiej strony – że to banda agentów Putina, rodzaj „zielonych ludzików”. O Putinie można powiedzieć wiele rzeczy, można powiedzieć prawie wszystko. Prawie – bo chyba nie można powiedzieć, że to „folklor” – bo jeśli to byłby „folklor”, to jak określić Umiłowanych Przywódców naszego bantustanu? Zaztem trzeba się zdecydować; albo folklor, albo agenci. Jest oczywiście jeszcze trzecia mozliwość – że jest to ugrupowanie, które po prostu ma wizję państwa odmienną od wizji prezesa Kaczyńskiego – bo mam wrażenie, że jego pretorianie, nie mówiąc już o wyznawcach, nie mają żadnej wizji, to znaczy – oczywiście mają, jakże by inaczej – ale taką, jaką akurat ma pan prezes Kaczyński. A prezes Kaczyński dajmy na to raz powiada, że ten cały ojciec Rydzyk to ma nadajniki swojego Radia Maryja na Uralu, a innym razem podlizuje mu się w telewizyjnym studio, chociaż nadajniki są cały czas w tym samym miejscu – bo wiadomo, że Radio Maryja to głosy wyborcze, a już pewien król francuski powiedział, że „Paryż wart mszy”. Warszawa oczywiście też. Nawiasem mówiąc, podobno ogromną konkietę w Ameryce robi film „Boże ciało”, który opowiada o pensjonariuszu poprawczaka, który przebiera się w koloratkę i sutannę i tak sprawnie udaje księdza, że nikt się nie kapnął, że to przebieraniec, z czego jest mnóstwo uciechy i tak zwanych „jaj, jak berety”. Oto jakie opłakane skutki przyniosły posoborowe zmiany liturgii, przeforsowane przez „ducha soboru”, czyli postępacką konspirację, która, wbrew soborowym konstytucjom, wyeliminowała z liturgi łacinę. Gdyby księża odprawiali mszę w rycie trydenckim, taki przebieraniec nie miałby żadnych szans, bo poległby już na samym początku, kiedy trzeba rozpoczynać od słów: „et introibo ad altare Dei”, co się wykłada: i przystąpię do ołtarza Bożego – od czego rozpoczynała się msza trydencka. Ministrant odpowiadał księdzu też po łacinie: „ad Deum, qui laetificat iuventutem meam”, co się wykłada, że do Boga, który uwesela młodość moją. Pamiętam to z dzieciństwa, kiedy to byłem ministrantem przedsoborowym, a znajomość ministrantury i innych tekstów łacińskich surowo egzekwował od nas ś.p. ksiądz Tadeusz Szyprowski. No ale wtedy pan Jan Komasa nie miałby tematu na swój film, a Żydowie z Hollywood nie mieliby nad czym cmokać.
I w ten sposób wróciliśmy do Ameryki, gdzie Kongres będzie podejmował decyzję w sprawie wiz dla obywateli naszego nieszczęśliwego kraju. Skoro w Parlamencie Europejskim pojawiają się głosy, żeby uzależnić wysokość subwencji budżetowych dla członkowskich bantustanów od stopnia panujacej w nich praworządności, to skąd możemy mieć pewność, że Kongres USA nie uzależni zniesienia wiz dla Polaków od stopnia skwapliwości, z jaką Polska realizuje żydowskie roszczenia majątkowe? Powiązanie tych dwóch spraw nie jest przecież wykluczone, zwłaszcza, że tuż przed nieudaną wizytą prezydenta Trumpa w Warszawie 88 senatorów podpisało się pod listem do sekretarza stanu pana Pompeo, żeby podjął wobec Polski „śmiałe kroki”, które sprawią, iż roszczenia żydowskie Polska spełni w podskokach. Uzależnienie zniesienia wiz od zadośćuczynienia wspomnianym roszczeniom nie jest znowu krokiem aż tak „śmiałym”, więc nie sądzę, by Izba Reprezentantów, której członkowie skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź, zajęła w tej sprawie jakieąś zasadniczo odmienne stanowisko. Zresztą warto przypomnieć, że podczas swojej ostatniej wizyty w Nowym Jorku pan prezydent Duda namawiał się z przedstawicielami żydowskich organizacji przemysłu holokaustu. Ciekawe, czy decyzja prezydenta Trumpa, to znaczy – udzielenie obietnicy, że wizy będą zniesione – jest rezultatem prośby pana prezydenta Dudy, by przed wyborami wesprzeć Prawo i Sprawiedliwość mirażem sukcesu, czy też sugestii lobby żydowskiego, które mogło postanowić, by gorzką pigułę w postaci przystapienia Polski do realizowania wspomnianych roszczeń opakować w wizowe pozłotko. I jednego i drugiego wykluczyć niepodobna, bo pan prezydent Duda, który w przyszłym roku wystawi się na prezydenta, nie ma swojego aparatu wyborczego, więc będzie musiał korzystać z aparatu wyborczego PiS i w związku z tym wykona każdy rozkaz Naczelnika Państwa, a z drugiej strony podczas wspomnianego namawiania się w Nowym Jorku, mógł ubłagać swoich zydowskich rozmówców, żeby nacisnęli prezydenta Trumpa do złożenia obietnicy w sprawie wiz. Prezydent Trump bowiem znalazł się w jeszcze większych opałach niż dotychczas i nawet postawiono mu oficjalne zarzuty, więc w tej sytuacji przychylność bądź nieprzychylność amerykańskich Żydów nie jest dla niego bez znaczenia.
Na koniec warto przypomnieć, że o tym, czy jakiś obywatel wjedzie do USA, bez względu na to, czy wizę ma, czy nie ma, decyduje oficer imigracyjny na granicy, który może nie wpuścić każdego, jeśli tylko mu się nie spodoba. Pamiętam, jak na przejściu granicznym niedaleko Seattle zostałem poddany szczegółowym indagacjom, wśród których było również pytanie, dlaczego jestem w krawacie. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że dlatego, iż jutro jest niedziela, co przez oficera imigracyjnego zostało przyjęte z pełnym zrozumieniem i nawet zwrócił mi uwagę, że mam krawat w „kolorach Trumpa”. Co by było, gdybym miał krawat w kolorze, dajmy na to, byłego wiceprezydenta Joe Bidena? Lepiej o tym nie myśleć, ale nie o to chodzi, tylko o to, że zniesienie wiz nie jest aż takim cymesem, żeby zapłacić za niego Żydom 300 miliardów dolarów.
Stanisław Michalkiewicz