Aktualizacja strony została wstrzymana

Macierewicz nie wytrzymał

Zapowiadane hucznie spotkanie z ministrami Piotrem Naimskim i Antonim Macierewiczem, w Nowym Jorku, na poczatku września, 2019, przyniosło, niestety sporo rozczarowań. Po pierwsze: panowie spóźnili się… Nie, nie piętnaście minut, nie pół godziny. Spóźnili się … trzy (3) godziny. W tym czasie organizator (być może z Klubu Gazety Polskiej, ale też być może z Weteranów w Filadelfii, trudno określić), w każdym razie Tadeusz Antoniak się nazywał, udawał, że jest na telefonie w jakichś ważnych sprawach i przez trzy godziny nie podał żadnego komunikatu, nie przeprosił. Zrobił to dopiero po dość ostrej reakcji publiczności w postaci głośnego i stanowczego żądania wyjaśnień.

Ale zdarzyła mi się jedna, dziwna rzecz. Otóż, mniej więcej dwadzieścia po piątej (po siedemnastej, dla ścisłości), kiedy szedłem do samochodu po notatnik, podszedł do mnie pewien pan, (znam go ze spotkań politycznych) i powiedział, – „panie Januszu oni będą spóźnieni i to zdrowo. Dostałem taką informację wczoraj, wieczorem, telefonicznie. Teraz przyszedłem zabrać kolegów na kawę, bo niepotrzebnie przyszli na piątą”. A, to siurpryza… Pan nie powiedział mi, kto był „prorokiem” i kto wiedział, że ministrowie się spóźnią. Poprosiłem kolegę, który stwierdził, że będzie czekał mimo wszystko, żeby zadzwonił do mnie, jak coś będzie wiedział. I pojechałem do mojego studia, rozczytywać utwory dla moich studentów. Kolega zadzwonił dopiero o dziewiętnastej trzydzieści. – „Stary, mówią, że ministry są na Williamsburg Bridge, przychodź”.

No, i przyszedłem i jeszcze czekałem ponad dwadzieścia minut. Ministrowie weszli, cali w glorii i wdzięczyli się do niezbyt licznej publiczności, żaląc się jednocześnie, jak trudne jest życie ministra poza krajem. Przypomniało mi się spotkanie z min. Waszczykowskim, w amerykańskiej Częstochowie; dał Polonii pół godziny, ale i tak przewodniczący tzw. Koalicji uniżenie mu dziękował, że „pan minister znalazł czas dla Polonii”. Mamy, jakiś paranoidalny kompleks ministrów; trzeba być dla nich wyłącznie grzecznym, uniżonym, bo, jak nie, to się obrażą. Taka, moja uwaga: MINISTROWIE, NIE RÓBCIE NAM ŁASKI… abo „laski”, jak kto chce.

Jakoż szybko wybaczono tym trzem panom. Trzem, bo oprócz w/w przybył również gość o nazwisku Edmund Lewandowski, którego nowojorska Polonia i Polonia z Jersey City w New Jersey zna z nie najlepszej strony. Mianowicie z programu Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”, który to program, właśnie tamto jego wydanie powinien się nazywać „Nie warto rozmawiać”. A to dlatego, że redaktor prowadzący dość wyraźnie ignorował Stana Borysa i Annę Maleady, mówiących w imieniu Polonii o absolutnej konieczności pozostawienia Pomnika Masakry Katyńskiej w miejscu, w którym stoi, a Edmundowi Lewandowskiemu pozwalał na długie tyrady, jakie to wspaniałe miejsce dla Pomnika wyznaczył nieomylny burmistrz Jersey City, czyli nad ściekami burzowymi, w smrodzie glonów, niebezpiecznym, lichym terenie, na którym Pomnikowi groziło nawet zatopienie w pięknej, skądinąd Rzece Hudson. Trzeba wiedzieć, że Lewandowski nigdy nie był w tym miejscu. Powtarzał, jak papuga za polskim konsulem generalnym i za prezesem Polskiej Izby Handlowej.

Minister Naimski w swojej przemowie nazwał E. Lewandowskiego człowiekiem „wielkodusznym”, a to dlatego, że pan Mundek wycofał swoją kandydaturę i zwiększył tym samym szansę pana ministra w wyborach do sejmu. Ciekaw jestem, co pan Mundek będzie za to miał…?

Minister Naimski mówił około 40 minut, potem przez dwadzieścia minut wychwalał go Antoni Macierewicz, apelując o polonijne głosy, a zaraz potem Piotr Naimski oznajmił, że zostało 15, może 20 minut na pytania i odpowiedzi, bo „lecimy nocnym samolotem, z powrotem do Ojczyzny i to z Newarku, nie z Kennedy’ego”. Co oznaczało, że 20 minut, to absolutnie za długo. Trzeba się spieszyć. Wiadomo też, że nie wolno przerywać odpowiedzi ministrów dodatkowymi uwagami, bo to zabierze cenny czas.

Panowie ministrowie zgodnie i zdecydowanie oświadczyli, że Ustawa S447 nie zagrażana Polsce w najmniejszym stopniu i że Polska nie odda „ani guzika”. Te oświadczenia trzeba zapamiętać. Stanąłem do kolejki chyba, jako piąty i w momencie, gdy dostałem do ręki mikrofon i przedstawiłem się z imienia i nazwiska, pan Minister Macierewicz powiedziaŁ „Niemożliwe, pan Sporek?”, – cokolwiek to miało znaczyć… Jedno jest pewne: już na wstępie zrobiłem na ministrze wrażenie. Chcę zaznaczyć, że ironia w jego głosie była tak wielka, że na moment straciłem wątek. I chcę też zaznaczyć, że kilka lat temu pan minister sam zaproponował mi przejście na „ty”, po tym, jak prowadzony przeze mnie Klub Gazety Polskiej, wespół z bratnim Klubem Gazety Polskiej z Filadelfii przekazały mu znaczną sumkę pieniędzy w kolorze zielonym na pomoc prawną dla Kazimierza Nowaczyka. Za co, odwrócił się plecami do mnie i do przewodniczącego Filadelfii, kumając się dość blisko (nie wiem, jak blisko…?) z w/w Antoniakiem, który natychmiast pomówił nas o machlojki finansowe; Nas, tzn. mnie i mój klub. Świadków wręczania pomocy finansowej na obronę członka komisji smoleńskiej jest, co najmniej piętnastu, więc radzę Antoniakowi się opanować.

Ale wróćmy do sławetnego spotkania z Polonią: Widziałem już po tej pierwszej reakcji, że nie będzie lekko. Ale zacząłem formułować mojej pytanie, niestety zrobiłem kilkuwyrazowy wstęp” – Panowie ministrowie, przyjeżdżacie, do nas przed wyborami, a potem się już nie pokazujecie…”

Nie miałem szans dokończyć kwestii; – pani zza amatorskiej kamery, jak się okazało żona prowadzącego spotkanie zaczęła się drzeć: „zadaj pytanie”, to samo zrobił Antoni (w końcu kiedyś byliśmy na ty), ale w innej formie: a gdzie pytanie?

Więc dokończyłem… „gdzie jest minister Kwiatkowski, który żebrał o głosy Polonii, gdzie jest pani poseł Wypych? Oboje deklarowali ciężką pracę dla Polonii.”

No i się zaczęło. Macierewicz, niestety albo nie zrozumiał słów „przed wyborami”, albo ich nie usłyszał, bo walnął z grubej rury i to dość agresywnie, że on był w maju a Amerykańskiej Częstochowie (Sympozjum – nikomu niepotrzebne, ale za senackie pieniądze m. in. nt katastrofy smoleńskiej. W tym momencie kilkanascie osób, zaprzyjaźnionych z organizatorem spotkania, zaczęło mnie głośno atakować, żebym zadał pytanie, albo się wycofał. Podziękowałem więc byłemu ministrowi, za ogromną przysługę, pokazującą jego klasę i w zamian otrzymałem głęboki, pełen ironii ukłon pana ministra oraz słowa „proszę uprzejmie”. Przeszedłem więc do następnego pytania:

Czy Polska zwróciła się do rządu USA o zdjęcia z 10 kwietnia, 2010, o czym zapewniał mnie pan na Uniwersytecie Rutgers, w New Jersey, podczas pana pierwszego, po wygranych przez PiS wyborach, spotkania z Polonią?

Wyjaśnię, że tuż po katastrofie, w prywatnej rozmowie z Kongresmenem, Peterem Kingiem zapytałem go, czy USA udostępni Polsce takie zdjęcia; był to jedyny lot prezydencki tego dnia i nie wierzę, że satelity go nie „obfotografowały”. Kongresmen, który tuż po katastrofie zaapelował o powołanie międzynarodowej komisji śledczej ws tej potwornej tragedii, do którego biura, na Long Island, w listopadzie, 2010 roku, wspólnie z Ryszardem Kapuścińskim (tym od Klubów Gazety Polskiej) zawiozłem trzy potężne wolumeny z kilkudziesięcioma tysiącami podpisów ludzi domagających się powołania takiej właśnie komisji), odpowiedział ze spokojem: Ani polski rząd, ani komisja Macierewicza nie złożyła takiej prośby…

A rządziła wtedy Platforma et consortes, stąd moje pytanie na uniwersytecie, skoro do władzy doszedł PiS, to pewnie teraz poproszą. Wtedy też A. Macierewicz zapewnił z całą powagą, że „absolutnie, tak”.

Wiedząc, jak skwapliwie Antoni Macierewicz wykorzystuje każdą okazję, żeby pokazać „prawdziwą” przyczynę katastrofy, w kolejnym „raporcie”, byłem pewien, że nie poprosił o te zdjęcia, bo już dawno opublikował by je wszędzie, gdzie się da. I, w ogólnym zgiełku „zaprzyjaźnionej” z ministrem i organizatorem spotkania, części publiczności, dokończyłem pytanie: „Więc, dlaczego Polska się nie zwróciła”?

I tu „nastąpił” Antoni Macierewicz, w dotychczas nieznanej wersji: zawsze przymilny, urzekający, z przyklejonym uśmiechem na brodatej twarzy, prawie, że dystyngowany, – po pierwszym pytaniu docinał mi od stołu, przerywając każde moje słowo, a teraz porwał mój mikrofon i wręcz zaatakował mnie oskarżając o kłamstwo:

Mniej, więcej od 1:05 (godzina i piąta minuta).

[youtube =KdySFXy5U90 width=”600″]

Zatem poczekam do kolejnego raportu, choć, mimo wszystko jestem pewien, że o te zdjęcia nie poproszono. Kiedyś byłem dwoma rękami za wszystkimi działaniami AM, powołałem Klub Gazety Polskiej, by wspierać PiS i Komisję Smoleńską. … I, co z tego…?

Źeby mi chociaż ktoś wytłumaczył, co mój i filadelfijski klub, lub my, przewodniczący tych klubów zrobiliśmy złego…? Nie. Po prostu, w tył zwrot.

Dla jasności wszelkiej: nadal nie wierzę, że 10 kwietnia, 2010, wydarzył się zwykły wypadek samolotowy; wierzę i jestem przekonany, że „ktoś” pomógł samolotowi się rozlecieć w drobne kawałki. Ale nie wierzę w umiejętności śledcze i sprawność w prowadzeniu Sejmowej Komisji Śledczej przez Antoniego Macierewicza.

Jan Sporek

Za: sporek.com/blog . . . Od Muzyki . . . Do Polityki . . . (wrzesień 26, 2019) | http://sporek.com/blog/?p=606