Aktualizacja strony została wstrzymana

Stare kiejkuty w służbie „starszych braci” – Stanisław Michalkiewicz

Jak tak dalej pójdzie, to hierarchia kościelna zostanie wyaresztowana albo pod zarzutem pedofilii, o jaką np. oskarżany jest kardynał Gulbinowicz, albo pod zarzutem tak zwanego „krycia” pedofilów, o co oskarżani są biskupi: Stanisław Gądecki, Sławoj Leszek Głódź – a przecież na nich się nie skończy, bo już coraz więcej dzieci sobie przypomina, że przed 30 laty były molestowane – a skoro tak, to przemysł molestowania, podobny do przemysłu holokaustu, ruszy pełną parą, zwłaszcza, że precedensowy wyrok niezawisłej sędzi Anny Łasik, zatwierdzony w apelacji, stwarza ofiarom – wszystko jedno; prawdziwym, czy fałszywym – nieograniczone możliwości finansowego szlamowania każdego, kogo tylko da się wyszlamować. Dodatkowym handicapem dla ofiar jest to, że takie wydarzenia dokonują się zazwyczaj w czterech ścianach i bez świadków. Źaden pedofil, może w wyjątkiem pedofilów-ekshibicionistów, nie zaprasza przecież gości na seans molestowania dziecka. W rezultacie mamy słowo przeciwko słowu a sprawdzenie okoliczności może być trudne również, ze względu na upływ czasu. Na przykład, gdybym chciał pogrążyć pana prof. Stanisława Obirka, to mógłbym złożyć do niezależnej prokuratury doniesienie, jak to przed laty uczestniczyłem w debacie na temat kary śmierci w krakowskim jezuickim ośrodku „Ignatianum”. Moim partnerem w debacie był pan Pawłowski ze Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, a każdy prelegent miał sekundanta. Moim był o. prof. Józef Ślipko, a pana Pawłowskiego – ojciec Stanisław Obirek. Ponieważ debata przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych, nocowałem w pokoju gościnnym Ignatianum. W środku nocy zorientowałem się, że ktoś mnie molestuje, a kiedy zerwałem się na równe nogi, okazało się, że to przewielebny ojciec Obirek, który jakimści sposobem otworzył sobie drzwi do pokoju, w którym spałem. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, ale gdybym tak spróbował trochę oskubać krakowskich jezuitów, to pan prof. Obirek, który w tak zwanym międzyczasie ojczykiem być przestał i podobno nawet się ożenił, mógłby znaleźć się w opałach i kilka lat spędzić przynajmniej na tłumaczeniu się przed niezależną prokuraturą i niezawisłym sądem. Zatem przemysł molestowania zależy od tego, ile dzieci zacznie sobie teraz przypominać odległe wydarzenia i uruchamiać młyny sprawiedliwości w nadziei, że dzięki temu urządzą się do końca życia.

Wprawdzie pan minister Ziobro twierdzi, że w takich sprawach niezależna prokuratura prowadzi energiczne i wnikliwe śledztwo i nawet w porywie nadgorliwości zaostrzył odpowiedzialność z art. 212 kodeksu karnego, z czego zresztą podobno się już wycofał – ale właśnie ukazał się w „Onecie” artykuł pana Andrzeja Gajcego, który oczywiście nie kryje potępienia dla pedofilów – ale przypomina, jak to w roku 2005 tygodnik „Wprost” opublikował materiały o szajkach pedofilskich w Warszawie, które zwłaszcza w klubach dla sodomitów uprawiały pedofilię na całego, ile tylko dusza zapragnie. Niezależna prokuratura miała zatem wszystko, albo prawie wszystko podane na tacy, ale – jak pisze pan Gajcy – sprawom „ukręcono łeb”. Zwraca uwagę to bezosobowe sformulowanie: „ukręcono”. Widać, że i pan Gajcy skądś wie, ile wolno mu ujawnić, a ile już nie – ale przecież my nie musimy kierować się takimi ograniczeniami, więc postawmy pytanie – KTO ukręcił. Może to wywołać rozmaite efekty, jak w tej anegdotce o przemówieniu Józefa Stalina. Podczas przemówienia ktoś kichnął. Stalin przerwał mowę i tocząc surowym wzrokiem po sali, zapytał: „kto czichnuł?” Sala zamarła i oczywiście nikt się nie odezwał. Stalin wtedy nakazał: „pierwyj riad – razstrielat’”. NKWD-ziści wyprowadzili siedzących w pierwszym rzędzie, po chwili salwa – a Stalin ponownie pyta: „kto czichnuł?” Sala zdrętwiała ze zgrozy, więc i tym razem pytanie pozostało bez odpowiedzi. „Wtaroj riad – razstrielat’” – rozkazał Ojciec Narodów. Znowu salwa i znowu Stalin pyta: „kto czichnuł?” Siedzący w ostatnim rzędzie starzec pomyślał sobie; ach, nadojeła mnie żizń pod bolszewikami, a ten tutaj ludojad tylu młodych wygubił. Zebrał się tedy na odwagę i powiada: eto ja, tawariszcz Stalin! Na co Stalin: na zdarowie wam dieduszka, na zdarowie! Zatem i my postawmy pytanie, kogóż to w 2005 roku słuchała się niezależna prokuratura i niezawisłe sądy? Odpowiedź nasuwa się sama – tego, kto tych wszystkich dygnitarzy wystrugał z banana, czyli Wojskowych Służb Informacyjnych. Jak wiadomo, co prawda pod inną nazwą, ale nie o nazwę tu przecież chodzi, Wojskowe Służby Informacyjne przygotowały, przeprowadziły i nadzorują do tej pory przebieg sławnej transformacji ustrojowej, nawet mimo oficjalnego ich rozwiązania we wrześniu 2006 roku. Przez 16 lat już w „wolnej Polsce” nawerbowały sobie tyle agentury, ile tylko chciały, a skoro już sobie nawerbowały, to uplasowały tę agenturę w takich miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa – a więc w konstytucyjnych organach państwa, dalej – tam, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym na czele. Potem – tam, gdzie decyduje się o śledztwach; komu zrywamy paznokcie, a jakim sprawom „ukręcamy łeb”. Tam, gdzie zapadają wyroki – albo surowe, albo tak długo niezawisły sąd deliberuje nad sprawą, że wszystko się przedawnia i po krzyku. Wreszcie tam, gdzie produkowane są masowe nastroje, a więc – w mediach, przemyśle rozrywkowym i środowiskach opiniotwórczych. Ci ludzie doskonale przecież wiedzą, dzięki czemu zostali wyniesieni na te stanowiska, a poza tym WSI prawdopodobnie mają też na nich „haki”, więc całe to towarzystwo jest dyspozycyjne i karne. Dlatego właśnie mówię, że oficjalna nieobecność WSI, czyli starych kiejkutów w naszym życiu publicznym, jest tylko wyższą formą obecności, bo za pośrednictwem agentury kierują oni ręcznie nie tylko państwem, ale i całym życiem publicznym. Jakże inaczej wytłumaczyć gotowość do poświęcenia życia w obronie „konstytucji”, tak powszechną wśród rozmaitych starych pierdzieli z „Bolkiem” na czele? Wpadł mi kiedyś w ręce dokument zawierający adresy konfidentów SB z niewielkiego fragmentu śródmieścia Lublina – ulicy Narutowicza i przyległych. Tylko tam naliczyłem 250 konfidentów – a przecież pozostała jeszcze cała reszta miasta!

Jednym z tych opiniotwórczych środowisk jest oczywiście duchowieństwo. Byłbym zaskoczony, gdyby razwiedczykowie, którzy całe życie strawili na walce z „reakcyjnym klerem”, nagle mu odpuścili, tym bardziej, że i w tym środowisku nawerbowali sobie konfidentów. Toteż kiedy na przełomie lat 80-tych i 90-tych przewerbowali się już na służbę do naszych nowych sojuszników, wnieśli im w posagu pomysł na odcięcie mniej wartościowego narodu tubylczego nawet od takiej namiastki przywództwa. W tym celu kierowali do seminariów duchownych, albo tam werbowały osoby podstawione, które potem, już jako księża, spełniały rolę V kolumny w Kościele. Nie jest wykluczone, że wykorzystana została w tej operacji mafia sodomitów, o której stare kiejkuty nie mogły nie wiedzieć, a która wspierała się nawzajem – również przy awansach, dzięki czemu stare kiejkuty zyskiwały coraz większy wpływ również na struktury Kościoła w Polsce. I kiedy nasz nieszczęśliwy kraj znalazł się w obliczu żydowskiej okupacji, przyszedł czas działania, toteż puszczona została w ruch propagandowa machina z żydowską gazetą dla Polaków na czele i żydowską telewizją, którą poza tym podejrzewam, że została utworzona przy udziale pieniędzy ukradzionych przez stare kiejkuty z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Celem tej operacji jest przetrzebienie hierarchii oraz szeregów duchowieństwa pod pretekstem pedofilii i stworzenie w ten sposób sodomickiemu lobby szybkiej ścieżki awansowej w Kościele, by za jego pośrednictwem forsować „judeochrześcijaństwo”, a poza tym – by oskubać Kościół z majątku, na który od lat ostrzą sobie zęby Żydzi, którzy właśnie przystępują do decydującej fazy obrabowania Polski.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    28 maja 2019

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4480

Skip to content