Od lat wśród najbardziej poczytnych publikacji prym wiodą biografie oraz wspomnienia. Historia widziana przez pryzmat ludzkich losów i wyborów – czasami skomplikowanych, ale także nie pozbawionych emocji, wydaje się czytelnikom bardziej atrakcyjna. Do tego rodzaju książek zaliczyć należy opublikowane przez Instytut Pamięci Narodowej wspomnienia Marianny Piątek z domu Wojdan, świadka wymordowania dwustu Polaków w Lubieszowie na Polesiu 9 XI 1943 r. przez ukraińskich nacjonalistów. Ważną rolę w powstaniu publikacji pt. „Oni tu przyszli” odegrał Jacek Kiełpiński, który rozmawiał z autorką wspomnień i je opracował.
W pięciu rozdziałach poprzedzonych wstępem autorstwa Leona Popka ukazano historię Lubieszowa, począwszy od XV wieku po czasy II wojny światowej. Dzisiaj miejscowość ta znajduje się w granicach Ukrainy. W świadomości Polaków w niewielki sposób zachowała się wiedza o miejscu Lubieszowa na mapie kulturalnej dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kto dzisiaj pamięta o tym, że miasto to, za sprawą kolegium oo. Pijarów, było ważnym ośrodkiem edukacyjnym, w którym kształcił się późniejszy dowódca insurekcji narodowej Tadeusz Kościuszko? Przez 140 lat przez mury wspomnianego kolegium przewinęło się wiele postaci zasłużonych dla narodowej kultury.
Lubieszów po 1918 r. wchodził w skład województwa poleskiego. Społeczność tego miasta była wielonarodowa i wielowyznaniowa. Tworzyli ją oprócz Polaków, Ukraińcy (Rusini), Żydzi, Białorusini i Rosjanie. Wybuch II wojny światowej zachwiał jej podwalinami, wprowadzając w życie stan niepewności oraz brutalizując je. Najpierw miasto znalazło się we władzy Sowietów, a od 1941 r. Niemców. Pierwsi dokonali aresztowań i wywózek Polaków, drudzy – nie rezygnując z ich represjonowania – dokonali eksterminacji ludności żydowskiej.
Od wiosny 1943 r. w okolicy Lubieszowa swoje działania wymierzone w polską ludność zintensyfikowała UPA. Z jej rąk śmierć dosięgła m.in. ojca Kasjana Józefa Czechowicza, kapucyna obrządku bizantyjsko – słowiańskiego oraz braci zakonnych: Stefana Hładzio i Dominika Kowalika (także kapucynów). Dodatkowo Polesie było też areną działań komunistycznej partyzantki. W swoich wspomnieniach Marianna Piątek, urodzona w połowie lat 20 XX wieku w Lubieszowie, ukazuje barwny świat Kresów, nie stroniąc od opisów dnia codziennego i realiów funkcjonowania tego małego miasteczka. W podobny sposób przedstawia okres „sowieckiej władzy”, kiedy to Polaków spotkały wspomniane już represje. Bolączkami o charakterze bytowym był także brak soli, zapałek (wykorzystywano krzesiwo), utrudnienia w życiu religijnym, obowiązkowy pobór młodych mężczyzn w szeregi Armii Czerwonej.
Autorka wspomnień w odniesieniu do okupacji niemieckiej przywołuje osobę księdza Aleksandra Zająca, zabitego kilka dni po wkroczeniu Niemców do miasta. Opisuje także zagładę miejscowych Żydów, a także wzrastające wśród Polaków poczucie zagrożenie ze strony ukraińskich nacjonalistów. Po opuszczeniu Lubieszowa przez Niemców na początku września 1943 r. nastroje te uległy nasileniu.
Marianna Piątek szczegółowo relacjonuje przebieg wydarzeń z feralnego 9 XI 1943 r., kiedy to banderowcy najpierw zamordowali około 100 Polaków w miejscowości Reymontówka, a potem siłą zgromadzili około 200 Polaków w jednym z drewnianych domów w Lubieszowie, a potem ich żywcem spalili. Wśród bestialsko zamordowanych były dwie siostry zakonne: Jadwiga Gano oraz Maria Ossakowska, sercanki bezhabitowe obrządku bizantyjsko – słowiańskiego, prowadzące od wielu lat ochronkę dla miejscowych dzieci. Ocaleli z tej rzezi Polacy swoje życie zawdzięczali tym Ukraińcom, którzy pomimo grożącej im śmierci udzielili im pomocy. Wśród nich była ostrzeżona przez jednego z Ukraińców słowami: „Oni tu przyszli” rodzina Marianny Piątek. W rezultacie trzydniowej ucieczki za Prypeć, dotarła ona do miejscowości Bałandycze, będącej pod kontrolą partyzantów o proweniencji komunistycznej.
Przywoływany przez Autorkę świat przedwojennego Lubieszowa przestał istnieć, podobnie jak znajdujący się tam parafialny kościół, mocno zniszczony cmentarz, zabudowania wsi Reymontówka, po której dzisiaj nie ma już prawie śladu.
Przywołują go jedynie tablice i krzyże upamiętniające pomordowanych Polaków oraz prezentowane wspomnienia. Dlatego tym bardziej warto się z nimi zapoznać.
Jacek Kiełpiński, Oni tu przyszli. Wspomnienia Marianny Piątek z domu Wojdan, świadka mordu w Lubieszowie na Polesiu, gdzie dwustu Polaków spalono żywcem, Warszawa 2018.
Mariusz Krzysztofiński
Piekło na Tarnopolszczyźnie. 75. rocznica zagłady polskich wiosek
Jutro, 28 lutego o g. 12.00, w rocznicę zagłady polskich wsi Huta Pieniacka i Korościatyn, przed Grobem Nieznanego Źołnierza w Warszawie rodziny ofiar i organizacje społeczne upamiętnią w Apelu Pomordowanych tych mieszkańców Wołynia, Polesia, Lubelszczyzny i Małopolskich Wschodniej, którzy z ginęli z rąk banderowców i ukraińskich esesmanów tylko dlatego, że byli Polakami.
Pierwsza połowa 1944 roku miała przełomowe znaczenie dla losów II wojny światowej. W maju alianci, w tym II Korpus Polski, przerwali we Włoszech niemiecką „Linia Gustawa” i oswobodzili Rzym. Z kolei 6 czerwca wylądowali w Normandii. Natomiast 22 czerwca wojska sowieckie rozpoczęły operację „Bagration”, gromiąc niemiecką Grupę Armii „Środek”. Sukcesy te przyjęte zostały przez uciemiężone narody z ogromną radością i nadzieją. Niestety w tym samym czasie Ukraińska Powstańcza Armia i pułki policyjne SS, składające się z ukraińskich ochotników do 14 Dywizji SS „Galizien, wznowiły eksterminację Polaków i obywateli polskich innych narodowości.
Pierwsza faza ludobójstwa miała miejsce w 1943 r. i swym zasięgiem objęła cały Wołyń. Druga faza rozpoczęła się na początku 1944 r. i objęła Lubelszczyznę i Małopolskę Wschodnią (tak nazywano wówczas województwa lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie). Sotnie UPA, wspierane przez miejscową ludność ukraińską, atakowały liczne polskie wioski, których mieszkańcy pozbawieni byli jakiekolwiek pomocy. Najbardziej krwawy był dzień 28 lutego 1944 r., kiedy to na Tarnopolszczyznie, czyli w województwie tarnopolskim, zaatakowano dwie duże, liczące każda ponad tysiąc mieszkańców, wsie polskie. Pierwszą z nich był Korościatyn k. Monasterzysk w powiecie Buczacz. Mój ojciec zapisał w pamiętniku: „W nocy z 28 na 29 lutego 1944 r. banderowcy rozpoczęli rzeź mieszkańców Korościatyna. Rozpoczęli „żniwo” równocześnie z trzech stron, trzech wylotowych dróg. (…) Działały trzy wyspecjalizowane grupy: pierwsza „pracowała” toporami, druga rabowała, trzecia, złożona głównie z kobiet i wyrostków, paliła systematycznie domostwo po domostwie. Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą działalność!”
Zagłady wsi dokonał oddział UPA, wspierany przez „siekierników, czyli chłopów ukraińskich uzbrojonych w siekiery, kosy i noże; łącznie 600 osób. Ze wspomnień Anieli Muraszki: „Mordowano zagrodę po zagrodzie. Wszystko było połączone z rabunkiem. Odwiązywano z postronków krowy i konie, a następnie uprowadzano je. Ukrainki wpadały do domów i przeskakując poprzez trupy kradły co się tylko dało, nawet obrusy, talerze i garnki. Za banderowcami jechały puste sanie, na które wrzucono łupy. Zdejmowano też kożuchy i buty zabitym. Później podkładano ogień. W grupie podpalaczy byli nawet dwunasto, czternastoletni chłopcy.” Jak wynika z relacji innych świadków „siekiernikami” kierował greckokatolicki ksiądz wraz ze swoją córką (rok później targany wyrzutami sumienia popełnił on samobójstwo).”
W tym samym dniu Ukraińcy z 4 pułku policyjnego SS wymordowali i zrównali z ziemią Hutę Pieniacką w powiecie Brody. Bezbronnych ludzi zapędzano do stodół, które następnie ostrzeliwano z broni maszynowej i podpalano. Ginęli oni w strasznych męczarniach. Nawiasem mówiąc, ci, co obecnie tyle piszą o stodole w Jedwabnym, o stodołach w Hucie Pieniackiej i wielu innych polskich wsiach kresowych milczą jak zaklęci. Później pułk ten, wspierany przez UPA, dokonał niemniej okrutnych zbrodni w innych pobliskich miejscowościach, w tym w Palikrowach, Chodaczkowie Wielkim i w klasztorze dominikańskim w Podkamieniu.
Piekło z Tarnopolszczyzny rozlało się po całej Małopolsce Wschodniej, ogarniając tak okolice Stanisławowa, Stryja czy Lwowa, jak i obecnego Podkarpacia, czyli okolice Przemyśla, Lubaczowa i Sanoka. Sama tylko Bircza (już po wojnie) było atakowane aż trzy razy. Zagłada Polaków objęła też część Lubelszczyzny, w tym okolice Tomaszowa Lubelskiego i Hrubieszowa. Ginęli nie tylko Polacy, ale i Ormianie, zawsze lojalni wobec Rzeczypospolitej. Wielu z nich zamordowano w marcu i kwietniu 1944 r. w czasie zagłady miasta Kuty nad Czeremoszem na Pokuciu. Ginęły też resztki ukrywających się Żydów oraz ci sprawiedliwy Ukraińcy, którzy ratowali polskich sąsiadów. Wraz ze swymi parafianami zginęło też wielu rzymskokatolickich księży, w tym ks. Józef Suszczyński w Bobulińcach k. Podhajec, ks. Błażej Czuba we wsi Dołha Wojniłowska k. Kałusza, czy ks. Stanisław Szczepankiewicz w Ihrowicy.
Niektórych wsi broniły po bohatersku oddziały AK i BCH oraz samorzutnie powstała samoobrona. Mordów nie przerwało ponowne wkroczenie na te tereny Armii Czerwonej. Sowieccy, jak i niemieccy, okupanci nie przejmowali się bowiem mordowanymi Polakami. Dla przykładu, tylko w luty 1945 r i tylko w powiecie Buczacz (chodzi o wsie Ujście Zielone, Barysz, Puźniki, Zalesie i Zaleszczyki Małe) UPA zamordowała lub spaliła żywcem ponad pół tysiąca Polaków. Mordy trwały także po zakończeniu wojny, aż do wypędzania resztki Polaków w 1946 r. Nie znamy dokładnej liczby zamordowanych na Tarnopolszczyźnie, ale idzie ona w dziesiątki tysięcy. Dodam, że ludobójcy praktycznie nie ponieśli żadnej kary. Wielu ukraińskich esesmanów i banderowców spokojnie swoich ostatnich dni dożyło w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie.
Gdy potomkowie Kresowian walczą o pamięć i prawdę, to na Ukrainie, nie tylko zachodniej, trwa gloryfikacji zbrodniarzy z UPA i SS Galizien. Najwięcej zła w tej kwestii wyrządzili prezydenci Wiktor Juszczenko, który „bohaterami narodowymi” ogłosił Stepana Banderę i kata Wołynia, Romana Szuchewycza oraz Petro Poroszenko, którego ekipa, nie tylko odwołuje się do tradycji UPA i SS Galizien, ale i w barbarzyńsku sposób blokuje ekshumację i godny pochówek ofiar ludobójstwa. Niestety także obrządek greckokatolicki ma do dziś silne powiązania z nacjonalizmem ukraińskim. Dla przykładu, arcybiskup Ihor Woźniak w 2007 r. poświęcił pomnik Bandery we Lwowie, nazywając zbrodniarza wzorem do naśladowania. Z kolei w ostatnich czasie Cerkiew greckokatolicka dąży do beatyfikacji arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego, niemieckiego kolaboranta, który oddelegował księży do SS i wspierał wspomnianą Dywizję SS „Galizien”. Przeciwko temu protestuje wiele środowisk, nie tylko z Polski.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Więcej na ten temat pod linkiem <<< TUTAJ >>>. Zachęcam do dołączenia się do protestu. („List protestacyjny do Watykanu w sprawie beatyfikacji arcybiskupa greckokatolickiego Andrzeja Szeptyckiego, hitlerowskiego kolaboranta”)
Źródło: isakowicz.pl | rmf24.pl