Aktualizacja strony została wstrzymana

Boże Narodzenie z Herodem – Stanisław Michalkiewicz

Polska wchodzi w ostatnie dni przed Bożym Narodzeniem, co zawsze oznacza rodzaj nirwany – stanu, w którym życie polityczne, a nawet wiele innych objawów życia zamiera. W Wigilię sklepy zamykane są wcześniej, ulice powoli pustoszeją, odgłosy miasta cichną, podobnie jak we wsi opisywanej przez Bolesława Prusa – gdzie „słychać tylko wołanie upiora i ujadanie strwożonych psów”. Jednak nic złego się nie dzieje. Kiedy pierwsi sekretarze za pierwszej komuny pragnęli ogrzać się nieco w cieple uczuć narodowych, to mówili, że to samo robią „partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i u…” – no mniejsza z tym. Tak i w Wigilię wszyscy – jedni i drudzy, a nawet trzeci (słynne „osoby trzecie”, których nigdy nie ma), siedzą w domach przy wigilijnych stołach, a nawet łamią się opłatkiem. Ruch na ulicach zaczyna się dopiero o godzinie 23, kiedy to obywatele wierzący, ale i niektórzy niewierzący, idą do kościoła na Pasterkę, śpiewają tam kolędy, przypominają sobie dzieciństwo i nawet się wzruszają. Potem wszyscy wracają do domów i pierwszy dzień świąt spędzają we własnych czterech ścianach. Źycie towarzyskie zaczyna się drugiego dnia i w niektórych środowiskach nie ustaje aż do Nowego Roku, kiedy to każdy uczestnik życia towarzyskiego zaczyna już odczuwać potrzebę wytchnienia. Potem jeszcze Trzech Króli, których pan Ryszard Petru naliczył aż sześciu, choinki są rozbierane i następuje bolesny powrót do rzeczywistości.

To znaczy – tak było do tej pory, ale nieubłagany postęp wkracza również do naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Na przykład w USA kongresmanom już w ubiegłym roku zakazano składania wyborcom, znaczy się – suwerenom – życzeń według dawnej formuły „Merry Christmas”, tylko według formuły „Happy Holidays”. Kto im ten surowy nakaz wydał i dlaczego przedstawiciele suwerenów z podkulonymi ogonami się mu podporządkowali – tajemnica to wielka i szkoda, że uczeni politologowie nie mają odwagi przystąpić do rozwikłania tej zagadki politycznej demokracji. Pewne światło na tę tajemnicę rzuca okoliczność, że politologowie niczego nie robią za darmo, no a wiadomo, kto w Ameryce ma pieniądze i może wypłacać granty. To oczywiście jest teoria spiskowa, ale to nic, że spiskowa, skoro nie jest sprzeczna wewnętrznie i w dodatku dość prosto objaśnia tajemnicę, która dla uczonych politologów wydaje się niezgłębiona. Ale Polska szybko się dostraja, co prawda nie pod względem dobrobytu, czy postępu technicznego, tylko próbuje przodować w bigoterii laickości. Radna Warszawy z ramienia Koalicji Obywatelskiej, pani Agata Diduszko-Zyglewska, w cywilu kolaborantka „Krytyki Politycznej” – pisma stojącego w pierwszym szeregu komunistycznej falangi w Polsce, no i oczywiście – żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją potomka sowieckich kolaborantów, pana red. Adama Michnika – zaprotestowała przeciwko „religijnym aspektom Wigilii”. Przysłowie wprawdzie powiada, że „psie głosy nie idą w niebiosy”, ale jeśli psiaków będzie więcej, to ich ujadanie może zakłócić nawet spokój Nieba Empirejskiego. W tej sytuacji nie od rzeczy będzie spenetrować tradycję sprzeciwu wobec Bożego Narodzenia. Ma on bardzo starą historię, bo – jak pamiętamy – narodzeniem Jezusa Chrystusa bardzo zaniepokoił się judejski król Herod „i cała Jerozolima z nim”. Najwyraźniej Herod, no i oczywiście „cała Jerozolima”, dochowały się również i u nas licznego potomstwa, ot – choćby w osobie pani Agaty Diduszko-Zyglewskiej – bo przecież ten judejski kacyk znany jest również z urządzenia słynnej rzezi niewiniątek – a tę tradycję podtrzymują – oczywiście już w wersji zaawansowanej technologicznie – postępowi mikrocefale. Podobno w związku z Bożym Narodzeniem traumatycznych przeżyć doznają również sodomici, więc tylko patrzeć, jak niezawisłe sądy będą przyznawały im z tego tytułu wysokie odszkodowania i inne rekompensaty – oczywiście od Kościoła katolickiego, który takie bezeceństwa wszystkim „zleca”, wypełniając w ten sposób dyspozycję słynnego już art. 430 kodeksu cywilnego. W ten sposób „piękne”, czyli Europa wolna od wszelkich śladów znienawidzonego chrześcijaństwa, może zostać połączone z „pożytecznym”, bo – powiedzmy sobie szczerze – któż po traumatycznych przeżyciach nie chciałby przyłożyć sobie na rany złotego plastra?

Zanim jednak padnie pierwsza salwa, niech świąteczne humory nam dopisują tak, jak Leopoldowi Tyrmandowi, który w okresie Bożego Narodzenia uczestniczył w przyjęciu u pani Gieni na warszawskim Powiślu. Było to w roku 1954, kiedy szalał Plan Sześcioletni – a jednak na świątecznym stole znalazł się i gotowany karp i szyneczka, bigos, wino i wódeczka, a towarzyska rozmowa przerywana była co pewien czas rodzajem refrenu: „ale żyć trzeba” – jakby z tego, że się żyje, trzeba było się tłumaczyć. A jednak ten refren – zauważa Tyrmand – był potrzebny, bo gdyby tego głębokiego półtonu, który więcej wyjaśnia, niż mówi, nie było, to pytanie, skąd pani Gienia z mizernej pensji ma na tego karpia i na tę szynkę, psułoby cały smak biesiady. Na szczęście był, toteż gdy Tyrmand, po zakończeniu przyjęcia, dumny z warszawskiego ludu, wyszedł na zaśnieżoną Tamkę, „z przyjemnością nienawidził komunistów”. Okazuje się, że nie tylko miłość potrafi dostarczyć przeżyć – również duchowych.

Niech sobie tedy żydokomuna we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, zadręczy się, a może nawet zatruje jadem waszem, bo wielu normalnym ludziom to również może dostarczyć dodatkowej satysfakcji – a w święta nie powinniśmy odmawiać sobie żadnej przyjemności, jako że już wkrótce nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości, w której będziemy musieli skonfrontować się z potomstwem Heroda. Nie ustaje ono w wysiłkach, by „przeszłości ślad” w postaci nie tylko chrześcijańskiego, ale również greckiego i rzymskiego składnika łacińskiej cywilizacji, zetrzeć z powierzchni ziemi. Najgroźniejsze jest to, że nie proponują atrakcyjnej, a nawet żadnej alternatywy, jako że sami są żałosnymi ofiarami własnej propagandy. Tym bardziej nie ma żadnego powodu do rewerencji wobec nich, bo – po pierwsze – tu idzie o życie i to w formach, które są częścią nas samych, a po drugie – że taka rewerencja zawiera w sobie zalążek kapitulacji. Skoro bowiem uczestnik „dialogu”, z uprzejmości musi przynajmniej udawać, że głupotę i łajdactwo traktuje z szacunkiem, to – po trzecie – wzmacnia głupotę i łajdactwo kosztem własnych wartości i przekonań, które w końcu i jemu samemu mogą wydać się względne. Warto tedy sobie te wszystkie sprawy nieśpiesznie rozważyć w miłym gronie, niechby i przy wódeczce, bo dlaczegóż by nie, skoro „żyć trzeba”? I tego właśnie życzę wszystkim Czytelnikom, nie tylko tym, którzy przedstawione tu poglądy podzielają, ale również i tym, którzy ich nie podzielają – bo skoro kropla drąży skałę, to tym łatwiej może poradzić sobie też z materią nie tak twardą.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    23 grudnia 2018

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4374

Skip to content