Nie ma to, jak pozytywne myślenie. Wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici gorąco je nam zalecają, więc nie wypada się sprzeciwiać – o czym przekonałem się sam po tym, jak niemiecka gazeta dla Polaków pod kierownictwem znanego z żarliwego obiektywizmu redaktora Tomasza Lisa zatrąbiła do nagonki, pod pretekstem naruszenia przeze mnie standardów człowieczeństwa. Skoro padł taki rozkaz, to nastąpiła prawdziwa eksplozja szlachetności i przyzwoitości. Obywatele prześcigali się w wymyślaniu mi od najgorszych, a co bardziej szlachetni zapowiadali, że mnie przecwelują. Moje zejście „poniżej człowieczeństwa” potępił nawet przewielebny ojciec Kramer z zakonu jezuitów. Ojciec Kramer ma oczywiście rację, jak zresztą we wszystkim, co mówi – ale czy wszystkie jego dotychczasowe kazania byłyby w stanie wywołać taką erupcję szlachetności i empatii, jak kilka moich słów? Obawiam się, że nie, bo kaznodzieje wygłaszają kazania już przez ponad 2 tysiące lat, a jakiegoś wyraźnego postępu nie widać, przeciwnie – czasami można odnieść wrażenie, że okres kulminacji ludzkości już mamy za sobą. Nastąpił on na przełomie XIX i XX wieku, a obecnie jesteśmy świadkami ześlizgu po równi pochyłej, co zresztą zapowiadał Konrad Lorenz w książce „Regres człowieczeństwa”. W tej sytuacji wspomnianą erupcję szlachetności można by potraktować jako „los ultimos podrigos”, po których nastąpi jeszcze szybszy ześlizg. Kiedy tak zastanawiałem się, dlaczego na sygnał trąbki z niemieckiej gazety dla Polaków przewielebny ojciec Grzegorz Kramer zareagował tak szybko, pryncypialnie i prawidłowo, przypomniałem sobie, że skrytykowałem go kiedyś za forsowanie pod płaszczykiem chrześcijaństwa kultu Świętego Spokoju. Starożytni Rzymianie twierdzili, że zemsta jest rozkoszą bogów, więc jeśli tak, to ileż przyjemności może ona dostarczyć takiemu słudze Bożemu, jak przewielebny Ojciec?
Ale to sprawy prywatne, natomiast chodzi o to, czy w ramach myślenia pozytywnego można znaleźć jakieś remedium na trapiące nasz nieszczęśliwy kraj paroksyzmy? Jak wiadomo, podstawową zasadą myślenia pozytywnego jest przekonanie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Na przykład w całej Europie narastają wątpliwości, czy sądy naszego bantustanu są aby na pewno niezawisłe, a odejście od zasady indywidualizacji odpowiedzialności na rzecz odpowiedzialności zbiorowej, jakby te wątpliwości potwierdzało. Tymczasem płomienni obrońcy praworządności próbują powstrzymać tę tendencję przy pomocy ubierania coraz krótszych koszulek z napisem „Konstytucja”. Obawiam się, że daleko z tym nie zajedziemy, bo przecież rozmiary ciała ludzkiego nie są nieskończenie wielkie, a dalsze skracanie koszulek może wzbudzić podejrzenia, że nie o praworządność i konstytucję tu chodzi, a o coś zupełnie innego.
Wskazówki, w którym kierunku powinny pójść nasze poszukiwania pozytywnych rozwiązań, dostarcza lektura reportaży Melchiora Wańkowicza, opublikowanych w książce „Królik i oceany”. Pod koniec lat 50-tych peregrynował on przez Amerykę, trafiając również do Reno w stanie Nevada, gdzie zapoznał się z tamtejszym przemysłem rozwodowym. O ile w tamtych czasach uzyskanie rozwodu w pozostałych stanach USA było przedsięwzięciem trudnym i ryzykownym, na co wskazuje choćby to, że Jej Ekscelencja Źorżeta Mosbacher podobno dorobiła się grubych milionów właśnie na rozwodach, chociaż wcale nie wiązała się ze Zgromadzeniem Księży Chrystusowców – a tymczasem w Nevadzie rozwód uzyskiwało się od ręki. Nic więc dziwnego, że ludzie znudzeni dotychczasowymi związkami, wyruszali do Nevady, a ponieważ w oczekiwaniu na termin rozprawy rozwodowej musieli gdzieś mieszkać i tak dalej – dzięki temu „najmniejsze wielkie miasto świata”, czyli właśnie Reno, bardzo się rozwinęło. Wańkowicz przyjrzał się jednej z takich rozpraw. Sędzia zapytał powódkę o przyczynę, dla której wniosła o rozwód. Powiedziała, że „moralne okrucieństwo” męża. – A w czym się ono objawiało, to moralne okrucieństwo? – pytał dalej. – Śmiał się głośno w mojej obecności. – A może coś jeszcze? – dopytywał sędzia. – Naśmiewał się z wuja Jimmiego. Na to sędzia: ooo, rzeczywiście, tego już za wiele! Uderzył młotkiem w stół i rozpoczęła się następna rozprawa, zaś rozłączona w ten sposób para niezwłocznie rzucała się w otchłań następnych romansów, do których Reno stwarzało bardzo wiele okazji.
Czyż nie można by stworzyć i u nas takiej gałęzi przemysłu? Niezawisłych sędziów przecież nie brakuje, a gdyby ustawodawca stworzył im tylko odpowiednie „ustawy”, to produkcja praworządności ruszyłaby pełną parą. Zresztą – dlaczego tylko rozwody? Z tego punktu widzenia wyrok pani sędzi Anny Łosik, która od zasady indywidualizacji odpowiedzialności odeszła ku odpowiedzialności zbiorowej, może być milowym krokiem w kierunku stworzenia w naszym nieszczęśliwym kraju potężnego przemysłu praworządności. Z zacofanych krajów świata, które jeszcze hołdują zasadzie indywidualizacji, przybywałyby do Polski całe tabuny amatorów rozmaitych odszkodowań. Coś podobnego zresztą już było, o czym wspomina w swoich pamiętnikach Kajetan Koźmian. Trybunał Koronny w Lublinie znany był z przewlekłości postępowania, a przy tym – jak to już jest w niezawisłych sądach – nie do końca niewrażliwy na brzęczące argumenty. Toteż uczestnicy postępowań musieli gdzieś mieszkać, a ponieważ w Lublinie o kwaterę było coraz trudniej, instalowali się w pobliskich Bełżycach, gdzie wkrótce miejscowi Żydzi, a za nimi – również chrześcijanie – wybudowali coś w rodzaju pensjonatów, oferujących również rozmaite usługi. III rozbiór Polski podciął fundamenty tego przemysłu, ale wybudowane domy pozostały i w jednym z nich mieszkała nawet moja prababka Franciszka Kamińska, nazywana z tego powodu, „Franciszkową z podsienia”. Zanim dom spłonął, miejscowy społecznik, dr Szymon Klarner, fotografował go jako osobliwość, ale nie wiem, czy to zdjęcie gdzieś się zachowało. Gdyby zatem sądy nasze zasłynęły w świecie z opierania odszkodowań na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, to czegóż chcieć więcej?. Na początek można by przyjąć skargę Murzynów z obydwu Ameryk przeciwko Rotszyldom i całej diasporze żydowskiej o odszkodowanie za handel niewolnikami. W swojej książce: „Żydzi, świat, pieniądze” Jakub Attali cytuje list gubernatora Recife do króla, gdzie informuje on, że Żydzi do tego stopnia opanowali handel niewolnikami, że licytacje nie odbywają się w żydowskie święta. Jeszcze tylko trzeba by uznać handel niewolnikami za rodzaj ludobójstwa, ale z tym Zgromadzenie Ogólne ONZ z pewnością by sobie poradziło. Skoro to ludobójstwo nie podlegałoby już przedawnieniu, to Ludwik Farrakhan, który od lat Żydom się z tego powodu odgraża, mógłby wreszcie swoje groźby spełnić, a Polska mogłaby uzyskać z tego większe i trwalsze korzyści, niż z elektrycznych samochodzików dla każdego.
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 20 października 2018