Aktualizacja strony została wstrzymana

Po której stronie barykady? – recenzja z filmu „Generał Nil”

Wróciłem z drugiego obejrzenia filmu Ryszarda Bugajskiego „Generał Nil”. To ważny film. Nie dlatego, że bezbłędny. Takim jest w swej części martyrologicznej a więc od drugiego aresztowania generała. Poza sceną ostatniego widzenia z rodziną, która całkowicie rozmija się z prawdą, a która była o wiele bardziej dramatyczna. Rozmija się również z polskim etosem narodowym. Ale do tej sceny jeszcze wrócę.

Piszę o tym filmie z prawdziwej, wewnętrznej potrzeby. Czarna legenda o mojej osobie, wytworzona mówiąc w skrócie, przez opinię michnikoidalną, doktrynalnie korowską, opowiada o moim ataku na kolaudacji na sławetny film Bugajskiego „Przesłuchanie”. Opinia ta nie bierze w ogóle pod uwagę, że na kolaudacji można i ma się obowiązek wypowiadać wg własnego sumienia, autentycznych poglądów i własnego gustu.

Krótko o „Przesłuchaniu”

Ludzie wychowani w stalinowskim służalstwie łatwo przypisują własne cechy swoim przeciwnikom. A mnie się „Przesłuchanie” naprawdę nie podobało i nie podoba. I nie dlatego, iż chciałem uderzyć w „odważny” film o UB, ale dlatego, że poza scenami tortur, których ukazanie nie było już taką w tym czasie odwagą, tylko dlatego, że poza kokieterią widowni, uprawianą za pomocą obrazu tortur, był to film z gruntu fałszywy. W dodatku, na tę kolaudację Bugajski przyszedł ze swym głównym konsultantem, prof. Marią Turlejską, stalinowską fałszerką historii Polski!

Posiadam jej list do ministra kultury protestujący przeciw powstaniu „Hubala” „A po co nam ta apoteoza dworków, plebanii, wojskowego drylu, kultu przedwojennego munduru”… I ona swym „autorytetem” zaświadczała na kolaudacji prawdziwość filmu „Przesłuchanie”. Potem jeszcze dowiedziałem się z radia, iż prototypem bohaterki filmu, granej  przez Krystynę Jandę, była żyjąca jeszcze wtedy żydowska komunistka. A więc taki był prototyp akowskiej bohaterki filmu! Kiedy więc zaatakowałem ten film, iż wypacza on obraz pokolenia dziewcząt akowskich, ukazując łączniczkę AK jako pijaczkę i zdemoralizowaną, bardzo łatwo oddającą się wszystkim napotkanym mężczyznom, a więc łamiącą akowsko-harcerski rodowód  postaw akowskiego pokolenia, pani Turlejska powołała się na swoją znajomą, jako na dowód, iż obraz tej postaci w filmie jest prawdziwy. Nie wspominam o nonsensie romansu więźniarki z oficerem śledczym spełnionym na terenie aresztu. Czyżby pani Turlejska ostatnio wskazana przez IPN jako TW, nic nie wiedziała o departamencie ds. śledzenia własnych kadr w ministerstwie UB?

Czułem w tym filmie niemal każdym kadrem, iż jest to film rozmijający się ze zrozumieniem narodowego etosu, prawdą charakterów, ukształtowanych przedwojennym wychowaniem a raczej powstał pod patronatem ich byłych prześladowców, dla  dalszego zohydzenia Polski narodowo katolickiej, której tak bardzo obawiają się do dzisiaj elementy międzynarodowe. W moim przekonaniu z czasu kolaudacji utwierdziła mnie niedawna emisja „Przesłuchania” w TV, która jeszcze bardziej utwierdziła mnie w osądzie  o fałszywości tego filmu, oraz opinia Pani Marii Fieldorf-Czarskiej, córki generała „Nila”, której odbiór całkowicie pokrywa się z moim.

Nie widziałem teatru Bugajskiego o rotmistrzu Pileckim. Ale sam fakt podjęcia tego tematu świadczy, że reżyser przechodzi na drugą stronę. Film „generał Nil” jest jego następnym krokiem po stronie ofiar a nie katów stalinizmu. Dlatego zacząłem od konstatacji, iż jest filmem ważnym. Nie tylko dla nas odbiorców, ale i samego reżysera. Jego dalszej drogi twórczej. A nigdy nie odmawiałem mu reżyserskiej sprawności. Mój spór z jego twórczością był sporem ideowym.

Gdzie widzę pękniecie filmu „Generał „Nil”?

Najpierw w całkowicie nie umotywowanym szatkowaniu czasu na początku filmu. Autorzy scenariusza zdecydowali się na rozpoczęcie filmu o generale Fieldorfie od powrotu z wywózki, na którą trafił przypadkowo i przebywał na niej nierozpoznany. A więc wraca cywil, nie bohater podziemia. Moim zdaniem, bardziej umotywowany i pogłębiający postać bohatera byłby jego powrót z Londynu, do którego polityki generał Fieldorf wrócił rozczarowany. To motywowało by jego próbę znalezienia miejsca w tuż powojennej rzeczywistości, co pociągnęłoby za sobą główny dramat tej postaci. Sceny powrotu z zesłania oraz dalsze, powrotu do domu, rodziny i normalności,  z 1947 roku, są kilkakrotnie przebijane dowodzonym przez „Nila” zamachem na kata Gestapo, Kutscherę, z 1944 roku.

Te przejścia w czasie nie są ani akcyjnie, ani introspekcyjnie podbudowane. Jedyne, usprawiedliwione miejsce na zamach na Kutscherę, widziałbym w sądzie, gdzie zapada wyrok z oskarżenia o współpracę z Gestapo. Mieszanie czasów wprowadza chaos w odbiorze. Moim zdaniem ciekawe byłoby pozostanie w czasie rzeczywistym i prowadzenie „Nila” jako postaci niosącej długo tajemnicę związaną z powrotem i jego misją. Rozumiem scenarzystów, którzy chcieli do filmu o martyrologii i śmierci bohatera dodać jak najwięcej informacji. Mają odwagę używania wszystkich autentycznych nazwisk.

Zarówno po stronie ofiar, jak i stalinowskich katów. Film jest utrzymany w stylistyce dokumentalnej. Jest dobrze grany. Najbardziej mi utkwiły w pamięci role Stefana Szmidta jako generała Bora Komorowskiego, Macieja Kozłowskiego jako złamanego po wyrywaniu paznokci Tadeusza Grzmielewskiego, i Doroty Landowskiej jako prokurator Pauliny Kern.

Pęknięcie widzę w postaci bohatera. Jeśli mam być szczery, ja go w filmie nie rozumiem. Nie rozumiem motywacji jego wyborów. I nie jest to wina aktora. Olgierd Łukaszewicz pięknie gra postać bohatera bez cech bohaterskich. Jest wyciszony, bardzo zwyczajny, ludzki i trochę bez ikry. Kłóci to się z jego charakterystyką podaną we wspomnieniach żony, Janiny, która mówi o niespożytej energii generała. Ma w tym ściszeniu bardzo piękne momenty. Jak np. gdy ukazuje kawałek dawnego urwisa, w reakcji na zasalutowanie przez konspiratora-riksiarza, które może ich zdemaskować. Jak w scenie z intelektualistą-oprawcą Józefem Różańskim Goldbergiem, świetnie granym przez Jacka Rozenka, kiedy odpala mu na propozycję zmiany wyroku śmierci przez bezpiekę, pod warunkiem zgody na współpracę ironicznym: „Ciekawe, możecie zmienić wyrok niezawisłego sądu?”. Jest wtedy bardzo przekonywujący Z czego wynika jego dramat? Uwikłano go w antysowiecką organizację „Nie”-„Niepodległość” stworzoną do walki z komunistycznym reżimem, którą on traktuje jako niepotrzebny rozlew krwi.

Unicestwiony dramat

I paradoksalnie, przynależność do tej organizacji, staje się przyczyną jego śmierci. Tylko że ten dramat, godny antycznej tragedii, został unicestwiony przez ukazanie przez autorów czasu pierwszych lat powojennych, podobnie jak u Wajdy w jego filmie katyńskim, zgodnie  z obowiązującą poprawnością polityczną, jednoznacznie jako czasu sowieckiej okupacji i martyrologii narodu. A przecież to straszne uproszczenie. Był to czas zarówno tragedii „żołnierzy wyklętych”, mamionych z Londynu rychłym wybuchem III wojny światowej,  jak i odbudowy kraju z ruin, zasiedlania Ziem Odzyskanych i budowania na nich diecezji, masowego pędu młodzieży chłopskiej na studia, zadziwiającej świat  decyzji pozostawienia nieistniejącej Warszawy stolicą Polski, powrotu wielu dowódców i żołnierzy z formacji walczących na Zachodzie, jak pokazują kroniki filmowe, witanych z pełną wojskową paradą, budowy Trasy W-Z i  Nowej Huty, likwidacji dwumilionowego analfabetyzmu, masowego wydawania klasyki polskiej i obcej, kiedy książka w Polsce była najtańsza w Europie a chyba i świecie.

Niejeden powracający do kraju bohater z zachodu znajdował miejsce w wojsku polskim, jak Stanisław Skalski, pułkownik Franciszek Skibiński, szef sztabu generała Maczka,  płk Stanisław Mossor, gen. Jerzy  Kirchmayer, gen. Stanisław Tatar. I wielu innych. Odradzało się harcerstwo w duchu przedwojennym i Szarych Szeregów. Po prostu kraj po gehennie niemieckiej okupacji wracał do życia. Także spontanicznie przedwojennego. Najlepiej to wyraził profesor Jan Zachwatowicz w wywiadzie danym z łopatą w ręku, na gruzowisku Warszawskiego Uniwersytetu: „Bez względu na to, kto i jak długo będzie rządził krajem, będzie to zawsze mój kraj!”

I myślę, że była to wówczas dość powszechna postawa w społeczeństwie. Organizacje młodzieżowe, takie jak ZMP i Służba Polsce jeszcze zajmowały się bardziej budową i odbudową niż ideologią. Ich pieśni nie indoktrynowały ideologicznie, uczyły młodzież miłości do kraju i służby ojczyźnie. To wszystko oczywiście zmieniło się w 1948 roku. Wraz ze słynnym sierpniowo-wrześniowym plenum KC ogłaszającym „odchylenie prawicowo nacjonalistyczne”, potępiającym Gomułkę, uwieńczone aresztowaniem go i aresztowaniem kardynała Stefana Wyszyńskiego. Przygotowywano wielki proces, na wzór Slanskyego czy Rajka.

W filmie jest brak nawet echa tych wydarzeń, którymi przecież żyło ówczesne społeczeństwo. Ono tylko zgodnie z poprawnością polityczną jest bierne, dogorywa. Aresztowano i torturowano nie dawnych funkcyjnych w wojsku polskim:  Stanisława Skalskiego, generała Tatara, pułkowników Utnika i Nowickiego, czy Waltera Janke, (tu dziękuję reżyserowi Bugajskiemu za ukazanie tej pięknej postaci byłego Komendanta Okręgu Śląskiego AK, współzałożyciela wraz ze mną Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”). Wspaniała jest scena, gdy pułkownik dyplomowany Walter Janke jako funkcyjny w celi śmierci, podrywa skazańców na „baczność” dla oddania honorów dla idącego na egzekucję generała Fieldorfa.

Dlaczego dzisiaj nie wspomina się o „odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznym”? A przecież zostało ono ogłoszone po to, by zdławić politykę przyciągania społeczeństwa do eksperymentu, nie kopiującego dokładnie Związku Sowieckiego, do czego dążyli Berman, Bierut, Minc, Zambrowski i inni późniejsi „Puławianie”. Na tym tle scena u sowieckiego pułkownika Dawidowa też miałaby głębsze uzasadnienie, gdyby miała miejsce po ogłoszeniu tej oficjalnej walki wydanej próbom polonizowania kraju.

I Generał „Nil” stał się, jak większość polskich patriotów, ofiarą tej stalinowskiej ofensywy internacjonalizmu. Otóż żeby zrozumieć jego postawę powstrzymywania rozlewu krwi, który przecież był wymierzony nie tylko w nową okupację, ale i decyzje Churchilla i Roosevelta, a więc w powojennej sytuacji światowej, był beznadziejny. I generał „Nil” nie był osamotniony w swej ocenie. W tym samym kierunku zmierzał bohater Powstania Warszawskiego, zastępca i następca generała Fieldorfa w Kedywie, pułkownik Jan Mazurkiewicz „Radosław”, a także Bolesław Piasecki.

Skrzywiony obraz

Obraz Polski roku 1947 jest w filmie jednoznacznie czarny. Powrót zesłańców z ZSRR, ukazany pięknie, z całowaniem zaśnieżonej ziemi na peronie jest zakłócony wymuszeniem grania przez witającą orkiestrę  „międzynarodówki”, na brutalny rozkaz oficera-dziewczyny w randze porucznika. To od razu sugeruje, iż wojsko było zbolszewizowane. A przecież było ono w większości złożone z byłych łagierników. A oficerowie polityczni raczej rekrutowali się ze środowiska  Różańskich. Łódź, do której przyjeżdża Fieldorf jest ukazana jako  prowincjonalne, ponure miasteczko. A przecież tętniła nie tylko uruchamianym przemysłem, ale wobec podnoszenia Warszawy z ruin, pełniła rolę kulturalnej stolicy Polski. Rozczarowany do emigracji londyńskiej generał musiał dostrzec szansę polonizacji pojałtańskiej Polski. Inaczej nie jest zrozumiała jego decyzja ujawnienia się i rejestracji w RKU. Była ryzykiem, ale nie była naiwnością.

Przeżyłem podobną sytuację, kiedy po wejściu do Wilna bolszewików w 1944 roku, ukrywający się u nas wielki intelektualista Wiktor Gryglewski nie posłuchał mojego ojca i poszedł się zarejestrować jako oficer rezerwy i zaginął na nieludzkiej ziemi. A mój ojciec nie zgłosił się i przeżył.

Patrząc z punktu widzenia budowy dramatu, tym mocniejszym uderzeniem dla bohatera byłoby zepchnięcie kraju na jego oczach w kierunku „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”,  które przecież było uderzeniem żydokomuny na rozkaz Stalina w próby polonizowania Polski i poszerzenia jej autonomii.

Błędem w stosunku do scenariusza było wyrzucenie sceny wizyty „Nila” u generała Gustawa Paszkiewicza, przedwojennego dowódcy bohatera, a zastąpienie jej spotkaniem z generałem Tatarem, który jest ukazany w filmie jako oportunista. Wyrzucono też niesłusznie komunikat o aresztowaniu i przygotowywanym procesie generała Tatara. A to ważny sygnał zmiany ideowo-politycznej pod dyktando Stalina.

I wreszcie scena wizyty matki z córkami w więzieniu. Po pierwsze: nie było wizyt zbiorowych. Była scena widzenia tylko z żoną. Przed śmiercią generał zabronił żonie prośby o prawo łaski. Mimo to rodzina, w ukryciu przed nim, wystąpiła do Rady Państwa. Świetna jest scena z Bierutem na propagandowym spotkaniu z dziećmi, zakończona odmową prawa łaski. Fałszywa jest natomiast scena widzenia z rodzinnym, uczuciowym szantażem wobec zakazu generała. Łamie ona etos, który kazał wysyłać i błogosławić przez matki, żony i siostry swych najbliższych wyruszających w bój o Polskę. I dzisiejsza, walcząca postawa jego córki Marii świadczy, iż ten etos pozostał w rodzinie generała w stanie nienaruszonym.

Sceny godne uwagi

I są w tym filmie dwie sceny, które są aktem odwagi autorskiej. To sceny ukazujące rodowód katów i oprawców wywodzących się z żydokomuny. To scena fizycznego i słownego ataku na siedzącego w celi śmierci rabina, na którego rzuca się w szoku storturowany więzień z okrzykiem: „Żydzi mordują polskich patriotów”! Ten rabin, Lichtsztajn, po 1956 roku zjawił się w rodzinie generała i dał ważne świadectwo o jego postawie w więzieniu.

Drugą taką sceną jest zatwierdzanie przez Sąd Najwyższy, wyroku śmierci na generale Fieldorfie. Tam morderczyni sądowa prokurator Paulina Kern wypowiada zdanie: „wszyscy tu jesteśmy Polakami, choć większość z nas jest pochodzenia żydowskiego”… Daleko posunął się scenariusz i reżyser w zdemaskowaniu nienawiści do polskości, jaką kierowali się mordercy sądowi i oprawcy epoki stalinowskiej, ciągle obecni ciałem lub duchem w dzisiejszym życiu społecznym kraju.

Toteż nie dziwi milczenie wokół filmu prasy, nie licząc katolicko – narodowej. Za takie diagnozy płaci się wielką cenę. I teraz ciekawe: czy reżyser Ryszard Bugajski pozostanie po stronie ofiar i zostanie prawdziwym narodowym artystą, czy da się złamać i powróci na szlaki z produkcji „Przesłuchania”. Źyczę mu z całego serca, by dalej oddawał swój talent Polsce i jej fascynującej historii, idąc drogą, na którą wstąpił ostatnio.

Bohdan Poręba

Fot. film web.pl
Nr 25-26 (21-28.06.2009)

Za: Myśl Polska | http://2009.myslpolska.pl/node/9954

Skip to content