Poniższy tekst został napisany w latach 1998-1999 i rozwija wątki zawarte artykułach: Tomasz Gabiś Religia „Holocaustu” (część I), „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów” nr 29 (1996), tenże, Religia „Holocaustu” (część II), „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów” nr 30 (1997).
Nie potrzeba chyba tego specjalnie udowadniać, że religia „Holocaustu” w sposób szczególny związana jest z Izraelem-państwem żydowskim. [1] Jego powstanie było realizacją projektu zawartego w ideologii syjonistycznej stanowiącej formę żydowskiego nacjonalizmu zmieszanego z socjalizmem i podbudowanego biblijną historią o Ziemi Obiecanej. [2] Pisał Emmanuel Levinas: „państwo Izrael jest pierwszą okazją, by wgryźć się w historię urzeczywistniając sprawiedliwy świat. Jest ono więc poszukiwaniem absolutu i czystości. Ofiary i dzieła, podejmowane przez ludzi w imię urzeczywistniania sprawiedliwości, przywracają materialny kształt duchowy, który ożywiał proroków i Talmud. Socjalistyczne marzenia budowniczych Izraela nie przejmują się światowymi koniunkturami. Socjalizm w jednym kraju? Skolektywizowana społeczność kibucu odważa się na socjalizm w jednej wsi” (Levinas, Trudna wolność. Eseje o judaizmie, przeł. A. Kuryś, Gdynia 1991 str. 172).
Jednak ideologia syjonizmu który według Teodora Herzla był ruchem politycznym, nacjonalistycznym i kolonialnym (stąd Herzl korespondował z Cecilem Rhodesem), wyczerpała swoje możliwości jako sposób na integrację narodową Izraelczyków, której podlegać musieli Żydzi przybywający do Izraela z różnych kręgów kulturowych i cywilizacyjnych. Jako „narodowe lepiszcze” nie mogła też służyć tradycyjna religia żydowska, co nie oznacza, że nie ma ona istotnego wpływu na życie społeczne, koncepcje polityczne i prawno-państwowe państwa żydowskiego (zob. na ten temat: Izrael Szahak, Żydowskie dzieje i religia. Żydzi i goje – XXX wieków historii, przeł. Jan M.Fijor, Warszawa-Chicago 1997). W Izraelu, określanym często jako „jedyna demokracja na Bliskim Wschodzie”, judaizm jest de facto religią państwową, choć nie zapisaną w konstytucji, ponieważ Izrael („judaistyczne państwo narodu żydowskiego”) jej nie posiada – stosunki państwem a judaizmem opierają się na osiągniętym status quo ( zob. Norman Solomon, Judaizm, Warszawa 1997, str.122).
Niemniej jednak tradycyjna religia żydowska nie posiada tej siły integrującej i budującej narodową tożsamość, co kiedyś. Stąd bierze się wielkie znaczenie religii „Holocaustu”. Jej rola może jeszcze wzrosnąć, ponieważ młodsze pokolenie historyków izraelskich nazywanych „nowymi historykami”, „rewizjonistami” czy „postsyjonistami” przeprowadza demontaż państwowych mitów syjonizmu. Próżnię po tych mitach może wypełnić tylko „Holocaust”. Niemiecki politolog i historyk pochodzenia żydowskiego prof. Michael Wolffsohn napisał, że pamięć o „Holocauście” jest podtrzymywana w Izraelu, aby wzmocnić poczucie „my”: „O ile kiedyś doświadczenia z Egiptem faraona lub z ludem Amalekitów były historyczno-ideologiczno-społecznym spoiwem, świecko-politycznym ugruntowaniem tożsamości, to dziś jest nim Holocaust” ( Wolffsohn, „40 Jahre Israel”, „Das Parlament”, kwiecień 1988). Przytoczmy kilka innych opinii: „Pamięć o Holocauście to dziś jeden z głównych elementów budowania tożsamości większości Izraelczyków – zarówno tych, których korzenie rodzinne są w Europie, jak i tych, których przodkowie pochodzą z krajów islamskich” (generał Avner Shalev, dyrektor muzeum Jad Waszem, „Gazeta Wyborcza”, 14-15 VIII 1995); „Świadomość Holocaustu stała się częścią naszej integracji narodowej” (Szewach Weiss, „Gazeta Wyborcza”, 26.I.1995); „Wśród istotnych czynników, wpływających na tworzenie się ich [Żydów] tożsamości, znajdą się: podstawowa wiedza o Szoah (Holocaust) oraz istnienie państwa Izrael” (Norman Solomon, Judaizm, przeł. Joanna Mytkowska ,Warszawa 1997, str.24); „Dla nich [Żydów] Auschwitz jest elementem tożsamości narodowej, który trzyma ich razem” (Grzegorz Grzonka, dyrektor programowy Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu, „Gazeta Wyborcza”, 10-11 V 1997); „Zagłada stała się wspólnym elementem tożsamości mieszkańców Izraela” (Dawid Warszawski „Gazeta Wyborcza” 16-17 maja 1998); „Zasadniczym składnikiem narodowej tożsamości izraelskiej stało się doświadczenie Holocaustu, Szoa, które przekazywane jest w szkole i w armii, ale także w narodowym muzeum Jad Waszem. (…) Poczucie narodowe starszego pokolenia żydowskich obywateli Izraela jest określane przez Holocaust. Dla młodszej generacji Holocaust stał się żywą podstawą narodowej tożsamości dopiero poprzez wychowanie. (…) Nie, Szoa, Holocaust nie minął. On żyje w każdym młodym Izraelczyku, zajmuje ludzi w Izraelu bardziej niż kiedykolwiek i określa wychowanie w Izraelu. Ludzie utożsamiają się z ofiarami. Przeżywa się ten czas ciągle na nowo. (…) Szoa spowodowany przez Niemców, przez chrześcijański Zachód określa całkowicie życie Izraela. Z biegiem lat wspomnienie wcale nie przyblakło. Przeciwnie, pogłębiło się nawet, druga i trzecia generacja urodzonych po Szoa, obudziła to wspomnienie do nowego życia. Stało się ono trwałym składnikiem naszej codzienności. Wspomnienie Szoa określa w ostatecznej instancji polityczne życie Izraela, jego wojskową potęgę, jego nerwowość i napięcie – we wszystkim wyraża się bez słów: nigdy więcej Szoa” (Shimon Sachs, „Das Trauma des Holocausts – Gedanken eines Berliner Emigranten in Israel” [w:] Erziehung nach Auschwitz, H.-F. Rathenow, N. H. Weber (Hrsg.), Pfaffenweiler 1990, str. 87n). Stąd właśnie, jak pisze wyżej cytowany autor, bierze się zalew utworów literackich, sztuk teatralnych, dzieł sztuki, w których „Holocaust” jest motywem przewodnim. Sachs uważa też, że izraelska młodzież jest obecnie „bardziej radykalna, twardsza i bardziej nacjonalistyczna niż kiedykolwiek”: „Także i taki proces potrzebuje poszukiwania korzeni w Oświęcimiu i w warszawskim getcie” (Sachs, op.cit. str.88).
Dodajmy, że sposobem na umacnianie narodowej solidarności Izraelczyków były także pokazowe procesy takie jak proces Eichmanna czy Iwana Demjaniuka, które miały pełnić rolę edukacyjną i propagandową w ramach opartej na religii „Holocaustu” ideologii państwowej Izraela. W przypadku procesów pokazowych typu proces Eichmanna, najważniejszy jest aspekt polityczno-propagandowy. Jeden z szefów Ligi Przeciw Zniesławianiu Arnold Forster napisał wprost w swoich wspomnieniach czemu służył proces Eichmanna: „Cel procesu? Dla Izraela celem procesu było uwrażliwienie sumienia świata na straszliwe konsekwencje totalitaryzmu. Izrael mówił, że najstraszliwszą rzeczą jest ludobójstwo. Głównymi – choć nie jedynymi – ofiarami ludobójstwa w nowożytnej historii byli Żydzi. Z procesem wiązano nadzieję, że będzie służył jak skuteczne narzędzie edukacyjne, aby zagwarantować, że ludobójstwo nigdy się nie powtórzy” ( Forster, Square One. A Memoir (New York 1988, str.220). To od czasu procesu Eichmanna „Holocaust” zaczął być poprzez system oświatowy i propagandę państwową czyniony narzędziem umacniania tożsamości Żydów w Izraelu.
Charles S.Liebman i Elizer Don-Yehiya rekonstruując proces powstawania religii obywatelskiej Izraela wskazują na fakt, że przez pierwsze dziesięć lat po powstaniu Izraela w „państwowotwórczej” propagandzie państwa żydowskiego dominowały tradycyjne wątki, symbole i mity historyczne syjonizmu. „Holocaust” był przez ten okres praktycznie poza sferą zainteresowań władz państwowych. Dzień upamiętnienia ofiar „Holocaustu” ustanowiono co prawda w 1952 roku, ale do 1959 roku nie były ustalone formy jego publicznego obchodzenia. Krótko potem nastąpiło uprowadzenie Eichmanna i jego proces, który, jak piszą Liebman i Don-Yehiya, stał się punktem zwrotnym w postrzeganiu „Holocaustu” w Izraelu, i wzmocnił poczucie więzi pomiędzy Izraelczykami młodszej generacji a Żydami z diaspory. Pierwsza połowa lat sześćdziesiątych jest początkiem powolnego schyłku tradycji klasycznego syjonizmu-socjalizmu (która oczywiście nie zanikła całkowicie) i stopniowej ekspansji religii „Holocaustu” w Izraelu (zob. Charles S. Liebman, Eliezer Don-Yehiya, Civil Religion in Israel: Traditional Judaism and Political Culture in the Jewish State, Berkeley 1983).
Szewach Weiss powiedział o procesie Eichmanna: „To był najważniejszy proces. Spowodował zmianę powszechnej opinii o Holocauście. Trwał więcej niż rok. Wszyscy chodzili z tranzystorami (nie było jeszcze telewizji w Izraelu), gazety pełne były sprawozdań. Wtedy ludzi zaczęli rozumieć, co się tam stało, przynajmniej więcej rozumieć” („Gazeta Wyborcza”, 26 I 1995). Michael Marrus stwierdził: „Proces Eichmanna miał ustawić Holocaust we właściwej perspektywie historycznej. Postępowanie sądowe zostało pomyślane jako wielkie podsumowanie prześladowań i morderstw dokonywanych na Żydach w Europie” (Marrus, Holocaust, przeł. Agata Tomaszewska, Warszawa 1993, str.15). Marrus przytacza słowa Davida Ben Guriona, według którego proces zorganizowano po to, „żeby świat się dowiedział”. Ówczesny premier Izraela oświadczył: „Jest rzeczą niezbędną, aby nasza młodzież pamiętała, co stało się z narodem żydowskim. Chcemy, żeby znała najbardziej tragiczne fakty naszej historii”. Innymi słowy proces Eichmanna i skazanie go na śmierć przeprowadzono w ramach „lekcji wychowania obywatelskiego”.
Zminiaturyzowaną powtórką procesu Eichmanna był po latach proces Demjaniuka, o którym w swojej książce The Demjanjuk Affair: The Rise and Fall of a Show-Trial (London: 1994) napisał izraelski adwokat oskarżonego Yoram Sheftel: „specjalny, w izraelskim stylu, proces pokazowy, który miał nauczyć izraelskie dzieci historii Holocaustu i wzmocnić świadomość Holocaustu w opinii publicznej” (str.7). Także prokurator generalny Izraela Yitzhak Zamir wskazał na polityczno-edukacyjne walory procesu Demjaniuka: „W czasie, gdy pojawiają się ludzie, którzy zaprzeczają nawet, że Holocaust się wydarzył, jest sprawą istotną, aby przypomnieć światu, do czego jest zdolny reżim faszystowski (…) i w tym względzie proces Demjaniuka spełnił ważną funkcję” („Cleveland Jewish News”, 21 III 1986). Wolno oczywiście pytać, czy „proces edukacyjny” (czyli pokazowy) ma coś wspólnego ze sprawiedliwością w tradycyjnym sensie, jakiej ma się stać zadość w procesie karnym, jednakże w tym przypadku cel „edukacji” – ostrzeżenie przed nowym „Holocaustem”, każe odsunąć na bok wszelkie proceduralne i formalne zastrzeżenia.
Po rozkładzie ideologii syjonizmu, instrumentem narodowej integracji żydowskich mieszkańców Izraela, „Holocaust” staje się głównym -by użyć terminu Rogera Garaudy`ego, „mitem założycielskim Izraela”, dokładnie takim samym jak Rewolucja Francuska jest „mitem założycielskim” Republiki Francuskiej, Rewolucja Październikowa była dla Związku Sowieckiego czy przysięga w Rütli dla Szwajcarii. Przyjaciel Rogera Garaudy`go, cenionego przezeń za niezależność sądu, wieloletni prezes Światowego Kongresu Żydów nieżyjący już Nahum Goldmann napisał: „Nie jestem pewien, czy państwo żydowskie istniałoby dziś bez Oświęcimia”; „Po Oświęcimiu nie-Żydzi mieli wyrzuty sumienia i byli skłonni traktować nas w sposób uprzywilejowany. Z tego powodu opowiedzieli się za państwem żydowskim”; „Do tego dochodzi ścisły związek pomiędzy państwem Izrael a ludobójstwem. Mówię, często, że Żydzi swoje państwo nie opłacili tysiącami młodych ludzi, którzy polegli w czterech wojnach izraelskich, lecz sześcioma milionami ofiar narodowego socjalizmu” ( Goldmann, Das jüdische Paradox. Zionismus und Judentum nach Hitler, Frankfurt n.M 1988, ss.77, 111, 126). „Oświęcim” („Holocaust”) stał dziś ultima ratio politycznej egzystencji Izraela, którego powstanie interpretuje się jako zadośćuczynienie za cierpienia i śmierć europejskich Żydów. Jak pisał Serge Thion: „Zbrodni Oświęcimia odpowiada rodzaj zadośćuczynienia polegającego na istnieniu legendarnego socjalistycznego i miłującego pokój Izraela” (Thion, Historische Wahrheit oder Politische Wahrheit? Die Macht der Medien: der Fall Faurisson, Berlin 1994, str. 258). Żydowski autor Tom Segev pokazuje jak „Holocaust” stał się „elementem ideologicznego uprawomocnienia stworzenia państwa Izrael” (zob. Segev, The Seventh Million: The Israelis and the Holocaust, New York 1993). Wybitny myśliciel żydowski Gershom Scholem nazywał powstanie państwa Izrael pozytywną stroną tego samego wydarzenia historycznego, którego drugą, ciemną stroną była Zagłada. Powstanie Izraela było według niego „odwrotną stroną Zagłady” (zob.Adam Lipszyc „Wiek Scholema”, „Znak”, 1997 nr 8).
Henryk Halkowski stwierdza: „tym elementem, który z rozważań teologów i filozofów przeszedł do powszechnej świadomości jest łączenie Zagłady z odrodzeniem Izraela. Używając chrześcijańskiej terminologii, można by określić symbolizowaną przez Oświęcim Zagładę jako «ukrzyżowanie», zaś symbolizowane przez Jerozolimę odrodzenie Izraela – jako «zmartwychwstanie»” („Oświęcim w oczach Żydów”, „Znak” 1990 nr 4-5). Abraham Joshua Heschel w książce Israel: Echo of Eternity (New York 1969) napisał: „Czy Państwo Izrael jest pokorną odpowiedzią Boga na Oświęcim? Czy jest znakiem żalu Boga po ludzkiej zbrodni Oświęcimia? Źaden czyn nie jest tak święty, jak uratowanie ludzkiego życia. Ofiarując schronienie ponad dwu milionom Żydów, z których wielu nie przeżyłoby, gdyby pozostali w Polsce, Rosji, Niemczech lub w innych krajach, Ziemia Święta uzyskała nową świętość.(…) A jednak nie ma odpowiedzi na Oświęcim. Próba dania odpowiedzi byłaby największym bluźnierstwem. Izrael umożliwia nam znoszenie agonii Oświęcimia bez radykalnej rozpaczy – odczuwanie przebłysku Boskiej jasności w dżunglach historii” (cyt. za: Halkowski op.cit.). Z kolei Irving Greenberg stwierdza: „Bóg rzekł bowiem do ludzi: «Wstrzymanie Holocaustu do was należy. To wy niesiecie wyzwolenie. Działajcie, aby zapewnić, że nigdy to się nie powtórzy. Będę z wami we wszystkim, co czynicie, bądź dokąd pójdziecie, cokolwiek się stanie, lecz wy macie to dzieło wypełnić». Naród żydowski usłyszał wezwanie i odpowiedział utworzeniem państwa Izrael. Dlatego sięgnął po władzę, by uniemożliwić następny Holocaust z całą mocą, na jaką go stać. (…) Odrodzenie państwa Izrael stanowi zasadniczy akt życia i sensu dla narodu żydowskiego po Oświęcimiu. (…) Wzniesienie się z oświęcimskich czy sobiborskich otchłani niewolnictwa i ludobójstwa aż na szczyty wskrzeszonej Jerozolimy przekracza wspinaczkę na Synaj z okrucieństw egipskiej niewoli i mordowania hebrajskich dzieci” (Greenberg, „Historia, Holocaust i przymierze”, „Znak” 1995 nr 4-5 ). Greenberg uważa, że Oświęcim „był wezwaniem do ludzi, by powstrzymali Holocaust, wezwaniem do narodu Izraela, aby wzniósł się na nowy bezprecedensowy poziom odpowiedzialności w przymierzu. (…). Świat nie usłyszał wezwania i nie powstrzymał Holocaustu. Żydzi europejscy nie byli w stanie. Żydostwo światowe nie odpowiedziało w sposób adekwatny. Odpowiedź w końcu nadeszła wraz z powstaniem państwa Izrael. Żydzi przyjęli wystarczająco dużo mocy i odpowiedzialności, by działać. (…)Tak, jak Bóg był w Treblince, tak też Bóg wstąpił wzwyż z Izraelem do Jerozolimy” (cyt. za: Norman Solomon, „Czy Szoah wymaga radykalnie nowej teologii” [w:] Żydzi i chrześcijanie w dialogu, oprac. i red. ks.Waldemar Chrostowski, Warszawa 1992, str.157) Według Solomona „Szoah można «zrozumieć» w kategoriach Opatrzności ogólnej, nietrudno bowiem zracjonalizować zagładę części narodu żydowskiego jako część Bożego procesu zbawczego, prowadzącego w ostateczności do odbudowy Izraela, rozumianego – bądź nie – w kategoriach ziemi” (Solomon, op.cit. str.138). Rabin Byron L. Sherwin zauważa: „Dla Żydów amerykańskich i izraelskich Auschwitz reprezentuje śmierć i zagładę. Izrael reprezentuje przetrwanie i odrodzenie. Ta idea stała się podstawowym dogmatem społecznego życia Żydów w dzisiejszych czasach” (Sherwin, Duchowe dziedzictwo Żydów polskich, Warszawa 1995,str.271). Michael Wolfssohn przywołuje Schaloma Ben-Chorina, który w książce Als Gott schwieg. Ein jüdisches Credo (Mainz 1986) napisał, że w polu uwagi należy mieć oba bieguny – zarówno Holocaust, jak i utworzenie państwa Izrael, a wtedy historia państwa Izrael byłaby częścią żydowskiej historii zbawienia (Heilsgeschichte) (zob.Wolffsohn, Meine Juden, eure Juden, München-Zürich 1997, str.151).
George Steiner pisze, że „wyjątkowość Szoa stała się istotnym elementem współczesnego judaizmu. To właśnie ta wyjątkowość, na wiele różnych i zawiłych sposobów, leży u podstaw i uwydatnia jednocześnie niektóre aspekty poczucia przynależności narodowej w państwie Izrael. Wyjątkowość tego odrodzenia, która nawet w kategoriach czysto świeckich wykracza poza granice zwykłego rachunku prawdopodobieństwa, stworzyła przeciwwagę wyjątkowości świata Oświęcimia i Bergen-Belsen” (Steiner, „Uporczywa metafora czyli o podejściu do Szoa”, przeł. Joanna Komorowska, „Dekada Literacka”, 1997 nr 8-9,str.12). Zacytujmy jeszcze Levinasa: „Źycie i śmierć Żydów pod nazistowską okupacją, życie i śmierć Żydów budowniczych państwa Izrael! Dostrzec głęboką więź łączącą jedno życie z tym drugim życiem i jedną śmierć z inną śmiercią – powiązać beznadzieję obozów z nowymi początkami Izraela niewątpliwie znaczy opowiadać Historię Świętą, bez retoryki ani teologii” ( Levinas, Trudna wolność…, str. 136). Jeśli państwo Izrael, jak uważa Levinas, „zmartwychpowstało w 1948 r. w wyzwaniu rzuconym wszelkim socjologicznym, politycznym, historycznym prawdopodobieństwom” , to owo „zmartwychpowstanie” mogło dokonać się tylko po „Holocauście”, który, jak chce religia „Holocaustu”, był wydarzeniem bezprecedensowym, z niczym nieporównywalnym, punktem zwrotnym historii, czymś, co interpretowane być musi na płaszczyźnie „metafizyczno – teologicznej”. Religia „Holocaustu” jest dziś podstawą ideologiczno – politycznej legitymizacji państwa żydowskiego. Bez religii „Holocaustu” państwo żydowskie straciłoby swoją jedyną prawdziwa raison d`etre, swój „podstawowy fundament, na którym opiera się jego egzystencja” (zob. prof. John Kulczycki, „Gazeta Polska” 20 VI 1996). Dlatego właśnie to religia „Holocaustu” jest realnie panującą religią państwową w Izraelu. Jacob Neusner napisał, że „Holocaust” zajmuje najważniejsze miejsce w „obywatelskiej religii państwa Izrael”: „dla Izraelczyków mit «Holocaustu i odkupienia» stanowi sam trzon wspólnego przekonania co do fundamentów, na których można budować społeczeństwo. Nie trzeba udowadniać, że dla Izraelczyków jest to mit prawdziwy sam przez się” (Neusner, Stranger at Home: „the Holocaust”, Zionism and American Judaism, Chicago 1981, str.88, cyt.za : Sherwin op.cit. str.232).
Charles S.Liebman i Elizer Don – Yehiya piszą, że „Holocaust” jest centralnym mitem politycznym społeczeństwa izraelskiego, symbolem współczesnego stanu Izraela nadającym Izraelowi prawowitość i prawo do ziemi. Ich zdaniem, „Holocaust” w wielkim stopniu modeluje świadomość narodową Żydów w Izraelu i określa sposób, w jakim definiują oni sami siebie i świat, w którym żyją. Pamięć o „Holocauście” jest wszechobecna w izraelskim społeczeństwie niezależnie od różnic w wieku, wykształceniu i od kraju pochodzenia (Civil Religion in Israel…, str.137n). Amos Elon pisał: „Trauma Holocaustu jest niezatartym piętnem na narodowej psychologii, na tonacji i treści życia publicznego, na stosunkach z zagranicą, na polityce, edukacji, literaturze i sztuce. W całym kraju niezliczone prywatne i publiczne pomniki upamiętniające najbardziej ciemny okres europejskiej historii powielają pamięć, która leży, z całą swoją chorobliwością, w centrum historycznego obrazu, jaki Izrael ma o samym sobie” (Elon, The Israelis: Founders and Sons, New York 1971, str.199, cyt.za: Liebman, Don-Yehiya, op.cit.str.100).
To wszechobecna w Izraelu religia „Holocaustu” służy dziś jako uzasadnienie utworzenia i istnienia państwa żydowskiego i jest podstawowym motywem propagandy państwowej, która ma kształtować umysły mieszkańców Izraela. Na marginesie można tylko dodać, że uzasadnienia politycznej egzystencji Izraela „Holocaustem”, w pewnej mierze przesłania dziś pierwotne cele syjonizmu, którymi były: „normalizacja” narodu żydowskiego poprzez stworzenie państwa narodowego takiego samego jak inne państwa europejskie oraz wyeliminowanie wrogości wobec Żydów, która, zdaniem syjonistów, miała swoje źródła m.in. właśnie w tej specyficznej sytuacji „narodu bez ziemi” . Religia „Holocaustu” podtrzymywana jest i upowszechniana w Izraelu (i „eksportowana” za granicę) nie tylko ze względu na jej zasadnicze znaczenie dla umocnienia integracji narodowej Izraela i dla stworzenia legitymizacji dla samego powstania i istnienia państwa Izrael, lecz również dlatego, że jest wygodnym instrumentem aktualnej polityki państwowej i w znacznym stopniu kształtuje i określa politykę Izraela, zarówno wewnętrzną, jak i zagraniczną.
Izrael zainteresowany jest w rozpowszechnianiu religii „Holocaustu” na świecie, gdyż, owe „wyrzuty sumienia u nie-Żydów”, o których wspomina Nahum Goldmann, gwarantują, że będą oni z sympatią odnosić się do Izraela i jego polityki. Jeśli bowiem wyrzuty sumienia czynią kogoś podatnym na nacisk polityczny, to zawsze pojawia się pokusa, żeby wyrzutom tym nie pozwolić osłabnąć. I temu właśnie służy religia „Holocaustu”. Wielokrotnie powtarza się opinię, że egzystencja państwa Izrael jest niezbędna dla narodu żydowskiego, ponieważ w przeciwnym razie „Holocaust” mógłby się powtórzyć. Cytowany wyżej Irving Greenberg stwierdził, że państwo Izrael istnieje, aby „uniemożliwić następny Holocaust” czyli „największą zbrodnię w historii świata”, zaś rabin Jonathan Sacks, przypominając wojnę 1967 roku, napisał: „wydawało się, że nadchodzi drugi Holocaust” („Cienista dolina. Holocaust w kontekście judaizmu”, „Znak”, 1997 nr 8). Źadne państwo na świecie nie ma tak solidnej legitymizacji dla swojego istnienia, żadne nie może się w trosce o swoje bezpieczeństwo odwołać do grożącej mu potencjalnie drugiej „jedynej w swoim rodzaju” zbrodni. Dlatego religia „Holocaustu” jest zasadniczym elementem państwowej propagandy Izraela skierowanej do własnych obywateli, aby mobilizować ich do ponoszenia wysiłków i ofiar koniecznych dla uniknięcia drugiego „Holocaustu”. Propaganda ta nastawiona jest także na diasporę żydowską (a ściśle rzecz biorąc na tych Żydów, którzy mogliby być obojętni wobec Izraela), aby również ją skłaniać do ofiar na rzecz państwa żydowskiego. Dlatego np. organizuje się co roku „Marsze Źywych”, w których biorą udział młodzi Żydzi z całego świata. Odwiedzają oni obozy koncentracyjne i tereny byłych gett. Po pobycie w Polsce lecą do Izraela. Celem tych pielgrzymek do świętych miejsc religii „Holocaustu” jest zachęcenie „młodych Żydów z całego świata, przerażonych pobytem w biednej i na wpół hitlerowskiej Polsce, do osiedlenia się w zasobnym, nowoczesnym i bezpiecznym Izraelu lub przynajmniej do wysłania «państwu wszystkich Żydów» szmalu” (Iwo Haman „Grobowi turyści”, „NIE”, 1997 nr 31). Ta sama propaganda skierowana jest do elit i obywateli innych państw, które, jeśli nie chcą wziąć na siebie winy za drugą „najpotworniejszą zbrodnię w dziejach ludzkości” powinny robić wszystko, aby państwo Izrael istniało i było bezpieczne.
Cała doktryna bezpieczeństwa narodowego Izraela opiera się na religii „Holocaustu”. Z tego punktu widzenia Izrael jest nie tyle państwem Żydów, co państwem zamieszkałym przez „ocaleńców z Holocaustu”, azylem i warowną twierdzą dającym im schronienie w przypadku, gdyby ktoś chciał dokonać na nich drugiego „Holocaustu”. Ponieważ, „Holocaust survivors” posiadają w ramach religii „Holocaustu” swego rodzaju wyższy status moralny i teologiczny niż inni ludzie to tym samym ich państwo musi posiadać specjalny status polityczny. I tak jest w istocie. Żydowska historyczka Paula Hyman z Uniwersytetu Columbia stwierdziła: „Jeśli chodzi o Izrael, to Holocaust może być używany w celu uprzedzenia krytyki i stłumienia dyskusji; wzmacnia on poczucie Żydów jako wiecznie oblężonego narodu, który dla swej obrony musi polegać jedynie na samym sobie. Przywołanie cierpień doznanych pod rządami nazistów zastępuje racjonalne argumenty, i ma przekonać tych, którzy wątpią w prawowitość aktualnej polityki rządu Izraela” („New Debate on the Holocaust”, „New York Times Magazine”, 14 IX 1980). Konserwatywny publicysta amerykański Joseph Sobran napisał: „Pamięć o Holocauście – i zakładana perspektywa ponownego – chroni Izrael przed oceną według zwyczajnych standardów stosowanych w przypadku innych państw” („The Wanderer”, 12 VIII 1996). O instrumentalizacji politycznej „Holocaustu” napisał Zygmunt Bauman: „Państwo żydowskie posłużyło się wspomnieniami tragicznej przeszłości dla usankcjonowania swojej politycznej racji bytu, jako listem żelaznym dla swojej przeszłej i przyszłej polityki i – nade wszystko – jako uiszczoną z góry zapłatą za krzywdy, jakie samo mogłoby wyrządzić innym” (Bauman, Nowoczesność i Zagłada, Warszawa 1992, str. 11). Także żydowski autor Adi Ofir krytykuje „nadużywanie Zagłady przez izraelskich polityków do zamykania ust przeciwnikom w kraju i poza nim” (zob. S. .Krajewski Żydzi, judaizm, Polska, Warszawa str.281).
Autor reportażu o Marszu Źywych, czyli o pielgrzymce kilku tysięcy młodych Żydów do świętych miejsc religii „Holocaustu” pisał: „Na czele pochodu z Oświęcimia do Brzezinki flagi izraelskie nieśli ubrani w wojskowe mundury kadeci izraelskiej szkoły lotniczej. Czy organizatorzy marszu nie widzieli dysonansu w tym, że w tym samym czasie dokonywano nalotów na Liban ?” (Leszek Konarski „Strzeżone dziedzictwo”, „Przegląd Tygodniowy”, 24 IV 1996). To bardzo naiwne pytanie. Nie ma tu żadnego dysonansu, przeciwnie, kadeci, którym wpojono przekonanie, że są „Holocaust survivors”, będą ze spokojem dokonywać nalotów, w których ginąć będzie także ludność cywilna. Te ofiary są bowiem niczym wobec potworności „Holocaustu” i wobec możliwości nowego „Holocaustu” grożącego wówczas, gdy bezpieczeństwo państwa będzie osłabione. Przykłady używania religii „Holocaustu” dla podnoszenia morale żołnierzy armii izraelskiej podają Liebman i Don-Yehiya.W materiałach szkoleniowych dla oficerów armii izraelskiej napisano: „Silne państwo Izrael oznacza państwo posiadające siłę wojskową, dyplomatyczną, społeczną, gospodarczą, i charakter moralny, oznacza państwo, które potrafi odpowiedzieć na każde zagrożenie z zewnątrz i pomóc każdemu prześladowanemu Żydowi, niezależnie od tego, gdzie on jest. Świadomość Holocaustu jest jednym z głównych impulsów, który stoi za naszym dążeniem do osiągnięcia tej siły i za solidarnością oraz głęboką więzią z Żydostwem diaspory” (Liebman i Don-Yehiya, op.cit. str.178). Autorzy przytaczają wypowiedź szefa sztabu armii izraelskiej , który stwierdził, że armia izraelska czerpie swą władzę i siłę od męczenników „Holocaustu” i bohaterów powstania w getcie warszawskim. I dodał: „Holocaust jest korzeniem i usprawiedliwieniem naszych przedsięwzięć” (Liebman i Don-Yehiya, op.cit., str.184).
W izraelskich wycieczkach szkolnych „W poszukiwaniu korzeni” bierze udział „młodzież będąca w okresie bezpośrednio poprzedzającym długotrwałą służbę wojskową (trwającą dla chłopców trzy lata, dla dziewcząt dwa). Na ruinach komór gazowych w Brzezince uczniom mówi się wprost: «jeśli nie będziecie dzielni, spotka was to samo, co tych tutaj»” (Iwo Haman, op.cit.). Młodzi Żydzi, twierdzi żydowski publicysta Uri Huppert, przyjeżdżają do Oświęcimia po to, by udowodnić sobie wrogość świata nie-żydowskiego w stosunku do Żydów („Gazeta Wyborcza”, 10-11 V 1997). Kiedy zaś wpoi się młodym ludziom przekonanie, że oni też są „ocaleńcami z Holocaustu” (bo urodzili się tylko dlatego, gdyż Hitlerowi nie udało się zrealizować planu wymordowania wszystkich Żydów – zob. niżej wypowiedź Simona Wiesenthala), kiedy będą sądzić, że cały świat jest przeciwko nim, że cała ludzkość spiskuje, aby ich zniszczyć w nowym „Holocauście”, to łatwo zaakceptują, jako formę oczywistej samoobrony, wszystkie środki podejmowane przez przywódców w celu „zapobieżenia nowemu Holocaustowi”. Środków tych nie podejmuję Izraelczycy (Żydzi), lecz „Holocaust survivors”, którzy robią to, nie aby po prostu bronić swojego państwa, lecz aby uniknąć „Holocaustu”. Granice Izraela nie są więc zwykłymi granicami państwowymi, to są „granice oświęcimskie” a ich kwestionowanie nie jest tym samym, co kwestionowanie granic jakiegoś innego państwa – jest bowiem równoznaczne z otwarciem możliwości dla nowego „Oświęcimia”.
Cytowany wyżej generał Avner Shalev powiedział: „Im więcej ludzi uzna przesłanie Zagłady za część własnej kultury, tym większe przeszkody staną na drodze polityków, którzy tak łatwo naciskają spust”. Jeśli na zimno, a więc w tym przypadku poza schematem narzuconym przez religię „Holocaustu” zinterpretować słowa generała, to ta interpretacja mogłaby być następująca: „Im więcej ludzi uzna przesłanie Zagłady za część własnej kultury, tym większą my odniesiemy korzyść polityczną, gdyż naszym wrogom zadrży ręka, kiedy będą mierzyć w nas – ocaleńców z Zagłady. My natomiast, będziemy mieli pełną swobodę w naciskaniu spustu w zależności od tego, czy uznamy, że nasze bezpieczeństwo jest zagrożone i szykuje się nowa Zagłada”. Religia „Holocaustu” jest więc moralną zbroją Izraela, ważniejszą nawet niż bomba atomowa, tarczą, której nie przebiją najsilniejsze nawet strzały „wrogiej propagandy”, tarczą, „za którą Żydzi nie są łatwym celem” (Henryk Grynberg). „Oświęcim” jest zarówno moralną tarczą, jak i moralnym mieczem, który tnie celnie i skutecznie. Za „oświęcimską tarczą” ukrył się np. dr Baruch Goldstein, kiedy dokonywał terrorystycznego zamachu w hebrońskim meczecie: na kurtce miał naszytą żółtą gwiazdę Dawida z napisem „Jude”. Utożsamiał się w ten sposób z Żydami prześladowanymi przez niemieckich narodowych socjalistów, nadawał sobie status „wiecznej ofiary”. Analogiczna taktyka pojawia się również przy okazji mniej spektakularnych akcji politycznych: gwiazdy takie jak te noszone przez Żydów w czasie wojny mieli również naszyte na ubraniach zwolennicy rabina Weissa podczas protestacyjnej demonstracji w Oświęcimiu, co miało sugerować, że przybyli z Nowego Jorku do Oświęcimia tak jak niegdyś przybywali tam deportowani Żydzi – (zob. zdjęcie w „Gazecie Polskiej”, 27 VI 1996).
Izrael jest z jednej strony takim samym państwem jak każde inne i tak samo jak inne państwa prowadzi politykę siły, z drugiej zaś jest państwem wyjątkowym. Levinas uważa np., że ludzie zamieszkujący Izrael „opierają się pokusom polityki” (op.cit. str.281). Ta niezwykłe i zupełnie wyjątkowe w historii politycznej „opieranie się pokusie polityki” może mieć swoje źródła w tym, że państwu Izrael przyznany został, według Levinasa, przywilej kontynuowania Historii Świętej (Levinas, op.cit. str.135) [3]. Jak pisze rabin Irving Greenberg: „Pamięć o Holocauście pozwoliła Izraelowi być zwycięzcą odpowiedzialnym i umiarkowanym. Pamięć jest kluczem do moralności”. I dalej: „Podejmując wyzwanie związane z władzą naród żydowski ukazuje się ponownie jako symbol rodzaju ludzkiego. W swej materialnej rzeczywistości, w swej historii odzwierciedla on i wyjaśnia dylematy ludzkości. Izrael nie posiada jeszcze politycznego bezpieczeństwa ani gwarancji moralnych. Żydzi nie są uodpornieni na błędy i zepsucie ludzkiej kondycji. Ręczę jednak mym życiem, że w swym ogólnym postępowaniu Izrael będzie przykładem i światłem dla narodów”(Greenberg, „Historia, Holocaust i przymierze”, „Znak” 1995 nr 4-5).
Izrael może być „przykładem i światłem” dla narodów, ponieważ jest państwem rządzonym przez „Holocaust survivors”, którzy na zawsze zachowują status ofiar a więc tak naprawdę nie prowadzą oni polityki siły, nawet jeśli ją prowadzą, nie sięgają po drastyczne środki policyjne i wojskowe, nawet jeśli po nie sięgają etc.etc. Bowiem polityka prowadzona przez „wieczne ofiary” nie może z natury rzeczy powodować żadnych ofiar, polityka prowadzona przez tych, którzy cierpią, nie może powodować cierpień. Religia „Holocaustu” uwalnia państwo Izrael od ciężaru władzy i polityki, ustanawia jego specjalny, wyjątkowy status, sprawia, że do jego polityki, która właściwie nie jest polityką nie można stosować zwykłych miar. Rzecz jasna, religia „Holocaustu” nie jest niczym innym jak politycznym marketingiem, fundamentem oficjalnej propagandy państwowej, za którą kryje się realny układ władzy – francuski politolog Serge Thion uważa np., że w Izraelu to armia, policja, służby specjalne są kręgosłupem systemu politycznego, opanowanego przez byłych szpiegów i byłych wojskowych, kontrolujących za pośrednictwem sektora zbrojeniowego pozostałe działy gospodarki (zob. Serge Thion „Die Freude der Kurzsichtigen”, „Sleipnir” 1995 nr 2).
Trzeba tu nadmienić, że rzeczą mało sensowną jest ryczałtowe potępianie akcji policyjnych czy wojskowych motywowane godnym szacunku humanitaryzmem, oskarżanie Izraela, że jest to państwo „nielegalne”, powstałe drogą podboju itp. Każde państwo, które ma siłę, aby istnieć jest ex definitione legalne, zaś prawo podboju jest niezbywalnym prawem każdego państwa. Izraelskie działania w wielu przypadkach nie różnią się co do zasady od środków jakie stosowały siły policyjne czy wojskowe innych państw przy zwalczaniu partyzantów, powstańców czy terrorystów. Ofiarą rozmaitych akcji represyjnych czy odwetowych padała kiedyś i pada i dziś ludność cywilna. Wątpliwości budzi jedynie stosowanie różnych miar przy ocenie takich wydarzeń.
Izraelowi wolno nie podpisywać układu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej i tworzyć własny arsenał nuklearny, ponieważ…”Holocaust” (na temat arsenału nuklearnego Izraela zob. Seymour Hersh The Samson Option: Israel’s Nuclear Arsenal and American Foreign Policy, New York 1991). Dodajmy, że USA zawsze sprzeciwiały się wysłaniu do Izraela międzynarodowej inspekcji mającej skontrolować zaawansowanie państwa żydowskiego w rozwoju technologii nuklearnej. Izrael może naruszać normy prawa międzynarodowego wysyłając agentów Mosadu, aby uprowadzili obywatela Argentyny, ponieważ… „Holocaust”. Izrael może sądzić obywateli innych krajów i skazywać ich na śmierć za czyny, które mieli popełnić w czasie, kiedy państwa Izrael nie było na mapie politycznej, ponieważ… „Holocaust”.
Z oczywistych względów zbrodnie, o których popełnienie oskarżano Eichmanna nie podlegały jurysdykcji sądów w Izraelu. To samo odnosi się do Demjaniuka (zob. Janusz Korwin-Mikke „Forma i treść” [w:] Nie tylko o Żydach, Warszawa 1991). Korwin-Mikke był chyba jedynym publicystą w Polsce, który zakwestionował prawo Izraela do sądzenia Demjaniuka. Było to tak, jakby Watykan chciał sądzić amerykańskiego katolika za przestępstwo popełnione w Brazylii. Amerykanie wydając Demajniuka Izraelowi uznali, wyrażone już w uprowadzeniu Eichmanna, roszczenie Izraela do działania w imieniu wszystkich Żydów niezależnie od tego, gdzie mieszkają. O procesie Demjaniuka pisał Joseph Sobran: „Jeśli oskarżenie o Sobibór upadnie, to znajdą się świadkowie, którzy zeznają, że widzieli go w Belsen albo w Buchenwaldzie. Źądza syjonistów, aby skazać tego biednego człowieka jest wręcz niewiarygodna. Gdyby nie był Iwanem z Treblinki, Sobiboru, Buchenwaldu czy Skądinąd, być może Izraelczycy zechcą skazać go za to, że ma na imię Iwan” (Sobran, „Demjaniuk, Israel and Holocaust”, „The Wanderer” 12 VIII 1993). Sobran uważa, że Demjaniuka chciano skazać na śmierć po 40 latach od momentu popełnienia rzekomej zbrodni na podstawie zeznań rozhisteryzowanych lub „ustawionych” świadków stale zmieniających swoje opowieści. Jest prawdopodobne, że gdyby za Demjaniukiem nie wstawił się Patrick Buchanan, Justizmord na obywatelu USA pochodzenia ukraińskiego zostałby dokonany (na temat kulisów i przebiegu sprawy Demjaniuka zob. Hans Peter Rullmann, Der Fall Demjanjuk. Zur Beweislage und zu den politischen Hintergründen des Prozesses in Jerusalem, Struckum, 1987). Poza tym zastosowano ex post facto lex łamiąc jedną z podstawowych zasad prawa rzymskiego. Ani Eichmanna, ani Demjaniuka nie oskarżono o zamordowanie konkretnej osoby (osób) – nie mogło więc być mowy o normalnym procesie karnym. O bezstronności trzech izraelskich sędziów („of German-Jewish background”) wydających wyrok na Eichmanna, pisze Arnold Forster, że nie byli oni „w najgłębszych tajnikach swojego serca bezstronni. To niemożliwe. Któż mógłby być bezstronny w obliczu bestialskiego mordu sześciu milionów niewinnych” (Forster, op.cit. str.208). Opinia Forstera zbieżna jest z poglądem Elie Wiesela: „Tym, którzy go [Holocaust] przeżyli, zabraknie obiektywizmu: zawsze przyjmować będą punkt widzenia człowieka wobec absolutu” (Elie Wiesel Pieśń umarłych, Wrocław 1991, str.19).
Armia, służby specjalne, policja izraelska stosować zasadę zbiorowej odpowiedzialności, ponieważ…”Holocaust”. Charakterystyczna jest wypowiedź emerytowanego generała Arieha Biroha na temat egipskich jeńców wziętych do niewoli w 1956 roku: „Nie wiedzieliśmy, co z nimi robić. Nie było wyboru, trzeba ich było zabić.(…) To nie było nic wielkiego, jeśli się weźmie pod uwagę, że spałem dobrze nawet po tym, jak się wymknąłem krematorium Oświęcimia” (cyt.za: „New York Times”, 21 VIII 1995). Jest rzeczą oczywistą, że możliwość wykorzystania religii „Holocaustu” jako „tarczy i miecza”, jako moralnej zbroi noszonej przez „wieczne ofiary” ma ogromne znaczenie dla Izraela. Nie można się więc dziwić temu, że władze Izraela, izraelskie instytucje polityczne, kulturalne i edukacyjne jak również izraelscy pisarze, publicyści, dziennikarze i wydawcy działający na propagandowym froncie tak wiele wysiłku wkładają w jej podtrzymywanie i upowszechnianie, co skłoniło Marca H. Ellisa do wyrażenia opinii, że „Holocaust” stał się wydarzeniem „świadomie manipulowanym przez państwo [Izrael] i jego przywódców” (zob. Ellis, Beyond Innocence and Redemption: Confronting the Holocaust and Israeli Power: Creating a Moral Future for the Jewish People, San Francisco 1990, str.34).
Jeśli chodzi o Żydów mieszkających poza Izraelem, to potrzebują oni, nawet bardziej jeszcze niż Żydzi izraelscy, czegoś, co umocni ich tożsamość. Przypomnijmy tu, że zasadniczym celem powstania państwa żydowskiego była transformacja Żydów w „normalny”, osiadły naród, zakończenie ich rozproszenia tak, aby przestali żyć jako mniejszość pośród różnych narodów. Oczywiście była to utopia, w którą jednak wierzyło wielu idealistycznie nastawionych syjonistów, choć trudno rozstrzygnąć, czy wierzył w nią agnostyk i polityczny wizjoner Teodor Herzl (nazywany słusznie przez Rogera Garaudy`ego „genialnym makiawelistą”) marzący o wielkiej wojnie europejskiej, która stworzy możliwość aneksji Palestyny przez Żydów. W każdym razie dla syjonistów – „realistów” musiało być jasne, że bez poparcia diaspory państewko Izrael byłoby wyłącznie igraszką w rękach mocarstw. Powstanie państwa żydowskiego dawało kilka praktycznych korzyści: mobilizowanie diaspory dla jednego, podstawowego celu (najpierw walka o utworzenie a potem o przetrwanie państwa żydowskiego), skupienie diaspory wokół politycznego i kulturalnego centrum, wzmocnienie poczucia narodowego i tożsamości narodowej u Żydów, zahamowanie procesu asymilacji, przejęcie kontroli politycznej nad świętymi miejscami chrześcijaństwa. I wreszcie, dzięki istnieniu Izraela żydowski establishment mógł uzyskać możliwość działania na płaszczyźnie prawno-międzynarodowej.
Ze zrozumiałych względów wszystkich tych celów politycznych otwarcie nie formułowano, poprzestając na haśle budowy ojczyzny dla Żydów. Także i dziś, politycy izraelscy wzywają od czasu do czasu Żydów z diaspory, aby przenieśli się do Izraela. Nawet jeśli, co wolno podejrzewać, apele te są czysto rytualne, stanowiąc element retoryki politycznej i formę nacisku na diasporę, aby utrzymywała „specjalne stosunki” z Izraelem, to wskazują one na „niewygodną” sytuację dziejową diaspory, która po powstaniu Izraela pozbawiona jest ( przynajmniej z punktu widzenia syjonistycznej utopii) historycznej racji bytu – „egzystencja każdego Żyda, która nie była życiem w Palestynie, była historyczną winą” (Reinhold Oberlercher, „Ãœber Adorno, das Judentum und die Deutschen”, „Sleipnir”, 1995 nr 2).
Znany myśliciel żydowski Gershom Scholem uważał, że Izrael ma być duchowym centrum rozproszonego po świecie Żydostwa, duchowym ośrodkiem promieniującym na świat diaspory, podtrzymując go w jego wysiłkach pozostania światem żydowskim. Liczył jednak na stopniowe osiedlanie się Żydów w Palestynie. Scholem uważał też, że mieszkańcy Izraela muszą pamiętać, iż są przede wszystkim Żydami a dopiero potem Izraelczykami (zob.Adam Lipszyc „Wiek Scholema”, „Znak” 1997 nr 8). Historyk Bundu Abraham Brumberg powiedział: „Syjonizm i bundyzm proponowały dwa radykalnie odmienne rozwiązania kwestii żydowskiej. Syjoniści uważali, że jedynie państwa żydowskiego i emigracja doń wszystkich Żydów może tę kwestię rozwiązać” (wywiad dla „Midrasza. Czasopisma żydowskiego”, 1998 nr 1). To może odnosić się jedynie do syjonistycznych marzycieli i utopistów. Syjonista i realista polityczny Nahum Goldmann stwierdził (zob. Goldmann, Das jüdische Paradox. Zionismus und Judentum nach Hitler, Köln-Frankfurt/M 1988, ss.112-113), że powstanie państwa Izrael w żadnym razie nie oznacza, iż wszyscy Żydzi muszą tam zamieszkać (w Izraelu żyje ok.20% Żydów). Według niego Izrael i diaspora są od siebie wzajemnie zależne, i gdyby diaspora przestała się interesować Izraelem, to przestałby on istnieć gospodarczo i politycznie. Poza tym, według Goldmanna, gdyby Arabowie zwyciężyli Izrael, to Żydom groziłaby fizyczna likwidacja. Dlatego dobrze jest, że nie wszyscy Żydzi żyją w Izraelu. Istnienie Izraela jest konieczne, żeby służył jako schronienie dla Żydów z diaspory, w momencie gdyby groził im nowy „Holocaust”. Ale musi też istnieć diaspora, jako gwarancja, że Żydzi przetrwają, nawet wówczas, gdyby nowego „Holocaustu” dokonali Arabowie. Cytowany przez S. Krajewskiego Leo Strauss głosił, że państwo Izrael jest częścią galutu (diaspory). Sam Krajewski natomiast uważa, iż Żydzi izraelscy i diaspora to dwa autonomiczne bieguny całości, którą znamy jako Izrael, dom, lud czy naród Izrael (Krajewski, op. cit. str.126). Jest to bardzo to inteligentna (i politycznie skuteczna) „dialektyka”, która raz udowadnia, że potrzebne jest państwo żydowskie, aby zakończyć diasporę, wyeliminować „antysemityzm” i sprawić, że Żydzi poczują się wreszcie bezpiecznie, potem, że diaspora jest potrzebna, aby mogło istnieć państwo żydowskie, a na końcu, że diaspora jest wręcz konieczna dla przetrwania Żydów, ponieważ „antysemici” mogą wymordować Żydów w Izraelu, choć tam właśnie mieli oni być bezpieczni. Wszystko to są dokonywane ex post racjonalizacje i ideologiczne uzasadnienia potrzebne diasporze istniejącej „po zbudowaniu Izraela” i Izraelowi istniejącemu obok diaspory.
Niezależnie jednak od tych racjonalizacji i „samousprawiedliwień” Żydzi żyjący w diasporze, aby nie ulec asymilacji i nie narażać się równocześnie na zarzut, że pozostają w swoich krajach zamiast przenieść się do Izraela, muszą stale podkreślać swoją odrębność i budować swoją nową tożsamość. Do tego właśnie celu służy religia „Holocaustu”. Przytoczmy garść cytatów: „Doświadczenie Zagłady jest nieusuwalnym składnikiem wspólnej świadomości żydowskiej. Każda próba banalizacji wyjątkowości tego doświadczenia napotyka gwałtowny sprzeciw Żydów” (Adam Michnik „Bunt i milczenie”, „Gazeta Wyborcza”, 17-18 IV 1993); „Szoa, pamięć Oświęcimia, niepokojący lęk, że jakoś i gdzieś rzeź mogłaby zacząć się na nowo, stanowi dziś spajający czynnik żydowskiej tożsamości. To jedyna współczesna więź łącząca ortodoksyjnych Żydów z ateistami, Żydów praktykujących z radykalnymi sekularystami, mieszkańców Izraela z Diasporą, radykalnych konserwatystów tak dziś widocznych w Ameryce z żydowskimi trockistami czy komunistami. Ponad wszystko, być Żydem w drugiej połowie naszego wieku to przeżyć, i wiedzieć, że to przeżycie może okazać się krótkotrwałe”(George Steiner „Uporczywa metafora…” str.12); „Coraz większą rolę w konstytuowaniu się nowoczesnej tożsamości żydowskiej odgrywa Zagłada, jako fundamentalne doświadczenie narodowe. Szoah staje się podstawą swoistej świeckiej religii. Poczucie osamotnienia wśród narodów, świadomość wybrania znajduje nowe tragiczne uzasadnienie” (Aleksander Smolar „Mit Francji niepokalanej”, „Gazeta Wyborcza” 2-3 V 1998); „Być Żydem oznacza być pozostałością prześladowanych. Suma tych pozostałości tworzy całość. Jeśli przed Oświęcimiem można się było jeszcze odżegnywać od wspólnego losu Żydów, to po Oświęcimiu jest to już nie do pomyślenia” (Szymon Wiesenthal Prawo, nie zemsta. Wspomnienia, Warszawa 1992, str.16); „W coraz mniej religijnym świecie żydostwo jako religia nie tworzy już żydowskiej tożsamości. Historia, historia cierpień ich narodu określa tożsamość Żydów, którzy, by tak rzec, muszą czepiać się Holocaustu, aby swoją pod względem religijnym zdejudaizowaną świadomość ponownie zjudaizować przy pomocy żydowskiej historii” (Michael Wolffsohn, Ewige Schuld? 40 Jahre deutsch-jüdischisraelischen Beziehungen, München 1988, str. 51); „W Stanach Zjednoczonych jak grzyby po deszczu wyrastają muzea Holocaustu. (…) Pamięć o eksterminacji Żydów spełnia zasadniczą funkcję wewnątrz narodu żydowskiego: bez Holocaustu nie ma tożsamości żydowskiej, przynajmniej nie ma jej dla niereligijnych Żydów z diaspory. To jest tragiczna rzeczywistość narodu żydowskiego. (…) By to jeszcze ostrzej sformułować: miejsca pamięci Holocaustu są wskaźnikiem dejudaizacji Żydów. Dla zdejudaizownych Żydów, dla których «Bóg umarł», miejsce pamięci staje się ersatzem Boga, i tym samym staje się bożkiem. (…) Żydzi potrzebują dlatego Holocaustu jako ogólnego symbolu ufundowania sensu oraz Niemiec jako symbolu szczególnego, zeń wywiedzionego. Są przykuci do Niemiec, aby móc zachować żydowską tożsamość. Także i to jest tragedią. Żydowskiej tożsamości nie nabywa się tym samym poprzez pozytywne samookreślenie i pozytywną samoświadomość, lecz jest ona zależna od tego co negatywne – antysemityzmu” (Michael Wolffsohn, „Eine Amputation des Judentums? Einige kritische Fragen zur Washingtoner Holocaust-Gedenkstätte”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 15 IV 1993); „Co czyni niereligijnych Żydów z diaspory Żydami? Nic. (…) Do tragicznej absurdalności diasporyczno-żydowskiej egzystencji należy to, że dla niereligijnych Żydów z diaspory jedynie Holocaust wypełnia to żydowskie nic i tym samym pozostaje jako jedyny fundator żydowskiej tożsamości. Pamięć o Holocauście u niereligijnych, a więc u większości, Żydów z diaspory ma dalekosiężne skutki dla stosunku do Niemiec: postrzegają oni nowe Niemcy Republiki Federalnej właściwie jako ciągle jeszcze stare, narodowosocjalistyczny oraz, strukturalnie, jako mordujące Żydów. To nie jest antygermanizm lub nienawiść do Niemiec, ale rozpaczliwe i zrozumiałe poszukiwanie żydowskiej tożsamości” (Michael Wolffsohn, „Geschichte als Falle. Deutschland und die jüdische Welt”, „Internationale Politik” 1998 nr 8, s.48); „Ponieważ tożsamość Żydostwa (Judentum) nie może być już odnaleziona w tradycyjnej religii a idea tożsamości rasowej została zdyskredytowana, to jako element ustanawiający tożsamość izraelskiego nacjonalizmu, ale także świecko-żydowskiego internacjonalizmu pojawia się doświadczenie Holocaustu” (Josef Schüβlburner, „Die zwingende Frage nach einer jüdischen Vergangenheitsbewältigung”, „Staatsbriefe” 1993 nr 4);
„Szoah i państwo Izrael – dwie fundamentalne przesłanki samoświadomości Żydów” (ks.Waldemar Chrostowski, przedmowa do: Żydzi i chrześcijanie w dialogu, Warszawa 1992, str.27); „Dla dzisiejszej świadomości żydowskiej Holocaust jest czymś bardzo podstawowym” (tenże, Rozmowy o dialogu, str.116); „Holocaust jest jednym z najbardziej podstawowych wyznaczników współczesnej świadomości żydowskiej” (tenże, tamże, str.162); „Niemożliwe stało się myślenie o judaizmie czy uważanie się za Żyda bez bezzwłocznego odniesienia się do Auschwitz” (Michel Wieviorka, cyt.za: M.Horoszewicz „Symbolika Auschwitz” „Collectanea Theologica”, fasc.II,1997, str.40); „Przy całym swoim bólu Szoah stało się dla nas sanctum. Przypomina nam o naszym nieustającym, szczególnym związku z Bogiem. Pozostajemy narzędziem Jego zamierzeń w nieustającej pracy nad kształtowaniem losu ludzkości. Szoah stała się punktem odniesienia dla naszego zbiorowego doświadczenia, kluczem do naszej wspólnej tożsamości. Żydzi są Żydami, bowiem rozpoznajemy w sobie nawzajem podobne porażenie grozą” (rabin Daniel F.Polish „Dialog z perspektywy żydowskiej” [w:] Żydzi i chrześcijanie w dialogu, Warszawa 1992str.59); „No «Holocaust» – no Jews” (Ernst Manon, „Rückblick auf den Revisionismus”, „Vierteljahreshefte für freie Geschichtsforschung”, 1999 nr 1).
Dla diaspory żydowskiej religia „Holocaustu” jest więc dziś czymś absolutnie niezbędnym, bez niej nastąpiłoby, jak to ujmuje George Steiner, zniesienie „tajemnicy żydowskiej tożsamości” i diaspora straciłaby sens istnienia. Religia „Holocaustu” wiąże Izrael z diasporą, która zobowiązana jest do czynienia wszelkich wysiłków, aby państwo żydowskie istniało i trwało. To przede wszystkim dzięki religii „Holocaustu” Żydów żyjących dziś w diasporze łączy z Izraelem specjalna więź, ponieważ Izrael ma być dla nich azylem, gdyby w krajach, gdzie żyją ktoś szykował nowy „Holocaust”. Aby zapobiec temu drugiemu „Holocaustowi” diaspora żydowska musi bezustannie przypominać pierwszy „Holocaust”, czyli używając wszelkich środków propagować religię „Holocaustu”. Jednocześnie diaspora żydowska może dokonywać politycznej instrumentalizacji religii „Holocaustu”, aby zapewnić sobie uprzywilejowaną pozycję i wpływy. Żydzi jako „Holocaust survivors” są chronieni przed krytyką ( będącą wszak pierwszym etapem na drodze do nowego „Holocaustu”) i mogą, w krajach, w których żyją, odgrywać rolę „kapłanów” i „moralnych autorytetów”. Podkreślmy, że do „Holocaust survivors” należą wszyscy Żydzi, nawet ci, którzy mieszkali w czasie wojny w USA a także ci, którzy urodzili się już po „Holocauście”, o czym przekonuje nas Simon Wiesenthal. Wspomina on swoje spotkanie z pewnym mężczyzną w Cleveland, który powiedział mu, że nie przeżył „Holocaustu” i nie ma rodziny w Europie, która by kogokolwiek straciła. Wiesenthal powiedział mu: „A jednak i pan przeżył holocaust, chociaż pan o tym nie wie (…). Hitler wypowiedział wojnę wszystkim Żydom na świecie. We wszystkich układach, jakie zawarł z różnymi półfaszystowskimi państwami europejskimi, znajdował się zawsze punkt wydania mu Żydów. Tak było ze Słowacją, z Francją, z Węgrami, a nawet z włoską Republiką Dongo [leksykony i encyklopedie milczą na temat „włoskiej Republiki Dongo” – uwaga TG]. Może mi pan wierzyć, że gdyby Hitler wygrał wojnę i doszłoby do zawarcia układu pokojowego ze Stanami Zjednoczonymi, to jeden z jego punktów głosiłby: «Wydajcie mi Żydów». Gdyż on chciał wszystkich Żydów. Przeżył pan tylko dlatego, że Hitler przegrał wojnę. Każdy Żyd przeżył holocaust, nawet ten, który urodził się po wojnie” ( Prawo, nie zemsta. Wspomnienia, Warszawa 1992 str. 371). Trudno o bardziej jasne stanowisko: każdy Żyd jest „ocaleńcem”, Ponieważ, gdyby Hitlerowi, który zamierzał zdobyć władzę nad światem, udało się ją zdobyć, to z kazałby rozproszonych po całym świecie Żydów, łącznie z tymi, których kiedyś sam zmusił do wyemigrowania z Niemiec, deportować do Oświęcimia, Treblinki i tam zabić. Także Żydzi urodzeni w następnych pokoleniach są „Holocaust survivors”, gdyby bowiem plan Hitlera wymordowania literalnie wszystkich Żydów na całym świecie się powiódł, oni by się narodzili, ergo są „ocaleńcami”.
Należy przy tym zawsze pamiętać, że nie jest to kategoria ściśle narodowa, lecz religijna czy też teologiczna (można ewentualnie przyjąć, że w tym przypadku to, co narodowe pokrywa się z tym, co religijne). Na temat statusu „Holocaust survivors” toczą się subtelne dysputy teologiczne. Np. Levinas (op.cit.str.234) pisze: „Współcześni zachowali ślad oparzenia na boku, jak gdyby ujrzeli zbyt wiele zakazanego i jak gdyby mieli na zawsze nosić piętno hańby ocalenia. Mówił o tym trafnie Elie Wiesel”. Zaś George Steiner tak to ujmuje: „W pewnym sensie jesteśmy okaleczonymi szalonymi istotami. Jak mogłoby być inaczej? Zwłaszcza, że to kalectwo chroni nas przed ostatecznym rozproszeniem” („Uporczywa metafora…”). Oczywiście „hańba ocalenia”, „szaleństwo” i „okaleczenie” mają podkreślać, że egzystencja „Holocaust survivors” rozgrywa się na innym, wyższym poziomie, niż egzystencja normalnych ludzi.
Ponieważ, kategorie typu „ofiary Holocaustu” czy „Holocaust survivors” są kategoriami teologicznymi określającymi wyższy status teologiczny i moralny, to do wszystkich, których obejmują (czyli de facto wszystkich Żydów) nie mają zastosowania ogólnie obowiązujące normy, choćby były one zakorzenione w europejskich systemach prawnych. W świetle religii „Holocaustu” prawniczym formalizmem jest krytyka porwania Eichmanna, sądzenia go i skazania na śmierć przez sąd w Jerozolimie, którego jurysdykcji funkcjonariusz Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy nie podlegał. Religia „Holocaustu” neutralizuje krytykę deportację Demjaniuka do Izraela przeprowadzoną wbrew prawu Stanów Zjednoczonych i wbrew prawu międzynarodowemu, przewidującymi ekstradycję tylko do kraju, w którym – jak się podejrzewa – popełniono zbrodnię. Jednakże ani prawo międzynarodowe, ani żadne inne względy nie mogą przeszkodzić „ocaleńcom z Holocaustu” w ściganiu i skazywaniu na śmierć sprawców „Holocaustu”, który był wydarzeniem przewyższającym swoim znaczeniem wszystkie inne wydarzenia w historii ludzkości, wydarzeniem stojącym „poza regułami i normami powszechnego systemu rzeczywistości”, „transcendentnym wobec historii”.
Religia „Holocaustu” daje też Izraelowi i organizacjom żydowskim z diaspory możliwość realizowania interesów finansowych. Jak ten mechanizm działa w praktyce pokazał dziennikarz tygodnika „NIE” (1996 nr 8) Michael Szot: „Dzięki użyciu przez Sultanika elementu tragedii w Kielcach, Kwaśniewski dał się zapędzić do narożnika i wyraził wobec wiceprezesa Kongresu Żydów życzenie polubownego załatwienia sprawy rewindykacji. Nie było dotąd pod żydowskim słońcem przykładu większego cynizmu, niż wybranie rocznicy tragicznego pogromu w Kielcach na podchody Kongresu Żydów, pragnącego za wszelką cenę zawładnąć dobrami pozostałymi po Żydach, zgładzonych w dobie Holocaustu”.
Skuteczne rozpowszechnienie religii „Holocaustu” sprawia, że niewiele mówi się o tym, czym było, zawarte w 1952 roku porozumienie między rządem RFN a Izraelem i organizacjami żydowskimi (tzw. Porozumienie Luksemburskie) i jakie są konsekwencje tego porozumienia przewidującego wypłatę zbiorowych odszkodowań narodowi żydowskiemu. A było ono czymś bezprecedensowym i nie mającym uzasadnienia w obowiązującym wówczas prawie międzynarodowym. Odszkodowania wypłacono państwu, które nie istniało jako podmiot prawa międzynarodowego w okresie 1933-1945. Wbrew obowiązującym normom prawa międzynarodowego, które przewidywały, że państwo pokonane w wojnie płaci reparacje (kontrybucję) rządowi państwa zwycięskiego, Niemcy wypłaciły ogólne odszkodowania na rzecz osób prywatnych reprezentowanych przez powołaną ad hoc organizację międzynarodową tzw. Conference of Jewish Material Claims against Germany, która nie miała żadnego prawnego tytułu do reprezentowania Żydów będących wszak obywatelami suwerennych państw. Nie byli oni jednak reprezentowani przez rządy tych państw, lecz przez międzynarodową organizację, która negocjowała i podpisała z państwem niemieckim porozumienie uznane na płaszczyźnie międzynarodowej tak jakby była rządem suwerennego państwa i podmiotem prawa międzynarodowego. Takie ominięcie zasad prawa międzynarodowego jest jednak możliwe wówczas, kiedy stroną układu są „Holocaust survivors”.
Porozumienie zawarte w Luksemburgu przez rząd niemiecki i „Jewish Claims Conference” stworzyło precedens, pozwalający dziś międzynarodowym organizacjom żydowskim wysuwać wobec Polski i innych państw roszczenia o zwrot majątków i żądanie odszkodowań, mimo że normalnie czynić to mogą jedynie rządy, gdyż w takich przypadkach decyduje obywatelstwo a nie przynależność narodowa, rasowa czy jakakolwiek inna. Mniej więcej od połowy lat 90. roszczenia materialne wzmocnione moralno-teologicznymi argumentami zaczerpniętymi z religii „Holocaustu” zaczynają narastać w lawinowym tempie.
Po Szwajcarii zarabiającej w złocie na handlu z Rzeszą Niemiecką, przyszła kolej na inne państwa, zachowujące neutralność w okresie wojny i zarabiające na handlowaniu z Rzeszą Niemiecką, która płaciła złotem, lub w inny sposób weszły w posiadanie złota. Złota ofiar „Holocaustu” zaczęto szukać w Szwecji, Danii, Norwegii, Francji, Anglii, Portugalii, Hiszpanii, Watykanie. Zapanowała prawdziwa „gorączka złota”. Niektóre organizacje żydowskie oświadczyły, że „nazistowskie złoto” znajduje się w bankach 100 krajów, czyli praktycznie na całym świecie. Pojawiły się informacje, że przed końcem wojny narodowi socjaliści przetransferowali środki finansowe do innych krajów, lokując je w bankach, towarzystwach ubezpieczeniowych i firmach przemysłowych. Światowy Kongres Żydów przeszukuje archiwa w USA, aby dowiedzieć się, co stało się z tymi pieniędzmi. Jak doniósł londyński „Times” (30 I 1997) agenci Mossadu poszukują „nazistowskich pieniędzy” w Argentynie, Paragwaju, Urugwaju i Boliwii. Światowy Kongres Żydów stwierdził, że „nazistowskie pieniądze” przetransferowane zostały do Hiszpanii, Szwajcarii, Lichtensteinu, Portugalii i Turcji. Na przełomie roku 1996/97 wydawany przez Centrum Simona Wiesenthala „Response Magazine” poinformował, że część zrabowanych Żydom przez narodowych socjalistów środków znalazła się w posiadaniu Anglii i USA. Muszą one zostać oddane, tak samo jak własność żydowska przejęta w Polsce, Rumunii i na Węgrzech. Kolejne pieniądze miały wypłacać banki, towarzystwa ubezpieczeniowe i koncerny przemysłowe (Volkswagen, Daimler-Benz, BMW, Siemens, Hochtief, Ford, General Motors i dziesiątki innych). We Francji „ocaleniec z Holocaustu” drugiej generacji zaskarżył koleje państwowe, które w czasie wojny woziły deportowanych Żydów. W Wielkiej Brytanii „Holocaust survivors” domagają się 600 milionów funtów, gdyż tyle ich zdaniem, rząd brytyjski skonfiskował Żydom w Palestynie między 1940 a 1942 rokiem. Prezydent Clinton nakazał sprzedać 6 ton złota należącego do kilkunastu krajów, a przechowywanego w Federalnym Banku Rezerw od czasu zakończenia II wojny światowej, i uzyskane ze sprzedaży pieniądze przeznaczyć na „nauczanie Holocaustu” w amerykańskich szkołach. Norwegia ma zapłacić „ocaleńcom z Holocaustu” 60 mln dolarów.
Banki szwajcarskie wypłacą „Holocaust survivors” 1 miliard 250 milionów dolarów. [4] Fundusz utworzony przez szwajcarskich przemysłowców i handlowców ma wypłacić dla „ofiar Holocaustu” 65 milionów franków szwajcarskich. W 1998 roku „Holocaust survivors” zażądali odszkodowań od amerykańskich banków Chase Manhattan i J.P.Morgan & Co, oraz od siedmiu banków francuskich, ponieważ miały one w okupowanej Francji pomagać Niemcom przy „systematycznym plądrowaniu niezliczonych milionów dolarów” własności żydowskiej. Kilka tygodni wcześniej Barclays Bank na podstawie ugody wypłacił skarżącym „Holocaust survivors” 3 mln 600 000 dolarów. Zarówno Chase Manhattan jak i J.P. Morgan oświadczyły, że również są gotowe wypłacić odpowiednie sumy. Deutsche Bank ma zapłacić „Holocaust survivors” 2 milardy marek. Źądania finansowe wysunięte zostały również wobec wielkiego koncernu wydawniczego Bartelsmanna, który w okresie Trzeciej Rzeszy wydawał także książki propagujące oficjalną ideologię. Odszkodowania dla „Holocaust survivors” ma wypłacić Francja. Premier Blair zadeklarował zwrócenie „złota zrabowanego ofiarom Holocaustu”, jeśli takie odnalezione zostanie w Bank of England. Niedawno Światowy Kongres Żydów wysunął żądanie, aby rząd niemiecki zapłacił 1,5 mld marek, które w 1952 roku wynegocjowano z Niemcami Wschodnimi – rzecz jasna z procentem, procentem od procentu i dodatkiem inflacyjnym. Trudno przypuścić, żeby rządy i instytucje były skłonne do wypłacania wysokich kwot, gdyby wysuwający roszczenia nie posługiwali naciskiem moralnym możliwym do zastosowania dzięki religii „Holocaustu”. Można tu jeszcze dodać, że „płacenie za Holocaust” jest, być może, nowoczesną formą kupowania sobie odpustu przez płacących. Problem polega tylko na tym, że po pierwsze w przeszłości cena za odpust była ustalona, dzisiaj zaś nie jest, a po drugie uiszczający odpowiednią kwotę, zyskiwał odpuszczenie grzechów, dzisiaj natomiast grzech pozostaje także i potem.
Wszystko co wiąże się z „Holocaustem” nabiera całkiem nowego wymiaru i nie może być oceniane poprzez pryzmat norm i reguł obowiązujących zwykłych ludzi, którzy uczestniczą w zwykłej historii. Dzięki religii „Holocaustu”, można załatwiać sprawy często bardzo skomplikowane pod względem prawnym szybko i zawsze po myśli „Holocaust survivors”. Tylko uwzględnienie tego religijnego kontekstu pozwala zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Nie chodzi bowiem o „odszkodowania dla Żydów”, lecz o „odszkodowania dla ocaleńców z Holocaustu”. Ponieważ „ocaleńcy z Holocaustu” posiadają wyższy status teologiczny i moralny, przeto zaspokojenie ich roszczeń nie może czekać. „Przed-holocaustowe” normy i obyczaje prawne, rozmaite formalne procedury nie mają tu zastosowania. Muszą one ustąpić wobec wymagań religii „Holocaustu”, która nie tylko anuluje pewne „przed-holocaustowe” normy i procedury, ale wręcz staje się źródłem nowych („po-holocaustowych”) norm i procedur, o których zastosowaniu i interpretacji decydują kapłani religii „Holocaustu”.
Michael Wolffsohn apelował: „Pamięć [o Holocauście] nie powinna stać się uprawianą na co dzień polityką prowadzoną innymi środkami. Pamięć? Tak, z pewnością. Ale nie jako instrument albo substytut aktualnej polityki i polemiki” (Wolffsohn, Meine Juden…., str.223). Za sprawą religii „Holocaustu” dzieje się jednak jest coś dokładnie odwrotnego np. „antysemityzm” jest teraz „ocaleńców Holocaustu”, co zarzutowi o „antysemityzm” nadaje ogromną siłę polemiczną i oskarżycielską. Zaatakowany jako „antysemita” konserwatywny publicysta Patrick Buchanan tak zdefiniował „antysemityzm”: „Antysemityzm jest dziś rozpalonym żelazem, przy pomocy którego wąska klika piętnuje strasznych heretyków, nie uznających jej politycznej ortodoksji. Używa się go, aby zastraszyć, cenzurować, zamykać usta, aby przeciąć dyskusję i oczernić kogoś tak, że nikt nie będzie chciał go słuchać; aby go naznaczyć tak niezatartym piętnem, że każdy, kto na nań spojrzy zapyta: „Czy on czasami nie jest antysemitą?” (cyt. za: Allan C. Brownfeld, „Defining Anti-Semitism. Pat Buchanan and His Critics”, „Chronicles. A Magazin of American Culture”, styczeń 1991). Według Brownfelda „antysemityzm” jest obecnie redefiniowany w USA i ma oznaczać „obojętność wobec trosk żydowskich” czy też „niewrażliwość na sprawy żydowskie”, czyli w istocie obojętność i niewrażliwość na sprawy i troski „ocaleńców Holocaustu”. Dlatego dzisiaj „antysemitą” jest automatycznie ten, kto nie jest „filosemitą”. Kiedy redaktor „Commentary” Norman Podhoretz alarmuje, że w USA nastąpiła „erupcją antysemityzmu”, to ma na myśli publikacje i wypowiedzi krytyczne wobec polityki Izraela, czyli wobec państwa zamieszkałego nie tyle przez Żydów, co przez „Holocaust survivors”, którym może zagrozić nowy „Holocaust” (łatwo sobie wyobrazić, o ile bardziej krytyka polityki Izraela byłaby rozpowszechniona i skuteczna, gdyby nie jego „holocaustyczna” legitymizacja). Zdaniem Stanisława Krajewskiego nową formą antysemityzmu jest już samo potępianie antypolonizmu (zob.Krajewski, Żydzi, judaizm, Polska, Warszawa 1997 str.354). [5]
Krytyka „kanonizowanych” „Holocaust survivors”, także tych drugiego i trzeciego pokolenia, którzy nie mają prawdziwych numerów wytatuowanych na rękach, lecz tylko symboliczne [6], jest grzechem i przestępstwem, ponieważ oznacza prześladowanie kogoś, kto był (i jest nadal) ofiarą, a tym samym postawienie się na jednej płaszczyźnie z narodowosocjalistycznymi sprawcami. Żydzi jako „ocaleńcy” chodzący w „popiołowym tryumfie” (Paul Celan) obdarzają sami siebie swoistym, dożywotnim immunitetem i wykorzystują status „wiecznych superofiar” nadany im w ramach religii „Holocaustu”, aby zająć odpowiednio wysokie miejsce w hierarchii społecznej i swoją martyrologię przekuć na polityczne profity. Trzeba wyraźnie podkreślić, że takie działanie nie jest niczym specyficznie żydowskim ale stanowi w dzisiejszych czasach zjawisko dość powszechne (jak pisał Carl Schmitt, „każdy chce być ofiarą, bo to jest opłacalne”). A także mieć na uwadze, że, jak to zwykle bywa, tylko niewielu „Holocaust survivors” osiąga wysoką pozycję w hierarchii społecznej. Pozostali muszą kontentować się jedynie stanem „teologicznego wywyższenia”. Mogą oni co najwyżej załatwiać sobie „na Holocaust” drobniejsze sprawy. Na przykład poeta Aleksander Rozenfeld otrzymał mieszkanie z puli będącej w dyspozycji prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego po tym, jak w liście doń skierowanym przypomniał mu, że przed wojną rodzina Rozenfeldów posiadała trzy mieszkania: „a ja jestem bezdomny. Mieszkanie należało mi się z przyczyn moralnych. W końcu nie ja odpowiadam za Holocaust” (cyt. za „Polityka” 1997 nr 15).
Do licznych funkcji jakie spełnia religia „Holocaustu” należy również przysłonięcie wstydliwych faktów z historii narodu żydowskiego, czyli udziału żydowskich inteligentów i aktywistów w ruchu bolszewickim, w rewolucji bolszewickiej i aparacie państwa sowieckiego. Religia „Holocaustu” jest instrumentem pomocnym przy stabuizowaniu tego fragmentu historii XX wieku. Dzięki religii „Holocaustu” Żydzi zwolnieni są z potrzeby „rozliczenia się” z własną przeszłości, którego bezustannie domagają się od Niemców i Polaków. Elie Wiesel w „Liście do przyjaciela-katolika w Polsce” („Gazeta Wyborcza”, 16 VII 1996) pisał: „Czyżby [Polacy] byli niezdolni do zmierzenia się z przeszłością, przeszłością poprzedniego pokolenia, tak by nie obrażać się na każdego, kto im o niej przypomni”. Jednak środowiska żydowskie reagują z nieskrywaną niechęcią, czy wręcz gniewem, kiedy ktoś od nich żąda „mierzenia się z przeszłością”. I reagują prawidłowo, gdyż żądać od innych rozrachunku z przeszłością, to na płaszczyźnie politycznej tyle samo, co uznać go za wroga lub kogoś podległego żądającemu. Jeśli jednak żydowski establishment chce, aby inne narody „mierzyły się z przeszłością”, to trudno mu uniknąć takiego żądania z ich strony. Możliwość pojawienia się takiego żądania jest tłumiona właśnie przy pomocy religii „Holocaustu”, która nie dopuszcza zaistnienia kategorii „żydowskich sprawców”. Cała bowiem historia narodu żydowskiego jest w tej religii interpretowana jako ciąg bezustannych prześladowań, które swój punkt kulminacyjny osiągają w „Holocauście”. Członkowie narodu żydowskiego mają w ramach tej historii wyłącznie status ofiar, nigdy sprawców. Nie jest zapewne rzeczą przypadkową, że lata 80. i 90. to okres największej ekspansji religii „Holocaustu” – stopniowy rozkład bloku sowieckiego rodzi w establishmencie żydowskim obawę, że nastąpi powrót stereotypu „żydokomuny” i pojawią się wrogich nastrojów wobec Żydów. Religia „Holocaustu” ma temu zapobiec.
Samo pytanie o żydowskich komunistów uważane jest niekiedy za przejaw antysemityzmu, jak uczynił to przewodniczący Knesetu Szewach Weiss w wywiadzie telewizyjnym z 25 I 1995 roku przeprowadzonym przez Radosława Sikorskiego. Bardziej zniuansowane stanowisko w tej sprawie zajął Stanisław Krajewski. (zob. „Żydowscy komuniści – problem dla Żydów ?” [w:] tenże, Żydzi, judaizm, Polska (Warszawa 1997). Problem Żydów-bolszewików przedstawiła córka żydowskiego komunisty Sonja Margolina w książce Das Ende der Lügen. Rußland und die Juden im 20. Jahrhundert (Berlin 1992). Wskazuje ona na istotną rolę, jaką w ZSRR odgrywali Żydzi jako komendanci obozów koncentracyjnych i obozów pracy, a także przy systematycznym niszczeniu cerkwi i kościołów. Według Margoliny fakt entuzjastycznego udziału Żydów w rewolucji bolszewickiej i poparcia wielu Żydów z całego świata dla władzy sowieckiej jest „historycznym grzechem Żydów”. O żydowskich bolszewikach już w 1919 roku pisał Jan Parandowski w książce Bolszewizm i bolszewicy w Rosji (Londyn 1996 , I wyd. Stanisławów 1919), zaś interesujące uwagi na temat stereotypu „żydokomuny” i racjonalnego jądra, jakie ów stereotyp zawiera, znajdziemy u Ernsta Noltego w jego książce Streitpunkte. Heutige und künftige Kontroversen um den Nationalsozialismus, Berlin-Frankfurt/M 1993, str. 377-380).
Jeśli ktoś podnosi kwestię odpowiedzialności „żydowskich bolszewików”, to słyszy często argument, że byli oni bolszewikami a nie Żydami, tak jakby w tym przypadku nie obowiązywała oficjalna definicja: Żydem jest ten, kogo matka jest Żydówką, niezależnie od tego, czy wyznaje on judaizm czy też nie. Przemawiając na sesji „Marzec 1968”³ Jan Józef Lipski stwierdził, „że komunizm oznaczał odejście od religii żydowskiej i w podobny sposób odrywał od narodu żydowskiego”. (cyt. za: Jerzy R. Nowak „Dzieje grzechów”, odc.5, „Nasza Polska” 1996 nr 17). Zdzisław Najder oświadczył: „Żydzi wzięli masowy udział w rewolucji bolszewickiej i jej władzach bynajmniej nie jako Żydzi, lecz jako ludzie świadomie odcinający się od własnych korzeni narodowych i kulturalnych” (cyt. za: „Przegląd Tygodniowy”, 4 IX 1996). Z mowy wygłoszonej przez Andrzeja Brauna na pogrzebie Juliana Stryjkowskiego wynika, że autor Austerii był najpierw Żydem, potem został komunistą i automatycznie przestał być Żydem, później przestał być komunistą i znowu stał się Żydem (zob. „Gazeta Wyborcza”, 12 VIII 1996). Tego typu zadziwiająca logika zyskuje skuteczność właśnie dzięki religii „Holocaustu”: „Jeżeli wspominałem nazwiska Fejgina czy Różańskiego, otrzymywałem często gniewną replikę: oni to robili nie jako Żydzi, ale jako komuniści. Odpowiadałem, że w takim razie policjanci czy szmalcownicy działali nie jako Polacy, ale jako współpracownicy Hansa Franka. Ale na to nie było zgody. Nie, to byli Polacy. Byłem jednak świadom, że gdy mowa o zagładzie, o śmierci kilku milionów niczemu niewinnych ludzi, w tym rodziców, braci, przyjaciół tych, którzy dyskutowali – nie można oczekiwać nieskazitelnej logiki i nie wolno się obrażać. Te sprawy wykraczają poza normalne reguły. To trzeba zrozumieć” (Kazimierz Dziewanowski, „Rzeczpospolita”, 3-4 VIII 1996). Sformułowanie „te sprawy wykraczają poza normalne reguły” jest sformułowaniem kluczowym, wywodzącym się z dogmatu, że „Holocaust” wykracza poza wszelkie reguły rzeczywistości. Stąd nawet argument, że Trocki, Lazar Kagan, Naftali Frenkel, Jakow Rappaport, Zinowjew, Kamieniew czy inni „gorliwi kaci Stalina” z NKWD kwalifikowaliby się ze względu na pochodzenie do automatycznego otrzymania obywatelstwa państwa żydowskiego na mocy tzw. prawa powrotu, a więc byli Żydami z punktu widzenia prawa państwowego Izraela, nie zostanie uznany a to z tego powodu, że byli oni albo (potencjalnymi) ofiarami „Holocaustu” albo „ocaleńcami z Holocaustu”, i w tym sensie także i oni partycypują w teologiczno-moralnym wywyższeniu, dzięki któremu zachowują swoją żydowskość jako (choćby tylko potencjalnie) prześladowani i skazani na śmierć przez Hitlera, natomiast tracą ją jako prześladowcy i ci, którzy skazywali na śmierć (lub wyznawali ideologię zabijania wrogów klasowych).
O tym, do jakich paradoksalnych wniosków prowadzi porzucenie zasad „nieskazitelnej logiki” w tych kwestiach, świadczy książka Michaela Shapiro 100 Żydów, którzy mieli największy wpływ na dzieje ludzkości (Warszawa 1997). Shapiro zalicza do nich Lwa Trockiego, ale pisze jednocześnie, że Trocki odcinał się od swojej żydowskości i właściwie nie był Żydem. Dlaczego w takim razie zaliczony został przez niego do stu Żydów, którzy „zmienili historię świata”? Mamy tu do czynienia z „narodową stronniczością”, wzmocnioną niesłychanie dzięki religii „Holocaustu”. Zgodnie z nią Trocki nie jest Żydem jako bolszewicki zbrodniarz, natomiast jest Żydem jako ten, kto miał wpływ na dzieje ludzkości.
Dzięki religii „Holocaustu” wszyscy uwikłani w romans z ideologią komunistyczną, wszyscy przyjaciele Związku Sowieckiego, wszyscy wielbiciele Józefa Stalina – zarówno Żydzi, jak i nie-Żydzi – mogą polepszać sobie swoje moralne samopoczucie i pocieszać się tym, że mimo wszystko bolszewicy byli kimś lepszym od narodowych socjalistów a Stalin przewyższał moralnie Adolfa Hitlera, gdyż jego zbrodnie, w przeciwieństwie do zbrodni Hitlera, nie mają „metafizyczno-teologicznego” wymiaru. Warto tu też zauważyć, iż kapłani religii „Holocaustu” bezustannie nawołują Niemców, Polaków i inne narody europejskie, aby „rozliczały się z przeszłością”, „spoglądały w twarz swojej przeszłości” etc., ponieważ, jak twierdzą, jeśli ta „antysemicka” przeszłość nie zostanie przezwyciężona, to „Holocaust” mógłby się powtórzyć. Skoro jednak oni sami – mimo iż narodowe pochodzenie łączy ich z „żydowskimi bolszewikami” – nie chcą „rozliczyć się z przeszłością” to oznacza to, że zakładają milcząco, iż w przeciwieństwie do zbrodni narodowosocjalistycznych zbrodniom komunistycznym wolno się powtórzyć (zob. Schüβlburner, „Die zwingende Frage….”). Rzecz jasna, nie chodzi o to, że nie mają oni nic przeciwko temu, aby zbrodnie komunistyczne naprawdę się powtórzyły, lub że są obojętni wobec możliwości ich powtórzenia się. Jednak bezustanne ostrzeżenia przed możliwością powtórzenia się „Holocaustu” a brak takich samych bezustannych ostrzeżeń przed możliwością powtórzenia się zbrodni komunistycznych (jak również zbrodni liberalnej demokracji np. bombardowań ludności cywilnej w miastach niemieckich i japońskich w czasie II wojny światowej), prowadzą logicznie do takiego wniosku – zawiera się on implicite w strukturze argumentacji ideologiczno-politycznej.
Na koniec powróćmy jeszcze raz do „kwestii polskiej” w religii „Holocaustu”. Michael Wolffsohn napisał: „bez Żydów nie ma niemieckiej, bez Niemców nie ma żydowskiej tożsamości. Żydzi i Niemcy są i pozostaną do siebie przykuci – po Oświęcimiu i po mordzie na milionach Żydów bardziej niż kiedykolwiek” („Deutsche und Juden sind aneinandergekettet. 50 Jahre nach der Befreiung von Auschwitz „, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 24 I 1995). Niemcy urodzeni po wojnie , wywodził Wollfsohn, są wprawdzie w sensie moralnym niewinni, ale są odpowiedzialni politycznie za czyny swoich przodków, tak samo jak spadkobiercy przejmują długi, mimo że nie oni je zaciągnęli, Ciężar historii przechodzi z pokolenia na pokolenie, historia jest przeszłością działającą w teraźniejszości. Dlatego, zdaniem Wolffsohna, urodzeni później Niemcy stale noszą kainowe piętno Auschwitz, ponieważ są Niemcami. W pewnej mierze zatem i my, Polacy, jako „współodpowiedzialni za Holocaust” pomagierzy Niemców przejmujemy odpowiedzialność za niecne czyny naszych przodków i nosimy kainowe piętno „Auschwitz” stanowiąc tym samym składnik żydowskiej tożsamości. Z punktu widzenia np. nas, Polaków nie ma niczego nagannego w tym, że Żydzi w Izraelu i Żydzi z diaspory budują swoją tożsamość w oparciu o „Holocaust”. Jest to ich sprawa i nam nic do tego. Zjawisko to nie jest zresztą czymś szczególnym – opieranie zbiorowej tożsamości na przeszłych cierpieniach jest dość rozpowszechnione również wśród innych narodów. Problem polega na tym, że w ramach religii „Holocaustu” nam Polakom przypada status „metafizycznych wrogów”, niezbędnych dla jej istnienia i funkcjonowania. Nasza zgoda na przyznaną nam w ramach religii „Holocaustu” rolę byłaby możliwa tylko wówczas, gdyby Żydzi w Izraelu zaprzestali eksportowania tej religii a Żydzi z diaspory wyznawali ją prywatnie pielęgnując swoją tożsamość na własny użytek. Ponieważ jednak chcą ją oni uczynić religią publiczną i nawracać na nią inne narody głosząc ją wszem i wobec oraz czyniąc z niej podstawę swojej polityki i propagandy w różnych krajach, to musimy ją odrzucić. Nie możemy bowiem podporządkować się nowej światowej religii, która obdarza nas statusem „metafizycznych wrogów” i spycha w stan „teologicznego poniżenia”.
Tomasz Gabiś
PRZYPISY
[1] Wokół koncepcji założenia państwa żydowskiego (określanego najpierw mianem „national homeland”) toczyła się od początku skomplikowana i wieloaspektowa gra polityczna, w której brało udział wiele stron. Np. tzw. deklaracja Balfoura z 1917 roku ( w rzeczywistości list Balfoura do lorda Rotschilda) miała swoje źródło w zamiarze Brytyjczyków użycia wpływów żydowskich dla wciągnięcia Ameryki do wojny w Europie. Brytyjczycy grali zresztą na dwa fronty, obiecując syjonistom ziemię Arabów, których mobilizowali przeciw Turcji (słynna misja T.E.Lawrence`a u króla Fajsala) obiecując im władanie terytoriami arabskimi należącymi do cesarstwa ottomańskiego. Po czym sami je anektowali. Kiedy oszukani Arabowie zaczęli się buntować, Brytyjczycy zaczęli wpuszczać do Palestyny Żydów, i tak rozpoczął się konflikt arabsko-żydowski. Także Niemcy chcieli utworzenia państwa żydowskiego i negocjowali w tej sprawie z Turcją. Początkowo syjoniści, szczególnie niemieccy, bardzo mocno opowiedzieli się za państwami centralnymi, ale ostatecznie „deklaracja Balfoura” wydała im się bardziej obiecująca i uznali, że dla zdobycia Palestyny konieczna jest klęska Turcji, dlatego działali przeciw państwom centralnym, co spowodowało w Niemczech wzrost wrogości wobec Żydów oskarżanych o to, że stanęli po stronie Anglii i przyczynili się do zwycięstwa Ententy (zob. na ten temat: Ernst Nolte, Historische Existenz. Zwischen Anfang und Ende der Geschichte? Piper, München 1998). Niektórzy historycy uważają, że syjoniści byli popierani i finansowani przez bogatych finansistów żydowskich, którzy postanowili uzyskać swobodny dostęp do bogactw mineralnych na Bliskim Wschodzie. O syjonizmie i powstaniu państwa żydowskiego z nie-syjonistycznego punktu widzenia pisali m.in.: Joseph M.Jeffries, Palestine: The Reality (London 1939), George W Robnett, Conquest Through Immigration: How Zionism turned Palestine into a Jewish State (Pasadena 1968), Robert John, Behind the Balfour Declaration: the Hidden Origins of Today’s Mideast Crisis (Torrance 1988), Michael Palumbo, The Palestinian Catastrophe: The 1948 Expulsion of a People from Their Homeland (London 1987), Franz J. Scheidl, Israel – Traum und Wirklichkeit (Wien 1959-1970, 5 tomów), Roger Garaudy Les Mythes fondateurs de la politique israélienne (Paris 1995), Nicholas Bethell The Palestine Triangle: The Struggle for the Holy Land, 1935-1948 (London 1979), Simcha Flapan The Birth of Israel: Myths And Realities (New York 1987), Elmer Berger, Peace for Palestine: First Lost Opportunity (Gainesville, Fl, 1993)
[2] Na marginesie przypomnijmy, że, aby podważyć biblijną legitymizację państwa żydowskiego, wysuwa się niekiedy teorię, iż nawet większość współczesnych Żydów to nie potomkowie biblijnego ludu izraelskiego, lecz Chazarów – turańskiego ludu, który przeszedł na judaizm. Wedle tej teorii wielu polskich, besarabskich i ukraińskich Żydów pochodzi od Słowian lub Tatarów, którzy niegdyś nawróceni zostali na judaizm pod wojskowym i politycznym wpływem Chazarów, którzy między szóstym a dziesiątym wiekiem panowali nad wielkim państwem nad Dnieprem i ze swej strony byli turanidami nawróconymi na judaizm. Zwolennikiem teorii o pochodzeniu Żydów wschodnich od Chazarów był Artur Koestler, który przedstawił ją w książce The Thirtheenth Tribe: The Khazar Empire and Its Heritage (New York 1976). Zob. też: Erwin Soratroi, Attilas Enkel auf Davids Thron: Chasaren, Ostjuden, Israeliten (Tübingen 1992 – książka zakazana w Niemczech).
[3] Całkowicie odmiennie problem państwa Izrael i jego „opierania się pokusom polityki”, „wgryzania się w historię dla urzeczywistniania sprawiedliwego świata”, „poszukiwania absolutu i czystości” i „przywileju kontynuowania Historii Świętej” postrzegają wrodzy syjonizmowi Arabowie. Z ich perspektywy historia syjonizmu i państwa żydowskiego to kronika masakr, terroru, zbrodni, represji, „czystek etnicznych”, wywłaszczeń i innych prześladowań. Taką, sporządzoną ze stronniczego, arabskiego punktu widzenia kronikę (od XIX wieku po czasy współczesne) przedstawia Issa Nakhleh w dwutomowej Encyclopedia of the Palestine Problem (New York 1991).
[4] Moralno-polityczny atak na banki szwajcarskie miał również na celu osłabienie szwajcarskiego systemu finansowego przez konkurentów. Pewną rolę mógł odegrać jeszcze inny motyw. Tygodnik „Newsweek” (30 XI 1998) zamieścił małą notatkę, że żydowscy klienci szwajcarskich banków są niechętnie nastawieni do akcji żydowskich adwokatów i organizacji żydowskich, gdyż różne dochodzenia, sprawdzania, weryfikacje, łamanie tajemnicy bankowej, mogą objąć ich tajne konta. Stąd niektórzy obserwatorzy wyrażają przypuszczenie, że ubocznym celem akcji był szantaż wobec tych bogatych Żydów, którzy ociągają się z przekazywaniem finansowej pomocy Izraelowi (zob. „USA-Bericht”, marzec 1999).
[5] Autorem nowej definicji „antysemity” jest cytowany wyżej amerykański konserwatywny publicysta Joseph Sobran, sceptycznie odnoszący się do dogmatów religii „Holocaustu” i nie akceptujący polityki, dla której stanowi ona podstawą: „Kiedyś antysemitą był ten, kto nienawidził Żydów. Dzisiaj antysemitą jest ten, kogo nienawidzą Żydzi”. Według niego „antysemicki” to dziś tyle co „semitically incorrect”. Sobran zaproponował też, aby „New York Times” zmienił tytuł na ” Holocaust News”.
[6] Prawdziwe numery mogą służyć także praktycznym celom np. babcia Stevena Spielberga dawała lekcje angielskiego ocalałym więźniom Oświęcimia, którzy z kolei uczyli małego Steve`a cyfr, posługując się obozowymi numerami wytatuowanymi na przedramieniu (zob.”Wprost”, 1994 nr 6).