Aktualizacja strony została wstrzymana

Orszak męczenników – Stanisław Michalkiewicz

Straszliwy reżym prezesa Jarosława Kaczyńskiego nie tylko potrząsa strasznym knutem przed struchlałymi Obywatelami Rzeczypospolitej, nie tylko morduje papugi, co nawiasem mówiąc, jeszcze przed wojną przewidział Konstanty Ildefons Gałczyński, ogłaszając proroczy wiersz, jak to „Sanacja morduje papugi”, ale, gdyby oczywiście mógł, to wszystkich płomiennych szermierzy demokracji zsyłałby na okropną Syberię. Ale szczęśliwie nie może, bo napina stosunki z zimnym ruskim czekistą Putinem, który w związku z tym o żadnych syberyjskich zesłańcach nie chce słyszeć. Takich delikwentów można by ewentualnie zsyłać na Alaskę – ale czy są tam jakieś łagry? Dotychczas nie było nic o tym słychać, więc jeśli nawet są, to ich istnienie jest owiane mgłą tajemnicy, w dodatku – mgłą najlepszego gatunku, taką samą, jaka otacza izraelską broń jądrową, czy tajne więzienia CIA w Starych Kiejkutach. Nawiasem mówiąc, chociaż pan premier Morawiecki intensywnie „uszczelnia” system podatkowy, w związku z czym korektę do zeszłorocznego zeznania podatkowego napisałem pod dyktando wyrozumiałej pani z Urzędu Skarbowego, a i tak okazało się, że źle – to nic nie słychać, by stare kiejkuty zapłaciły podatek od tych 15 milionów dolarów, jakie od rezydenta CIA w Ambasadzie USA w Warszawie dostały w gotówce w ramach wynagrodzenia za usługi kuplerskie i stanie na świecy w czasie, gdy amerykańscy specjaliści oprawiali swoje ofiary w Starych Kiejkutach. Najwyraźniej pan premier Morawiecki uszczelnianie podatków od amerykańskich jurgieltów ma surowo zakazane („wiecie, rozumiecie, Morawiecki, wy u nas zawsze bardzo uważajcie, bo w przeciwnym razie będzie z wami brzydka sprawa”), dzięki czemu może obywatelom przychylać nieba, ile tylko wlezie. Ale przecież nie chciałem wychwalać straszliwego reżymu, bo jeszcze TVP oskarżyłaby mnie przed niezawisłym sądem o nieuczciwą konkurencję, a ten pokazałby mi ruski miesiąc, na początek wtrącając do aresztu wydobywczego w nadziei, że z nudów sam zacznę się oskarżać, a wtedy i niezawisłemu sądowi będzie łatwiej powinność swej służby zrozumieć. Bo w odróżnieniu od wypuszczonej właśnie na wolność mafii notariuszy, ja nie należę do „elementów socjalnie bliskich” – jak to ujęła wybitna znawczyni prawa, uczennica stalinowskiego prokuratora Andrzeja Wyszyńskiego Ida Lejbowna Awerbach. Pan Paweł Pawlikowski, co to nakręcił film „(GN)Ida”, dyskretnie na ten temat milczy, ale jestem pewien, że to właśnie postać tej żydowskiej wampirzycy go do takiego zatytułowania swego obrazu zainspirowała. Pani Wolińska, owszem, też Żydówka, ale raczej od rewolucyjnej praktyki, więc gdzież jej tam do Idy Lejbownej Awerbach, która rozwinęła rewolucyjną teorię socjalistycznej praworządności? Trawestując Cześnika Raptusiewicza, mógł pan Pawlikowski „w surowo-higienicznym, przesadnym komforcie” jakiejś toalety snuć sobie „sny nikczemne”, że „qua reżyser, Żydom krewny, miałbym z „Idą” sukces pewny!” Ale mniejsza już o tych chałturników, których pan wicepremier Gliński obsypuje złotem, żeby tylko Polskę i Polaków obsrywali – bo chociaż zwijają się ze wstydu („Ha! Będą ze wstydu się wiły dziewki uliczne, brzuchate kobyły, filmowych knotów sromne producentki”) z powodu przelotnego związku z mniej wartościowym narodem tubylczym, to przecież żadni z nich męczennicy, podczas gdy ja chciałbym o męczennikach.

Otóż „orszak biały” męczenników złowrogiego reżymu powiększył się ostatnio, niczym grono aniołków, o młodocianych inwalidów i ich energiczne mamy, co to w Sejmie walczyły z reżymem o „godność”, a konkretnie – o 500 złotych miesięcznie na głowę i to koniecznie w żywej gotówce. Najwyraźniej językoznawczy będą musieli uzupełnić wokabularz o nową definicję godności – „godność” to 500 złotych w gotówce miesięcznie na głowę. Jest to, mówiąc nawiasem, definicja podobna z ducha do słowa „nic”, które, jak wiadomo, oznacza ćwiartkę wódki na dwóch. Jak pamiętamy, protest ten miał trwać, „aż do skutku” – ale tak się tylko mówi, bo kiedy – jak przypuszczam – w słuchawce gorącej linii, łączącej CIA ze starymi kiejkutami, dyżurny generał usłyszał gniewny głos, mówiący: „Co to za burdel! Z kim żeście się na łby pozamieniali? Co wy chcecie światu pokazać? Źe nasz niezwyciężony Sojusz kuca przed panią Glinką? Tak żeście to sobie, zakute pały, wykombinowali? Jak my wtedy udowodnimy światu, że potrafimy poradzić sobie i ze złowrogim Iranem, i z zimnym ruskim czekistą i z jakimś innym Kim Dzong Unem? Likwidować mi ten bajzel, ale w podskokach! Jazda, do roboty, bo wyrwę ręce i wstawię patyki!” – więc kiedy dyżurny generał usłyszał ten głos, to i do protestujących i do mediów, co to – jak podejrzewam – zostały utworzone z pieniędzy ukradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, a które teraz („idź złoto do złota!”) przejął znakomicie ukorzeniony pan Dawid Zaslaw, poszły ekspresowe rozkazy ewakuacji. Toteż i pani Anna Glinka i pozostałe energiczne mamy zrozumiały, że to nie żadne polskie safandulstwo, tylko każdy odruch sprzeciwu pachnie „ruskim batogiem” i bez słowa zaczęły się pakować pod pretekstem „zagrożenia życia” – że to niby reżym morduje nie tylko papugi, ale i inwalidów. Na takie uzasadnienie rezydent pozwolił tym bardziej, że i nieprzejednana opozycja, co to w ostatniej chwili podpisała „Pakt Solidarnościowy”, nawet nie obiecała tych 500 złotych na głowę. Okazuje się, że nie tylko tacy starzy wyjadacze, jak minister-ministrowicz Kosiniak-Kamysz, czy pan Czarzasty, ale nawet moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, w sprawach pieniężnych nie jest w ciemię bita.

Ale to jeszcze nic – chociaż oczywiście taki orszak męczenników reżymu, do których doszlusowała również pani Janina Ochojska z Polskiej Akcji Humanitarnej, sponsorowanej m.in. przez Komisję Europejską, amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego, Polską Pomoc (to znaczy MSZ w Warszawie), Kościół w Norwegii, UNICEF, jakąś GmbH z Niemiec, UNOCHA, to znaczy – agendę ONZ, World Food Programme i FAO, tzn. ONZ- towską Agencję do Spraw Wyżywienia i Rolnictwa. Dla takich alimentów warto się trochę pomęczyć, oczywiście na pluszowym krzyżu – ale palma męczeńska już jest autentyczna. Wszystkich jednak przelicytował Wielce Czcigodny Krzysztof Brejza, który najwyraźniej zapragnął dostąpić zaszczytu zostania holokaustnikiem. Ogłosił mianowicie, że prawdopodobnie padł ofiarą zbrodniczego zamachu. Zamach polegał na tym, że nieznani sprawcy podpalili przenośny wychodek typu Toi-Toi , dlaczegoś stojący tuż przy kamienicy zamieszkiwanej przez Wielce Czcigodnego. Wprawdzie kamienica się od wychodka nie zajęła, ale przecież mogła się zająć, no a wtedy – aż strach pomyśleć, co by się wtedy stało, jaką niepowetowaną stratę mógłby ponieść nasz i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwy kraj. Ale co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – przestrzega przysłowie. Najwyraźniej Wielce Czcigodny nieświadomie, ma się rozumieć, przekroczył niewidzialną granicę, oddzielającą to, co jest jeszcze dozwolone, od tego, co już dozwolone nie jest, zwłaszcza dla głupich gojów. Toteż na policję zgłosił się sprawca, który sumiennie zeznał, że podpalenie wychodka przytrafiło się właśnie jemu – ale miało ono charakter mimowolny, bez intencji holokaustowania Wielce Czcigodnego Krzysztofa Brejzy. W tej sytuacji opinia, która początkowo współczuła Wielce Czcigodnemu, jako prawdopodobnemu męczennikowi złowrogiego reżymu, zaczęła nabierać oraz większego dystansu do ogłaszanych przezeń rewelacji, najwyraźniej podejrzewając, że w ten sposób próbował on podłączyć się do beneficjentów amerykańskiej ustawy nr 447 JUST. Problem w tym, że wprawdzie wszystko z tym kierunku zmierza, ale jeszcze nie postawiono znaku równości między złowrogim reżymem prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a złowrogim reżymem Adolfa Hitlera, który – w odróżnieniu od Józefa Stalina, co to chciał dobrze, tylko wyszło mu, jak zwykle – uważany jest za uosobienie Zła Absolutnego. Znaj proporcje, mocium panie – chciałoby się zawołać na widok usiłowań Wielce Czcigodnego, który, widząc, jak kują konie, też próbował podstawić nogę. I tak ma szczęście, że mu tej nogi nie pogruchotała jakaś „śląska woda”.

Zdecydowanie lepiej prezentuje się na tym tle kol. Rafał Ziemkiewicz. Oskarżył on pana profesora Dariusza Stolę, dyrektora Muzeum Żydów Polskich „Polin”, że ten „chciał”, żeby kol. Ziemkiewicza ktoś pobił, jak kiedyś „nieznani sprawcy” Stefana Kisielewskiego. Jestem pewien, że za obietnicę korzyści majątkowej dyrektor żydowskiego muzeum na pewno znalazłby licznych wolontariuszy. Co tu dużo mówić; ten cały pan Stola rzeczywiście ostatnio się rozdokazywał, zwłaszcza na odcinku antypolskiej propagandy, ale żeby aż do tego stopnia? Wprawdzie może mieć pretensje do kolegi Ziemkiewicza za użycie określenia „parchy”, ale dlaczego bierze to tak osobiście? Jeśli nawet coś jest na rzeczy, to przecież mógłby pójść z tym do dermatologa, wysmarować się maścią, a nie nawoływać do ulicznego karcenia odkrywcy tej przypadłości. Dyrektorem się nie jest, tylko się bywa, a to, czy się nim jest, czy nie, zależy od mądrości etapu, więc nikomu by nie zaszkodziło, gdyby pan prof. Dariusz Stola nie przejmował się własną rolą aż tak bardzo. Wprawdzie jest człowiekiem stosunkowo młodym, ale mimo bardzo wąskiej specjalizacji uchodzi, zwłaszcza wśród mikrocefali, za wykształconego, a skoro tak, to powinien pamiętać uwagę Wieszcza, że „gwałt niech się gwałtem odciska”, albo nawet – chociaż to już nie jest takie pewne – rzymską, że vim vi repellere licet, co się wykłada, że siłę godzi się siłą odeprzeć. Jeśli tedy pan profesor Stola nadal będzie tak dokazywał, to kto wie, czy szeregi męczenników gwałtownie się nie powiększą.

Jakby tego jeszcze było mało, to gazeta „Fakt” rozpisała się o „seksaferze” w partii Wolność. Jeden z jej działaczy miał mianowicie zarażać syfilisem rozmaite panienki. Jak tam było, tak tam było, chociaż nie od rzeczy będzie w tej sytuacji przypomnieć piosenkę, bardzo za moich czasów popularną w kolach wojskowych, w której śpiewano między innymi: „Chodźmy do Kazi, chodźmy do Kazi, Kazia ma syfa, to nas zarazi”. Już mniejsza o to, co to za „Kazia”, bo ważniejsze wydaje mi się to, że w tamtych czasach gotowość do męczeństwa była większa, niż dzisiaj, kiedy to panienki, zamiast do doktora, biegną do redakcji gazet i jeśli nawet nie fotografują się na golasa, to wypłakują się redaktorom w mankiet. Najwyraźniej pragnienie choćby chwilowego rozgłosu i herostratesowej sławy zaczyna wygrywać nawet z instynktem samozachowawczym. Niestety na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, toteż każdy liść do wieńca sławy może być okupiony męczeństwem, o którego szczegółach pisze Aleksander Fredro w „Sztuce obłapiania”.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    15 czerwca 2018

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4241

Skip to content