Aktualizacja strony została wstrzymana

Moje refleksje powyborcze – Artur Górski

Platforma Obywatelska jako partia „nowoczesnej chadecji” oraz Prawo i Sprawiedliwość jako partia „neokonserwatywna” skutecznie i trwale zagospodarowały scenę polityczną. Zabrakło na niej miejsca na „prawicowe ekstremizmy” (Prawica RP i UPR) oraz „międzynarodowe dziwnotwory” (Libertas).

Znamy już wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego. Czy są one zaskakujące? Nie wydaje się. Nie było politycznego trzęsienia ziemi na prawicy, ani przed wyborami, ani nie będzie po wyborach, a w każdym razie w najbliższym czasie nie należy spodziewać się zmian po naszej stronie sceny politycznej. Platforma Obywatelska jako partia „nowoczesnej chadecji” oraz Prawo i Sprawiedliwość jako partia „neokonserwatywna” skutecznie i trwale zagospodarowały scenę polityczną. Zabrakło na niej miejsca na „prawicowe ekstremizmy” (Prawica RP i UPR) oraz „międzynarodowe dziwnotwory” (Libertas). Taka jest nieubłagana rzeczywistość i żadne jej zaklinanie tego nie zmieni.

PiS jako „arka” dla konserwatystów?

Mówiło się przed wyborami w pewnych kręgach, że kierownictwo PiS, gdy partia ta przegra wybory, gotowe będzie pozbyć się „niepewnego elementu” (niezależnych w myśleniu konserwatystów) i przeczekać w niewielkim, ale własnym, zaufanym gronie do lepszych czasów. Ci, którzy wysuwają takie hipotezy nie doceniają ambicji Jarosława Kaczyńskiego. Jego nie interesuje przeczekanie na politycznej mieliźnie – okres PC ma już za sobą. Prezes Kaczyński ma olbrzymią wolę zwyciężania i jest psychicznie nastawiony na zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości jeśli nie w najbliższych, to w kolejnych wyborach. Wola Kaczyńskiego jest jak walec: popycha PiS do sukcesu powoli, ale nieubłaganie. Owszem po drodze, odpada z partii niepewny, „prawicowy element”, ten mniej odporny psychicznie, ale – poza przypadkiem Marcina Libickiego – na własne życzenie.

Zgodnie ze standardami europejskimi, które polscy wyborcy powoli przyjmują, PO jest partią „nowoczesnej chadecji”, a PiS partią „neokonserwatywną”. Mają o tym świadczyć sojusze zawierane w Parlamencie Europejskim. Partie, z którymi PiS ma wejść w alians i utworzyć odrębny klub konserwatywny, nawet przez ultrakonserwatystów z prawicowych portali internetowych są uważane za porządną, parlamentarną prawicę. No właśnie: PiS jest centro-prawicą, ale zarazem prawicą parlamentarną. W Sejmie po prawej stronie PiS już tylko „ściana”, czyli ławy rządowe. I aby tak było w przyszłości, a taki był i jest cel Jarosława Kaczyńskiego, PiS musi być całkowitym dominantem po prawej stronie sceny politycznej. Będzie dominować, jak ma to obecnie miejsce, jeśli pozostałe partie prawicowe będą zdobywały każda oddzielnie od 1 do 2 proc., a łącznie nie przekroczą 5 proc. Ale aby ten układ korzystny dla PiS, które w takiej sytuacji nie musi dzielić się z nikim mandatami „prawicowymi”, był zakonserwowany, ktoś musi te mandaty „prawicowe” zdobywać, czyli ściągać głosy wyborców katolicko-konserwatywnych. Nie zrobią tego kandydaci „chadeccy”, „liberalni” czy tym bardziej „socjalistyczni”, których także w PiS nie brakuje. To jest naturalne, nieopisane i niewypowiedziane zadanie dla kandydatów prawicowych. Takie myślenie prezesa PiS, który wkalkulował w koncepcję szerokiej partii niewielką, a przez to bezpieczną liczbę posłów prawicowych, daje gwarancję, że pewna grupa polityków „prawicowej ekstremy”, czyli „tradycyjnych konserwatystów” przetrwa pod skrzydłami PiS, wybierana do parlamentu przez ideowy elektorat. Okazuje się zatem, że Prawo i Sprawiedliwość będzie swoistą „arką” nie dla „zakonu PC”, ale dla prawicy konserwatywnej, która ma szansę przetrwać w parlamencie do lepszych czasów dla prawdziwej prawicy.

Czy Libertas miało szansę?

Od samego początku było dla mnie jasne, że Libertas poniesie porażkę, choć przyznaję, że wróżyłem temu komitetowi znacznie lepszy wynik: ok. 3 proc. społecznego poparcia. Pomysł z Libertasem, jak powiedział jeden z liderów tego ugrupowania, nie załapał w prawicowym elektoracie, gdyż partia ta nie zajęła jednoznacznego stanowiska wobec Unii Europejskiej, wypuszczając do wyborców sprzeczne sygnały (np. z jednej strony walka z centralistyczną biurokracją, a z drugiej postulat prezydenta europejskiego). Prawicowi wyborcy nie „kupili” tego „dziwnotworu”, będącego międzynarodowym zlepkiem różnych „odpadów” i „marginesów” politycznych, z lewicy i prawicy. Już sama koncepcja takiej międzynarodówki, którą w Polsce miał popierać narodowy, katolicki i konserwatywny wyborca, mentalnie wrogo nastawiony do wszelkich międzynarodówek i ponadnarodówek, była błędna w założeniu. Konstrukcja Libertasu-Polska, jako emanacji szerszej formuły, nie tylko nie była zrozumiana, ale także wzbudzała nieufność u wyborcy, który i tak, ze swojej natury, jest nieufny wobec wszystkiego, co przychodzi do nas z Europu Zachodniej.

No i strzał „w próżnię” z Lechem Wałęsą. Declan Ganley, który zdaje się miał ambicję zostać w przyszłości prezydentem Unii Europejskiej, zupełnie nie wczuł się w nastroje i poglądy prawicowego elektoratu w Polsce. Lech Wałęsa od dawna był krytykowany przez polityków związanych z PiS i narodowcami. Po tej stronie sceny politycznej od dawna ma on duży negatywny elektorat i nie cieszy się szacunkiem i poważaniem. Od czasu, gdy Wałęsa otwarcie zaangażował się w popieranie PO, praktycznie został przekreślony u potencjalnych wyborców zarówno PiS jak i Libertas-Polska. I nagle człowiek z wrogiego obozu lewicowo-liberalnego, został wyciągnięty przez Ganleya „z kapelusza” i za pieniądze miał reklamować Libertas, który w Polsce został ubrany w szaty „prawicowe” (to tak, jakby naga kobieta promowała partię katolicko-konserwatywną). Jego obecność na konwencjach Libertasu, słusznie budząca konsternację u wszystkich, a zakłopotanie u polityków Libertas-Polska, nie tylko nie mogła przyciągnąć wyborców PO do obozu Libertasu, ale wzbudziła wręcz niesmak i nieufność u tradycyjnego, prawicowego wyborcy, który mógł brać pod uwagę poparcie Libertasu. Wałęsa swoją obecnością skutecznie go od tego poparcia odwiódł.

Znacznie lepszy wynik Prawicy RP od Libertasu, mimo różnicy w skali posiadanych środków i struktur na niekorzyść Marka Jurka, pokazuje, że prawicowi wyborcy, zawiedzeni na PiS, szybciej dokonają wyborów ideowych niż – wydawało się – pragmatycznych, chętniej zagłosują za osobę „nieskazitelną moralnie” niż „cwaniaków politycznych”. Ideowość Marka Jurka okazała się więcej warta, niż wszechobecność Libertasu w mediach publicznych. Libertas od początku był przewidziany jako „trampolina” na euro wybory. Teraz, gdy poniósł spektakularną klęskę, zniknie z polskiej sceny politycznej równie szybko, jak powstał. Natomiast partia Marka Jurka przetrwa, choć jeśli PiS pozostanie w dobrych relacjach z Radiem Maryja, podzieli los Unii Polityki Realnej, która ma stały, żelazny jednoprocentowy elektorat.

A co Ligą Polskich Rodzin, której politycy zaangażowali się w Libertas? No cóż, moim zdaniem, gdyby LPR w tych wyborach wystartowała pod własnym szyldem, uzyskałaby znacznie lepszy wynik. Wszak pięć lat temu to temat europejski wywindował Ligę w górę i otworzył drogę ku koalicji rządowej z PiS. Być może to była ostatnia szansa, by Liga Polskich Rodzin, partia – w przeciwieństwie do Libertasu – jednak zakorzeniona w świadomości prawicowego wyborcy, odbiła się o dna i uchwyciła przyczółki w polityce. Nie podjęto tej być może niepowtarzalnej szansy.

Czy będą wcześniejsze wybory?

Mówiło się w kuluarach Sejmu, że jeśli PO osiągnie ponad połowę mandatów i co najmniej dwa razy lepszy wynik wyborczy niż PiS, a PSL przekroczy siedem proc. głosów, to partie rządzące zdecydują się na wcześniejsze wybory, może już na jesieni, najpóźniej na wiosnę. Jednak tylko ostatni warunek został spełniony, a zatem należy się spodziewać, że PO ufna w ochronny parasol mediów, ale pomna na przegraną PiS w przyśpieszonych wyborach, dociągnie do końca kadencji. Bowiem przewaga PO jest widoczna, ale nie miażdżąca. Nie zmienia to jednak faktu, że perspektywa ponowienia sukcesu wyborczego do polskiego parlamentu i złapania oddechu na kolejne cztery lata, w celu przeczekania ewentualnej, kolejnej fali kryzysu, wciąż pozostaje kusząca dla polityków PO. PiS i tym razem gotowa będzie do morderczej walki o każdy mandat.

Czy prawica powinna poprzeć Lecha Kaczyńskiego?

Kolejne wybory, to prawie na pewno wybory na urząd Prezydenta RP. I jest więcej niż pewne, że Prawo i Sprawiedliwość wystawi kandydaturę Lecha Kaczyńskiego. Można powiedzieć, że jest to naturalny kandydat i trudno sobie wyobrazić innego kandydata na jego miejscu, jeśli weźmie się pod uwagę, że decyzję w tej sprawie będzie podejmował jego brat – Jarosław Kaczyński. Przede wszystkim jednak „naturalność” tego kandydata wynika z faktu, że Lech Kaczyński już jedne wybory prezydenckie wygrał i jest urzędującym prezydentem. Jeśli raz odniósł sukces, to jest to dowód, że ten sukces był i jest w zasięgu jego ręki, a wszelkie eksperymenty na tym polu rodzą jeszcze większe ryzyko porażki. Bowiem w praktyce każdego kandydata PiS lewicowo-liberalne media będą chciały sprowadzić „do parteru”.

Należy przy tym pamiętać, że Lech okazuje się wyśmienitym partnerem politycznym swojego brata, co zresztą nie jest czymś zaskakującym. Jego rola w czasach rządów PiS była przemożna, ale teraz jest olbrzymia. Jest to w tej chwili praktycznie jedyny, niezawodny „straszak” na polityków PO i PSL, którzy uchwalając kolejne ustawy demontujące nasz kraj muszą liczyć się z jego „veto, nie pozwalam”. I choć Lech Kaczyński nie jest prawicowym prezydentem w klasycznym, konserwatywnym rozumieniu tego pojęcia, choć nie stoi konsekwentnie na straży katolickich i narodowych wartości, to jednak, jak się wydaje, jest szczerym patriotą zatroskanym o los państwa i jego obywateli. Faktem jest również – takie można odnieść wrażenie – że obecny Prezydent RP nazbyt ulega wpływom różnych „nietrafionych doradców”, którzy będąc architektami prezydenckiej polityki niekiedy popychają Lecha Kaczyńskiego do działań niezrozumiałych dla prawicowego elektoratu, a także wypowiedzi, które mogą budzić zdziwienie, a nawet niesmak w bardziej tradycyjnych środowiskach katolickich. Ale pamiętajmy, że Lech Kaczyński stara się być prezydentem „wszystkich Polaków”, a nie tylko prawicowego segmentu o wyrafinowanym podniebieniu ideowo-politycznym. Jeśli ktoś popiera PiS, to powinien konsekwentnie poprzeć kandydata tej partii w wyborach prezydenckich, bo tak jak nie ma idealnych partii, tak nie ma optymalnych kandydatów. Natomiast oczywiście alternatywa po prawej stronie sceny politycznej, wysunięta poza Prawem i Sprawiedliwością, choćby tak mało realna, jak w osobie Marka Jurka, powinna „przesunąć” Kaczyńskiego bardziej na prawo. Pomimo to należy pamiętać, co dla konserwatysty powinno być oczywistym, że Lech Kaczyński będzie kandydatem na miarę „tych czasów”, lat „chudych” dla integralnej prawicy, a zatem trudno oczekiwać kogoś bardziej odpowiedniego o dużych szansach.

W powyższym kontekście pojawia się pytanie, czy Zbigniew Ziobro może zastąpić Lecha Kaczyńskiego na urzędzie Prezydenta RP lub Jarosława Kaczyńskiego na funkcji Prezesa PiS. Tzw. Spindoktorzy właśnie to starają się wmówić zarówno Jarosławowi jak i Lechowi, wzbudzając ich niechęć i nieufność do byłego Ministra Sprawiedliwości. Spindoktorzy wiedzą, że Ziobro cieszy się olbrzymim poparciem społecznym, także w samej partii, i teoretycznie może być dla nich realnym zagrożeniem, ale także potencjalnym następcą Jarosława lub Lecha Kaczyńskich. Pamiętajmy, że Lech Kaczyński zdobył popularność jako Minister Sprawiedliwości, która pozwoliła mu na rozwinięcie Prawa i Sprawiedliwości na gruzach AWS. On o tym tez pamięta. Jednak dzisiaj myślenie o Ziobrze jako alternatywie politycznej dla Kaczyńskich to czcze mrzonki, na kilometr pachnące prowokacją. Zbigniew Ziobro jest młodym politykiem, z zupełnie innego pokolenia, niż bracia Kaczyńscy i kiedyś jego czas niewątpliwie nadejdzie. Ale będzie to decyzja nie Zbigniewa Ziobry, który zna swoje miejsce w szeregu, lecz Jarosława Kaczyńskiego.

Wobec powyższego dzisiaj nie zostaje nam – konserwatystom pozostającym w szeregach Prawa i Sprawiedliwości – nic innego, jak przyglądając się ze spokojem wydarzeniom na scenie politycznej i kolejnym rozgrywkom „politycznych gigantów” robić konsekwentnie swoją cichą robotę – dla Polski i polskiej prawicy przyszłości.

dr Artur Górski
Poseł na Sejm RP (PiS)

Za: Konserwatyzm.pl | http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/3188/ | Artur Górski: "Moje refleksje powyborcze"

Skip to content