Aktualizacja strony została wstrzymana

Co słychać na Targach Książki Posoborowej?

Tradycyjnie, jak co roku, odwiedziłem Targi Książki Katolickiej. Przedstawiane oferty są coraz szersze i bogatsze, ale niestety utwierdza się komercyjny charakter imprezy, który kłóci się z jej zakładaną specjalizacją. Na targach książki katolickiej jest bowiem coraz mniej pozycyj stricte religijnych. Czy polskie chrześcijaństwo osiągnęło już taki poziom obrzędowości, że dla większości społeczeństwa staje się wyborem i identyfikacją kulturową?

Spójrzmy na listę laureatów XXIV edycji Targów.

Laureatem Nagrody Głównej został historyk i sowietolog prof. Andrzej Nowak, a Małego FENIKSA przyznano Katolickiej Agencji Informacyjnej. W związku ze stuleciem odzyskania niepodległości uhonorowano też Muzeum Niepodległości w Warszawie oraz Katolicki Uniwersytet Lubelski.


Już same kategorie nagród pokazują, jak mało istotne na targach są zagadnienia takie jak dogmatyka oraz liturgika. Nawet wydawnictwa posiadające wartościowe pozycje w ww. zakresach (np. Wydawnictwo Diecezjalne Sandomierz) nie przywożą swojej pełnej oferty do Warszawy. Nieźle prezentują się natomiast biblistyka oraz duchowość chrześcijańska. Coraz ważniejszą rolę odgrywa muzyka, najbliższa mi ze wszystkich sztuk, ale niekoniecznie akcentowany jest jej wymiar kościelno – liturgiczny.

Podobnie jak w poprzednich latach, na Targach zabrakło wydawnictwa Te Deum , a skromny wybór jego propozycyj znalazł się na stoisku Capital. Nieliczne „tradycjonalizujące” książki znalazły się w ofercie np. Polonia Christiana oraz Multibook (drogi, ale bardzo porządny i solidny reprint modlitewnika ks. Józefa Stedmana Wydawnictwa Prohibita), zaś do mainstreamu przedostaje się bardzo przez nas ceniony duszpasterz abp Fulton Sheen).

Mają swoją niszę dzieła poświęcone Janowi Pawłowi II. Franciszek swojej się nie dorobi. I chyba nikt nad tym faktem nie ubolewa. W zastępstwie ww. promowani są, nadmiernie do przedstawianej wartości intelektualnej, polscy jeźdźcy bergogliańskiej apokalipsy – Kramer i Ryś. Dobrze, że są tylko dwaj na cały kraj.

Nie za wiele się pisze i wydaje na tematy intronizacyjne. Propagatorzy tych wątpliwych teoryj teologicznych (np. pp. Krajscy oraz Dybowski) jednak niestety obciążają „naszą”, konserwatywną i tradycjonalistyczną odmianę katolicyzmu. Cieszy zmniejszenie (względem poprzedniej edycji targów) popularności pseudoteologicznej literatury skandalizująco – szurowskiej [tekst poniżej] promującej niezatwierdzone objawienia prywatne, opowieści egzorcystów itp. itd.

Ale oba te obszary istnieją w polskim katolicyźmie, rozwijają się i nie spotykają z odpowiednią, krytyczną reakcją ze strony hierarchicznego Kościoła.

W trakcie półtoragodzinnej wizyty na Targach z pewnością nie dostrzegłem wielu wartościowych i ciekawych lektur. Ale spośród książek, które widziałem, wyróżnię moim prywatnym Feniksem propozycję Wydawnictwa Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II pn. „Boże, ku wspomożeniu memu wejrzyj. Godzinki staropolskie” w opracowaniu Anny Gąsior i ks. Janusza Królikowskiego.

Tyle uwag o tegorocznej edycji imprezy. Jakie będą przyszłoroczne, jubileuszowe XXV Targi Książki Katolickiej? Chyba można już teraz w ciemno obstawić u bukmachera, że nie będzie na nich Te Deum.

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (16 kwietnia 2018)

 


 

Wincenty Łaszewski – Nadchodzi kres. Mistyczne wizje końca świata

 
Najkrótszą recenzję dzieła można zawrzeć w jednym zdaniu: „to jest bardzo szkodliwa i niebezpieczna książka”.

Łaszewski niby pisze książkę religijną, niby teologiczną, ale efektem jego pracy jest coś pomiędzy thrillerem a horrorem klasy B. Całość została nieźle napisana, zawiera wiele sugestywnych opisów. Jest mnóstwo manipulacyj i półprawd. Nie jest to zatem książka łatwa do konfrontacji dla przypadkowego czytelnika, zwłaszcza jest nim średnio zorientowany w niuansach teologii, poszukujący katolik. Do takich osób adresuję mój wpis, ufając, że okaże się choć trochę pomocny.

Autor zaczyna od wyliczenia całej litanii fałszywych i niedoszłych końców świata, wraz z datami, kiedy miały się one wydarzyć. Przeciwstawia im „swoje”, niebiańskie wizje apokalipsy, które owych dat nie zawierają. Podaje fakty naukowe, odnoszące się do wzrostu aktywności wulkanów. Przemilcza efekt cieplarniany i mniemane podnoszenie się wody oceanów, bo to przeczyłoby jego narracji: „Bóg w Starym Testamencie obiecał, że nie spuści więcej potopu na Ziemię, ale inne dopusty może zarządzić”. Następnie atakuje nas masowością objawień we współczesnym świecie: „Według Le Monde w samych tylko latach 1976 – 1986 Matka Najświętsza objawiła się dwadzieścia jeden tysięcy razy”. Ale referowanie ich treści zaczyna – by uwiarygodnić swoje stanowisko – od faktycznie wypełnionych dziś proroctw z XVII wieku z Quito w Ekwadorze. Jest z nimi niemało problemów, sygnalizowanych przeze mnie jakiś czas temu Warto podkreślić, że Łaszewski relacjonuje te wydarzenia bez użycia w cytacie słowa „masoneria” i innych wyrażeń niepasujących do wieku siedemnastego. Pozostaje na wyższym, bezpieczniejszym poziomie ogólności. Czy to świadczy, że korzystał z innych źródeł na temat objawień Matki Bożej w Quito? Nie. Nie ma bowiem żadnych źródeł pisemnych na temat treści powyższych objawień sprzed lat 30-tych XX wieku. Nie mamy powodów, by wątpić, że dawno temu w Ameryce Łacińskiej żyła świątobliwa mistyczka, ale też nie mamy żadnych świadectw choćby z drugiej ręki, co konkretnie miałaby usłyszeć od Matki Bożej. Słowem, można zakwestionować pierwszą sztuczkę zastosowaną przez Wincentego Łaszewskiego.

Co kilkadziesiąt stron czytamy w tej książce cytat ze słów papieża Urbana VIII (+1644): „W przypadkach związanych z objawieniami prywatnymi lepiej jest wierzyć, niż nie wierzyć, ponieważ jeśli wierzycie, a rzecz okaże się fałszywa, otrzymacie wszelkie błogosławieństwa, tak jakby były one prawdziwe. Uwierzyliście bowiem, że są one prawdziwe.” Pod koniec książki (str. 304) znajdziemy dopisek: „Przypisane papieżowi słowa nie są jednak nigdzie źródłowo udokumentowane. Należałoby je raczej uznać za wyraz sensus fidei – dowód powszechnej intuicji cechującej lud Boży.” Czyli papież powiedział, ale nie powiedział. A Łaszewski uznał tę wypowiedź za reprezentatywną dla całego ludu Bożego. Jakby to skomentował Stanisław Bareja słowami wielokrotnie powtarzanymi w serialu „Zmiennicy”: „kłamstwo jest wykładnikiem prawdy.”

Pomiędzy tymi cytatami pojawiają się jak w kalejdoskopie relacje z całego świata, z wieku XIX i XX, dotyczące objawień maryjnych (ponoć 99% objawień prywatnych to manifestacje Matki Bożej) – zatwierdzonych i niezatwierdzonych, trwających i zakończonych, przebadanych i wciąż weryfikowanych. Przypomnijmy sobie podaną liczbę 21 000 takich zdarzeń z jednej tylko dekady i porównajmy je do liczby bodajże … 2 objawień, określanych przez Łaszewskiego jako zdemaskowane przez Kościół jako fałszywe. Te liczby robią wrażenie, nawet jeśli dostrzeżemy, że pośród wiarygodnych podaje on Medjugorje, Garabandal, a nawet polską Oławę!

Jak mają się dalej toczyć wydarzenia? Czytamy o tym na stronie 91. Najpierw ma być czas herezji, kryzysu Kościoła i cywilizacji. Po nim ma być wielkie ostrzeżenie – znaki. Następnie nadejdzie czas oczyszczenia, a po nim zatryumfuje Boża Sprawiedliwość, co niekoniecznie musi oznaczać koniec świata. Książka w zasadzie pomija zrelacjonowanie punktu pierwszego, jakże istotnego z punktu widzenia tradycjonalistów. Łaszewski może 10 razy napisać o panoszących się herezjach w Kościele, o masonach oraz o odejściach z kapłaństwa (i tu pojawia się pytanie, jak „zgubiły się” literki „MIC”, które nosił dwadzieścia kilka lat temu za nazwiskiem …), ale nie piśnie słówkiem, by wskazać na współczesne źródła i znamiona tego kryzysu. Dowiemy się co najwyżej, że Leon XIII miał w 1884 r. miał wizję rozmowy Boga z szatanem, z której wynikło przyzwolenie Boga na większą aktywność diabła ukierunkowaną na zniszczenie Kościoła. Dowiemy się, że w ślad za tą wizją Papież ułożył modlitwę – egzorcyzm i polecił odmawiać go po każdej Mszy świętej, co zarzucono pod koniec lat 60-tych XX wieku. Ale w książce nie ma nawet jednego zdania krytycznego względem posoborowej rzeczywistości i narzuconych nam deform! Nie ma choćby zdania krytyki równie „radykalnej” jak u tradycjonalistów z Christianitas. Całość jest poświęcana dwóm kwestiom: znakom nadejścia apokalipsy i rozmaitym relacjom jej możliwego przebiegu.

Tymczasem najważniejsze dla wiernych jest rozpoznanie herezyj i nieulegnięcie im! Jeśli zachowasz wiarę w czasie wielkiego odstępstwa, to nie ma znaczenia, kiedy umrzesz; byle byś umarł w stanie łaski uświęcającej. Ta podstawowa prawda wiary katolickiej jest zupełnie niewidoczna w recenzowanej książce, rzekomo katolickiej, wydanej przez rzekomo katolickie wydawnictwo Fronda. Zauważmy, że zapowiadany także w szeregu objawień streszczanych w książce kryzys Kościoła ma mieć charakter totalny. Nie chcę wartościować i dociekać, czy ów zapowiadany stan już trwa, czy też dopiero – za przyczyną Franciszka Papieża – nadchodzi. Dość, że wiele środowisk tradycjonalistycznych także poprzez prywatne objawienia maryjne uzasadnia swoją postawę i opór względem modernistycznej hierarchii. U Łaszewskiego jest inaczej – zawsze pisze on o konieczności posłuszeństwa biskupom, choćby dwa zdania dalej referował słowa Matki Bożej z japońskiej miejscowości Akita: „Dzieło szatana przeniknie nawet do Kościoła w taki sposób, że kardynałowie wystąpią przeciwko kardynałom, biskupi przeciwko biskupom. Kapłani, którzy Mnie czczą, będą pogardzani i wystąpią przeciwko nim ich współbracia. Kościoły i ołtarze zostaną splądrowane, Kościół będzie pełen tych, którzy akceptują kompromisy. Z powodu działania szatana wielu kapłanów i poświęconych dusz porzuci swe powołanie”. Logiczny wniosek jest taki, że skoro wierni zawsze mają iść za swoimi duszpasterzami, to także i wtedy, gdy będą oni występować przeciw pobożnym współbraciom i pogardzać nimi! Opór tradycjonalistów względem biskupów i papieży Kościoła posoborowego miałby umocowanie w objawieniach prywatnych, o ile nie można by ich zdemaskować jako szatańskiego mamienia. Gdyby natomiast szczegółowe badanie treści objawień wskazywało, że do jakichś zachowań nawołuje diabeł przebrany za Matkę Bożą, to oczywiście byłby to bardzo silny argument przeciwko owym postawom. Ta prosta reguła wyjaśnia nasz sceptycyzm względem niezweryfikowanych objawień prywatnych, w ślad za zasadami Soboru Laterańskiego i Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1917 r. według których za nagłaśnianie takich objawień groziła nawet ekskomunika. Nawiasem pisząc, i Łaszewski wspomina o owej zmianie perspektywy władz kościelnych względem objawień. Pisze o tym na stronach 309 – 312, plagiatując 1:1 tekst p. Piotra Kołodzieja.

W książce Łaszewskiego wielokrotnie pojawiają się pojęcia takie jak „pokuta”, „nawrócenie” czy „ofiarowanie za grzeszników”. Można powiedzieć, że z tego pojawiania się niewiele wynika. Są niczym motyw anioła w popkulturze: w umiarkowany sposób wskazują na Boga czy na konieczność podjęcia jakichś działań. Kluczowym terminem są natomiast „trzy dni ciemności”, czas kiedy należy pozostawać w domu, modlić się przy świecy i prosić Boga o miłosierdzie. Im poświęcona jest niemal połowa książki.

„74 wizjonerów, 10 porad jak przetrwać w czasach ostatecznych, 8 niezbędnych rzeczy na czas Apokalipsy, 7 porad jak żyć i 6 wskazówek jak się modlić!” – jakie dobre hasło reklamowe. Szkoda, że jego autor marnuje się w teologii. Z takim zmysłem marketingowym mógłby sprzedawać proszki do prania czy środki na zaparcie. Może one by nie pomogły tak, jak w reklamie. Ale przynajmniej nie zaszkodziłyby życiu duchowemu nabywców. Tymczasem praktyczne porady Łaszewskiego na apokalipsę zaszkodzić duszom mogą.

Przeczytajcie sami ten bełkot: „Wciąż jeszcze mamy czas, by przygotować się na godzinę ciemności. Nie możemy już uniemożliwić ataku sił ciemności, możemy go jednak osłabić. W jaki sposób? Odpowiedź jest krótka: należy zrobić jak najwięcej z tego, co radzą głosy z Nieba. Jedna z wizjonerek przytacza słowa Maryi: „Powiedziała, że jeśli świat zrobi to, o co Bóg prosi, wszystko będzie dobrze”.” Na pierwszy rzut oka porady, jak żyć w czasach przedostatecznych, w pełni oddają nauczanie Kościoła. 1. Nawrócenie. 2. Łaska 3. Wiara 4. Pokuta 5. Ubóstwo 6. Wynagrodzenie 7. Posłuszeństwo Kościołowi. Niestety, zamiast katechizmowego nauczania na te tematy, Autor prezentuje własne definicje, zupełnie niegodne osoby posiadającej doktorat z teologii, choćby i posoborowej.

Nawrócenie: „odwróćmy się od szatana, a zwróćmy do Boga.” „Nie wierzmy w obietnice szatana, odrzućmy jego wartości i pokusy. Zapragnijmy być blisko Boga”.
Łaska: „Źyjmy w stanie łaski, czyli uznajmy nawrócenie za „stałą” naszego życia, a nie „chwilę”, po której wszystko powraca do stanu poprzedniego. Trwanie w łasce to zabieranie pola szatanowi. Łaska ma cechy „promieniotwórcze”: z łatwością poszerza ona kręg niedostępny dla demonów.
Wiara: „Nauczmy się żyć wiarą: pamiętać o Bogu, ufać Mu, być pewnym Jego miłości, nie myśleć o sobie, ale o bliźnim i kochać go, bo kocha go Bóg. To bardzo trudne, ale na tym polega naśladowanie Boga”.


Tyle paplaniny, a ani słowa o tym, co naprawdę ważne: o porzuceniu grzechów śmiertelnych i trwaniu w łasce uświęcającej. Nota bene: stan łaski uświęcającej nie sprawia, że człowiek nie podlega dręczeniu przez demony, czego dowodem życiorysy największych świętych Kościoła.

Wypowiadając się w spoganionym świecie, formułując swe myśli do zagubionych być może katolików, nie wolno pozwalać sobie na zwroty nieprecyzyjne. Iluzoryczne odwrócenie od szatana, usta pełne werbalnej ufności Bogu i nadziei na Jego łaskę, to atrybuty protestanckich, ewangelikalnych „born again Christians”. Wszyscy ci ludzie mogą równocześnie i obiektywnie pozostawać przez lata w grzechu śmiertelnym, na przykład związanym z przebytym rozwodem i trwaniem w nowym związku. Mogą utwierdzać się w grzechu poprzez świętokradcze spowiedzi i bezprawne (albo i „franciszkowe”) przystępowanie do Komunii Świętej. Takich ludzi w praktyce bierze także i na swoje sumienie Wincenty Łaszewski.

Rady dotyczące modlitwy są mniej kontrowersyjne: Odmawiajmy codziennie różaniec. Przyjmijmy szkaplerz. Zawierzmy się Maryi. Adorujmy Najświętszy Sakrament. Jak najczęściej starajmy się uczestniczyć we Mszy Świętej i godnie przyjmować Komunię Świętą. Wzywajmy pomocy Maryi.

Odloty nasilają się przy sporządzaniu „Niezbędnika na apokalipsę”. Wprawdzie Łaszewski pisze, że to nie amulety, ale sensu nijakiego nie mają jego rady. Na czele listy, zatem najważniejsza, gromnica. „Ma być tylko jedna i zwykłej wielkości, bowiem Bóg zapowiedział, że taka wystarczy”. W moim domu jest kilka gromnic, także pozostałe po nieżyjących członkach rodziny. Mam nadzieję, że nadmiar świec woskowych w domu nie sprawi, że zostaniemy skreśleni z automatu jako niedowiarkowie. „W blasku poświęconej świecy mamy przede wszystkim czytać i rozważać Pismo Święte, by tym samym znaleźć się w kręgu łaski i przywoływać Moc, Mądrość i Opatrzność Bożą”. Na liście są również: modlitewnik, lektury duchowe, poświęcony obraz, różaniec, woda święcona i …. pożywienie.

No i wreszcie: „Jak przetrwać w czasach ostatecznych”. Dowiadujemy się, że w owych czasie nie wolno wyglądać na zewnątrz domów ani tym bardziej z nich wychodzić. Gdy nastanie czas grozy nie wolno też nikogo wpuszczać do środka. Można to robić tylko wcześniej. Nie wyjaśniono wszakoż w książce, od kiedy konkretnie nie wolno otwierać drzwi na zewnątrz czy wychodzić z domów. To bardzo istotna nieścisłość, w zasadzie dyskwalifikująca porady, gdyby je potraktować serio. Dziesiątki prywatnych objawień dotyczące owego czasu są nie do końca spójne, nieprecyzyjne. Czy rzeczywiście pochodzą od Maryi i od Boga? Nie rozumiem też, czemu Bóg miałby karać śmiercią za akty miłosierdzia, jakimi byłoby wpuszczanie do domu ludzi proszących o ratunek. To założenie jest sprzeczne z istotą naszej religii, wprost z zapisami Ewangelii. Jak widać, objawienia reklamowane przez Łaszewskiego są bardzo niebezpieczne dla sumień osób je czytających. Czy zwłaszcza w czas apokalipsy nie powinniśmy ratować bliźnich, choćby i kosztem życia doczesnego? ” Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”

Rozważałem dotąd treść „porad” z punktu widzenia ludzi pobożnych, pragnących zaufać treściom, które czytają. Ale zastanówmy się, jak wpłynie lektura książki Łaszewskiego na osoby dość sceptyczne religijnie, na przykład młodzież po posoborowej katechizacji i sakramencie pożegnania z Kościołem, niegdyś zwanym bierzmowaniem. Ludzie ci mogą raczej utwierdzić się w przekonaniu, że w chrześcijaństwie promuje się obskurantyzm, że cwaniaczki wciskają kit durniom, że nikt poważny w to nie wierzy, ale „jedziemy, bo ciemny lud to kupi”. Sam mam zresztą podobne wrażenie co do intencyj Autora i nieraz sugerowałem w tym wpisie, że Łaszewski celowo napisał książkę, która będzie się nieźle sprzedawać. Napiszę to jednak także expressis verbis, by nie było niedomówień.

Na koniec zreferujmy jeszcze wizję „Nowego Kościoła”, który według Autora nastanie po czasie oczyszczenia. Ma to być bowiem kościół objawieniowy, zastępujący Kościół instytucjonalny, który „w pewnym sensie zawiódł”. Ów kościół ma się opierać na doświadczeniu Boga, na nurcie „bardziej subiektywnym albo charyzmatycznym”. Ma to być epoka Ducha Świętego. Najzabawniejsze jest zaś to, że owa era być może będzie trwała bardzo krótko, dwadzieścia lub sto lat. A potem według Łaszewskiego znów ludzie utorują drogę szatanowi, by powrócił na świat. Autor po prostu pada ofiarą dywagacji nad zapisami głośnych, lecz wzajemnie sprzecznych i wykluczających się objawień prywatnych. Jak się to ma choćby do objawień, które miał Leon XIII, według których diabłu jednorazowo przyzwolono, by poszalał przez stulecie?

Zalecam bardzo wielką wstrzemięźliwość względem wszelkich objawień prywatnych. Jeśli Kościół je zatwierdził i zinstytucjonalizował, jak np. objawienia związane z Najświętszym Sercem Pana Jezusa, różańcem czy szkaplerzem, to możemy być pewni ich poprawności teologicznej. W czasach zamętu teologicznego, wobec braku faktycznego nadzoru przez ustanowioną hierarchię nad treściami teologicznymi, bezwartościowych pieczątek z imprimatur, należy być bardzo ostrożnym względem wysypu nieautoryzowanych przesłań „z nieba”. Zaryzykowałbym tezę, że większość spośród masy współczesnych objawień maryjnych to projekcje pobożnych umysłów. Ludzie słyszą, że jest tyle takich zdarzeń i wmawiają je sobie. To jest najdelikatniejsze wytłumaczenie także dla jakże nam doskwierających wizjonerek od księdza Natanka czy księdza Kiersztyna.

Najlepsze, co możemy zrobić, to przeczekiwać czas współczesnego zamętu teologicznego opierając się o tradycyjną doktrynę Kościoła. W niej mamy wszystkie środki i łaski konieczne i niezbędne do zbawienia.

Krusejder

Za: Młot na posoborowie (25 maja 2016)

 


 

Skip to content