Aktualizacja strony została wstrzymana

Porzucony „lud smoleński” na asymptocie prawdy

Nie raz słyszeliśmy już z ust parlamentarzystów PiS, że „polityka rządzi się swoimi prawami” i miało to być wystarczające usprawiedliwienie chociażby dla utrzymania w Polsce krwawego kompromisu aborcyjnego. Mało kto spodziewał się jednak, że z czasem – właśnie z przyczyn politycznych – w kąt zostanie odsunięty także „lud smoleński”, któremu partia Jarosława Kaczyńskiego zawdzięcza obecną pozycję. Czy elektorat ten zostanie jeszcze zagospodarowany? To zależy od sytuacji oraz tego czy dochodzenie smoleńskie przejdzie z asymptoty na drogę prawdy.

Kiedy w listopadzie 2015 roku władzę w Polsce przejmowała Zjednoczona Prawica, rozliczenie rozdmuchanych afer poprzedników, postawienie na gospodarkę i rodzinę szło w parze z deklaracjami rzetelnego wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku. Wydawało się, że ujawnianie prawdy o tym tragicznym zdarzeniu oraz podciągnięcie do odpowiedzialności osób winnych zaniedbań, będą działaniami priorytetowymi. W tej dziedzinie obywatele – nie tylko ci mocno zaangażowani w tzw. ruch smoleński – przeżyli rozczarowanie. I to mimo zapewnień prezesa PiS, że już za chwilę, dosłownie za moment „dojdziemy do prawdy”.

Przez ponad dwa lata rządów PiS wiele uległo zmianie. Antoni Macierewicz, asygnowany na szefa Ministerstwa Obrony Narodowej, miał być gwarantem, że zwołana na bazie Zespołu Smoleńskiego ministerialna podkomisja smoleńska sprawnie zajmie się badaniami przyczyn katastrofy i szybko wyprostuje oczywiste błędy zawarte w tzw. raporcie Millera oraz popchnie badania do przodu. Trudno jednoznacznie ocenić czy tak się stało, bo po zmianie rządu informacje na temat prac komisji zostały jakby wyciszone. Podobny zabieg zastosowany został w prokuraturze. Początkowo śledczy informowali opinię publiczną o kierunkach podejmowanych działań i zleconych opiniach. Z czasem jednak nastąpiła cisza – przerywana tylko od czasu do czasu informacjami o kolejnych ekshumacjach ofiar katastrofy i głośną dymisją szefa MON.

Niestety, rząd PiS – wbrew szumnym zapowiedziom z okresu wyborczego – nie posunął nawet o krok naprzód sprawy odzyskania wraku Tu-154M, a zajęcie bardziej stanowczego niż wcześniej stanowiska wobec Rosji (nie przesądzając tu o tym czy było to słuszne działanie czy też nie) wydaje się, dodatkowo utrudniło to działanie. Niewiele nowego dowiedzieliśmy się też o ustaleniach samej podkomisji smoleńskiej.

Najpierw byliśmy świadkami mozolnej kwerendy wytworzonej przez poprzedników dokumentacji – zarówno w podkomisji, jak i prokuraturze. Z czasem przyszły konkretne działania. Prokuratura – w swoim tempie – zaplanowała ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy, które raz po raz potwierdzają doniesienia o znieważeniu ciał i przypominają o przykrych dla rodzin pomyłkach związanych z pochówkami. Zlecone zostały też dodatkowe badania próbek ze smoleńska. Wykonują je zagraniczne laboratoria.

„Przecieki” z badań, jakie pojawiały się w sprzyjających władzy mediach, nie wbogacały naszej wiedzy. Bo czyż np. opublikowany reportaż z tego jak działa jedno z laboratoriów mówi nam coś o samej katastrofie? Można więc odnieść wrażenie, że w tej najważniejszej kwestii – przyczyn – powtarzane są te same informacje. Może są dziś nieco uszczegółowione, może pokazane z nieco innej perspektywy, ale z całą pewnością nie przełomowe. Takie publikacje musiały zaistnieć, gdyż media, które zbudowały swoją pozycję właśnie na sprawie smoleńskiej, wyraźnie zaczynały odczuwać „brak paliwa”. A temat wymagał podtrzymania, bo przecież zdobytego raz czytelnika trzeba jakoś przy sobie zatrzymać.

W takiej oto atmosferze, nieco niezauważalnie, postępowało wyciszanie „sprawy smoleńskiej”. Co jakiś czas oczywiście wypuszczane były „balony próbne” – a to w postaci informacji podkomisji o zakończeniu eksperckich badań, czy rychłej publikacji raportu, a to znów o potwierdzeniu wybuchów w Tu-154M, które trafiając na opór opinii publicznej szybko zamieniane były w jedną z niewykluczonych wciąż „tez badawczych”. Sęk w tym, że owa praktyka obniża zaufanie do prac podkomisji i jej ekspertów.

Czy zatem takie działanie można odczytywać jako ciche przyznanie się do tego, że mimo chęci, mimo podejmowanych działań, w kwestii smoleńskiej jesteśmy skazani na poruszanie się tylko po asymptocie, której nieosiągalną granicą jest prawda? Niewykluczone, szczególnie, że uzależnienie niektórych kwestii badawczych od Rosjan (choćby wrak i dostęp do miejsca wypadku), skazuje Polskę na taki los. Choć, co trzeba przyznać – zarówno badacze, jak i zwolennicy PiS, wciąż ufają, że przy użyciu stosownych środków i dysponując odpowiednio długim czasem, uda się bezsprzecznie ustalić co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. Wszak przekonanie „że lepiej poczekać i dokładnie zbadać, niż się ośmieszyć” wciąż trafia na podatny grunt.

Czy jednak na takie rozwiązanie wciąż stawiają sami politycy? Przecież z czasem ministerialne stanowisko stracił Antoni Macierewicz, co można było odebrać jako sygnał, że sprawa smoleńska oficjalnie zyskała właśnie niższy priorytet. Równolegle w siłę rósł rządowy przekaz gospodarczy i społeczny. PiS najwyraźniej chciał zmienić swój polityczny image i budować w społeczeństwie przekonanie o nowym, dobrym gospodarzu, który dba o stan państwa, stawia na rozwój gospodarki i zatroskany jest o los rodzin, czego najlepszym dowodem jest program 500+. Bo Smoleńsk, choć partia tego przyznać nie chce i nie może, stał się dla niej samej pewnym wizerunkowym problemem.

Pamięć o 10 kwietnia 2010 roku – owszem pozostaje ważna, ale… mamy przecież zapowiedź o zakończeniu obchodów „miesięcznic smoleńskich” przez polityków (ponoć element religijny jeszcze pozostanie). Nie do końca też spełniono obietnicę pomnikowego upamiętnienia ofiar – wszak zamiast pomnika na Krakowskim Przedmieściu stanąć ma na Placu Piłsudskiego.

Dlaczego tak się stało? Dlaczego „Smoleńsk” przestał być tematem priorytetowym? Odpowiedź można znaleźć w wypowiedziach polityków PiS dotyczących innej obietnicy wyborczej – ograniczenia aborcji. Chodzi o „politykę”, która „rządzi się swoimi prawami”. A dziś Zjednoczonej Prawicy nie na rękę jest podtrzymywanie tematu smoleńskiego, szczególnie w czasie, gdy wciąż brak obiecanych rozliczeń personalnych, a proces dociekania do prawdy – oględnie mówiąc – nie osiągnął pułapu godnego nagłośnienia. Zapowiadany raport częściowy z pewnością nie jest dokumentem jakiego oczekuje i tak bardzo cierpliwa część wyborców PiS.

Dziś bardziej liczy się to, że argumenty ekonomiczne, socjalne, można „sprzedać” szerszej opinii publicznej, a przecież poparcie dla partii jest ważne (jeśli nie najważniejsze) w kontekście czekającego nas maratonu wyborczego. Premier Mateusz Morawiecki z pewnością jest w stanie przyciągnąć część elektoratu PO i nie tylko. Kto zaś z pewnością nie jest w stanie tego uczynić? Otóż schowany w cień minister Macierewicz, który niewątpliwie napracował się, by temat Smoleńska nie został „zamieciony pod dywan” przez poprzedników, ale jego działalność wzbudzała za dużo negatywnych emocji.

Efekt? Część społeczeństwa, określona niegdyś jako „lud smoleński” może słusznie czuć się nieco zapomniana przez PiS. Partię stać jednak na takie zagranie. Akurat tej części elektoratu trudno będzie znaleźć inną formację spełniającą jej oczekiwania i gwarantującą „dojście do prawdy”, a przecież zaufanie do Jarosława Kaczyńskiego w kwestii smoleńskiej jest bardzo duże. Tymczasem do zagarnięcia jest „centrum”. Tam zaś nie ma miejsca ani na obronę życia, ani na wymachiwanie smoleńską szabelką.

A przyczyny i przebieg katastrofy? Zapewne przyjdzie jeszcze czas, gdy temat powróci. W interesie PiS jest jednak to, by końcowe wyniki prac podkomisji nie dały się łatwo podważać czy nawet ośmieszyć – bo i takie doświadczenia są za ekspertami tego gremium. Także prokuratura musi dysponować niezbitymi dowodami i analizami wytworzonymi przez zaufane centra badawcze. To oczywiście wymaga czasu, a zatem i zwłokę łatwo uzasadnić, co też będzie skrzętnie wykorzystywane.

Zgoła odmienną kwestią jest to czy sprawa powróci z powodów politycznych czy też „dowodowych” – co w kontekście braku wraku nie wydaje się być zbyt realną perspektywą. Do tego czasu „wyborca smoleński” – na wzór obrońców życia – będzie musiał pogodzić się ze stanem oczekiwania, z tym, że są sprawy „ważne” oraz „ważniejsze”, a ponad nimi góruje „interes partii”… Nawet jeśli trzeba oddać nagrody i obniżyć sobie pensję.

Marcin Austyn

Za: PoloniaChristiana - pch24.pl (2018-04-10) | http://www.pch24.pl/porzucony-lud-smolenski-na-asymptocie-prawdy,59458,i.html

Skip to content