Aktualizacja strony została wstrzymana

Bogusław Wolniewicz – in memoriam – prof. Jacek Bartyzel

„Nasz cel polityczny rysuje się więc wyraźnie: Polska – niepodległa; państwo – silne; słowo – wolne; odrębność narodowa – zachowana; chrześcijaństwo – we czci”
(Bogusław Wolniewicz, W stronę rozumu, Warszawa 2015, s. 43).

Pierwszą rzeczą, jaką sobie pomyślałem po usłyszeniu wiadomości o zgonie (4.08.2017 – aj) prof. Wolniewicza – i właściwie jedyną też, o której zdołałem wspomnieć w krótkiej wypowiedzi porannej dla programu 2 Polskiego Radia – była jakaś tajemnicza zgodność pomiędzy jej datą a tym, co śp. Profesor mówił w swoim „Wykładzie o krzywej życia”, opatrzonym zresztą mnóstwem precyzyjnych wykresów. Przypomnę w skrócie, że dzieląc życie na trzy „fazy księżycowe” (młodości, dojrzałości i starości), a każdą z nich na trzy fazy dekadowe, zaznaczał, że w tej periodyzacji szedł za Biblią, która powiada (w psalmie 89): „Dni żywota ludzkiego jest lat siedemdziesiąt, a jak u mocnych to osiemdziesiąt, a co nadto to umęczenie i boleść (w Wulgacie: labor et dolor)”. I sam dodaje: „To zaś co powyżej 90, traktuję jako anomalię biologiczną”.
Więc to jest tak, jak gdyby Pan Bóg powiedział dobiegającemu właśnie 90-tki Profesorowi: „Bogusławie, dobrze to wyliczyłeś i uzasadniłeś, jak dobry analityk, oszczędzę ci więc tej anomalii, skoro i tak doznałeś już właściwego 80-latkom umęczenia i boleści”.

Co (jednak – aj) było najcenniejsze u śp. prof. Wolniewicza i czyniło go naszym znakomitym sojusznikiem, pomimo, iż był zaledwie – jak sam to paradoksalnie określał – „niewierzącym katolikiem”, który wierzy tylko w sześć z dwunastu artykułów wiary, określonych w Credo, i który zatrzymywał się u „bram metafizyki”, chociaż ich istnienie, właśnie z powodu nieuchronnego faktu śmierci, uważał za oczywiste?

Przede wszystkim to, że bronił rozumu. Ba, nie tylko bronił, ale i uprawiał w znakomity sposób filozofię racjonalną, to znaczy taką, która jest oparta na logice i do czegoś dąży; dąży (wedle jego własnych słów) do poglądu na świat i na życie ludzkie, które byłoby wolne od złudzeń, która uważa, że najszpetniejsza prawda jest zawsze lepsza od najpiękniejszego fałszu. A dążenie to spełnia się w dyskusji, co z miejsca czyni jej uczestników gronem elitarnym, bo głupcy nie umieją i nie chcą dyskutować, a głupców jest więcej niż rozumnych.

Sam Wolniewicz, zgodnie ze swoją analityczną orientacją filozofował ostrożnie, ograniczając pole swoich konstrukcji do tzw. ontologii (zresztą i od tego określenie nieco ironicznie się zdystansował, kiedy zobaczył, że tak go zaszufladkowano „wikipedycznie”), rozumiejąc to jako próbę wydobycia z „Traktatu” Wittgensteina jakiejś teorii rzeczywistości, opisu najogólniejszych cech rzeczywistości, w którym wspomniane sytuacje dzielą się na dwie klasy: rzeczywistych (czyli faktów) i urojonych (czyli fikcji). Nawet jednak i w tak skromnej deskrypcji rzeczywistości widać wyraźnie – a potwierdza to jego klasyfikacja czterech typów filozofii współczesnej oraz wspólne przyporządkowanie dwu z nich: racjonalistycznej filozofii analitycznej oraz metafizyki (w tym neoscholastyki) do logicznego pola dodatniego (+) – że jego umysł pracował na polu „filozofii bytu”, a brzydził się bełkotem „filozofii odbytu”, że się tak wyrażę, czyli umysłowych odchodów postmodernistów, dekonstrukcjonistów, postheideggerystów i innych szarlatanów, panujących dziś zresztą na fakultetach filozoficznych.

Miejmy nadzieję że jeśli prof. Wolniewicz nie zdążył uwierzyć, to oby znalazł się choć w limbie z filozofami greckimi, gdzie nie ma cierpienia i kar.

Profesor Jacek Bartyzel

* powyższy tekst stanowi kompilację fejsbukowych wpisów profesora Bartyzela ( A.Jakubczyk)

Za: Myśl Konserwatywna – Tradycja ma przyszłość (12 sierpnia 2017) – [Org. tytuł: «Prof. Bartyzel: Bogusław Wolniewicz – in memoriam»]

 


 

Rzymski katolik niewierzący

Tak właśnie przedstawiał się śp. Prof. Bogusław Wolniewicz. Z pozoru sprzeczność sama w sobie, mniej więcej, jak „żonaty kawaler”. Ale Tadeusz Zieliński, największy w Europie międzywojennej znawca antyku twierdził nawet, że monoteizm i politeizm nie są dla duszy filozoficznie wykształconej wykluczającymi się nawzajem przeciwieństwami – a w każdym razie tak ten pogląd przedstawia Ludwik Hieronim Morstin. „Rozważając historię kultury starożytnej doszedł Zieliński do idei najbardziej przez siebie ulubionej, idei twórczej, chociaż znajduje ona wielu przeciwników. Ukoronowaniem religijnym świata antycznego jest według niego chrześcijaństwo wyrosłe zewnętrznie na podłożu judaizmu, ale obce mu wewnętrznie. Idea Boga-człowieka stanowiąca ośrodek nauki chrześcijańskiej była dla judaizmu wrogim elementem, które albo rozsadziłby tę religię, albo też musiałby być przez nią odrzucony. Chrześcijaństwo przejęło starożytną filozofię i przekształciło ją na chrześcijańską filozofię i chrześcijańską etykę. (…) Jako prawdziwy Stary Testament ustanawia Zieliński myśl religijną Hellady. Jakaż to rozkosz – woła jeden z jego wyznawców, Jan Parandowski – pod kolumnami Partenonu usłyszeć szmer źródeł chrześcijańskich. Nie wszyscy podzielają ten zachwyt. Książka Tadeusza Zielińskiego „Hellenizm i judaizm”, będąca apologetyką tej idei, wywołała wiele zastrzeżeń. Mówią: wielki uczony dał się tu unieść namiętności. Zarówno apoteoza hellenizmu, jak potępienie judaizmu jest pisane z pasją i bez obiektywizmu, koniecznego przy badaniach naukowych. (…) Kilka razy pytałem się Zielińskiego, co wiemy o nie samej (tj. Galilei – przyp. SM), nie o jej sąsiadach. Jakie wpływy się tam krzyżowały i czy była jaka walka między hellenizmem a judaizmem w ziemi rodzinnej Chrystusa. Ignoramus et ignorabimus – odpowiedział profesor – to może jeden z cudów Zbawiciela, że miejsce swego urodzenia okrył największą tajemnica w dziejach ludzkości. Myślę, że kościół katolicki nigdy nie przyjmie idei Zielińskiego ogłoszenia kultury helleńskiej Starym Testamentem chrześcijaństwa, nigdy nie wyprze się tradycji, która w Zakonie i prorokach każe widzieć objawienie prawdy wiekuistej. (…) Ale kościół katolicki nie na próżno nazywa się rzymskim i grecko-łacińska kultura nie jest mu obcą ani wrogą. Źe Bóg objawia się także w pięknie, tego nie neguje, że ten element piękna i sztuki jest we współczesnej nam epoce przez kościół katolicki nie dosyć uwzględniony jako środek wychowania duszy ludzkiej w kulcie miłości bóstwa, to także prawda.

Prof. Bogusław Wolniewicz, chociaż sam filozof, o współczesnej filozofii mówi (zob. „Wolniewicz zdanie własne”) lekceważąco: „Źyjemy w dobie wielkiego upadku filozofii, która wytwarza już tylko książki, nie idee. Myślę o tej akademickiej, bo poza nią czasem jakaś idea się pojawi”. (…) Poza paru wyjątkami poziom naukowy w Instytucie Filozofii UW jest niski, za to wylęgarnia lewactwa tam kwitnie. Ten ogromny instytut filozofii, z osiemdziesięcioma etatami naukowymi, największy chyba na świecie, jest skamieliną po stalinizmie. Wtedy nauczanie filozofii (marksizmu-leninizmu, rzecz jasna) było w całym szkolnictwie wyższym powszechne i obowiązkowe. A prócz funkcji indoktrynacyjnej filozofia sprawowała także nadzór nad prawomyślnością treści nauczania na innych wydziałach: była ramieniem ówczesnej polit-poprawności. Tak szerokie zadania wymagały oczywiście licznego personelu. Pół wieku temu tamte funkcje filozofii znikły, ale powołany dla nich twór instytucjonalny pozostał, mocą właściwego tym tworom organizacyjnego bezwładu. Skoro jednak nadzór nad prawomyślnością obywateli wraca w Europie milowymi krokami, będzie pewnie jak znalazł; tym bardziej, że polityczna poprawność hodowanej tam kadry jest wzorowa.” (…) „A co co prądu, to nie ma dziś w filozofii żadnych prądów; stoi muliste bajoro.” (…) Duchowo panuje w filozofii wielka pustka, choć organizacyjnie krzątanina w niej niebywała: kongresy i sympozja, wydawnictwa i „warsztaty”, ruch jak w mrowisku. Najgorzej we Francji. Inteligentni Francuzi, te dawne Benjaminy Constanty i Alexisy de Tocqueville, to dziś gatunek wymarły, jak dinozaury. Pełno zaś tam mędrkujących gadułów i hochsztaplerów, typu Jacquesa Derridy, Paula Ricoeura, czy Emanuela Levinasa. Nic się z tego w kulturze nie ostanie, poza mułem w umysłach i zwałami makulatury w bibliotekach.”

A co prof. Bogusław Wolniewicz mówi o sobie, jako o filozofie? „Doszedłem w filozofii do pewnego stanowiska własnego i dość chyba spójnego wewnętrznie. Można by je określić krótko, choć trochę grandilokwentnie jako „racjonalizm tychiczny”; czyli taki – mówiąc za Elzenbergiem – co ma poczucie l o s u. (Po grecku tyche to właśnie los.). Jest to racjonalizm, bo za ostatnią nasza instancję kierowniczą uznaje rozum i jego logikę; a tychiczny, bo jest zarazem świadom znikomości ludzkiego rozumu wobec bezkresu wszechświata. Los to jest coś ponad nami: przemożna siła, która wpływa na bieg naszego życia, a sama leży całkowicie poza naszym zasięgiem i wpływem. W tym sensie można rzecz, że jest „transcendentna”. Siła ta ma dwie niezależne składowe, których jest wypadkową: przeznaczenie i przypadek. (…) Przypadek wnosi do niego stałą niepewność jutra, a wraz z nią tlący na dnie duszy niepokój. Przeznaczenie zaś niesie absolutna pewność naszego przemijania, a z nią smutek – można rzec – metafizyczny. (…) A jaki jest mój, jak się Pan wyraził, oryginalny wkład do filozofii? Nie mi chyba o tym sądzić. Czy jest np. coś nowego w moim poglądzie na istotę religii, według którego korzeniem religii jest śmierć? (…) Są różne religie. Chociażby Mojżeszowa, ta pierwotna z Tory. Tam za grobem nie ma dla jednostki nic, wszystko kończy się ze śmiercią. Tylko ród trwa dalej i on jest tam przedmiotem nadziei religijnej. Idea duszy przeżywającej śmierć ciała weszła do chrześcijaństwa nie ze Starego Testamentu lecz od Greków; konkretnie z orfizmu przez platonizm. Nie ma też wyobrażenia osobistej nieśmiertelności w konfucjanizmie. Jedne religie wiążą się z tym wyobrażeniem, drugie nie. A z wiedzą o nieuchronnej śmierci wiążą się wszystkie, ona stanowi ich wspólny korzeń. Religią w moim rozumieniu, jest każdy sposób, w jaki ludzie zbiorowo dochodzą do ładu z własnym przemijaniem, czyli ze swym przeznaczeniem.

Jak widzimy, prof. Wolniewicz potwierdza spostrzeżenie Tadeusza Zielińskiego o greckim, nie żydowskim, pochodzeniu osobistej nieśmiertelności, na której zasadza się chrześcijańska obietnica i chrześcijańska nadzieja. Co jednak odpowiada prof. Wolniewicz na pytanie, co to znaczy „rzymski katolik niewierzący”? „Niewierzący, bo nie wierzy, że czuwa nad nami jakaś Opatrzność, ani, że czeka nas coś po śmierci. A „rzymski katolik”, bo rozumie, że cywilizacja Zachodu stoi na chrześcijaństwie i że jego tradycje najpełniej i najlepiej wciela i przechowuje święty Kościół powszechny. Dlatego komu nasza cywilizacja miła, ten winien tego Kościoła bronić i go wspierać”. Przed kim bronić? „Z sił niższych zaś największym wrogiem Kościoła i chrześcijaństwa w ogóle jest lewactwo; ten polityczny wykwit lewoskrętności. Przez lewactwo rozumiem nieprzepartą chęć do naprawiania świata według własnych wyobrażeń nie liczącą się z realiami natury ludzkiej – a przez to nader skłonną, by swe zbawienne pomysły wdrażać pod przymusem. (…) Światowe lewactwo to międzynarodówka komunistycznych mutantów. W jakiś opętańczym szale dąży ona do zniszczenia cywilizacji Zachodu: do samych fundamentów. W tym dążeniu natrafia na dwie główne przeszkody. Stanowią je dwie prastare instytucje naszego życia społecznego: rodzina i Kościół. (…) Jak wiadomo, praojcem lewactwa jest Rousseau. Windelband w swojej znanej „Historii filozofii nowożytnej” tak ujął sedno jego poglądów: Państwo nie może tolerować w sobie żadnej wspólnoty, której samo nie stworzyło. A takimi wspólnotami niezależnie od państwa powstałymi są właśnie rodzina i Kościół. Dla lewaka sprawa jest zatem jasna; trzeba je zniszczyć albo sobie podporządkować. Innej możliwości nie widzi.

Prof. Wolniewicz mówił to w roku 2010 – rok po tym, jak żydowski arywista, Mikołaj Sarkozy, przeforsowany przez Bóg wie kogo na prezydenta Francji, przedstawił Kościołowi ofertę – że jeśli zaakceptuje „zasadę laickości Republiki”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza, że jeśli wyrzeknie się wszelkich pretensji do sprawowania przywództwa moralnego i zdegraduje się do organizacji socjalno-charytatywnej z elementami przemysłu rozrywkowego, to nawet może być przez „Republikę” utrzymywany, a jeśli nie – no to wojna. Ponieważ jeszcze nie wszyscy wywiesili białe flagi, no to mamy wojnę. Prof. Bogusław Wolniewicz uważał się za „Stronę Wojującą”. No a teraz jako „rzymski katolik” nie musi już w nic „wierzyć”, albo i „nie wierzyć”. Już wie.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    8 sierpnia 2017

Za: michalkiewicz.pl

 


 

Skip to content