Aktualizacja strony została wstrzymana

Rasizm w USA – protestanckie dziedzictwo

Zamieszki na tle rasowym są we współczesnych Stanach Zjednoczonych na porządku dziennym. Zabójstwa czarnych przez policjantów oraz krwawe i niosące chaos protesty black power spędzają sen z powiek politykom i obywatelom. Warto spojrzeć nieco głębiej pod powierzchnię i dostrzec historyczne przyczyny obecnego chaosu. A także zastanowić się, kto tak naprawdę jest mu winny.

W nocy z 14 na 15 sierpnia 2016 r. rozruchy wybuchły w miejscowości Milwaukee. Murzyńska ludność tego miasta oddała w kierunku policjantów kilkadziesiąt strzałów. Siedmiu funkcjonariuszy zostało rannych. Rozjuszony tłum parał się także wybijaniem szyb w policyjnych pojazdach i podpaleniami okolicznych lokali. Policja w obawie przed eskalacją zamieszek nie zdecydowała się na otwarcie ognia. Mogłaby bowiem w ten sposób nasilić oskarżenia o rasizm, padające pod jej adresem.

Do zamieszek doprowadziła śmierć czarnoskórego mężczyzny – 23-letniego Sylville’a Smitha. Został on zastrzelony przez policjantów, ponieważ zaczął uciekać po zatrzymaniu do kontroli drogowej, z bronią w ręku. Według policji została ona skradziona, a odpowiedzialny za śmierć Smitha stróż prawa sam był czarnoskóry – informuje polskieradio.pl.

Wspomniany przypadek nie był odosobniony.5 lipca 2016 r. 37-letni Alton Stretling został zastrzelony przez dwóch białych policjantów w miejscowości Baton Rouge w Luizjanie. Funkcjonariuszy powiadomiono, że mężczyzna miał przy sobie broń i groził jej użyciem. Dzień później czarnoskóry Philando Castile został zatrzymany przez policjanta podczas jazdy samochodem i zastrzelony. Doszło do tego w Falcon Heights, w stanie Minnesota, na przedmieściach miasta St. Paul. Wspomniane wydarzenia również doprowadziły do zamieszek i protestów. Na koniec jednego z nich, 7 lipca w miejscowości Dallas, czarnoskóry rezerwista i weteran z Wietnamu Micah Xavier Johnson zastrzelił 5 policjantów i ranił 9 kolejnych. Mężczyzna chciał „zabijać białych, szczególnie policjantów”, powiedział szef policji w Dallas David Brown cytowany przez  abcnews.go.com.

W sprawie zabójstw – tych dokonanych przez policjantów – głos zabrał prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama. – To nie odosobnione incydenty – mówił 7 lipca w Warszawie. – To symptom szerszych napięć dla tle rasowym obecnych w naszym systemie sprawiedliwości kryminalnej – dodał.   

W jednym trudno się z prezydentem USA nie zgodzić – przypadki zadawania przez policjantów śmierci ludziom czarnoskórym zdarzają się w Stanach nad wyraz często. Według statystyk prowadzonych przez „The Guardian” w 2016 r. amerykańska policja doprowadziła do śmierci 676 osób. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę ofiar policji na milion przedstawicieli danej rasy to przewaga ludności „kolorowej” jest bezdyskusyjna. 5,49 na milion Indian; 4,23 czarnych, 1.93 Latynosów i tylko 1.66 Białych oraz 0.56 Azjatów zginęło w tym roku z rąk stróżów prawa. 2015 r. był najgorszy dla czarnoskórych. Aż 7.66 Murzynów na milion i „tylko” 2.93 zginęło z rąk funkcjonariuszy policji.

Z liczbami trudno dyskutować. Jednak niekoniecznie świadczą one o rasizmie policji. Może po prostu wśród czarnych więcej jest niebezpiecznych przestępców. Takie twierdzenie nie przyjdzie jednak nawet do wypranych przez polityczną poprawność mózgów. A jeśli nawet, to uznają przestępczość murzyńską za skutek rasistowskiego dziedzictwa Stanów Zjednoczonych. Zastanówmy się więc, na ile to prawda.

Trochę historii

W Konstytucji Stanów Zjednoczonych istnieją co najmniej trzy klauzule bezpośrednio dotyczące niewolników. Co ciekawe – wynika to z treści, a nie ze słownictwa. Amerykańska ustawa zasadnicza nie używa bowiem terminu niewolnictwo ani razu. Jak twierdzi Susan L. Boyd na ashbrook.org świadczy to o sceptycyzmie twórców Konstytucji wobec tej instytucji.

Pierwsza ze wspomnianych klauzul dotyczy reprezentacji politycznej i podatków. Jak czytamy w artykule 1 „mandaty i bezpośrednie podatki przypadające na poszczególne stany, które przystąpiły do Unii, ustala się odpowiednio do liczby mieszkańców; oblicza się ją dodając do ogólnej liczby osób wolnych, łącznie z osobami zobowiązanymi do służby przez czas określony w latach, ale z wyłączeniem nie opodatkowanych Indian, trzy piąte ogółu pozostałych osób”. 

Wbrew pozorom nie oznacza to uznania owych „pozostałych osób” – niewolników – za ludzi tylko w 60 procentach. Na liczeniu ich tak jak innych obywateli skorzystaliby wszak sami pro-niewolniczy południowcy – zauważa David Waldstreicher na theatlantic.com. Wówczas zyskaliby bowiem jeszcze większą reprezentację w Kongresie czy mogli jeszcze łatwiej przeforsować „swojego” prezydenta. Sami niewolnicy nie mieli przecież prawa głosu, lecz zwiększali siłę polityczną swych panów. Klauzula 3/5 stanowiła więc kompromis. Kompromis – dodajmy – i tak korzystny dla południowych stanów niewolniczych.

Jak twierdzi prof. Akhil Reed Amar w książce „America’s Constitution: A Biography”, system ten opierał się na zasadzie „więcej niewolnictwa”. Kolejni zniewoleni ludzie zwiększali bowiem siłę południowców, pozwalając im przegłosowywać korzystne dla siebie prawa. Dlatego też, jak zauważa David Waldstreicher na łamach theatlantic.com, Południu nie przeszkadzało, że wraz z większą reprezentacją polityczną szły większe podatki. W praktyce bowiem siła polityczna pozwalała niewolniczym stanom na kształtowanie względnie korzystnego dla nich prawa podatkowego. Klauzula 3/5 została de facto zniesiona po Wojnie Secesyjnej.

Kolejny ważny dla sprawy niewolniczej zapis dotyczy handlu niewolnikami. Zgodnie z artykułem 1 par. 9 „Do roku tysiąc osiemset ósmego Kongres nie zabroni imigracji lub przywozu osób, które jakikolwiek z istniejących obecnie stanów uzna za stosowne dopuścić; przywóz może być jednak obłożony podatkiem lub cłem w granicach do dziesięciu dolarów od osoby”. Zasada ta dotyczyła tylko 13 stanów pierwotnie należących do USA i gwarantowała im prawo do sprowadzania niewolników przez niemal 20 lat (Konstytucja weszła w życie w 1789 r.). Także ona była przejawem kompromisu, zauważa Susan L. Boyd na ashbrook.org. Sygnatariusze Konstytucji obawiali się bowiem, że w przypadku jej nieprzyjęcia Południowa i Północna Karolina oraz Georgia nie przyjmą nowej ustawy zasadniczej.

Warto wspomnieć także o obecnym w artykule 4 – nakazie przekazywania zbiegłych niewolników do stanów macierzystych, w ręce ich poprzednich właścicieli. Jak zauważa Boyd prawo to przeszło jednogłośnie, bez znacznego sprzeciwu twórców Konstytucji. Na faktyczne zniesienie tej klauzuli Amerykanie musieli poczekać do 1865 r. Wówczas to wskutek wojny secesyjnej zakazano niewolnictwa.

Ameryka przed wojną domową była zatem zasadniczo proniewolnicza. Klauzula 3/5 sprawiała, że do Kongresu i na prezydentów wybierano osoby popierające niewolnictwo – przynajmniej oficjalnie. Radykalnym abolicjonistą nie był także – wbrew obiegowym opiniom – Abraham Lincoln. Chciał on wprawdzie, jak twierdzi Akhil Reed Amar, znosić niewolnictwo, jednak poprzez stopniowy i długotrwały proces, rozpoczynając od nowych amerykańskich terytoriów zależnych. Jego głównym celem w wojnie secesyjnej było zachowanie federacji, a nie walka z upośledzeniem prawnym części ludności. Proklamacja Emancypacji z 1863 r. stanowiła do tego środek – chodziło o przyciągnięcie na stronę Unii byłych niewolników ze stanów południowych.  

Koniec wojny secesyjnej doprowadził do istotnych przekształceń amerykańskiego systemu. Poprawki 13-15 zniosły niewolnictwo, nadały czarnym obywatelstwo, ograniczyły prawa poszczególnych stanów i przyznały prawa głosu mężczyznom bez względu na rasę. Jak zauważa Amar konstytucja z pro-niewolniczej stała się anty-niewolniczą. Jednak stany południowe znalazły sposób, by ograniczyć ludności czarnoskórej konstytucyjne prawa.  W latach 1876-1965 r. obowiązywała w nich zasada „rozdzieleni lecz równi”. Prawdą był tylko jej pierwszy człon. O równości nie było mowy. Czarnym przyznawano gorsze miejsca w środkach transportu, utrudniano dostęp do edukacji i korzystanie z rozmaitych dóbr i usług – od banki po sklepy.

Stany południowe ograniczały także prawo głosu ludności czarnoskórej poprzez podatki wyborcze. Swoją rolę odegrały też groźby ataków ze strony Ku Klux Klanu. Ta organizacja protestanckich fanatyków – jednocześnie antykatolickich i antymurzyńskich powstała pierwotnie w latach 60-tych XX wieku. Została reaktywowana w drugiej dekadzie XX wieku i odegrała istotną rolę w ograniczaniu prawa głosu zastraszanych przez nią Murzynów. Działalność KKK to skrajny objaw związanego niekiedy z amerykańskim protestantyzmem rasizmu. Pewne nurty po-reformacyjnej teologii sprzyjały przekonaniu o bogactwie jako znaku łaski Bożej. Jak zauważa Alana Massey na newrepublic.com, wiązało się to z przeświadczeniem o niedoli jako znaku braku tejże łaski. Za jej pozbawionych uznawano więc niewolników.  To właśnie protestantyzm zdaje się ponosić w znacznej mierze winę za dziedzictwo białego rasizmu w Stanach Zjednoczonych.

Odpowiedzią formalnie już wolnych ale wciąż dyskryminowanych na południu czarnoskórych była tak zwana Wielka Migracja. W latach 1910-70 z Południa na Północ USA wyjechało około 6 milionów „Afroamerykanów”. 

Wiatr odnowy wiał…

W 1954 r. powiał i sytuacja zaczęła się zmieniać. Sąd Najwyższy uznał segregację w szkołach za niekonstytucyjną. Oznaczało to de facto odwołanie wyroku z 1896 r. sankcjonującego zasadę podziału międzyrasowego.

Rok później rozpoczęły się protesty ruchu praw obywatelskich z pastorem Martinem Lutherem Kingiem na czele. Pokojowe manifestacje doprowadziły do uchwalenia w połowie lat 6o-tych XX wieku praw znoszących segregację rasową w miejscach publicznych (nie tylko w szkołach) i dyskryminację w prawach wyborczych. Uchwalono także odpowiednie poprawki do Konstytucji.

W 1961 r. Dystryktowi Kolumbia przyznano elektorów w wyborach prezydenckich, a dziesięć lat później prawa wyborcze uzyskali 18 latkowie. Wbrew pozorom miało to znaczenie dla kwestii rasowych, ponieważ, jak zauważa Akhil Reed Amar, zarówno wśród ludności Dystryktu Kolumbia, jak i osób w wieku 18-21 lat znaczną część stanowili czarni. Do uchwalenia tych poprawek przyczynił się nie tylko ruch Kinga, lecz także chęć uniknięcia oskarżeń Sowietów dotyczących dyskryminacji czarnoskórych w USA.

Szczególne znaczenie miała poprawka zabraniająca praw wyborczych z uwagi na niezapłacenie podatku wyborczego. Weszła ona w życie w 1964 r. lecz nie obejmowała wyborów do władz stanowych. Sąd Najwyższy „nadrobił” to jednak w swoim orzeczeniu 2 lata później.

Ku nowej dyskryminacji

Nie wszyscy czarni protestujący przyjęli jednak pokojowe metody Kinga, nie wszystkim też wystarczyły tego typu liberalne rozwiązania. Także administracja państwowa szybko przeszła od gwarantowania równych praw do naprawiania niesprawiedliwości historycznych przy użyciu kontrowersyjnych metod, takich jak akcja afirmatywna. Rozpoczęta w połowie lat 60-tych za sprawą prezydenta Lyndon Johnson’a wzbudza do dziś liczne kontrowersje. Niektóre z jej środków – takie jak rezerwowanie pewnej liczby miejsc na uczelniach dla Murzynów uznano wręcz za niekonstytucyjne. Z drugiej strony 2003 r. Sąd Najwyższy dopuścił branie pod uwagę rasy podczas rekrutacji. Przestrzegł jednocześnie przed nadużyciami z tym związanymi.

Od obecnej w erze przed wojną secesyjną i – w mniejszym stopniu aż do lat 60-tych XX wieku – dyskryminacji Murzynów, Stany przeszły więc drogę w drugą stronę. Drogę ku dyskryminacji białych w imię naprawy przeszłych niesprawiedliwości. Mimo to nie wszyscy Murzyni są usatysfakcjonowani. Według opublikowanego w czerwcu br. raportu Pew Research „On Views of Race and Inequality, Blacks and Whites Are Worlds Apart”, 4 na 10 czarnych wątpi, że kiedykolwiek Ameryka osiągnie równość rasową.

Po zniesieniu praw dyskryminujących Murzynów pozostaje nierówność ekonomiczno-społeczna. Czarni mniej zarabiają, posiadają mniejsze majątki – czytamy na pewsocialtrends.org. Wśród Murzynów zakorzenione jest też poczucie niższości. Znacznie więcej z nich czuło się traktowanych jak podejrzani albo mało inteligentni, a także narzekało na niesprawiedliwe zatrzymania przez policję i dyskryminację w pracy. 

To prawda, że czarni są nadal w obiektywnie gorszej sytuacji ekonomicznej, co jednak może wynikać z innych czynników, niż biały rasizm. Ponadto niekoniecznie ich narzekania na dyskryminację są zawsze uzasadnione. Wpływ na ich poczucie krzywdy może bowiem mieć ich rasizm. Jak bowiem czytamy na rasmussenreports.com, w opinii Amerykanów to czarni, a nie biali czy Latynosi są największymi rasistami w kraju. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przyznają to nawet…sami „Afroamerykanie”. Więcej Murzynów uważa czarnych, a nie np. białych za największych rasistów.

Jaka przyszłość?

Amerykanie są więc nadal daleko od rozwiązania konfliktu międzyrasowego, wbudowanego od samego początku w ich system polityczny. Ostatnie zamieszki tylko to potwierdzają. Temat ten jest także obecny w trwającej kampanii prezydenckiej. Demokraci skupiają się na winie policji i jej rasowych uprzedzeniach.

Z kolei kandydat Republikanów na prezydenta, Donald Trump twierdzi, że dla łamania prawa przez czarnoskórych uczestników rozruchów nie ma litości. Szkodzą oni bowiem wszystkim, a szczególnie praworządnym Murzynom. Czas pokaże czy i jak Amerykanie poradzą sobie z międzyrasowymi napięciami. Jedno jest pewne – mimo historycznych win WASP-ów współcześnie wina nie leży wyłącznie po stronie białych.

Marcin Jendrzejczak

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2016-09-02)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Mówiąc o problemie rasowym w Stanach Zjednoczonych i mnożących się przypadkach brutalnego traktowania przez policję – i to zarówno czarnych jak i białych, choć tego tematu media głównego nurtu nie podejmują – należy podkreślić skąd policja zaczerpnęła wzory, gdzie szkoliła się w brutalizacji postępowania.

Otóż od około 20 lat do amerykańskiej policji – oraz do policji wielu krajów świata – wprowadzono wiele elementów brutalnej walki przekazanych przez izraelskich ekspertów od walki na obszarach miejskich,  z powodzeniem wykorzystywanej na okupowanych przez Izrael ziemiach arabskich. Jak podaje kalifornijski dziennik The Daily Californian, policjanci ze specjalnych oddziałów BART – czyli tych samych, które dokonały egzekucji Oskara Grant (bezbronnego murzyna zamordowanego w Kaliforni w 2009 roku) – przebywali na czterodniowym szkoleniu prowadzonym przez „antyterrorystycznych ekspertów” izraelskich. Po wydarzeniach w metrze londyńskim i madryckim (2005 r.), oddział policji BART zatrudnił też Aarona Cohena, założyciela i dyrektora paramilitarnej instytucji Israeli Military Specialist i byłego członka oddziałów antyterrorystych tzw. Izraelskiej Armii Obronnej. Nie jest dziełem przypadku, że zabójstwo dokonane w 2005 roku przez policjantów brytyjskich na niewinnym i bezbronnym obywatelu Brazylii, było dziełem tych samych fachowców od zabijania: oddziały policji brytyjskiej właśnie wróciły ze szkolenia w Izraelu.

W Stanach Zjednoczonych wszyscy komisarze policji oraz duża część policjantów, przechodzili treningi i szkoły, najczęściej prowadzone przez wyszkolonych w Izraelu specjalistów. Jak pisaliśmy w 2008 roku: „Grupa wyższych dowódców policji i służb specjalnych stanu Waszyngton przybyła do Izraela celem zapoznania się z 'bogatym doświadczeniem izraelskiej policji w walce z terrorem [terroryzmem]’. Uczestnicy seminarium – amerykańscy policjanci, strażacy, strażnicy i specjaliści służb ochroniarskich – przysłani zostali do Izraela w ramach programów edukacyjnych organizowanych przez amerykański Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego United States Department of Homeland Security. Porucznik Donny Low z policji miasta Seattle powiedział w wywiadzie dla telewizji izraelskiej, że „W Seattle próbujemy zorganizować się na wypadek walki z terroryzmem i zaimprowizowanymi ładunkami wybuchowymi, czyli z czymś z czym państwo Izrael zmaga się od wielu lat. Przyjechaliśmy tutaj aby poznać ich doświadczenia, które nabyli w ciągu wielu lat.” Jeden z prowadzących zajęcia, były oficer policji izraelskiej Gil Kleinman wyjaśniał: 'Przez wiele lat amerykańskie siły porządkowe i amerykański struktury bezpieczeństwa mogły cieszyć się luksusem, w którym policjant nie musi mieć do czynienia z terrrorem’. Kleinman dodał jednak, iż 'Celem wizyty było przekazanie uczestnikom spojrzenia jak Izrael był w stanie pogodzić normalne życie z walką z terrorem’.”

Czyli: wraz z postępującą brutalizacją i militaryzacją policji, w USA dokonuje się coraz większe rozwarstwienie społeczne biegnące nie tylko po linii ekonomicznej, ale i rasowej. Przy czym te dwie linie niekoniecznie nakładają się na siebie, bowiem przez lata prowadzony eksperyment niesprawiedliwości społecznej, w postaci politycznej poprawności i akcji afirmatywnej, doprowadził do ostrej dyskryminacji a rebours, kiedy to biały obywatel przegrywa w każdej konkurencji – przy staraniu się o miejsce na studiach, stanowisko w pracy, itp. – z tzw. mniejszością rasową, głównie murzyńskim kandydatem. Do tego dochodzi nieprawdopodobne rozwydrzenie murzyńskich młokosów, wspieranych przez tzw. działaczy i innych politycznych demagogów, domagających się wszystkiego – oczywiście za darmo.  Brak dyscypliny, wpajana od dziecka rasistowska propaganda, skierowane do murzynów, a inspirowane i kontrolowane przez Żydów media sterujące zachowaniem się i budujące nienawiść i bunt – to wszystko powoduje coraz większe podziały.

W sumie: w procesie brutalizacji policji oraz rozwarstwienia się społecznego należy dostrzec nie tylko skutki, ale i inspirację wielu lewackich, antyspołecznych, niszczących osnowę chrześcijańskiego porządku sił. Wśród nich potężną, a może i naczelną siłę stanowią kontrolujące media, dominujące na uniwersytetach, w polityce, w tzw. systemie sprawiedliwości, grupy żydowskich lewaków, czyli w skrócie – żydokomuny. I właśnie na to należy wskazywać, wraz z praprzyczyną współczesnego rasizmu w USA, założonego przez protestantów i budowanego przez rasistowskich protestanckich fanatyków.
Niestety, w tej budowie chorego społeczeństwa nie opierającego swej egzystencji na jedynej sprawiedliwej – katolickiej nauce społecznej, niejedną cegiełkę dołożył posoborowy Kościół katolicki, którego hierarchia zupełnie zatraciła orientację.

 


 

Skip to content