Aktualizacja strony została wstrzymana

Tani i pewny sposób na fotoradar

Gdyby przeciętny kierowca przestrzegał wszystkich obowiązujących przepisów, na podróż z Krakowa do Gdańska musiałby wziąć trzy dni urlopu i zarezerwować co najmniej dwa noclegi.

Fatalne oznakowanie i ograniczenia prędkości, które zamiast poprawiać bezpieczeństwo i płynność ruchu urzędnicy stosują do zdejmowania z siebie odpowiedzialności, to zmora polskich dróg. Większość kierowców jako wroga numer jeden traktuje wycelowane w ich auta obiektywy fotoradarów. Jak to zwykle w Polsce bywa, pomysłowi rodacy znaleźli jednak kilka sposobów, które pozwalają uchylić się od przymusowych darowizn na rzecz lokalnych budżetów.

Gdyby przeciętny kierowca przestrzegał wszystkich obowiązujących przepisów, na podróż z Krakowa do Gdańska musiałby wziąć trzy dni urlopu i zarezerwować co najmniej dwa noclegi.

Fatalne oznakowanie i ograniczenia prędkości, które zamiast poprawiać bezpieczeństwo i płynność ruchu urzędnicy stosują do zdejmowania z siebie odpowiedzialności, to zmora polskich dróg. Większość kierowców jako wroga numer jeden traktuje wycelowane w ich auta obiektywy fotoradarów. Jak to zwykle w Polsce bywa, pomysłowi rodacy znaleźli jednak kilka sposobów, które pozwalają uchylić się od przymusowych darowizn na rzecz lokalnych budżetów.
czytaj dalej

Sprawdzonych sposobów jest kilka i dzielą się one na dwie grupy: profesjonalne – wysokonakładowe, oraz „chałupnicze” – niskobudżetowe. Co ciekawe, te ostatnie wcale nie są o wiele gorsze…

Podobnie, jak w przypadku normalnych patroli drogówki najskuteczniejsze okażą się CB radio oraz nawigacja wyposażona w aktualną mapę fotoradarów. Aktualnie na terenie Polski instaluje się dziesiątki przydrożnych słupów przystosowanych do zamontowania w nich fotoradaru. Ich liczba grubo przekroczyła już magiczny tysiąc. Nie jest jednak tajemnicą, że większość z nich to tzw. „pustaki”, w których nie ma radaru. Aktualnie polska policja dysponuje około 130 urządzeniami, które wędrują między słupami. Statystycznie rzecz biorąc jeden „fotopstryk” przypada na około 10 słupów. W trasie bardzo przydatni okazują się więc być kierowcy ciężarówek, którzy z poziomu szoferki są w stanie dostrzec czy w puszce znajduje się radar. Ten sposób nie daje jednak pewności.

Kolejną sprawdzoną metodą walki z fotoradarem jest zainwestowanie w antyradar. Niestety urządzenie takie ma sporo wad. Po pierwsze jest nielegalne, więc spotkanie z patrolem drogówki zakończy się dla nas raczej nieprzyjemnie (za używanie urządzenia grożą 3 punkty karne). Po drugie – dobry radar to koszt co najmniej 1500 zł. Po trzecie – niektóre urządzenia wymagają czasochłonnej instalacji w pojeździe, a co za tym idzie, dedykowane są raczej do jednego samochodu. Jeśli kogoś stać i nie boi się zarekwirowania, można próbować. Istnieje jednak wiele zdecydowanie mniej kosztownych i równie skutecznych rozwiązań.

Na początek trochę prawa. Artykuł 60. ustęp 1. Kodeksu Drogowego mówi o tym, że kierującemu „zabrania się zakrywania świateł oraz urządzeń sygnalizacyjnych, tablic rejestracyjnych lub innych wymaganych tablic albo znaków, które powinny być widoczne”. Wykroczenie takie karane jest grzywną w wysokości 100 zł.

W kodeksie jest także zapis, mówiący o tym, że zabrania się „ozdabiania tablic rejestracyjnych oraz umieszczania z przodu lub z tyłu pojazdu znaków, napisów lub przedmiotów, które ograniczają czytelność tych tablic”. Za takie zachowanie również grozi nam mandat – uwaga – 50 zł!

Co ciekawe 100 zł grozi również za „bezpodstawne używanie żółtego sygnału błyskowego”, czyli ostrzeganie innych kierowców przed patrolem (swoją drogą ciekawe, czy obejmuje to również niebieskie xenony) oraz… za wożenie na pojeździe oznaczenia kraju, w którym nie jest on zarejestrowany. Strzeżcie się więc właściciele eksniemieckich pogromców szos z naklejką „D” na tylnej klapie.

Tak czy inaczej, prosty rachunek ekonomiczny podpowiada, że nieczytelna rejestracja, w najgorszym wypadku, kosztować nas będzie 100 zł. Mało który mandat wystawiony na podstawie zdjęcia z fotoradaru opiewa na tak niską kwotę.

Najczęściej stosowanym przez kierowców patentem jest więc zwykła siatka, niechlujnie owinięta wokół tablicy rejestracyjnej. Wynalazek taki daje również pewne pole manewru w przypadku policyjnej kontroli. Kierowca nie jest przecież w stanie sprawdzić, czy w czasie jazdy nie złapał przypadkiem zderzakiem jakiejś reklamówki. Niektórzy kierowcy stosują też inne, podobne rozwiązania. Popularne jest np. przyklejanie na tablice (taśmą dwustronną) liści, które zasłaniają jeden ze znaków. Co bardziej pomysłowi do korekty numerów stosują również… pastę do zębów. Taka metoda jest jednak niezbyt skuteczna w razie opadów atmosferycznych, a jeśli w czasie kontroli policjant uzna, że pasta nie jest „ozdobą” a próbą sfałszowania numerów, konsekwencje będą bardzo nieprzyjemne.

Co ważne, wszystkie z wymienionych metod naprawdę działają. Jak niechętnie przyznają funkcjonariusze drogówki wystarczy, że nieczytelna jest jedna z liter lub cyfr na numerze rejestracyjnym pojazdu, a policja nie ma prawa wezwać właściciela na komendę. Nie jest go, po prostu, w stanie ustalić! Kierowcy często zapominają jednak, że fotoradary robią zdjęcia w dużej rozdzielczości, więc zidentyfikowanie pojazdu na podstawie naklejki na przedniej szybie nie jest problemem. Ale i na to pomysłowi rodacy znaleźli sposób.

Najlepiej sprawdzają się ulotki pizzerii, firm ubezpieczeniowych czy „salonów masażu” wetknięte, za wycieraczkę w prawym dolnym rogu przedniej szyby. Te bardziej „wypasione” z kredowego papieru wytrzymują nawet kilkukrotne czyszczenie szyby spryskiwaczami.

I dlatego właśnie, wielu naszych rodaków szczerze się uśmiecha ilekroć na trasie spotka policjantów z rozstawionym w zaroślach fotoradarem. Tanio, szybko i skutecznie. Cóż, Polak potrafi!

Paweł Rygas

źródło informacji: Poboczem.pl

Skip to content