Aktualizacja strony została wstrzymana

Dramat współczesnej kobiety

Jeśli pragniecie ocenić współczesne społeczeństwo pod względem zwykłej ludzkiej szczęśliwości – przyjrzyjcie się twarzom kobiet. Kobieta jest znacznie wrażliwsza od mężczyzny na sprawy ducha; i wszystko co odczuwa lub kim jest, wypisane jest po dwudziestym piątym, trzydziestym roku życia na jej twarzy.

­

Czego pragną kobiety?

Jesteśmy jednak obecnie do tego stopnia zaabsorbowani modą, iż rzadko dostrzega­my, w jaki sposób stan duszy współczesnej kobiety znajduje wyraz w jej oczach i obliczu. Przeoczamy przez to fakt, że większość ame­rykańskich kobiet, zarówno tych wyemancy­powanych, jak i piękności ze sprzedawanych w milionowych nakładach powieści, płacze co noc przed zaśnięciem albo też nieustannie daje wyraz swemu rozgoryczeniu i frustracji.

Natura kobiety jest przedmiotem rozwa­żań filozoficznych i duchowych. By jednak dowiedzieć się, w jakim celu została ona stworzona, nie potrzeba sondaży przepro­wadzonych przez Instytut Gallupa. W isto­cie nie byłyby nam one nawet w tym zbyt pomocne. Kobiety, podobnie jak wszystkie istoty ludzkie, stworzone zostały dla Boga, zarówno w tym życiu, jak i w wieczności. Szczególne ich powołanie polega jednak na tym, by kochać i służyć, by kochać Boga i służyć Mu zazwyczaj w innym człowieku. Można powiedzieć, że kluczem do zrozumie­nia natury każdej kobiety – oraz jej szczę­ścia czy tragedii – jest odkrycie, kogo ona kocha. Tymczasem mężczyzna, pomimo iż posiada to samo ostateczne przeznaczenie, często potrafi zakochać się w jachcie, samo­chodzie czy korporacji.

Rozważając kwestię uczuć kobiety, powie­dzieć trzeba, że może być szczęśliwą jedy­nie wówczas, gdy te uczucia będą właściwie ukierunkowane i odwzajemnione. Właściwe ukierunkowanie oznacza, że głównym podmiotem jej miłości powinien być Bóg. Zaś wszystkie inne osoby, które obdarzy ona swą miłością, winy być przez nią kochane w Chrystusie. Jeśli przyjrzymy się sytuacji współczesnej kobiety w tym właśnie świetle, zrozumiemy, iż społeczeństwo nasze zdra­dziło ją na każdej płaszczyźnie.

Tragedia zmarnowanej ofiary

Dramat dojrzałej, współczesnej kobiety, posiadającej dorosłe już dzieci, jest drama­tem zmarnowanej ofiary. W planie Bożym małżeństwo jest dla większości kobiet dro­gą do uświęcenia, ołtarzem dla składania każdego dnia ofiar miłości i poświęcenia.

Do tego stopnia pomaga ono w wykorzenia­niu egoizmu, że nawet obecnie rzadkością jest widok kobiety samolubnej, chyba że sto­sując antykoncepcję odmówiła ona zgody na przyjęcie potomstwa, będącego naturalnym owocem małżeństwa. Macierzyństwo auto­matycznie przydaje kobiecie godności i dostojeństwa, które wzrastają wraz ze zwięk­szaniem się liczebności rodziny oraz ilości podejmowanych ofiar.

Normalna kobieta, chrześcijanka czy poganka, troszczy się przede wszystkim o swe dzieci, dając im pierwszeństwo przed sobą. Zapewnia im porządne ubrania, sama zadowalając się byle czym, umożliwia im edukację, wyrzekając się nowych mebli czy perfum. Normalna kobieta nie zauważa na­wet swych poświęceń, ponieważ kocha swe dzieci i ma świadomość jak bardzo one jej potrzebują. Wszystko to należy do Bożego planu i stanowi preludium do wiecznego szczęścia. Jest niejako dla życia ducho­wego etapem czyśćcowym, stanowiącym przygotowanie do radości ze zjednoczenia z Bogiem. Chrześcijańska kobieta, kochając swe­go męża oraz dzieci, powinna nieustan­nie rozwijać w sobie tęsknotę za tym, co współczesna psychologia określa okresem „pustego gniazda”, kiedy dzieci ostatecznie opuszczają dom, udając się na studia lub zakładając własne rodziny. Powinna za nim tęsknić, ponieważ mogąc poświęcić więcej czasu na osobistą modlitwę, będzie wów­czas skuteczniej mogła wyzbyć się miłości własnej i poczynić postęp w życiu ducho­wym. Powinna być już dostatecznie doj­rzała duchowo, by postrzegać minione wy­rzeczenia jako drobnostki i mieć nadzieję, że będzie mogła wkrótce prowadzić życie bardziej skromne, proste i kontemplacyjne, niż to było możliwe w otoczeniu dorasta­jących dzieci. Podobnie jak święte królowe, powinna planować zawczasu posługi, jakie będzie mogła świadczyć chorym lub po­trzebującym, gdy ręce jej będą już mogły okazać miłość najmniejszym z umiłowa­nych przez Chrystusa.

Okrutne kłamstwa na temat kobiet

Tragedia kobiet w średnim wieku, którym Bóg dał ten czas właśnie dla ich uświęcenia, staje się dla nas oczywista, jeśli przysłucha­my się pierwszemu lepszemu konkursowi radiowemu, w którym odsłaniają one kulisy swego prywatnego życia. Audycje te są wy­jątkowo odrażające i wulgarne, słuchając ich nie sposób jednak nie zauważyć, że dramat ten dotyka również pozornie bardziej kultu­ralne mieszkanki dzielnic podmiejskich, któ­re marnują ostatnie lata swego życia na bry­dża, podróże oraz plotki. Wszyscy wydają się współpracować, by minione lata wyrzeczeń nie przyniosły oczekiwanych przez Boga owoców.

„Teraz wreszcie możecie mieć nowy samo­chód, wybrać się na Bermudy, mieć eleganc­ką fryzurę, najnowszą zmywarkę i modne ciuchy” – krzyczą reklamy, którym dzielnie sekunduje opinia publiczna. W rzeczywi­stości przekaz ten oznacza: „Teraz, gdy choć w pewnym stopniu zdołałaś wyzbyć się mi­łości własnej, możesz nauczyć się znów ko­chać jedynie samą siebie, tak że ostatecznie stracisz swą duszę. A jeśli jej nawet nie stra­cisz, będziesz musiała przejść oczyszczenie jeszcze raz, i to w sposób znacznie bardziej bolesny – w czyśćcu”.

Mężowie ze swej strony powiększają je­dynie tę tragedię, choć z różnych powodów. Zgodnie z wypaczoną ideą miłości małżeń­skiej (więcej na ten temat napiszemy dalej), uważa się obecnie, że kobieta musi podtrzy­mywać miłość swego męża poprzez atrakcyj­ność fizyczną. Jakże okrutna jest droga świa­ta w porównaniu do drogi Bożej! W Bożym planie mężczyzna i jego żona przed osiągnię­ciem wieku średniego wzrastają w duchowej jedności do tego stopnia, że najpiękniejsza nawet osiemnastoletnia sekretarka, pomimo całego swego czaru, nie będzie zdolna zdo­być zainteresowania męża.

Ponadto, zgodnie z filozofią tego świata, miłość nigdy się nie pogłębia – jest zawsze powierzchowna i fizyczna. Skazuje to na tortury kobiety usiłujące rozpaczliwie i bez powodzenia zachować młodzieńczą figurę wyglądając w wyniku tych zabiegów coraz bardziej żałośnie. Zawsze muszą stosować jakąś dietę, podczas gdy w istocie powinny pościć, usiłując zbliżyć się do ideału święto­ści. Ponieważ nie akceptują cierpienia, dlate­go cierpią podwójnie. Stają się nieskończenie bardziej samotne, odwracając się od samot­ności. Diabeł jest okrutnym panem.

Dramat połowicznej ofiary

Dramat połowicznej ofiary dotyczy nie­zamężnych kobiet, które nie są zakonni­cami. Być może najlepszym sposobem na zrozumienie ich losu jest spojrzenie na to zagadnienie z perspektywy historycznej. Stan wolny – mówiąc ściśle – jest niena­turalny. Jest tolerowany i dopuszczany jedy­nie w kontekście chrześcijańskim, w którym może mu zostać nadana rola nadprzyrodzo­na. Społeczeństwa pogańskie nigdy nie tole­rowały bezżeństwa kobiet (poza wyjątkami), popychając je ku konkubinatowi lub prosty­tucji.

Jednym z najdonioślejszych społecz­nych skutków chrześcijaństwa był fakt, iż nadało ono niezamężnym kobietom osobny status oraz funkcję. Mogły one stać się „oblubienicami Chrystusa”, kobietami, które były zbyt nie­cierpliwe, by dochodzić do miłości Bożej poprzez pośrednictwo człowieka i wybiera­ły bezpośrednią drogę natychmiastowego i całkowitego ofiarowania się Stwórcy: albo w życiu pozbawionym wszystkiego – poza tym co niezbędne do kontemplacji, albo w ramach zgromadzenia zakonnego odda­nego dziełom miłosierdzia. Jako oblubienice Chrystusa kobiety te były w stanie kochać w sposób najpełniejszy i miłość ich wypeł­niała całą Europę w służbie ubogich i cho­rych, bezdomnych, trędowatych i prostacz­ków. Oblicza ich cechowała radość i spokój, a ludzie mówili o nich, jak to czynią do dziś:

„Nigdy nie wiadomo, ile lat ma zakonnica – one zawsze wyglądają młodo”.

Reformacja protestancka zniszczyła życie zakonne, w niektórych krajach całkowicie, w innych zaś częściowo. Protestantyzm nie był jednak w stanie wymazać z pamięci pra­wa do nie wchodzenia w związek małżeński, ani ideału służby w dziełach miłosierdzia. Ostatnich kilka stuleci było świadkami po­stępującej deprecjacji statusu niezamężnej kobiety, w miarę jak odchodziła ona stop­niowo od swej roli oblubienicy Chrystusa.

Do dziś pozostał nam z tego okresu relikt w postaci określenia „stara panna„, który kojarzony jest nierozerwalnie ze szlachet­ną filantropią. Nazwy potoczne mają w so­bie z reguły coś z prawdy, nawet jeśli jest to prawda okrutna. Nikt nigdy nie nazywał za­konnicy „starą panną„. To żyjące w świecie „stare panny” były zgorzkniałe, ponieważ nie mogły kochać w pełni i ofiarować się w sposób całkowity.

Obecnie wydaje się, iż owo połowiczne wy­rzeczenie przestaje już kobiety satysfakcjono­wać. Nauczycielki, pielęgniarki i pracownice socjalne, poza wyjątkowymi sytuacjami, nie kierujące się miłością Chrystusową, mają dość połowicznych ofiar oraz prowadzenia samotnego choć użytecznego życia. I zaczy­nają koncentrować się na sobie. Domagają się więcej pieniędzy, nie zdając sobie sprawy z faktu, iż ich frustracja ma całkowicie inne źródło i że od poczucia rozczarowania ucie­kają w ruinę moralną.

Kobiety wybierające karierę

Inne zagadnienie stanowi problem ko­biet wybierających karierę zawodową, co jest pośrednim skutkiem emancypacji. Nie analizując szczegółowo genezy tego zjawiska, przyjrzyjmy się bliżej ich obecnemu położe­niu. Nie ulega dyskusji, że kobieta robiąca karierę zawodową nie może być szczęśliwa. Może jednak odczuwać częściowe spełnienie, gdy dzięki tej pracy pomóc może wiekowej matce lub bratu przygotowującemu się do ka­płaństwa, albo gdy pracuje jedynie chwilowo i uważa to za coś ekscytującego. Powód tego jest bardzo prosty. Wystarczy zadać sobie pytanie: kogo kocha kobieta poświęcająca się karierze zawodowej?

Ze swej natury musi ona kochać kogoś całą swą istotą. Nie kocha ona Boga, a przy­najmniej nie kocha Go dostatecznie. Jest to oczywiste z samej definicji. Zazwyczaj pró­buje sił w biznesie, przyjmuje posadę pań­stwową, oddaje się sztuce – innymi słowy podejmuje jakiś rodzaj działalności świeckiej. Wyklucza w ten sposób motyw nadprzyro­dzony – nie uznaje więc Boga za Pana swe­go życia. Większość robiących karierę ko­biet usiłuje postępować wbrew swej naturze. Udają one, że potrafią upodobnić się do męż­czyzn, postępować rzeczowo i obiektywnie, że są zadowolone ze swego losu. Jeśli wikłają się w romanse, usiłują nadać im pozory do­raźnego związku, sprawiając wrażenie, że nie angażują się uczuciowo.

Im bardziej błyskotliwa jest ich kariera (w oczach świata), tym większą wykazu­ją skłonność do zaburzeń emocjonalnych i ulegania neurozom. Istnieje też cała rzesza pracujących zawodowo kobiet, które kochają się w swych szefach, świadomie lub nieświa­domie, angażujących się niekiedy w niemo­ralne związki i rozbijających własne rodziny.

Kobieta nie jest w stanie poświęcić się cał­kowicie Amalganted Pickle Company czy National Horseshoes Inc., nie angażując się równocześnie osobiście. Biznes wykorzystuje ten fakt, ponieważ w interesie firmy leży po­siadanie w pełni oddanych pracownic, a jeśli często trzeba nakłaniać je do pozostawania w pracy po godzinach, dobrze jest mieć przy­stojnego kadrowego. Dotyczy to zwłaszcza sekretarek, które trafnie określa się niekiedy mianem „biurowych żon”. W dziesiątkach tysięcy biur na terenie całego kraju „ważny pan Jones” opuszcza biuro wcześnie, uda­jąc się na partię golfa, a później na drinka i obiad, podczas gdy „Mary Jane Smith” pra­cuje do ósmej wieczór, porządkując kore­spondencję. Często sama nie wie, dlaczego tak postępuje, zaś „pan Jones” jest najczęściej wystarczająco tępy, by przyjąć jej ofiarę, nie zastanawiając się nad skutkami, jakie to ma dla jej prywatnego życia.

Jedynym sposobem, by pragnąca zrobić karierę kobieta mogła ustrzec się przed zabu­rzeniami emocjonalnymi, jest w tej sytuacji skierowanie całej jej miłości na kogoś, kogo interesy są tożsame z jej własnymi interesa­mi, to jest na nią samą. Nie trzeba dodawać, że musi to ostatecznie doprowadzić do ka­tastrofy, daje jednak złudną nadzieję, że nie zostanie się zranionym przez innych (osoba, którą się kocha, zawsze może nas zranić).

Skoro jednak robiąca karierę zawodową ko­bieta „uwalnia się” od tego niebezpieczeństwa, skierowując swą miłość na siebie samą, staje się istotą bezwzględną, napełniającą lękiem całe swe otoczenie. W przeciwieństwie do niej uganiający się za pieniędzmi czy władzą męż­czyzna potrafi być niekiedy ciepły i ludzki. Nie trzeba dodawać, że kobieta taka znajduje się w znacznie poważniejszym niebezpieczeń­stwie duchowym niż sekretarka, na której ktoś się wyżywa czy buchalterka, która pota­jemnie kocha się w głównym księgowym.

Świecki apostoł

Samotna kobieta musi na powrót zwrócić się ku Chrystusowi, ofiarując Mu całą swą miłość i przywiązanie. Łatwo jest powie­dzieć, że powinna wyjść za mąż lub wstąpić do zakonu. Często nie jest to jednak możliwe.

Wyjściem nie jest również kontynuowanie świeckiego trybu życia i równoczesne odpra­wianie nowenn na wzór zakonnic. Obecnie najlepszym rozwiązaniem problemu samot­nych kobiet wydaje się być świecki apostolat, jakiś rodzaj Akcji Katolickiej, który pozwala skoncentrować życie na Chrystusie i zara­zem odegrać bardzo ważną rolę we współ­czesnym świecie. Gdziekolwiek dziewczęta zwróciły się ku jakiejś poważnej formie apo­stolatu, widoczne u nich wcześniej oznaki frustracji, neurozy, osamotnienia i zagubie­nia, zaczęły zanikać. Źycie nie wydaje się im już tak trudne. Ścieżki Pańskie są łatwe i do­stępne dla każdego.

Dramat powierzchownego związku

Poszukując źródła tragedii współczesnych zamężnych kobiet, nietrudno jest odkryć, że jest nim błąd co do natury ludzkiej miłości. Kościół uczy nas, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Współczesny świat to neguje, twierdząc, iż stworzeni zo­staliśmy na obraz i podobieństwo zwierząt. Związek kobiety i mężczyzny w małżeństwie – uczy Kościół – stanowi odzwierciedlenie związku Chrystusa i Jego Kościoła. I może być zrozumiały jedynie w tym świetle. Jest to związek duchowy, którego wyraz stanowi zjednoczenie ciał.

Świat natomiast przekonuje nas, iż zjed­noczenie mężczyzny i kobiety w małżeń­stwie przypomina gody zwierząt, różniąc się od nich jedynie tym, iż towarzyszy mu pew­na doza uczuciowości i świadomości, jako że rodzaj ludzki stanowi wyższy rodzaj zwie­rząt. Tak więc świat przygotowuje młodych ludzi do małżeństwa, nauczając ich „filozofii świata” i technik miłości fizycznej (wyposa­żając ich w środki antykoncepcyjne), przez co zawierają oni związki fizycznie dojrzali, lecz duchowo zupełnie infantylni. W miarę jak relacje małżeńskie stają się (w sposób nie­unikniony) stopniowo coraz bardziej złożone i wymagające, wydawcy zarzucają rynek górą publikacji zawierających instrukcje dotyczą­ce urozmaicenia życia seksualnego.

Doprowadza to zranionych małżonków na kozetkę psychologów i do spraw rozwodo­wych. W rzeczywistości nie ma czegoś takie­go, jak niezgodność charakterów. Problemem jest brak duchowej harmonii, za którą kryje się brak rozwoju duchowego lub całkowity zanik życia nadprzyrodzonego. Czyż w takich warunkach małżeństwo mogłoby przetrwać?

Powróćmy jednak do zamężnej kobiety. Ze swej natury musi ona kochać kogoś całą swą istotą. Kogo więc kocha? Powinna, oczy­wiście, kochać Boga oraz swego męża, jako pośrednika pomiędzy nią a Chrystusem. Jednak w większości przypadków wcale tak nie jest.

Kobieta posiada naturalną skłonność do kochania swego męża, jak gdyby był on Bogiem, jej prawdziwym celem ostatecznym. Potrzeba kochania i ofiarowania się w cało­ści należy do jej natury. Prowadzić to jednak może również do katastrofy: jeśli mąż staje się jej bogiem, zaczyna mu być ona podporządkowana w sposób nieuchronnie prowa­dzący do tragedii. Postępowanie męża staje się dla niej normą moralną: dobre jest to, co mu sprawia przyjemność, a złe to, co mu się nie podoba, podczas gdy zgodnie z Bożym planem ma być ona członkiem rodziny, któ­ry przestrzega i przekazuje normy moralne otrzymane od Boga. Kiedy całe doczesne szczęście kobiety zależy od męża, on zaś jest częstokroć dość marnym wzorem do naśla­dowania, staje się zazdrosna i stopniowo za­czyna wymagać od niego więcej uwagi i cza­su, niż jest skłonny jej poświęcić. Ostatecznie mąż nie będzie już w stanie znieść tego nie­naturalnego kultu, któremu towarzyszą za­zwyczaj łzy i wybuchy emocji, kobieta zaś doprowadzona zostanie na skraj załamania nerwowego. Może ona wówczas odkryć, iż jej mąż jest w istocie glinianym bożkiem i wskutek tego rozczarowania może go znie­nawidzić.

Jeśli kobieta nie kocha nade wszystko Boga i nie ma „kultu” swego męża – boga, to zawsze istnieje niebezpieczeństwo, iż prze­sadnie przywiąże się do swoich dzieci. Pod płaszczykiem matczynej troskliwości mnó­stwo kobiet poszukuje w swych dzieciach samozadowolenia, uzależniając od siebie sy­nów i okradając córki z ich własnego życia. Przykłady tego znaleźć możemy praktycznie wszędzie.

Może się również zdarzyć, że zamężne ko­biety, podobnie jak kobiety samotne, zwrócą swą miłość ku sobie samym. Wszelka miłość sprowadza się ostatecznie albo do miłości własnej albo do umiłowania Boga. Ci jednak, którzy kochają kogoś innego poza sobą, nie są jeszcze bezwzględnymi egoistami, nawet jeśli ich miłość do Boga pozostaje bardzo niedoskonała. Zdecydowana, świadoma mi­łość własna, jak u świeżo poślubionej żony, która kocha się w strojach i nie chce mieć dzieci, oznacza poczynienie ostatecznego wyboru na samym progu życia – wyboru pomiędzy Bogiem a sobą samą.

Poniżanie kobiet u pogan i współcześnie

Cechą charakterystyczną cywilizacji po­gańskich było nieodmiennie poniżanie kobie­ty. Zarówno w cywilizowanych Atenach, hin­duistycznych Indiach czy we współczesnych Chinach na próżno doszukiwać się można szacunku dla kobiet, jaki cechuje chrześci­jańskie społeczeństwo Zachodu. Poniżanie to może przyjmować dwie formy: kobiety re­dukowane są do roli niewolnic oraz stają się obiektami służącymi do zaspakajania przy­jemności. Społeczeństwo nasze wielkimi kro­kami powraca do pogaństwa, przywracając obie te formy upodlenia kobiety.

Ostatecznym rezultatem ruchu eman­cypacyjnego stało się niewolnictwo kobiet. Tysiące z nich, pracujących w biurach i fa­brykach, których każdy gest ujęty jest regula­minem, stały się uprzedmiotowione, tworzą prawdziwe armie niewolnic, na których bu­dowana jest nowa pogańska cywilizacja. Nie wszyscy to dostrzegają, gdyż chwilowo przy­najmniej zachęcamy nasze nowe niewolnice, by ubierały się jak „gwiazdy” Hollywood i zaspakajamy ich głód życia jego namiast­ką w postaci filmów, telewizji i romansideł. Płacimy im nawet dobrze, jednak już ćwierć wieku temu Belloc przypominał nam, że nie­wolnictwo jest nadal niewolnictwem, nawet jeśli jest dobrze opłacane – i łagodzone tele­wizją oraz deserami czekoladowymi.

Upadek moralny w połączeniu z plagą rozwodów, kontrolą urodzeń oraz innymi „zdobyczami cywilizacji” zredukowały status kobiety do rangi para-prostytucji. Tą właśnie postchrześcijańską atmosferą oddychają obec­nie kobiety, począwszy od wieku dojrzewa­nia. Praca na rzecz prawdziwej emancypacji, którą przyniósł im Chrystus, będzie dla nich jak rozpoczynanie wszystkiego od początku. Nie mogą już zadowalać się resztkami god­ności, stanowiącymi pozostałość po cywi­lizacji chrześcijańskiej. Będą musiały wyty­czyć całkowicie nową drogę – jak św. Agata i św. Agnieszka.

Nie może to być jednak droga identyczna, ponieważ wspomniane święte były samotnymi męczennicami, przeciwsta­wiającymi się woli swych ziemskich rodziców i pogańskiego społeczeństwa.

Współczesne katolickie dziewczęta mają sposobność do łączenia się z innymi w świec­kim apostolacie, nie tyle po to, by opierać się władzy i ponosić śmierć, lecz by wykorzy­stać pozostałą jeszcze wolność do niesienia Chrystusa, czystości i szczęścia młodszemu pokoleniu, któremu rodzice nie uznali za stosowne przekazać nawet szczątkowej for­my chrześcijaństwa. Podobnie jednak jak męczennice pierwszych wieków, i one mogą I zostać odrzucone przez swych pogrążonych w materializmie rodziców.

Nie mniej miłości, ale więcej

Istnieje tylko jedno lekarstwo na trage­dię kobiet, która czyni dzisiejsze społeczeń­stwo dosłownie doliną łez: jest nim wła­ściwe ukierunkowanie i postęp w miłości. Przygnębieniem napełniają pseudo-rozwią­zania podsuwane przez kolorowe magazyny kobietom. których problemy widzą często bardzo wyraźnie i których nieszczęście z pew­nością nie uchodzi ich uwadze. Czyż mogą one sugerować rozwiązania inne niż powierz­chowne? Czyż mogą proponować coś poza tym, co mogłoby złagodzić ich ból? Brydż nie jest żadnym lekarstwem, nie jest kluczem do szczęścia. Nie da go również nowa sukienka, romans, rejs czy dobra książka.

W przeciwieństwie do obojętnych mę­żów, Chrystus przyjmuje z radością miłość oraz całkowite oddanie – i wynagradza je tysiąckrotnie. W przeciwieństwie do dzieci, zawsze oczekuje On czułości z naszej stro­ny. W przeciwieństwie do świata, przebacza nam, niezależnie od tego, jak nisko upadli­śmy. Może uzdrowić nieczystego, podobnie jak skierował na drogę cnoty kobietę pochwyconą na cudzołóstwie.

Zasadnicze znaczenie ma tu fakt, iż kobieta musi kochać w sposób całkowity i że istnieje tylko jedna Osoba, którą może ona obdarzyć miłością w sposób bezpieczny i dający jej sa­tysfakcję. To Jezus Chrystus. A im bardziej nieuporządkowane są jej obecne miłości, tym bardziej pełne będzie musiało być nawrócenie do miłości Chrystusa. Poza Chrystusem nie ma lekarstwa na dramat współczesnej kobie­ty. A skoro tylko miłość jej zostanie ukierun­kowana na Niego, wszelkie relacje między­ ludzkie zostaną automatycznie uzdrowione i umocnione.

Carol Jackson

Zawsze wierni, nr. 1 (179) 2014

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego (03.01.2014) | http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=11430&Itemid=46

Skip to content