Aktualizacja strony została wstrzymana

Tysiące patriotów w cieniu kominiarek. Reportaż z Marszu Niepodległości

„Nadchodzi, nadchodzi, Marsz Niepodległości”, „Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”, „Roman Dmowski, chlubą Polski” – skandują uczestnicy Marszu. Zatrzymani przez Straż Marszu dla ustabilizowania szyku korzystają z chwili i intonują „Kto nie skacze ten z PO!”. Tysiące ludzi podskakuje. Marsz idzie dalej. Przy ul. Skorupki przed Straż Marszu wybiega grupa około stu tzw. „sportowców”… A było tak fajnie – pisze dla Prawy.pl Robert Wit Wyrostkiewicz.

Tysiące patriotów w cieniu kominiarek. Reportaż z Marszu NiepodległościOd rana wszyscy żyją Marszem. Rządowe media z uporem maniaka nakierowują widzów na „właściwy” odbiór trzech największych uroczystości – rządowych, PiS-u w Krakowie i Marszu Niepodległości w Warszawie organizowanego rokrocznie przez narodowców.

Pierwsze są zdaniem dziennikarzy najważniejsze i mają Polaków łączyć. Prezydent Komorowski i ekipa Donalda Tuska nawołuje do braterstwa obywatelskiego. Jeszcze kilka dni wcześniej koalicja PO-PSL olała prawie milion Polaków, którzy domagali się referendum w sprawie sześciolatków. Teraz prawią morały o demokracji i jednoczeniu się narodu… Wyłączam telewizor, który zamierzam niedługo ceremonialnie spalić raz na zawsze. A co przeszkadza zdaniem rządzących tej świętej jedności narodowej? Oczywiście znienawidzony Kaczyński, który świętuje a part i oczywiście Ruch Narodowy, który – nolens volens – był i jest niemal monopolistą w dniu 11 listopada i zawsze gromadzi największą ilość uczestników tego święta.

Milicyjne zatrzymania o świecie

Internet od rana huczy. Prawy.pl jako pierwszy informuje na żywo o porannej interwencji policji, która ociężale, ospale, jak lokomotywa z bajki Tuwima, zaczyna spisywać podróżnych na krakowskiej stacji. Długopisy pracują powoli. Połowa podróżnych nie zdąży na ostatni pociąg i nie dojedzie do stolicy na Marsz Niepodległości. Podobne komunikaty spływają z dróg. Policja zatrzymuje grupy manifestantów. Przetrzymuje, notuje, spisuje i maksymalnie opóźnia ich dojazd do Warszawy. Stare milicyjne metody, ale zawsze skuteczne…

Przyjechali z całej Polski, z całego świata

Wsiadam do pociągu na stacji Wola Grzybowska. Na końcu kilkanaście osób z grupy Narodowy Sulejówek, jeden ksiądz, kilku kibiców Legii Warszawa. Wszyscy jadą na Marsz. Obok Z cicha pęk czai się jak pies do jeża trzech funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei. W razie jakby co… Przystanek Warszawa Śródmieście. Pod Placem Defilad pamiętającym odbiór słynnych pochodów pierwszomajowych zbierają się uczestnicy pochodu. Od obrońców życia z Fundacji S.O.S. Obrony Poczętego Źycia przez Wszechpolaków, Węgrów z prawicowej partii Jobbik, grupy z innych państw, działaczy „Solidarności”, rekonstruktorów historycznych i niezrzeszonych narodowców. Tych jest najwięcej. Frekwencja będzie nie gorsza niż rok temu.

Jednak tym razem sporadycznie dostrzegam rodziny, dzieci, osoby starsze. Niezależnie od tego kto stał za zadymami z ubiegłych lat, Marsz nie jest postrzegany jako bezpieczne miejsce. Przyszli głównie radykałowie. Było ich według organizatorów kilkanaście tysięcy. Policja tradycyjnie twierdzi, że tylko „kilka”. Rozbieżność spora. Ale to przysłowiowy pikuś. Następnego dnia organizatorzy Marszu oświadczyli, że maszerowało w Warszawie sto tysięcy osób…

W każdym razie jedno jest pewne: końca formującego się Marszu nie było widać. No ale z tą setką to przesada… Nie myślę jednak o cyfrach. Szukam dobrego miejsca, by widzieć JAK JEST. Staję przed czołem pochodu. Ulicą idzie Bolesław Tejkowski, słynny lider skinheadów z lat 80. Na szczęście skręca w Kruczą. Nie idzie na Marsz. Idzie do domu. Czuję ulgę…

A było tak fajnie

Krótkie przemówienie. Robert Winnicki z RN i prof. Ryszard Bender przypominają o celu pochodu, uczczeniu niepodległości naszej Ojczyzny. Marsz rusza. A z nim osławiona i sfaszyzowana przez „Gazetę Wyborczą” Straż Marszu Niepodległości. Dziesiątki jednolicie ubranych młodych ludzi. Podzielonych na drużyny. Opasających kordonem Marsz z przodu i z tyłu. Wyposażonych w megafony. Współpracujących z policją starając się zająć jej miejsce. I słusznie. Straż nie prowokuje nikogo. Widok policji… z tym bywa różnie. Ta zresztą na początku zachowuje się jakby wyciągnęła wnioski z poprzedniego roku. Stara się być niewidoczna. Przed Marszem idą jedynie funkcjonariusze ubrani po cywilnemu z charakterystycznymi niebieskimi koszulkami „Policja Grupa Antykonfliktowa”. Obwody pochowane są skrzętnie po bocznych uliczkach i placach.

„Nadchodzi, nadchodzi, Marsz Niepodległości”, „Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”, „Roman Dmowski, chlubą Polski” – skandują uczestnicy Marszu. Zatrzymani przez Straż Marszu dla ustabilizowania szyku korzystają z chwili i intonują „Kto nie skacze ten z PO!”. Tysiące ludzi podskakuje. Marsz idzie dalej. Przy ul. Skorupki przed Straż Marszu wybiega grupa około stu tzw. „sportowców”… A było tak fajnie.

Fotoreporterzy robią zdjęcia. Jeden dostaje za to od zamaskowanego napastnika. Kolorowe smugi na niebie tym razem to nie UFO. Noc wygląda sympatycznie. Jak w Sylwestra. Tyle, że tym razem to race latają nad nami. Marsz staje. Straż Marszu bezskutecznie próbuje powstrzymać rozbieganych chłopców z podwyższonym poziomem adrenaliny. Ci przyszli tu w jednym celu: lać się z policją, lewakami, dziennikarzami, a z braku laku także z uczestnikami Marszu, którzy demonstracyjnie odcinali się od rozrób wywoływanych przez zamaskowaną hołotę. Młodzież w kominiarkach rzuca w stronę policjantów race. Policja odpowiada gazem. Obok jakieś dziewczyny z Polską Walczącą na ramieniu domagają się od policji, żeby awanturników odizolować od reszty Marszu.

Policja, która idealnie wyławia i separuje takie grupy podczas zadym na wyjazdach kibiców piłkarskich tym razem stoi bezczynnie i czeka na rozwój wydarzeń. A szkoda! Bo jednym ruchem mogła zgasić iskrę, z której niedługo miał wybuchnąć ogień. Policja stoi bezczynnie, bo robi to specjalnie czy po prostu zachowuje się jakby pierwszy raz znalazła się na ulicy? Nie wiadomo. Widok szpaleru „żółwi” – jak nazywają opancerzonych policjantów prewencji kibice – działa na zamaskowanych gości jak płachta na byka. Marsz idzie dalej, co chwilę zatrzymując się po incydentach z podbieganiem „grupy sportowej” do policji.

Przechodzimy koło ambasady rosyjskiej. „Sportowcy” dopadają krat. Podpalają budkę strażniczą (jedyny zupełnie nie rosyjski obiekt, w którym wartę pełnią polscy funkcjonariusze, podobnie jak przed innymi ambasadami w Warszawie). Budka płonie. Cieszą się podpalacze i fotoreporterzy, którzy już wiedzą, że będą mieli ciekawe zdjęcia. Straż Marszu próbuje zachęcić gapiów do maszerowania jak najdalej od miejsca zajścia. W tym czasie policja ogłasza komunikat ratusza. Marsz został rozwiązany. Uczestnicy jednak nie przyszli tu by podpalać ambasady, ale żeby wykrzyczeć światu, że są dumni ze swojej Ojczyzny. Idą dalej tłoczeni przez napierających policjantów.

Tysiące nielegalnych idzie do celu. Dochodzą do końca wyznaczonej trasy. W tym czasie media z pasją relacjonują zajścia na Marszu Niepodległości słowem nie wspominając, że nie tylko policja, ale także Straż Marszu odcięła się od zadymiarzy, którzy stanowili zaledwie mały procent uczestników pochodu.

Wracam opustoszałymi ulicami. Mijam tęczę na Placu Konstytucji. Na spokojnie oglądam co po niej zostało. Spłonęła. Fachowcy w cywilu opisują pod nią straty. Zapewne firma, która zajmuje się odnawianiem homoseksualnego symbolu już zaciera ręce, bo kolejne dziesiątki tysięcy mogą wpaść do jej kieszeni. A przecież tęczę odnowiono tuż przed Marszem? Zapewne zbieg okoliczności… Za rekonstrukcję homo-tęczy zapłacą Warszawiacy.

Nad stolicą nadal lata policyjny helikopter. Wracam definitywnie. Z dziennikarskiego obowiązku słucham tzw. przekazu medialnego (czytaj „szumu komunikacyjnego”). Za zajścia w Warszawie Tusk oskarża… Kaczyńskiego. Hoffman… Tuska. Zawisza nie widzi problemu. I wszyscy zapomnieli tylko o jednym. O tysiącach ludzi, którzy z patriotycznymi uczuciami przyszli na Marsz Niepodległości, by pokazać, że kochają Polskę. O nich najmniej mówi się przy każdym Marszu Niepodległości.

tekst i fot. Robert Wit Wyrostkiewicz

Za: prawy.pl (13-11-13 )

Prof. Legutko: „polski rząd jest na słabej pozycji wobec Rosji”

Czy błyskawiczne spełnienie życzeń Rosji, która zażądała przeprosin i zadośćuczynienia za wrzucenie rac na teren jej ambasady w Warszawie służy równoprawnym relacjom polsko-rosyjskim? Jak Rosja traktuje tych, którzy chętnie zginają karku przed nią i czy sytuacja takich krajów jak Polska jest szczególna? O tym wszystkim rozmawiamy z prof. Ryszardem Legutko, deputowany PiS w Parlamencie Europejskim.

Czy reakcja Rosji jest współmierna do tego, co się stało w Warszawie?

Cóż tu można powiedzieć? Do pewnego stopnia do przewidzenia była reakcja Rosji jak i reakcja polskiego rządu. Wiadomo, że Rosjanie w takich sytuacjach zawsze zaczynają „ostre strzelanie” z całej „artylerii” jaką posiadają. Gdy ma miejsce jakiś nieprzyjemny akt wobec ambasady jakiegoś innego kraju, to reakcje są zwykle stopniowane: od wyrazów zaniepokojenia, albo oburzenia, pojawiają się jakieś noty dyplomatyczne i inne instrumenty. Natomiast Rosjanie nic nie stopniują i od razu walą ze wszystkich możliwych dział. Obok oburzenia władz zawsze występuje „oburzenie ludu”. W niektórych przypadkach taki „oburzony lud” bije polskich dziennikarzy…

W tym przypadku „rosyjski lud” zaatakował polską ambasadę.

Tak, bo ten „lud rosyjski”, zupełnie samodzielnie, reaguje spontanicznie.

Czyli to jest standardowa reakcja Rosji?

Tak, standardowa zwłaszcza wobec krajów z sąsiedzkiej dawnej sowieckiej strefy wpływów, a według Rosjan nadal powinny być w tej strefie, więc trzeba je przywoływać do porządku. Proszę zauważyć, że reakcje Rosji wywołują atmosferę zastraszenia, grozy. Wtedy niektóre kraje od razu zaczynają się gęsto tłumaczyć. W społeczeństwie i w klasie politycznej powstaje presja na szybkie tłumaczenie się. To osłabia wolę polityczną takiego kraju i wzmacnia własną w nim pozycję polityczną. I wykorzystywane jest wszystko co możliwe, a to pomniki, a to napisy na nich. Od razu jest ostra reakcja.

A czy polskie władze zachowały się właśnie tak, jak chciał tego Kreml?

Tak, obecne władze Polski zachowały się tak, jak można się było tego spodziewać – natychmiast się ugiął. Polski rząd jest na słabej pozycji wobec Rosji, w którą sam się zresztą wpasował. Rząd Platformy Obywatelskiej zrobił to, czego nawet postkomuniści polscy nie zrobili, gdy byli u władzy, czyli użył polityki zagranicznej do rozgrywek wewnętrznych.

Stał się zakładnikiem dobrych relacji z Rosją?

Tak, stał się zakładnikiem dobrych relacji. Bo uznał, że skoro rząd PiS miał na pieńku z Moskwą, to rząd Tuska będzie miał te relacje z Moskwą dobre i sympatyczne. A już takim gwoździem do trumny normalnej polityki był dla rządu Tuska Smoleńsk.

I teraz, cokolwiek by się nie działo, to Rosja będzie miała lepszą pozycję. To zresztą jej odpowiada, bo władca Kremla lubi widzieć zgięte karki stojące u swych bram.

Tak. Ta presja na „dobre relacje” w ogóle nie wiąże Rosji. A rząd Tuska owszem. Bo co, ma się po pisowsku zachować? Nie może, więc tkwi w tej pułapce. To bardzo osłabia polską pozycję.

Można się więc spodziewać eskalacji żądań rosyjskich. Co się może pojawić? Eksterytorialny korytarz z Białorusi do Królewca? Zezwolenie na wejście do Azotów?

Tak, to racja. Tu nie chodzi o jakieś wyrazy ubolewania, ale o ten zgięty kark. Oni by go chcieli jeszcze bardziej przygiąć, a być może nawet w końcu przetrącić. Można obawiać się, że wszystkie rozmowy ekonomiczne mogą być narażone na instrumenty szantażu politycznego. 

ROZMAWIAŁ: Sławomir Sieradzki

Za: Stefczyk.info (13.11.2013)

Skip to content