Aktualizacja strony została wstrzymana

Totalniacka gęba demoliberalizmu

Histeria, dla której pretekstem stał się incydent sprzed kilku dni na Uniwersytecie Wrocławskim, nie słabnie, jak również następują – co było do przewidzenia – rytualne „pokajania” ze strony administracji gubernialnej polskiej prowincji UE, aż po szczebel premiera.

Czytam właśnie, że prof. Zygmunta Baumana przeprosiła za wyrządzoną mu przykrość minister Barbara Kudrycka. Dobra to okazja zapytać amatorkę bicia się w cudze piersi czy już zdążyła przeprosić prof. Andrzeja Nowaka, Wydział Historii UJ i całą czcigodną Wszechnicę Jagiellońską za swój własny skandaliczny wybryk (za który winna odpowiedzieć natychmiastową utratą stanowiska), jakim była zapowiedź „przyjrzenia się” przez ministerstwo zasadom nadawania tytułów i stopni naukowych na tej uczelni?

Odnoszę jednak wrażenie, że niekiedy nawet osoby skądinąd dalekie od poglądów dyktowanych przez lewicowe massmedia nie dostrzegają absolutnie kluczowej kwestii, na którą starało się zwrócić uwagę Oświadczenie opublikowane na Portalu Legitymistycznym, którego jestem jednym z sygnatariuszy (http://www.legitymizm.org/wroclaw-miasto-spotkan). Skutkiem tej nieuwagi jest tzw. wpuszczenie (się) w kanał zupełnie jałowego ględzenia o „nieskrępowanej debacie akademickiej”, owocującego, jak zwykle, tak „niebanalnymi” odkryciami, jak to, że należy wysluchać każdego uczonego, oraz że niegrzecznie jest zakłócać jego wykłady, zwłaszcza używając słów wulgarnych. Te rewelacyjne konstatacje przesłaniają jednak clou sprawy, będące dokładnym przeciwieństwem autonomii i samorzutności debaty akademickiej. Skoro nie zostało to dostrzeżone, spróbuję „wywieść to na jaśnię”.

Otóż, na podstawie nawet tej wersji zdarzeń, które serwują media, można zorientować się, że spiritus movens zdarzeń, których zwieńczeniem miał być wykład prof. Zygmunta Baumana, był czynnik nie akademicki, lecz stricte polityczny, czyli prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. To on zaprosił go do Wrocławia, honorował go w Ratuszu, przyprowadził na Uniwersytet. Najwyraźniej zatem „obnosił się” z tą – już nie ma sensu po raz kolejny przypominać jego biografii – „kontrowersyjną” postacią, traktując ją jako, by tak rzec, obwoźny autorytet. Problem w tym, że od dłuższego czasu prezydent Dutkiewicz, miast troszczyć się o dobro wspólne miasta, którego jest gospodarzem i jego mieszkańców, prowadzi, wykorzystując do tego piastowany urząd, osobistą wojnę ideologiczną z desygnowanym na „wroga publicznego” nacjonalizmem, co zresztą przypieczętował właśnie pogróżką o nietolerowaniu „nacjonalistycznej hołoty”. Nie koniec na tym, albowiem, jak czytamy, okazją i szerszym kontekstem „nawiedzenia” Wrocławia przez Z. Baumana były obchody 150-lecia niemieckiej socjaldemokracji, pod patronatem (bliżej mi nieznanego) Ośrodka Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a. Co więcej, jakąś – niejasną, ale na pewno interesującą – rolę w całym zdarzeniu odgrywał lider SLD Leszek Miller, który „prosił” ministra spraw wewnętrznych o (cóż za interesujący eufemizm!) „odpowiednie potraktowanie wydarzenia”. Rozumie się zatem, że – w przeciwieństwie do nacjonalistów (polskich) – ani sympatycy żydowsko-niemieckiego socjaldemokraty (a jednocześnie zwolennika Bismarcka), ani wykładowca, żydowski ongiś bolszewik i enkawudzista, a dziś postmodernista, ani były sekretarz PZPR, więc tak czy inaczej sami socjaliści tego lub innego odcienia, żadną „hołotą” nie są, tylko osobami godnymi szacunku, wszystko to zaś firmuje prezydent miasta. Oto zatem realny sens i kontekst incydentu z 22 czerwca: to nie naukowa debata akademicka, tylko ideologiczna impreza o jednoznacznie socjalistycznym charakterze, pod patronatem gospodarza miasta. Kto zatem pierwszy naruszył partyjno-polityczną bezstronność przestrzeni akademickiej: ci, co tę imprezę zorganizowali, świadomie zacierając granicę między reputacją naukowca a jego paskudną sylwetką moralną, czy ci (nacjonaliści z NOP), którzy przeciwko temu demonstrowali?

Gdybyż zresztą chodziło tylko o patronat! Ale wszystko – tajemnicza niewiedza Rektora uczelni, niejasność, kto właściwie podjął decyzję o wpuszczeniu policji na teren uczelni, obecność tajniaków („policje tajne, widne i dwupłciowe”), wyposażenie policjantów w broń palną, sprowadzenie antyterrorystów przeciwko demonstrantom „uzbrojonym” w gwizdki i grzechotki, wreszcie znamienne marzenie, które wyrwało się z ust Pana Prezydenta, o posiadaniu własnej policji – pozwala zakładać, że o to właśnie chodziło: o przygotowaną i zaplanowaną demonstrację siły wobec nacjonalistycznego hostis ze strony kandydata na demoliberalnego Gnębona Puczymordę.

***

Chciałbym tu dodać jeszcze parę uwag natury bardziej ogólnej, do czego asumpt daje wypowiedź prof. Adama Wielomskiego, który (niezupełnie ściśle zresztą oddając moje stanowisko) wyraził był troskę o to, że „jak tak dalej pójdzie, to za połową polskich wykładowców będą chodzić pikiety lewaków lub narodowców i uniwersytety przekształcą się w pole bitwy. Czy my naprawdę tego chcemy?”.

Intencję owej troski podzielam, ale za błąd w ocenie rzeczywistości uważam tryb przypuszczający w tej wypowiedzi. Ideał uniwersytetu jako strefy wolnej od namiętności partyjno-politycznych miał może jeszcze związek z rzeczywistością w epoce liberalnych (używam tego słowa w znaczeniu potocznym – powściągliwości i oględności w zakresie ingerowania w sferę pozapolityczną) monarchii XIX wieku. A i to zresztą nie do końca: wystarczy przypomnieć gorszącą „zimmermaniadę” na Uniwersytecie Jagiellońskim za CK Monarchii Austro-Węgierskiej w 1911 roku, kiedy to młodzież tzw. postępowa urządziła strajk akademicki przeciwko „klerykalnej agitacji”, za jaką uznano otwarcie i objęcie Katedry Chrześcijańskich Nauk Społecznych przez ks. prof. Kazimierza Zimmermanna, wykładającego socjologię chrześcijańską. Po I wojnie światowej uniwersytety podlegały „demonarchizacji”, po II wojnie – „defaszyzacji” i „denazyfikacji”. Także w PRL, od końca lat 40. hordy „pryszczatych” Baumanów, Wolickich, Pomianów, Garlickich et cons., którym nagany niekiedy wypadały zza paska, upokarzały „reakcyjnych profesorów” – oczywiście tych, którzy nie zostali zamordowani czy uwięzieni we Wronkach. Dziś Pan Premier odgraża się, że nie pozwoli obrażać polskich (?) „socjologów światowej sławy”; wówczas socjologię zlikwidowano w ogóle, jako „naukę burżuazyjną”. Apogeum zdziczenia (na Zachodzie) przypadło oczywiście na 1968 rok, kiedy to od Los Angeles po Sorbonę goszystowska dzicz poniewierała fizycznie i moralnie profesorami „faszystami”. W Polsce ten proceder, jak na ironię, rozpoczął się na dobre po „odzyskaniu wolności”, i bodaj pierwszym przypadkiem był – połączony z demolką wyposażenia – atak „antyfaszystowskich” bandytów na prof. Bruno Gollnischa podczas jego wizyty na Uniwersytecie Warszawskim. Prof. Ryszard Legutko przypomniał najście socjalistycznych bojówkarzy pod wodzą Piotra Ikonowicza (http://wpolityce.pl/artykuly/56455-prof-legutko-jesli-lewactwo-wyzywa-prelegentow-na-uniwersytecie-to-jest-to-sluszny-protest-a-jesli-kibice-krzycza-precz-z-komuna-to-jest-to-faszystowska-holota) na konferencję z jego między innymi udziałem, zauważając, iż „jeśli lewactwo tupie, gwiżdże i wyzywa prelegentów na uniwersytecie, to jest to słuszny protest, a jeśli pojawiają się kibice i krzyczą «precz z komuną», to jest to faszystowska hołota”. Ostatnie miesiące przyniosły zarówno czynne napaści na profesorów, którym (jak w poznańskim UAM) sodomici wypisywali obelżywe napisy na drzwiach ich gabinetów, jak zupełnie otwarcie formułowane wezwania, aby usuwać nielewomyślnych uczonych z uczelni państwowych, „oferując” im jednocześnie możliwość zatrudnienia na uczelniach katolickich – czyli tych „gorszych”.

Okrzyki „wyp…..laj” nie są z pewnością tym, co powinno się rozlegać w dostojnych aulach uniwersytetów. Ale większą troską napawa mnie to, że profesorowie, którzy zapewne nie używają, przynajmniej publicznie, takich słów, nie werbalnie, lecz faktycznie „wyp……..li” ze stanowiska w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk swojego kolegę profesora Krzysztofa Jasiewicza za myślozbrodnię „antysemityzmu”. I chyba się tego nawet nie wstydzą.

Jacek Bartyzel

Za: Polonia Christiana – pch24.pl (2013-06-25)

Między bezpieką a nauką

Przykra przygoda spotkała we Wrocławiu byłego oficera Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i tajnego współpracownika Informacji Wojskowej, a obecnie jednego z najpopularniejszych przedstawicieli nurtu postmodernistycznego w filozofii profesora Zygmunta Baumana.

Rozpoczęcie jego wykładu na tamtejszym uniwersytecie z okazji 150. rocznicy powstania niemieckiej socjaldemokracji, której założycielem był wrocławianin Ferdynand Lassalle, zakłóciła grupa kilkudziesięciu narodowców oraz kibiców Śląska, którzy po przywitaniu gościa przez prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza zaczęli buczeć, gwizdać i wznosić okrzyki: „Precz z komuną”, „Dutkiewicz, kogo zapraszasz?”, „Raz sierpem, raz młotem czerwona hołotę”

Interweniowała policja, która na prośbę organizatorów wykładu usunęła protestujących, zatrzymując 11 osób. Wszyscy zostali już przesłuchani, postawiono im zarzuty, a następnie zwolniono ich do domów. Będą odpowiadać przed sądem. Grozi im kara aresztu, ograniczenia wolności lub grzywna do 5 tysięcy złotych.

Po ich usunięciu z auli prezydent Wrocławia przeprosił naukowca za całą sytuację i powiedział:

– Nie będę tolerował nacjonalistycznej hołoty w swoim mieście.

Komentując ten incydent Bauman przyznał, że nie wie dlaczego jest przepraszany i jego zdaniem to on powinien przeprosić słuchaczy za to, że „posłużyłem za pretekst do widowiska, którego byliście państwo świadkami” i że jest „zadowolony, bo zafundowano nam lekcję historii, o której na spotkaniu będziemy rozmawiać”.

Jako nauczyciel akademicki nie popieram takich form protestu, ale rozumiem też wrocławskich narodowców, którzy zachowali się w taki sposób nie wobec światowej sławy filozofa, lecz wobec byłego pracownika stalinowskiego aparatu represji w Polsce.

O tym, że Bauman jest wyjątkowo paskudną postacią najlepiej napisał doktor Piotr Gontarczyk w artykule pt. „Towarzyszoraz motyle skrzydła Zygmunta Baumana” zamieszczonym w książce „Nowe kłopoty z historią” wydanej przez Prohibitę w 2008 roku, (str. 67-78).

Warto przytoczyć ten cytat, aby lepiej zrozumieć motywację narodowców i patriotycznych kibiców:

W latach 1945-1953 subtelny filozof był oficerem KBW. Formacja ta, choć ubrana w mundury wojskowe, z wojskiem niewiele miała wspólnego. Zadaniami odpowiadała wojskom wewnętrznym NKWD. 

To właśnie KBW zwalczał po wojnie oddziały polskiego podziemia niepodległościowego: V wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza na Białostocczyźnie, mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” na Lubelszczyźnie oraz Józefa Kurasia „Ognia” na Podhalu.

W tej formacji Bauman był oficerem pionu polityczno-wychowawczego, który za pomocą indoktrynacji miał przekształcać poborowych w pretorianów komunistycznego systemu. To tu uczono zabijać „leśnych bandytów” i „wrogów klasowych”. 

Zaczynał w 1945 r. w stopniu podporucznika jako zastępca dowódcy ds. polityczno-wychowawczych 5. Samodzielnego Batalionu Obrony, a kończył w stopniu majora jako szef Oddziału II Zarządu Polityczno-Wychowawczego KBW. Z opinii personalnych Baumana wynika, ze zajmował się nie tylko praca polityczną, ale też z bronią w ręku walczył z polskim podziemiem. Jego przełożeni napisali, że przez 20 dni dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej liczby bandytów. Za zasługi otrzymał Krzyż Walecznych. Z komunistycznych organów bezpieczeństwa został usunięty 15 marca 1953 r., dziesięć dni po śmierci Stalina. 

Zresztą służba w KBW nie była pierwszym tego rodzaju epizodem w życiorysie Zygmunta Baumana. Z informacji, które można odnaleźć w archiwach IPN wynika, że przed 1944 r. służył on w moskiewskiej milicji. Formacja ta wchodziła w skład NKWD.

Ale to nie wszystko. W jego sprawie zachowała się jeszcze jedna teczka. Wynika z niej, iż w listopadzie 1947 roku został pozyskany w charakterze tajnego współpracownika wojskowej służby bezpieczeństwa – Informacji Wojskowej. W ewidencji figurował najpierw jako „informator”, a później jako „rezydent” o pseudonimie „Semjon”.

Po trzech latach ze względu na błyskawiczną karierę w KBW Bauman został wyeliminowany z sieci agenturalnej. Jego zobowiązanie do współpracy oraz teczka pracy zostały potem zniszczone, toteż w sprawie zachowało się zaledwie kilkanaście istotnych dokumentów.

Nie wiadomo dokładnie kogo i czego dotyczyły przekazywane informacje. Warto przypomnieć, że jeszcze w czasie służby w KBW Bauman eksternistycznie uczył się w szkole KC PZPR, a w 1953 r. trafił na Uniwersytet Warszawski. Jego ówczesne prace trudno inaczej traktować jak przenoszenie standardów intelektualnych bezpieki do „oczyszczanych” z autentycznych naukowców placówek badawczych.

Oto Zygmunt Bauman w całej krasie! Wyłącznie przeciw tej karcie w jego życiorysie protestowali dolnośląscy narodowcy.

To co się zdarzyło we Wrocławiu zostanie zapewne nagłośnione na cały świat przez międzynarodowe lewactwo. Jeśli atakowany jest bowiem gdziekolwiek jakikolwiek jego przedstawiciel, choćby nawet o tak skandalicznej przeszłości jak autor „Płynnej ponowoczesności”, podnosi się wielki wrzask.

Zupełnie inaczej jest jednak, kiedy w podobny sposób traktowani są naukowcy z drugiej strony politycznej barykady. Znakomicie opisał to w portalu wPolityce prof. Ryszard Legutko:

Kilka lat temu wziąłem udział w dyskusji na Uniwersytecie Warszawskim razem z ówczesnym politykiem Prawa i Sprawiedliwości niejakim Radosławem Sikorskim oraz amerykańskim gościem Normanem Podhoretzem. Tematem, jeśli dobrze pamiętam, była amerykańska polityka zagraniczna.Na sali pojawiła się grupa lewaków. Zachowywali się hałaśliwie, krzyczeli, tupali, przerywali, a wyjątkowo pajacującego Piotra Ikonowicza wynieśli pracownicy ochrony Uniwersytetu. Pisano później o tym wydarzeniu jako o godnym odnotowania proteście lewicowców przeciw reprezentującemu imperializm amerykański Podhoretzowi. Sam protest i jego forma nie wzbudziły jednak żadnych szerszych komentarzy. (…)

Jak to jest więc? Jeśli lewactwo tupie, gwiżdże i wyzywa prelegentów na uniwersytecie, to jest to słuszny protest, a jeśli pojawiają się kibice i krzyczą „precz z komuną”, to jest to faszystowska hołota.Ale nie tylko chodzi tu o hipokryzję i podwójne standardy. Problem jest poważniejszy, niż nasyłanie policji na protestujących przeciw Baumanowi kibiców. Ta akcja policji stanowi niejako zwieńczenie polityki ogólnej nietykalności dla Baumana i jemu podobnych oraz budowania wokół nich szczelnej ochrony przed piętnowaniem ich komunistycznej przeszłości.W dzisiejszej Polsce takich ludzi jak Bauman nie wolno o tę przeszłość pytać, nie wolno domagać się wyjaśnień, a atmosfera jest taka, że nawet mało kto waży się o niej napisać. (…)

Kibice Śląska Wrocław okazali się faszystowską hołotą nie dlatego, że są narodowcami, bo nie są; nie dlatego, że zakłócili wykład, bo w przypadku innego prelegenta uszłoby to im na sucho; nie dlatego, że użyli niedopuszczalnej formy protestu, bo w tym wypadku żadna forma nie jest dopuszczalna. Są faszystowską hołotą dlatego, że ośmielili się wyrazić swój dyzgust wobec człowieka, wobec którego dyzgustu wyrażać nie wolno w żadnej formie – cichej, głośnej, pisanej, mówionej. Kto to czyni, ten nie może liczyć na wyrozumiałość i zasługuje na najsroższą retorsję – od inwektywy faszysty po policję i sądy.

Użycie słowa faszyzm wobec protestujących jest symptomatyczne. Nie chodzi przecież o żaden faszyzm. W Polsce problemem nie są faszyści. Problemem jest coraz częstsze używanie słowa faszyzm jako pałki. Nie bójmy się faszystów, bo ich nie ma. Bójmy się antyfaszystów, bo mnożą się oni dzisiaj jak króliki i coraz drastyczniej zawężają nasze pole działania i pole myślenia.

A ja zastanawiam się, czy większym skandalem było zachowanie wrocławskich narodowców i kibiców Śląska, czy też prezydenta tego miasta i rektora uniwersytetu, którzy zaprosili do wygłoszenia rocznicowego odczytu postać, którą znakomicie scharakteryzował prof. Legutko:

Zygmunt Bauman jest dzisiaj intelektualną gwiazdą, ale przeszłość ma wyjątkowo paskudną, bo był unurzany w komunistyczny aparat bezpieczeństwa w czasach stalinowskich. Z tej przeszłości wcale się nie rozliczył, nie okazał skruchy i nie ma zamiaru tego uczynić.W wypowiedziach dla mediów obcojęzycznych nawet dumnie stwierdził, że walczył z siłami ciemności i że ogólnie miał rację. Trudno się więc dziwić, że znajdują się ludzie w Polsce, których to mierzi. Jest coś głęboko niestosownego w fakcie, że gwiazda intelektualna zbywa najpoważniejsze oskarżenia, a rzesza akolitów gdaka wokół niego w świętym oburzeniu wobec krytyków lub w równie świętym uwielbieniu wobec każdego słowa mistrza.

No i kto powinien się bardziej wstydzić?

Dr Jerzy Bukowski

Za: Nasz Dziennik, 23 czerwca 2013

Skip to content