Aktualizacja strony została wstrzymana

Ciekawy wywiad z profesorem katastrofologii

Historia smoleńska pędzi ostatnio z kopyta, bo oto C. Gmyz dowiedział się już nie tylko o trotylu, ale też oktogenie i heksogenie „na wraku” (vide najnowsze wydanie Do Rzeczy z przełomu kwietnia i maja 2013), co skrupulatnie odnotował także P. Lisicki, tradycyjnie już odgrażając się G. Hajdarowiczowi, zaś w znienawidzonej Rzeczpospolitej (the day after) ukazał się wywiad z prof. A. Macierewiczem, znawcą katastrof wszelakich, ale przede wszystkim tej smoleńskiej. Wywiad pt. ma się rozumieć Wybuchy nad Smoleńskiem (http://www.rp.pl/artykul/9160,1002688-Wybuchy-nad-Smolenskiem.html?p=1) – domyślamy się, że chodzi o wybuchy w „prezydenckim tupolewie”. Wywiad zresztą zaczyna się także wybuchowo, bo od odgrażania się (implicite) Hajdarowiczowi i jemu podobnym.

Dochodzi do zastraszania i presji na dziennikarzy, którzy piszą prawdę. Pana Cezarego Gmyza i innych zwolniono dyscyplinarnie z pracy po publikacji artykułu „Trotyl na wraku tupolewa” o wykryciu śladów materiału wybuchowego na wraku Tu-154M. Nawet wtedy, gdy prokurator wojskowy po miesiącu potwierdził tę informację, ani redaktor Gmyz, ani pozostali zwolnieni w ramach represji dziennikarze nie zostali przeproszeni i przywróceni do pracy. Tak brutalnych działań wymierzonych w wolność słowa nie było od czasów komunistycznych – powiada Macierewicz, choć dalibóg Gmyz wylądował w nowym kolorowym tygodniku (którego naczelny chwali się już na wewnętrznej stronie okładki, jak to rosną nakłady z numeru na numer), wydał w międzyczasie książkę nagłaśnianą i wychwalaną przez media pod patronatem Macierewicza, a nawet odbywa publiczne spotkania z publicznością, znów, rzecz jasna, w ramach szkoły Macierewicza. Jeśliby więc można było mówić o jakichś prześladowaniach Gmyza czy jemu podobnych niepokornych, to chyba w takim samym znaczeniu, jak się mówi o „drugim obiegu” filmu Anatomia upadku, wydawanego na płytach, przedstawianego publicznie, dostępnego na YT, a także prezentowanego w reżimowej TVP.

To, że w ustach samego Macierewicza i ludzi ze szkoły Macierewicza, którzy chętnie się odwołują do Z. Herberta (vide Biała Księga choćby), a który ukuł kiedyś termin zapaść semantyczna, język polski nabrał wymiarów zupełnie nowej mowy, czyli ekwiwokacje, tj. przesunięcia znaczeniowe, są w nim na porządku dziennym, a kłamstwa i konfabulacje opowiadane są jak szczera prawda; z kolei prawda skrywana jest jak najgłębiej przed zbyt dociekliwymi pytaniami i ludźmi – to już pewien stały fragment gry. Dobrze jednak, że można od czasu do czasu zobaczyć tych grających w akcji. No i – jako się rzekło – kapitan drużyny, czyli prof. Macierewicz, jest właśnie na boisku Rz. Co takiego intrygującego mówi? Prezentuje nam tzw. logikę Macierewicza obowiązującą zresztą w całej jego szkole. Po pierwsze, wskazuje on na środowisko uczciwych dziennikarzy i mediów tworzących strefę wolnego słowa – pod tym ostatnim pojęciem rozumiane jest słowo Macierewicza, zapewne, bo czyjeż inne? Po drugie, szef ZP ubolewa nad tymi, co pozostają pod zgubnym wpływem kłamstwa: Źal mi ludzi, którzy brną w kłamstwo smoleńskie – spotka ich taki sam los jak tych, którzy kiedyś zabrnęli w kłamstwo katyńskie. Jak zaś czytamy dalej: Nazywanie prawdy kłamstwem to znana metoda zwalczania przeciwników.

Logika Macierewicza polega więc na tym, że zgodnie z nią kłamcami nazywa się po prostu tych, którzy mają odmienne od obowiązującego w szkole Macierewicza zdanie. Sama szkoła Macierewicza natomiast nigdy nie kłamie – kłamią wyłącznie ci, którzy mówią coś innego niż szkoła Macierewicza. To proste: Nazywanie prawdy kłamstwem to znana metoda zwalczania przeciwników. W momencie zatem, gdy Macierewicz nazywa czyjeś poglądy kłamstwem – nie zwalcza przeciwników znaną sowiecką metodą, lecz po prostu nazywa rzeczy po imieniu. Czy i to nie proste? Jak najbardziej.

Na tym tle bez trudu zrozumiemy głębię tego spostrzeżenia: propaganda kłamstwa ma zastąpić badanie faktów i rzetelną informację na temat przyczyn i przebiegu katastrofy smoleńskiej. A w tej sprawie fakty są najważniejsze... Fakty bowiem „zespół” prowadzony przez Macierewicza ustalił drogą żmudnych badań bezdotykowych, z udziałem badaczy z wszystkich stron świata, włącznie z przedstawicielami NASA, Pentagonu i duńskich lotników, jak czytaliśmy we wstępie do najnowszego raportu – i drogą odwołania się do efektów specjalnych zastosowanych przez telewizję Ria Novosti. Przeprowadzająca wywiad E. Olczyk jednak nie wchodzi w ten obszar badawczy, bo najwyraźniej nie jest dokładnie zorientowana w meandrach metodologii interkontynentalno-smoleńskiej zastosowanej przez ZP i jego najznakomitszych ekspertów. Toteż zamiast pogonić kota Macierewiczowi, jedynie przerzuca się z nim na te argumenty, które zgłaszano w mainstreamowych mediach.

Rozmowa sięga tedy głośnej od niedawna (głośniejszej nawet niż sam „raport Ria Novosti”) sprawy trójki rannych po „katastrofie”, którą to sprawą zainteresował się Macierewicz akurat po trzech latach od tragedii, a nie np. po trzech minutach od usłyszenia o tym w Katyniu. Jak można bowiem podejrzewać – skoro już o godzinie 8.47 pol. czasu Macierewicz wiedział o tym, że „spadł samolot z Prezydentem”, o czym opowiadał w zadumie posłowi A. Górskiemu (http://freeyourmind.salon24.pl/501683,borowiec-x), to mógł równie szybko uzyskać dane o trójce ocalałych z tej katastrofy, nieprawdaż? Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę to, że w Katyniu 10 Kwietnia do pomocy pielgrzymom wysłani byli także polscy ratownicy medyczni, to Macierewicz i inni parlamentarzyści, którzy usłyszeli o trójce (a wspominano o tym także podczas wrześniowego (2010) przesłuchania min. J. Sasina (http://freeyourmind.salon24.pl/403331,1-przesluchanie-sasina)), mogli z powodzeniem posłać ratowników na „miejsce katastrofy” do pomocy tym rannym. Sami wybitni parlamentarzyści zaś, zamiast popadać w nastrój modlitewno-żałobny, a po mszy udawać się na obiad w Smoleńsku i potem na dworzec do pociągu, mogli pognać w te pędy na XUBS w celach choćby wsparcia ludzi z ambasady podczas „identyfikowania ofiar” lub chociaż odszukania szpitala, do którego odwieziono rannych. W ten sposób jednak dziennikarka nie kontruje wywodów Macierewicza.

Nie pyta go też, dlaczego tak niewielu świadków przesłuchał sam ZP, bo o ile NPW i inne instytucje są reżimowe, o tyle przecież ZP jako ostoja wolnej Polski, może z powodzeniem wzywać świadków całymi tabunami – także przecież w kwestii trójki ocalałych, jak i w wielu innych sprawach „smoleńskich” i „warszawskich”. Nawet gdyby to byli wyłącznie świadkowie polscy. Do części świadków tych zagramanicznych wszak, tj. leśnych ruskich dziadków, dociera od trzech lat z niezwykłymi rezultatami procesowymi ekipa śledcza red. A. Gargas. Tak więc sprawę przesłuchań „na miejscu katastrofy” też ZP ma poniekąd z głowy. Ostatnio, dodajmy, tj. w thrillerze Anatomia upadku udało się Gargas dotrzeć nawet do jednego z urzędników MCzS.

Jeszcze jeden odcinek smoleńskiego serialu Gargas i może sam S. Szojgu wystąpi z jakimiś rewelacjami, tak jak przemaglowany został przez Gargas płk Z. Rzepa opowiadający o przewożeniu czarnych skrzynek w kartonach (http://freeyourmind.salon24.pl/489924,gora-z-gora). Nic tylko brać się do kolejnej śledczej roboty, a po drodze można też znaleźć w Smoleńsku i okolicach „pracownice pogotowia”, z których jedne widziały na XUBS około 90 ciał, a inne tylko fragmenty ciał (http://freeyourmind.salon24.pl/301386,2-akcje-ratunkowe); jak i tego ratownika, niejakiego Andrieja Kasjanowa, pokazanego w Śmierci prezydenta (film National Geographic), który autorytatywnie stwierdził, iż żadne z 96 ciał na „miejscu katastrofy” nie było kompletne. Jak można sądzić, tych kompletnych po prostu nie miał okazji zauważyć, bo nie był w „morgu” w Moskwie.

O ile bowiem, jak stwierdza z przekonaniem Macierewicz w wywiadzie dla Rz: prokuratura nie dopełniła swoich obowiązków, o tyle znakomicie ze swych obowiązków wywiązuje się przecież ZP i cała szkoła Macierewicza. Publikują oni bowiem obszerną korespondencję kancelarii Prezydenta związaną z przygotowaniami do katyńskich uroczystości, stenogramy przeróżne, dokumenty związane z zamówieniami samolotów specjalnych, dziesiątki tysięcy zdjęć z XUBS, zeznania setek świadków (zwłaszcza załogi „Wosztyla” oraz dziennikarzy udających się 10 Kwietnia na uroczystości), analizy fonoskopijne oraz materiały wideo nakręcone 10 Kwietnia itd. Zawrotu głowy od sukcesów można dostać.

Nic też dziwnego, że szef ZP, mając świadomość tego ogromu prac wykonanych przez ZP na przestrzeni paru lat, apeluje do różnych instytucji o jawność: Jesteśmy gotowi dyskutować z ekspertami premiera Donalda Tuska, ale wszystko musi się dziać na oczach opinii publicznej. Warunkiem uczciwego badania jest jawność. Z tego też względu pewnie ów szef ZP niedawno wpadł na pomysł, by niejawne były z kolei posiedzenia ZP (http://niezalezna.pl/40541-identyfikacja-anny-walentynowicz-coraz-wiecej-watpliwosci?page=2): Zaproszenie prokuratora generalnego na posiedzenie zespołu, odwołanie prokuratorów wojskowych, prowadzenie części posiedzeń zespołu parlamentarnego w trybie niejawnym – to wnioski po posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu ds. Katastrofy Smoleńskiej. Powtarzanie przez urzędników państwowych, że winni są piloci, oznacza stanięcie po stronie rosyjskiej – mówił Antoni Macierewicz.

Ciekawie też się prezentuje w wywiadzie opublikowanym w Rz sprawa mec. R. Rogalskiego, który, jak wynika z najnowszych ustaleń Macierewicza, okazał się kimś w rodzaju „zaplutego karła reakcji” lub sabotażysty sypiącego piach w tryby porządnej maszyny: Aktywność pana mec. Rogalskiego służyła systematycznie do kompromitowania zespołu parlamentarnego i dyskredytowania wyników jego prac. Zapewne z tego względu zamieszczono poniższą wypowiedź Rogalskiego w Białej Księdze:

(…) Pewne ciała wbrew pewnym informacjom medialnym, nie było proszę Państwa tak, że każde ciało było w fatalnym stanie, są pewne ciała, które były (…) w bardzo dobrym stanie. (…) Natomiast jeżeli popatrzymy na zdjęcia z miejsca zdarzenia bezpośrednio wykonywane po tym zdarzeniu, po katastrofie to okazuje się, a także jeżeli zapoznamy się z relacjami świadków, którzy przybyli bezpośrednio po zdarzeniu to okazuje się, że ma się nieodparte wrażenie, że nie była udzielona w ogóle pomoc medyczna. To znaczy chodzi o brak w ogóle o weryfikowanie czy ktoś przeżył, czy też nie, a można bardzo łatwym sposobem jest to, że ciała były odwrócone na brzuchu, więc jak można udzielać pomocy medycznej, jeżeli jest ktoś odwrócony na brzuch, trzeba odwrócić na plecy. Stąd też, jeżeli jest odwrócone ciało na brzuchu, to znaczy że w ogóle nikt nawet nie próbował sprawdzić, czy ta osoba żyje. (…) Nie można było stwierdzić czy osoba żyje, czy też nie, jeżeli się jej nie odwróci na plecy, ona na plecach na pewno nie była odwrócona. (…) (s. 121).

Oczywiście sygnał wysłany przez szefa ZP do podwładnych jest tu jednoznaczny – Rogalski has left the building, a więc już nie będzie wywiadów z nim na łamach wielu gazet lub czasopism związanych z nieomylną szkołą Macierewicza. Jak w tej aurze nieomylności można było się tak pomylić, co do przebiegłego Rogalskiego, który chciał skompromitować i zdyskredytować ZP? Nie nam to wiedzieć i nie nam o to pytać, wystarczyć nam winna 1) wiedza o tym, na jakim to koniu łaska „przewodniczącego” jeździ oraz 2) atmosfera uroczystego potępienia sabotażysty. Dopóki bowiem Rogalski mówił to samo, co się w szkole mówiło, dopóty był OK, gdy jednak ośmielił się skrytykować prof. Macierewicza – wylądował wśród „kłamców”. Zasady gry więc są czytelne. Kto nie z nami, ten przeciwko nam, zaś jednomyślność ma być taka jak w podstawowej organizacji partyjnej na poziomie gminnym. I OK, wielu ludziom to pasuje.

Pasuje im także to, że Macierewicz w kółko powtarza to samo, choć nie tak samo: Samolot rozpadał się w powietrzu, jego części, spadając, ścinały krzewy, wbijały się w drzewa, niszczyły płoty, spadały na dachy domów. Na jakie to smoleńskie domy te części spadły, jeden Macierewicz (z Gargas) wie, bo ma zapewne zdjęcia domów, nad którymi „prezydencki tupolew” leciał (już jako „chmura części”). W raporcie Millera jako materiał dowodowy wykorzystano amatorskie fotografie wykonane trzy dni po katastrofie Tu-154M. Zdjęcia te nie mają dokumentacji procesowej, nie wiadomo, gdzie i jak zostały wykonane. Źaden sąd nie uzna takiego materiału dowodowego za wiarygodny. A jakież to fotografie zamieszczono w raportach Macierewicza – o jakiej dokumentacji procesowej? Oto dziennikarka Rz już maestra nie spytała, zapewne przytłoczona wiedzą, którą dzielił się z nią główny katastrofolog nadwiślańskiego kraju: Ekspertyza czarnych skrzynek wykonana przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna potwierdza, że uderzenia w brzozę nie było! W tym miejscu eksperci wychwycili dźwięki z ostatnich sekund lotu zidentyfikowane jako „dźwięki przesuwających się przedmiotów” trwające do końca nagrania. Te dźwięki pojawiły się wcześniej, zanim samolot doleciał do miejsca, w którym rosła brzoza. ”¨A więc to nie brzoza była powodem tego, co się stało później.

Dziennikarce nie przyszło do głowy to, że wiarygodność „końcóweczki” poddawanej tylu już analizom może być zerowa, w związku z tym odwoływanie się do enigmatycznego zjawiska „przesuwających się przedmiotów” może mieć równie mocne metodologiczne uzasadnienie, jak twarde dane z „raportu MAK”, z których wzięła się genialna hipoteza dwuwybuchowa. Jeśli bowiem w jednych zapisach CVR pojawia się „uderzenie w brzozę”, a w innych nie – to na zdrowy rozum (nawet nie na taki zdrowy jak intelekt neokantowski Macierewicza), nasuwa się wniosek, iż zapisy CVR są niewiarygodne. Ale logika Macierewicza w takie kwestie nie wchodzi, bo nie ma potrzeby takiego wchodzenia. Wiarygodne bowiem jest zwyczajnie to, co głosi profesor katastrofologii – zawsze zresztą może on na spotkaniu parafialnym, świetlicowym etc. zapytać: co, mnie nie wierzycie – mnie?! I sprawa wyjaśniona.

Choć na tym nie koniec. Macierewicz przecież opowiada za K. Nowaczykiem i innymi znawcami problematyki „smoleńskiej”, że: trajektoria została sfałszowana. Jeśli została sfałszowana, to w jaki sposób uzyskano – biorąc przecież za punkt wyjścia te same dane – prawdziwą trajektorię? Jakiego hokus-pokus tu użyto lub jakiej abrakadabry? Czy dysponowano źródłami informacji innymi niż te, które miała do dyspozycji „komisja Millera”? Innymi niż opublikowane przez „MAK”? Ależ skąd. I to właśnie wcale nie przeszkadza mistrzom katastrofologii – oni wszak z tych samych ruskich fusów potrafią wywróżyć lepiej, a więc uzyskać lepsze wnioski aniżeli „MAK” czy „millerowcy”. [E]ksperci zespołu parlamentarnego postanowili prześledzić wszystkie okoliczności katastrofy, wszystkie dostępne dowody, krok po kroku – opowiada Macierewicz, dlatego też grupa ta udała się do Smoleńska i przeprowadziła badania na miejscu. Miała też wgląd w dokumentację sporządzoną przez E. Klicha, M. Grochowskiego etc., jak też dokumentację prokuratorów wojskowych.

Analiza dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego z Australii, specjalisty w dziedzinie wybuchów i działania materiałów wybuchowych, wskazuje, że kształt wraku z wywiniętymi na zewnątrz burtami ma cechy typowe dla eksplozji wewnętrznej – ani chybi więc nie zestrzelenie „prezydenckiego tupolewa” (z powietrza lub z ziemi), a podłożenie ładunków w samolocie jeszcze na Okęciu (9 kwietnia 2010 nocą?). Ewentualnie podłożenie ich wcześniej, np. podczas remontu w Samarze, a na Okęciu celowe przeoczenie w trakcie pirotechnicznego sprawdzania (BOR jako współsprawca bombowego zamachu w takim razie). Czy więc ZP nie powinien szukać innych świadków z Okęcia poza T. Szczegielniakiem, który tak niewiele był zapamiętał z tamtego ranka (http://freeyourmind.salon24.pl/398929,tajemnice-okecia-2)? Tylu ich tam przecież oprócz Szczegielniaka było, więc może któryś dostrzegł coś podejrzanego. Nie, ZP nikogo już nie musi szukać, bo oni „wszystko już wiedzą na pewno”. Tylko na razie jest to wiedza niejawna.

Free Your Mind

Za: Free Your Mind blog (23 kwi 2013) | http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2013/04/ciekawy-wywiad-z-profesorem.html

Skip to content