Aktualizacja strony została wstrzymana

Pomiędzy złotem a papierem

GŁOSY ZZA ODRY – XXXIV

Jesienią ubiegłego roku lekkie poruszenie w kręgach niezależnych ekonomistów niemieckich wywołał prof. Jesús Huerta de Soto swoją obroną euro (tekst dostępny w języku polskim na mises.pl). Huerta de Soto, profesor ekonomii na uniwersytecie króla Jana Karola w Madrycie, autor monumentalnej pracy Pieniądz, kredyt bankowy i cykle gospodarcze (ukazała się także po niemiecku i po polsku) wysunął tezę, że wspólna waluta jest substytutem dawnego standardu złota. Starał się też dowieść, iż system sztywnych kursów walutowych jest lepszy niż system płynnych kursów walutowych.

W polemice z tezami hiszpańskiego ekonomisty Gérard Bökenkamp stwierdził, że obrona euro z „austriackiego” punktu widzenia jest zupełnie zdumiewająca, a już traktowanie euro jako odpowiednika standardu złota – wręcz niepojęte. Być może obrona euro przez hiszpańskiego ekonomistę ma związek – podejrzewa Bökenkamp – z aktualną sytuacją w Hiszpanii, które potrzebuje pomocy finansowej.

fundamentalny błądHuerta de Soto popełnia, zdaniem Bökenkampa, fundamentalny błąd, sugerując, że unia walutowa jest dobra, natomiast europejska polityka pieniężna – zła. Oddziela on pozytywne skutki ponadnarodowej waluty takie jak likwidacja narodowych pras drukarskich i wymuszanie niezbędnych reform w Hiszpanii od jej skutków negatywnych – powstania unii transferów i monetyzacji długów państwowych przez Europejski Bank Centralny. Tymczasem jednego od drugiego nie da się oddzielić, a w każdym razie Huerta de Soto nie pokazał, jak to miałoby się stać.

Założenie, że pozytywne oddziaływanie unii walutowej jest jej nieuchronną, istotną konsekwencją, zaś negatywne – tylko uboczną, jest fałszywe. Za czasów marki niemieckiej stopy procentowe dla Włoch, Hiszpanii i Grecji były wysokie, po wprowadzeniu euro śluzy się otwarły i stopy spadły. Huerta de Soto w swoich pochwałach aktualnych wysiłków oszczędnościowych Hiszpanii pomija fakt, że bez wywołanego niskimi stopami procentowymi boomu w Hiszpanii, wysiłki te w takim zakresie w ogóle nie byłyby potrzebne.

To niskie stopy w strefie euro spowodowały podjęcie błędnych inwestycji w hiszpańskim sektorze budowlanym – dokładnie tak, jak to opisuje szkoła austriacka. Innymi słowy euro ma pomagać w przezwyciężeniu negatywnych konsekwencji, które samo wywołało!

W systemie pieniądza kruszcowego rzeczywiście nie było – co wynika z jego natury – zmiennych kursów walut różnych państw, gdyż w Niemczech i we Francji można było płacić tą samą złotą monetą. Z tego Huerta de Soto wyciąga fałszywy wniosek, że stałe kursy są lepsze niż zmienne, a jeszcze lepiej jest, jeśli we Francji, Niemczech, Hiszpanii płaci się tym samym papierowym pieniądzem (euro). Dlatego, jego zdaniem, należy bronić wspólnej waluty.

Według Bökenkampa analogia pomiędzy złotem a walutą papierową jest całkowicie błędna. Huerta de Soto nie chce dostrzec, że różnica pomiędzy pieniądzem kruszcowym a papierowym nie jest różnicą stopnia, ale różnicą jakościową; są to systemy o innej naturze, w których obowiązują inne reguły i prawidłowości. W sytuacji, kiedy nie możemy mieć międzynarodowego standardu złota, to najlepszym rozwiązaniem jest nie międzynarodowy system stałych kursów wymiany papierowych walut czy wręcz międzynarodowa waluta papierowa typu euro, lecz system pieniężny z wieloma walutami papierowymi i swobodnymi relacjami wymiany pomiędzy nimi.

Huerta de Soto uważa zastąpienie wielu narodowych pras drukarskich przez jedną kontynentalną prasę drukarską za postęp, nie wyjaśnia jednak, w czym ta jedna prasa drukarska ma być lepsza od tych kilkunastu, które wcześniej na własną rękę drukowały pieniądze. Nie wyjaśnia także, dlaczego zabranie wielu mniejszym łobuzom ich noży i ofiarowanie jednego kałasznikowa jednemu większemu łobuzowi ma być korzystniejsze dla obywateli.

Prawie zawsze – co do zasady – lepiej jest mieć do czynienia z wieloma małymi manipulatorami niż z jednym wielkim. Jeśli narodowy bank centralny tylko dla siebie drukuje pieniądze, to jego swoboda manewru jest ograniczona poprzez konkurencję innych banków centralnych. Obywatele i inwestorzy mogą wybierać pomiędzy różnymi narodowymi walutami. Wprawdzie w takim systemie istnieje, co oczywiste, deprecjacja pieniądza, ale skutki tego typu obniżania wartości waluty są łagodzone poprzez fakt, że mamy do czynienia z systemem wielu walut paralelnych.

Pensje są wypłacane wprawdzie w walucie krajowej i w niej płaci się podatki, ale ten kto chce zawierać większe transakcje lub oszczędza budując kapitał, robi to nie w walucie o dwucyfrowej inflacji, ale w twardych walutach, tak jak niegdyś w dolarze czy marce niemieckiej. Im większe stają się obszary walutowe, im silniej obszary walutowe są ze sobą związane sztywnymi kursami wymiany, tym mniej możliwości ucieczki z danej waluty.

Jeśli np. frank szwajcarski związany jest stałym kursem wymiany z euro, to lokata we franka nie stanowi już efektywnego zabezpieczenia przed możliwą inflacją w strefie euro. Konkurowanie obszarów walutowych o dużych inwestorów i drobnych „ciułaczy” jest efektywniejsze niż dyscyplinowanie rządów, jakie obiecuje sobie Huerta de Soto po wspólnej walucie.

Hiszpański ekonomista zakłada, że niezależność banku centralnego była najważniejszym czynnikiem stabilności niemieckiej waluty. Sądzi, że gdyby Europejski Bank Centralny był tak niezależny jak Bundesbank, to euro byłoby tak stabilne jak marka. To kolejne błędne założenie. Najistotniejsza bowiem, nie jest zapisana w statutach niezależność banku centralnego, lecz polityczne znaczenie i wpływ „ciułaczy” w krajowych wyborach. W krajach, w których ludzie mało oszczędzają i biorą dużo kredytów konsumpcyjnych, tam do inflacji nie przywiązuje się większej wagi, a co za tym idzie, pozycja banku centralnego jest słaba, natomiast w krajach takich jak Niemcy czy Szwajcaria, gdzie dużo się oszczędza, polityka pieniężna nastawiona na stabilizację ma mocne poparcie społeczne.

W okresie istnienia marki miliony niemieckich „ciułaczy”, mających w pamięci inflację 1923 i reformę walutową w 1948 roku, stanowiło realną polityczną siłę. Partie nie tyle bały się Bundesbanku, co gniewu szerokich rzesz niemieckich „ciułaczy”. Emeryci, rzemieślnicy, wysoko wykwalifikowani robotnicy, urzędnicy, pracownicy umysłowi w firmach, przedstawiciele wolnych zawodów – tam gdzie w rachubę wchodziły ich oszczędności, tam kończyły się żarty. Bez tych potężnych sojuszników niezależność Bundesbanku byłaby niczym innym jak zadrukowanym świstkiem papieru.

Zmienne kursy walutowe pozwalały krajom z wysokim poziomem oszczędności i niską inflacją chronić swoich „ciułaczy” przed inflacyjną polityką krajów z niskim poziomem oszczędności. Zarazem silne waluty typu marka niemiecka oferowały kotwicę dla „ciułaczy” z innych krajów a swoją polityką odpowiednich stóp procentowych ograniczały innym krajom możliwość zadłużanie się ponad miarę.

Problem systemu sztywnych kursów walutowych – zwłaszcza z punktu widzenia oszczędzających – można prosto pokazać na przykładzie ewolucji systemu z Bretton Woods przed jego załamaniem w 1973 roku. USA prowadziły wówczas wojnę w Wietnamie, a dla jej finansowania drukowały pieniądze. Ponieważ Niemcy drukowali mniej pieniędzy niż Amerykanie, to w sytuacji, kiedy pomiędzy dolarem a marką niemiecką istniał stały kurs wymienny, wewnętrzna wartość marki niemieckiej rosła.

Kiedy tylko ludzie mają sposobność wymienić coś w niższej wartości na coś o wyższej wartości, to najprawdopodobniej to zrobią. Gdy ktoś ma możliwość zamiany swojego tapczanu na Porsche, to zapewne to zrobi, i większość innych ludzi uczyni podobnie. I tak posiadacze dolarów wymieniali je po stałym kursie na markę, ponieważ spekulowali na zysk wynikający ze zwyżki jej wartości. Bundesbank musiał napływające dolary złożyć do skarbca i drukować więcej marek. Tym sposobem USA i inne państwa eksportowały inflację do Niemiec, co nie było przyjemnym doświadczeniem dla konsumentów i oszczędzających.

Ówczesny minister gospodarki i finansów Karl Schiller usiłować temu przeciwdziałać, co kosztowało go utratę stanowiska. Jego następca Helmut Schmidt postawił na nieefektywne kontrole dewizowe. Inflacja w RFN osiągnęła prawie dwucyfrowy poziom, aż w końcu pod ciężarem masy dodrukowanych dolarów system sztywnych kursów wymiany upadł, i Bundesbank mógł znowu prowadzić restryktywną politykę monetarną. To zmienne kursy wymiany walut są zaporą chroniącą kraje nastawionych na stabilizację pieniądza przed zalewem waluty z krajów, gdzie szybko puszcza się w ruch maszyny drukarskie.

Koncepcja, że systemowi sztywnych kursów wymiany walut lub ponadnarodowej walucie papierowej typu euro jakoś „bliżej” do standardu złota – Huerta de Soto mówi o „substytucie standardu złota” – polega na błędzie myślowym. Istnieją bowiem jakościowe różnice, które nie pozwalają widzieć w ponadnarodowej walucie papierowej przedsionka albo zbliżenia do standardu złota.

Teoretycznie rzecz biorąc zarówno złoto, jak i papier mogą tworzyć stabilną walutę. Jeśli drukowano by określoną liczbę banknotów a potem wymieniano tylko banknoty zniszczone na nowe, wówczas waluta papierowa byłaby tak stabilna jak złoto. Na czym więc polega jakościowa różnica pomiędzy pieniądzem papierowym a złotem? Polega na różnicy kategorii pomiędzy tym co się powinno, a tym, co można robić. W systemie pieniądza papierowego ilość pieniądza w obiegu nie powinna rosnąć ponad miarę i długi państwa nie powinny być finansowane przez bank centralny, natomiast w systemie standardu złota ilość pieniądza nie może nadmiernie wzrosnąć.

Ta różnica jest fundamentalna. Istnieje polityczna prawidłowość: wszystko, co jest politycznie korzystne i zarazem możliwe do zrobienia, prędzej czy później zostanie zrealizowane, niezależnie od tego, ile przysiąg złożą politycy, że nigdy, przenigdy tego nie zrobią. Dla polityków nie liczy się to, czego nie powinno się robić, ale to, czego nie można zrobić. Traktat z Maastricht był zgodą do tego, czego nie powinno się robić, a co z tych przyrzeczeń zostało, możemy przekonać się każdego dnia.

* * *

Przez długi czas panowało wśród ekonomistów przekonanie, że klasyczny standard złota opierał na zgodzie państw oraz banków centralnych i był kierowany przez Anglię i Bank Anglii, które pełniły rolę mądrych przywódców. Przekonanie to obalił jednoznacznie historyk gospodarki Giulio Gallarotti w swojej książce The Anatomy of an International Monetary Regime. Gallarotti wykazał, że standard złota wykształcił się w drugiej połowie XIX wieku nie dlatego, że dogadały się banki centralne i państwa, ale przeciwnie, dlatego, że wszystkie próby porozumienia się w kwestii wspólnego systemu walutowego zakończyły się fiaskiem.

Jest to jeszcze jeden dowód na to, że konstruktywne rozwiązania są rezultatem niekooperatywnego zachowania się uczestników, ponieważ wymusza ono powstanie systemów zdecentralizowanych, z natury rzeczy lepszych z punktu widzenia wolności jednostki.

W dwóch dekadach po połowie XIX stulecia odbyło się szereg konferencji walutowych zainicjowanych przez Francję. Francuzi dążyli do globalnego ładu walutowego, ale ich wysiłki spełzły na niczym, ponieważ Wielka Brytania nie była zainteresowana a i Niemcy wolały iść własną drogą. Francuzi przewodzili podówczas łacińskiej unii monetarnej, zbudowanej na standardzie bimetalicznym to znaczy na złocie i srebrze. USA również posiadały standard bimetaliczny, Niemcy – standard srebra. Wyglądało więc na to, że na konferencjach przeforsowany zostanie standard srebra. Jednakże Niemcy na własną rękę zdemonetaryzowali swoje srebro i pod wpływem liberalnego polityka Ludwika Bambergera postawili na złoto, podczas gdy Anglicy jedynie biernie się przyglądali i pozostali przy standardzie złota, który mieli od czasów Izaaka Newtona. Wywoływało to reakcję łańcuchową: ucieczkę od srebra. I tak świat doszedł do standardu złota niczym dziewica do dziecka. To „chwalebna impotencja” rządów i banków centralnych była tajemnicą stabilnej wartości pieniądza.

W następnych dziesięcioleciach system dlatego okazał się tak stabilny, ponieważ każdy z uczestników wiedział, że w ostatecznym rozrachunku może polegać wyłącznie na sobie, wszak wszystkie próby dojścia do porozumienia w kwestii stworzenia jednolitego systemu zakończyły się niepowodzeniem. Każdy wiedział, że będzie musiał się sam ratować przed plajtą, żadni dobrzy wujkowie z innych krajów nie przybędą z walizkami pełnymi pieniędzy zabranych swoim obywatelom; nikomu nawet we śnie nie przyszłoby do głowy, że mógłby – w imię „solidarności” – liczyć na pieniądze podatników z innego kraju. Klasyczny standard złota był więc nie dlatego tak stabilny, że politycy byli wówczas bardziej odpowiedzialni, bardziej kochali wolność lub byli oszczędniejsi, ale dlatego, że po prostu nie było nikogo, kto by „ratował” jakieś państwo czy „rynki”. Jeśli wówczas ktoś chciałby rzeczywiście zwiększać ilość pieniądza w obiegu, to afrykańscy robotnicy musieliby w pocie czoła wydobyć więcej złota z kopalni w Afryce Południowej. Takiego systemu nie można sztucznie zbudować jako imitację na drodze międzyrządowych układów, dzięki którym powstało euro. „Nie powinieneś” nie zastąpi „nie możesz”.

Ani ponadnarodowa waluta papierowa typu euro, ani międzynarodowy system sztywnych kursów wymiany walut papierowych, który Huerta de Soto stawia wyżej niż system płynnych kursów walutowych, nie mogą funkcjonować, jeśli rządy nie przestrzegają określonych reguł, to znaczy w tym wypadku, jeśli nie uprawiają monetarnej i finansowej wstrzemięźliwości. I w tym leży sedno problemu. Zarówno ponadnarodowa waluta (euro), jak i system stałych kursów wymiennych zakładają – co do zasady – odpowiedzialne i kooperatywne zachowanie wszystkich uczestników. Jeśli w ramach systemu sztywnych kursów walutowych jeden z krajów drukuje więcej pieniędzy, to pompuje inflację do innych gospodarek. Jeśli np. w strefie euro jakieś kraje zadłużają się, wówczas Europejski Bank Centralny zwiększa ilość pieniądza dla wszystkich krajów unii monetarnej i za długi muszą ostatecznie odpowiadać wszyscy.

* * *

Huerta de Soto myli się sadząc, że wspólna waluta albo system sztywnych kursów walutowych mogą być „substytutem” standardu złota. Jest wręcz przeciwnie – tę rolę może odgrywać w pewnym stopniu system płynnych kursów wymiany walut. On i standard złota mają mianowicie coś ze sobą wspólnego: oba nie zakładają, że aktorzy będą się zachowywać „przyzwoicie”. Oba systemy funkcjonują także pod rządami, którym można przypisać jak najgorsze intencje. W systemie płynnych kursów wymiany walut dany rząd może sobie inflacjonować swoją walutę do woli, aż do momentu, kiedy nadawać się ona będzie jedynie na podpałkę w piecu. Jednakże system płynnych kursów chroni inne kraje przed skutkami takiego nieodpowiedzialnego działania. W klasycznym standardzie złota dany rząd może się zadłużać ile zechce, ale ponieważ złota nie można wydrukować, to ostatecznie może on jedynie negocjować z wierzycielami zmniejszenie lub umorzenie długów, ale nie może ich „spłacić”, drukując pieniądze.

Podsumowując: przy stałych kursach walutowych i ponadnarodowej walucie papierowej chodzi o systemy działające w oparciu o kooperację, natomiast standard złota i płynne kursy walutowe zakładają brak gotowości do zgodnej kooperacji. To znaczy w pierwszym przypadku jedna strona musi prosić drugą stronę lub ją zmusić, aby zachowywała się w określony sposób, gdyż tylko wówczas, kiedy obie zachowują się zgodnie z przyjętymi na początku zasadami, system może funkcjonować. W drugim przypadku wszystkie strony wychodzą z założenia, że nikt nie będzie współpracować, dlatego wszystkie wybierają autonomię działania. Pierwszy system zasadza się na „altruizmie”, drugi na „interesie własnym”. Jak wiadomo, bardzo często systemy oparte o „altruizm” funkcjonują o wiele gorzej niż te oparte na „własnym interesie”. Nie należy zatem odwoływać się do rozsądku, dobrotliwości i dalekowzroczności polityków i szefów banków centralnych, lecz do siły politycznych interesów. W gospodarce o wysokim udziale oszczędności wśród wyborców bank centralny ma silniejszy bodziec, aby dbać o stabilność pieniądza; interesy oszczędzających mogą się lepiej przebić w systemie autonomii działania dla poszczególnych banków centralnych niż w jednolitym obszarze walutowym z wysokim udziałem długów.

Z tych wszystkich powodów, konkluduje Gérard Bökenkamp, w żadnej mierze nie podzielam opinii pana profesora Huerty de Soto, że system sztywnych kursów wymiany walut lub jednolita waluta dla wielu krajów są lepsze niż wiele walut i system płynnych kursów walutowych, i równie mało przekonuje mnie teza, że euro jest lub może kiedykolwiek stać „substytutem” standardu złota. Jak mówią, „czasami i Homer sie zadrzymie”. Ale tylko czasami, ponieważ na łamach „Börsen-Zeitung” prof. Jesús Huerta de Soto oraz jego szwajcarski uczeń Philipp Bagus (profesor ekonomii na uniwersytecie króla Jana Karola w Madrycie, autor znakomitej, przełożonej na kilkanaście języków, w tym na polski, książki Tragedia euro) opublikowali bardzo słuszny artykuł na temat obecnego kryzysu finansowego, który obnażył niestabilność system bankowego. Zdaniem obu ekonomistów przyczyny owej niestabilności leżą głęboko: banki trzymają środki wystarczające jedynie na częściowe pokrycie ulokowanych w nich pieniędzy. Posiadają przywilej tworzenia pieniądza, którego używają do rozszerzenia masy kredytów.

Trwały rozwój potrzebuje realnych oszczędności, czynniki produkcji muszą być dostarczane do samego końca procesu produkcyjnego. Tymczasem dzięki rezerwie cząstkowej jest możliwe, że przedsiębiorstwo otrzymuje nowe kredyty, mimo iż zasób realnych oszczędności nie wzrósł. Stopy procentowe utrzymywane są poniżej poziomu, jaki byłby uzasadniony poziomem realnych oszczędności. Dlatego rentowne wydają się projekty inwestycyjne, które bez ekspansji kredytu nigdy za takowe nie byłyby uznane. Dochodzi do sztucznego boomu. Wcześniej czy później okazuje się jednak, że nie ma wystarczającej ilości realnych oszczędności, aby z sukcesem zakończyć wszystkie rozpoczęte projekty inwestycyjne. Nie finansowano ich bowiem z realnych oszczędności, ale z pieniądza, stworzonego „z niczego”. Kryzys w gospodarce realnej prowadzi do strat w bankach. Kiedy tylko majątek banków zaczyna tracić na wartości, także inwestorzy zaczynają wyciągać z nich swoje pieniądze. Dochodzi do kryzysu bankowego i finansowego. Reakcją nań jest leczenie symptomów i jeszcze większa regulacja banków, ponieważ nikt nie odważa się złapać problemu za rogi, a tym problemem jest tworzenie pieniądza (kredytu) w systemie cząstkowej rezerwy bankowej. Dla rozwiązania tego problemu niezbędne jest – zdaniem autorów – powstanie systemu monetarnego spoczywającego na trzech głównych filarach:

(1) całkowita wolność wyboru waluty
(2) system wolności bankowej i likwidacja banku centralnego
(3) obowiązek stuprocentowej rezerwy w bankach
Huerta de Soto i Bagus wskazują na zalety systemu pełnego pokrycia np. stuprocentowego standardu złota:

1. System pełnej rezerwy zapobiega kryzysom bankowym; w takim systemie banki per definitionem nie mogą popaść w kłopoty z płynnością. Inwestorzy i właściciele kont mogą swoje pieniądze w każdej chcieli wyciągnąć a bank nie stanie się przez to niewypłacalny.

2. Proponowany system zapobiega cyklicznemu występowaniu kryzysów gospodarczych. Przywilej banków operowania rezerwą cząstkową pozwala im tworzyć pieniądz „z niczego” i udzielać kredytów nie mających pokrycia w realnych oszczędnościach. Ta ekspansja kredytowa wywołuje sztuczne ożywienie gospodarcze, które wcześniej lub później obraca się w recesję i depresję. Pełna rezerwa uniemożliwia taką ekspansję kredytową.

3. Pełna rezerwa bankowa stoi w całkowitej zgodności z koncepcją własności prywatnej. Dzięki niej tradycyjne zasady prawa własności obejmują również lokaty bankowe.

4. Proponowany model stuprocentowego standardu złota sprzyja stabilnemu i zrównoważonemu rozwojowi. Unika się strat poprzez kumulację błędnych inwestycji. Przy średnim rocznym wzroście produkcji złota o ok. 2% i wzroście gospodarczym 3% stały spadek cen wynosiłby 1% rocznie. Skutkowałoby to realnym wzrostem płac bez konfliktowych negocjacji płacowych. Podmioty gospodarcze nie musiałyby tracić czasu na poszukiwanie możliwości inwestycji na rynkach finansowych, aby chronić się przed stałym drożeniem towarów i usług. Mogłyby po prostu odłożyć pieniądze i cieszyć się stałym wzrostem siły nabywczej.

5. System położyłby kres gorączkowej spekulacji finansowej. To właśnie tworzenie pieniądza przez banki stwarza możliwości szybkiego wzbogacenia się kosztem innych, rodzi wielką pokusę pozbawionego skrupułów i oszukańczego działania. Szkodzi to uczciwemu, odpowiedzialnemu i długofalowemu tworzeniu wartości gospodarczych.

6. Stuprocentowy standard złota ogranicza władzę i zakres państwa. Ogromna część wydatków państwowych jest dzisiaj pośrednio finansowana na drodze tworzenia pieniądza przez bank centralny i banki komercyjne. Kiedy tej możliwości zabraknie, państwo musi się ograniczyć i dać większą przestrzeń sektorowi prywatnemu. Przy systemie pełnego pokrycia można znieść bank centralny.

7. Proponowany system sprzyja pokojowi. Bez możliwości tworzenia pieniądza „z niczego” i ukrywania w ten sposób przed społeczeństwem kosztów konfliktów wojskowych, wojny ostatnich dwóch stuleci w ogóle by nie wybuchły, a przynajmniej zostałyby skrócone.

Wobec systemu pełnego pokrycia w złocie wysuwa się zarzut, że zmniejszyłby znacząco ilość udzielanych kredytów, spowodował wzrost stóp procentowych a tym samym zahamował rozwój gospodarczy. Rzeczywiście, system pełnego pokrycia waluty ograniczyłby udzielanie kredytów. Ale przecież to akurat jest jego największą zaletą. Udzielano by jedynie takich kredytów, które poprzedziło realne oszczędzanie. Nie każdy możliwy projekt inwestycyjny powinien być finansowany a jedynie te, które mają pokrycie w realnych oszczędnościach i dlatego mogą zostać z powodzeniem ukończone. Gospodarka z systemem pełnego pokrycia pieniądza byłaby mniej zależna od bankowych kredytów. Finansowanie z własnego kapitału, z odłożonych zysków odgrywałoby o wiele większą rolę niż w dzisiejszym systemie funkcjonującym na narkotyku „pustych” kredytów. Inny argument przeciwko stuprocentowemu standardowi złota to taki, że ilość pieniądza nie mogłaby rosnąć paralelnie do wzrostu gospodarczego. Powtarza się tu stary mit, że wzrost gospodarczy wymaga wzrostu ilości pieniądza i inflacji. Jednak drukowanie papierowego pieniądza nie tworzy żadnego realnego bogactwa. W standardzie złota, w którym ilość pieniądza rośnie wolniej niż gospodarka, dochodzi do stałego wzrostu siły nabywczej. Dokładnie tak jak dziś podmioty gospodarcze przyzwyczaiły się do stałego spadku siły nabywczej waluty, tak dopasują się do świata, w którym ceny stale spadają. Dla przyszłości ludzkości byłby system pełnego pokrycia (standardu złota) krokiem wielce dobroczynnym, nie tylko zapobiegłby wielu nieszczęściom i niesprawiedliwościom, ale umożliwiłby również zrównoważony, stabilny rozwój.

Filozof gospodarczy prof. Gerd Habermann, autor wielu książek m.in. Państwo socjalne. Historia błędnej drogi, Filozofia wolności, publikujący m.in. na łamach „Neue Zürcher Zeitung”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Die Welt”, uważa, że korzeniem kryzysów finansowych jest państwowy monopol pieniężny. Cala historia walutowa to historia nadużywania tego monopolu w postaci dewaluacji i inflacji, ale w przypadku czystego papierowego pieniądza bez pokrycia niebezpieczeństwo nadużycia jest szczególnie wysokie. W naszych czasach bez jakichkolwiek skrupułów manipuluje się pieniądzem i prowadzi całkowicie arbitralną politykę stóp procentowych. Zachodzi powolne, niezauważalne z początku, „zimne” wywłaszczenie oszczędzających, posiadaczy ubezpieczeń na życie itd. Panuje wśród nich ogólna niepewność i rozgoryczenie. Trwa ucieczka w wartości rzeczowe, w inne waluty, albo w „tajną”, międzynarodową, wiecznie obowiązującą „walutę złotą”. W strefie euro usiłuje się zabezpieczyć stabilność supermonopolistycznej waluty papierowej, nie likwidując zasadniczych błędów w konstrukcji unii walutowej, trwa się przy utopii jednolitego obszaru stóp procentowych, dążąc do jeszcze większej centralizacji i ujednolicenia. Realizacja tej utopii zakończyć się może jedynie coraz większymi niesnaskami w Europie, zagraża temu co dobre i korzystne w projekcie jedności europejskiej. Dlatego już dziś trzeba debatować nad demonopolizacją tej niebezpiecznej papierowej waluty jaką jest euro.

Dr Thorsten Polleit, główny ekonomista Degussa Goldhandel GmbH, wykładowca na prywatnej uczelni School of Finance and Management we Frankfurcie nad Menem, prezes Ludwig von Mises Institut Deutschland przypomina, że już Johann Wolfgang von Goethe wiedział o pokusie i niszczycielskiej sile papierowego pieniądza bez pokrycia. W drugiej części „Fausta” Mefisto radzi cesarzowi, w którego kraju panują korupcja i przemoc a jego dwór stale żyje ponad stan, aby wypuścił pieniądz papierowy. Na krótką metę kłopoty finansowe cesarza zostają rozwiązane, ludzie wierzą w iluzję pozornego bogactwa. Ale szaleństwo trwa krótko, papierowy pieniądz wpycha państwo w całkowity chaos. Podobnie jak u Goethego, tak i współczesny system jest zalegalizowanym fałszowaniem pieniądza.

Kryzys euro jest logicznym skutkiem panowania systemu pieniądza papierowego, czyli pieniądza fiducjarnego (fiat money), narzuconego pod przymusem państwowym. Ściślej rzecz biorąc należy mówić o „nie mającym pokrycia, tworzonym za pośrednictwem kredytu pieniądzu fiducjarnym”. Współczesny pieniądz jest wytworem państwowego monopolu, produkują go państwowe banki centralne, posiadające monopol podaży pieniądza, wymuszony przez państwo za pomocą arbitralnych ustaw jako „legal tender” oraz przez banki komercyjne w postaci kredytu. Z punktu widzenia jego fizycznych właściwości jest to pieniądz zdematerializowany, istniejący w formie bądź kolorowo zadrukowanego papieru, bądź zapisów na dysku komputerów. Pieniądz fiducjarny sam w sobie nie ma żadnej wartości. Obecny system fiat money powstał nie w wyniku gry sił rynkowych, lecz w wyniku celowego zniszczenia systemu pieniądza opartego o wartości rzeczowe.

Od początku lat 70. XX wieku nie istnieją na świecie waluty inne niż pieniądz fiducjarny, co ma wyłącznie negatywne skutki gospodarcze, społeczne i polityczne. Stanowi on nie dobrodziejstwo, ale przekleństwo dla narodów; sztuczne zwiększanie „z niczego” ilości pieniądza i kredytu prowadzi do pułapki zadłużenia rządów i banków komercyjnych, jest źródłem cykli gospodarczych: po fazie „boomu” wywołanej tanim pieniądzem przychodzi faza recesji lub depresji, której chce się zapobiec poprzez jeszcze większą ilość kredytu i pieniądza fiducjarnego, innymi słowy chce się zwalczać zło za pomocą środków, które owo zło spowodowały. Dlaczego się tak dzieje? Przyczyna jest natury politycznej. Papierowy pieniądz bez pokrycia jest tworem współczesnej formy państwa, czyli demokracji. Rządy większości i pieniądz papierowy są w pewnym stopniu nierozłączne. To przede wszystkim rządy i uprzywilejowane grupy społeczne są beneficjentami systemu pieniądza fiducjarnego, lub mniemają, że nimi są. W takim systemie następuje stały rozrost aparatu państwowego. Papierowy pieniądz umożliwia bezszmerowe finansowanie obietnic wyborczych i rozrośniętego aparatu finansowo-bankowego przy pomocy sztucznie obniżonych stop procentowych.

Rosnąca liczba ludzi jest zależna od siły finansowej państwa, coraz więcej członków społeczeństwa wisi na kroplówce państwowej maszynerii redystrybucji i transferów. Powstaje system „zbiorowej korupcji”, coraz większa liczba obywateli – kalkulując na podstawie własnego interesu – wspiera system. Urzędnicy państwowi, emeryci na państwowej emeryturze, ludzie pobierający zasiłki i inne formy państwowego wsparcia, firmy dostające zlecenia i subwencje od państwa, inwestorzy lokujący zyski i dochody w obligacje państw i banków denominowane w pieniądzu fiducjarnym – ich osobisty byt zależy do państwa i od systemu fiat money. Wszyscy oni, kiedy w kryzysie stają przed wyborem: dać splajtować rządom i bankom czy jeszcze bardziej zwiększyć ilość pieniądza, zawsze wybiorą to drugie.

Społeczeństwa, które chwytają się systemu fiat money niczym tonący koła ratunkowego, nieuchronnie ześlizgują się coraz głębiej w kolektywistyczno-socjalistyczny system. Dążenie, aby uchronić system fiat money przed upadkiem, wymaga coraz dalej idących interwencji państwowych. Jako przykład mogą służyć „akcje ratunkowe” w strefie euro, finansowane poprzez jeszcze większe zadłużenie, będące przyszłym wywłaszczeniem w formie jeszcze wyższego opodatkowania i/lub dewaluacji waluty. Chce się przezwyciężyć kryzys unii monetarnej znosząc swobodny ruch kapitałów i wyrównując ryzyka dla wszystkich jej uczestników. Dąży się do stworzenia „unii bankowej”, czyli wspólnoty odpowiedzialności za długi, aby wyeliminować ryzyko bankructwa narodowych aparatów bankowych.

Nie należy mieć złudzeń: żadne bariery prawne, żadne ustawy, traktaty, konstytucje nie powstrzymają rządów przed coraz większą agresją wobec praw własności i wolności. Zniesienie konkurencji walut to droga ku deprecjacji waluty i do inflacji, wraz ze zniszczeniem wartości pieniądza zniszczona zostaje gospodarka rynkowa. Jedynym ratunkiem jest zniesienie monopolu państwa w produkcji pieniądza, co w konsekwencji spowoduje odrodzenie się systemu pieniądza rzeczowego, w oparciu przede wszystkim o złoto i srebro.

O tym, że tworzenie pieniądza „z niczego” prowadzi do kryzysu, wiedziano już dziesiątki lat wcześniej, dlaczego więc ekonomiści współcześni tego jakoś nie widzą? Kryzys euro jest logiczną konsekwencją pieniądza fiducjarnego, jednak ten fakt nie zajmuje zbyt wiele miejsca w debatach publicznych; obserwujemy ignorancję w kwestiach politycznych i ekonomicznych związanych ze współczesnym pieniądzem. Ta ignorancja, uważa Polleit, nie jest przypadkowa i wiąże się z aktualnym stanem nauk ekonomicznych. Działająca „na zlecenie” upaństwowiona nauka ekonomii w rodzaju neokeynesizmu, odgrywa bardzo istotną rolę jako ideologiczna osłona polityki niszczenia dobrobytu i zorganizowanego złodziejstwa. Zachwala ona nieistniejące korzyści z pompowania pustego pieniądza w gospodarkę, jak np. „nakręcanie koniunktury”, choć faktycznie skutki są dokładnie odwrotne: trwonienie majątku przez błędną alokację kapitału. Starannie przemilcza także fakt, że w wyniku takiej polityki następuje przepływ zasobów z dołu do góry, od biedniejszych do bogatszych – światowa inflacja wzbogaca tych, którzy dostaną forsę pierwsi i zdążą ją wydać po dawnych cenach.

Wąska elita Raubritterów ograbia ludzi z coraz większej ilości realnych dóbr przy pomocy psucia (drukowania) pieniądza, obniża wartość stałych dochodów i oszczędności. Ale o tym wszystkim oficjalna nauka ekonomii milczy, zamiast nauki mamy jedynie prymitywną propagandę grup interesów, co nie dziwi w sytuacji, kiedy to ministrowie kultury i oświaty w poszczególnych niemieckich landach decydują w ostatecznej instancji o tym, kto może wykładać na państwowych wyższych uczelniach a kto nie. Naukowców odchylających się od obowiązującej linii politycznej, najzwyczajniej w świecie się nie zatrudnia, twierdzi Polleit. Panowanie klasy politycznej, będącej beneficjentem produkcji pieniądza „z niczego”, jest w ten sposób „zabezpieczone” ideologicznie, zabetonowane prawnie i faktycznie sprawowane.

Skutkiem jest polityzacja nauki i zgłupienie nauk ekonomicznych. Subwencjonowane państwowe inwestycje w edukację jedynie pogarszają problem. Warto w tym kontekście przywołać jeszcze opinię prof. Jörga Guido Hülsmanna, który zauważa, że nadal trwają, sto razy obalone, błędne teorie w dziedzinie pieniądza np. mechaniczna teoria ilościowa, mechaniczne teorie cen, teoria „Currency School” i „Banking School”.

Przyczyn takiego stanu rzeczy szukać należy w fatalnej ewolucji akademickiej ekonomii po II wojnie światowej; w ostatnich dziesięcioleciach teoretycy pieniądza w coraz większym stopniu stali się pomagierami banków centralnych i innych instytucji walutowych, dostarczającymi im haseł i sloganów. Pragnąc być dla nich „przydatnymi”, przestali studiować i krytycznie weryfikować teoretyczne podstawy dominujących dziś „konwencjonalnych założeń myślowych” w dziedzinie pieniądza.

Tomasz Gabiś

Pierwodruk: „Opcja na prawo” 2013 nr 1.

Za: prawica.net (27-03-2013) | http://prawica.net/33771

Skip to content