Aktualizacja strony została wstrzymana

Oględziny

Tak się już składa w dziennikarskich tekstach „smoleńsko-śledczych”, że jak już pojawiają się jakieś rewelacje, to wyłącznie zza wschodniej granicy. Niedawno, po sensacyjnym filmie „Anatomia upadku” z sensacyjnymi zeznaniami smoleńskich leśnych dziadków, niezwykle sensacyjny „pierwszy protokół oględzin miejsca katastrofy” opublikowało „Nowe Państwo”, potem obiegła Polskę sensacyjna wieść, że wśród próbek ciał są próbki pobrane z ciał osób zabitych podczas moskiewskiego zamachu terrorystycznego (marzec 2010), teraz zaś nowymi ruskimi sensacjami raczy nas „Nasz Dziennik”. Ponieważ zjawiska te przyjmują formę pewnej prawidłowości, można już chyba sądzić, że wszelkie „śledcze” skarby leżą albo w Smoleńsku, albo w Moskwie, ale już na pewno nie nad Wisłą, gdzie żadnemu dziennikarzowi śledczemu nie przyjdzie szukać świadków, dokumentów, zdjęć, filmów, a już na pewno nie żadnych sensacji. Taki już los dziennikarzy śledczych, że szukają tylko tam, gdzie należy szukać, wiedzą bowiem, że tam, gdzie nie należy szukać, po prostu nic nie ma.

 

Nie odnalazł się więc jak dotąd w całości „mgielny sitcom” S. Wiśniewskiego, by można było obejrzeć go klatka po klatce i posłuchać dźwięk po dźwięku, by skonfrontować tenże wideo-dokument z opowieściami polskiego montażysty i z oficjalną narracją, co do wydarzeń na XUBS (przyloty, przeloty, odloty etc.). Nie odnalazła się wciąż, mimo licznych zapowiedzi, dziwna szpula z „Wosztyla”, czyli PLF 031, która ugrzęzła w laboratoriach badawczo-odsłuchowych. Nie odnalazły się zapisy monitoringu z EPWA z 10-04. Nie odnalazł się zapis audio CVR „prezydenckiego tupolewa” (w przestrzeni publicznej funkcjonuje jedynie to, co upublicznił „MAK” na swojej prezentacji w styczniu 2011). Nie odnajdują się też rozmaici świadkowie, którzy przewinęli się przez historię tragicznej soboty 10 Kwietnia, jak choćby A. Wosztyl, T. Stachelski, M. Jakubik, M. Grodzki, D. Górczyński, G. Wiśniewski i wielu innych.

 

Co się za to odnajduje? Ano w Moskwie ponoć odnalazły się (nie wiadomo jak) relacje ruskich ochroniarzy związane z pracami tamtejszej gigantycznej kostnicy (http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/24109,z-kina-do-morgu.html). Artykuł Z. Baranowskiego jest skonstruowany wedle sprawdzonej już po wielokroć zasady stosowanej w pewnej szkole dziennikarstwa śledczego: najpierw ekspozycja rzeczy oburzających, a potem ekspozycja wyrazów świętego oburzenia na rzeczy oburzające. Zwykle tego typu teksty wieńczone są jakąś konkluzją samego szefa ZP, ale czasem wystarczają wyrazy świętego oburzenia pełnomocników prawnych, którzy, odnoszę coraz silniejsze wrażenie, tak jak i szef ZP, w tymże świętym oburzaniu się specjalizują (jakimiż bowiem sukcesami mogą się oni pochwalić po tych blisko trzech latach pracy?).

 

Przejdźmy jednak do sedna sprawy, a więc tego, o czym opowiada nam Baranowski na łamach dzisiejszego „NDz”: Do czynności procesowych służby hurtowo zwoziły ochroniarzy z moskiewskich kin i centrów handlowych. Oto jak wyglądała rosyjska procedura oględzin ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. O co tu chodzi? Baranowski wyjaśnia dalej: Środek nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 roku. Moskiewscy policjanci przeczesują ulice miasta. Ściągają ochroniarzy spod kina. Zbiór przypadkowych osób stanie się za chwilę uczestnikiem formalnoprocesowej czynności, jaką jest asystowanie przy oględzinach zwłok ofiar katastrofy Tu-154M. O tym, że w ten sposób zostały potraktowane ciała ich bliskich, rodziny smoleńskie dowiadują się od dziennikarzy prawie 3 lata po zdarzeniu. Wcześniej zapewniano je przecież o ponadstandardowej empatii strony rosyjskiej.

 

Można by znów postawić pytanie: ale o co chodzi? Więc Baranowski znowu klaruje: Z informacji, do jakich dotarł „Nasz Dziennik”, wynika, że jeden z ochroniarzy relacjonował polskim śledczym, jak o godzinie drugiej w nocy 11 kwietnia został przewieziony przez policję do kostnicy. Tam dowiedział się, że będzie świadkiem przy oględzinach ciała pewnej zmarłej kobiety. Pracujący na zlecenie prokuratury policjanci powiedzieli mu, że jego zadaniem jest tylko obserwowanie tych czynności, które trwały godzinę. Potem uczestniczył wraz z kilkoma innymi ochroniarzami w następnych oględzinach. Wszyscy złożyli podpisy na protokołach.

 

Jeśliby uważnie wczytać się w ten tekst, to przecież zaczyna się on od opowieści o zwożeniu ochroniarzy spod kin i z centrów handlowych, choć Baranowski nie zaznacza, czy zwożenia dokonywano ciężarówkami czy patrolówkami, potem zaś się okazuje, że zaledwie „jeden z ochroniarzy” coś zrelacjonował „polskim śledczym”, a następnie autor dodaje, że ów ochroniarz wspominał jeszcze o kilku innych ochroniarzach. Czy zatem jest to historia pochodząca z jakiegoś pojedynczego źródła (informacji), a wyolbrzymiona do jakichś niebotycznych rozmiarów (zwożenie wielu ochroniarzy z Moskwy), czy też udało się dotrzeć do jakichś dokumentów lub innych materialnych śladów pokazujących skalę jakiegoś procederu? Niestety, jak to zwykle bywa z sensacjami, do których docierają dziennikarze śledczy związani ze „szkołą Macierewicza”, o żadnym skanie dokumentu nie ma mowy, musimy zatem wierzyć na słowo, że ktoś coś widział, znalazł, wytropił etc. W tekście Baranowskiego trudno jednak doszukać się jakichkolwiek poważnych danych nadających się do analizowania, co Baranowskiemu wcale nie przeszkadza w sięganiu po wyrazy świętego oburzenia na to, że działo się coś, co się nie powinno dziać.

 

Ja tylko do teraz nie wiem, co się właściwie działo. Ilu ochroniarzy kto ściągał nocą z 10. na 11. kwietnia 2010 do jakich czynności? Kto komu wydawał jakie polecenia i w jakiej sprawie? Czy ochroniarze brali udział w oględzinach ciał polskich ofiar tragedii, czy też jakichś ciał opisywanych jako ciała polskich ofiar, czy też może jakichś zupełnie innych ciał w moskiewskim „morgu”? Jeśli mieli brać udział w oględzinach polskich ofiar, to wypadałoby podać, o kogo chodziło. Jeśli zaś nie wiadomo by było, o czyje oględziny chodziło, to po co podawać taką sensację?

Free Your Mind

Za: FYM Report (15/02/13) | http://fymreport.polis2008.pl/?p=9335

Skip to content