Aktualizacja strony została wstrzymana

Syndrom carskich poddanych

Wmawia się ostatnio Polakom, że korupcji w służbie zdrowia nie ma, że wyginęła jak dinozaury miliony lat temu, czyli gdzieś tak w okolicach 2008 roku. Co najwyżej można dziś mówić o prawie pacjenta do wdzięczności lub „normie kulturowej”, która nakazuje dawanie i przyjmowanie przez lekarzy łapówek. Natomiast kiedy tak już się zdarzy, że sąd skaże znanego kardiochirurga za łapówkarstwo, to się go publicznie rozgrzesza. Jednocześnie potępiając tych, którzy korupcję lekarza wykryli. To pokazuje, że dzisiaj wcale nie trzeba się napocić, aby w świetle kamer i na łamach prasy wepchnąć rodakom kłamstwo zamiast prawdy.

Bagatelizowanie korupcji w polskiej służbie zdrowia to norma od jakiegoś czasu. W końcu dawanie lekarzom łapówek to druga natura Polaków. W szczególności tych, którzy mieszkają (mieszkali) w tej części kraju, który był pod zaborem rosyjskim. A to podobno za sprawą – tak przynajmniej twierdzi prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, a za nim powtarzają inni – naszych słowiańskich przyzwyczajeń opisanych w jednym z XIX-wiecznych ukazów carskich, który zalecał, „by urzędnikom państwowym, zwłaszcza lekarzom, zbyt dużo nie płacić, bo ludzie o nich zadbają”. Swoją drogą ciekawe, czy ci wszyscy pacjenci lub ich bliscy, którzy w III RP zmuszeni byli ratować życie i zdrowie, płacąc pod stołem lekarzom, mieli świadomość, że robią to z uwagi na ukaz carski z XIX wieku (sic!). Ściślej biorąc, wydają część swoich domowych – i tak niewielkich – budżetów z chęci podtrzymania niechlubnej tradycji przodków, będących blisko 200 lat temu carskimi poddanymi.

Ale kto wie, może taka właśnie była, i w dalszym ciągu jest, motywacja pacjentów. A syndrom carskich poddanych ciągle nam towarzyszy! I co gorsza, nie tylko gdy idziemy z kopertą do lekarza, ale także gdy chcemy zaskarbić sobie życzliwość urzędnika, policjanta, nauczyciela itd. Wpływ ukazów carskich na skłonność współczesnych Polaków do korupcji to dobry temat na badania naukowe i niezłą dysertację. Chociaż i bez tego w ten właśnie sposób korupcję w służbie zdrowia, która jest faktem notoryjnym (fakty notoryjne są faktami oczywistymi, powszechnie znanymi i niewymagającymi dowodu. Idzie, rzecz jasna, o korupcję jako zjawisko występujące w służbie zdrowia, a nie pojedyncze przypadki łapówkarstwa. Te należy udowodnić podejrzanemu w sądzie, co też stało się w przypadku kardiochirurga Mirosława G.), tłumaczą od tygodnia wszelkiej maści obrońcy doktora Mirosława G. Mówią wręcz o prawie do wdzięczności jako prawie pacjenta i „dramacie człowieka (…) znakomitego kardiochirurga, który uległ temu, co dość enigmatycznie nazywa się ’normą kulturową’, czyli prezentom od wdzięcznych pacjentów, także w gotówce”. Tymczasem prawa do wdzięczności, czyli dawania łapówek lekarzom, trudno szukać zarówno w Konstytucji RP, jak również w ustawie z 2008 r. o prawach pacjenta, o kodeksie karnym z 1997 r. nie wspominając.

Prawa pacjenta

W art. 68 ust. 1 Konstytucji czytamy, że władze publiczne mają obowiązek zapewnić obywatelom równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej. I to niezależnie od ich sytuacji materialnej, czyli grubości ich portfeli. Z kolei art. 6 ustawy o prawach pacjenta precyzuje, że „Pacjent ma prawo, w sytuacji ograniczonych możliwości udzielenia odpowiednich świadczeń zdrowotnych, do przejrzystej, obiektywnej, opartej na kryteriach medycznych, procedury ustalającej kolejność dostępu do tych świadczeń”. Co więcej, na gruncie Konstytucji i ustawy, nie ma też znaczenia rodzaj świadczenia zdrowotnego. Ważne, że są one finansowane ze środków publicznych, czyli naszych podatków. To wystarczy, aby zarówno ci obywatele, którzy mają zasobne portfele, jak i ci, którzy ich nie mają, mogli na takich samych zasadach korzystać z publicznej służby zdrowia. Wszelkie zaś ograniczanie albo – jak chcą obrońcy doktora G. – ułatwianie dostępu pacjenta do lekarza nie może być usprawiedliwiane bliżej niezdefiniowanymi „normami kulturowymi” i – co gorsza – stanowić przyzwolenia na korupcję w służbie zdrowia.

To po prostu wierutna bzdura. I nie zmieni tego ani to, że głoszą ją tzw. autorytety życia publicznego, ani to, że powtarzają ją „utytułowani” dziennikarze. Dyletanctwo nie może być cnotą, tylko dlatego że kryje się za medialnie rozpoznawalnymi nazwiskami. Zamiast wmawiać pacjentom prawo do wdzięczności, należy rozwiązać problem niewydolności systemu opieki zdrowotnej. Państwo nie może udawać, że nie widzi korupcji lekarzy, bo także pośrednio jest jej beneficjentem. Dlaczego? Bo łapówki pozwalają zaspokoić (pewnie tylko po części) aspiracje finansowe lekarzy! Kiedy bowiem porównują swoje pensje z brytyjskimi lub niemieckimi kolegami po fachu, to wychodzi im, że zarabiają źle. Wprawdzie państwo pozwala lekarzom dorobić do pensji w prywatnych gabinetach, ale to i tak za mało. Wtedy pojawia się pomysł na dodatkowe źródło dochodu, czyli „wdzięczni pacjenci”. Wystarczy tylko, że państwo oraz organy ścigania przymkną na to oko. I państwo, mniej więcej od czasu, kiedy padł „ostatni dinozaur” Mariusz Kamiński, to robi. Czyli przymyka swoje „czujne” oko, zamiast naprawiać niewydolny system opieki zdrowotnej.

Przestępstwo łapówkarstwa

Dla porządku warto przypomnieć, że dawanie przez pacjentów i przyjmowanie przez lekarzy łapówek to w Polsce ciągle przestępstwo. Tak stanowi kodeks karny przyjęty nie na potrzeby walki z układem w czasach IV RP, lecz obowiązujący od 1997 roku. I w świetle tego kodeksu łapówką jest każde wręczenie lekarzowi pieniędzy, niezależnie od tego, czy nastąpi to przed, czy po zabiegu lub postawionej diagnozie. Przyznał to nawet sędzia Igor Tuleya, który skazując 4 stycznia 2013 r. doktora G. za łapówkarstwo, próbował popisać się znajomością historii PRL. To ostatnie wprawdzie mu nie wyszło, ale egzamin ze stosowania kodeksu karnego zdał. Można, rzecz jasna, zastanawiać się nad wysokością wymierzonej doktorowi G. kary. Można również dywagować nad tym, dlaczego „bicia, kopania w brzuch i rzucania w podwładnych przedmiotami” sędzia Tuleya nie uznał za przestępstwo mobbingu? Ponadto dlaczego łamiąc konstytucyjną zasadę bezstronności wobec uczestników postępowania, potwierdzaną wielokrotnie przez Trybunał Konstytucyjny, próbował zdezawuować wydany przez siebie wyrok. To już jednak zupełnie inna historia. Istotne jest to, że łapówkarstwo doktora G. znalazło swój epilog w skazującym go wyroku. Karkołomne próby odwrócenia uwagi od tego faktu, podejmowane, co dziwniejsze, przez samego sędziego oraz niektóre środowiska opiniotwórcze (a może odwrotnie?), nie zmienią jednej zasadniczej kwestii. Mianowicie tego, że łapówkarstwo lekarzy nie jest prawem pacjenta do wdzięczności.

Autor był w latach 2006-2009 dyrektorem zarządu CBA.

Dr Martin Bożek

Za: Nasz Dziennik,  Czwartek, 17 stycznia 2013, Nr 14 (4553)

Powstanie bez Rosjan

Inaugurując obchody 150. rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego, prezydent Bronisław Komorowski nie zaakcentował, że była to walka z rosyjskim zaborcą. – To niewłaściwa polityka historyczna – komentują historycy.

Bronisław Komorowski w swoim wystąpieniu zamieszczonym na stronie Kancelarii Prezydenta mówił o bohaterstwie i „krwi przelanej dla świętej sprawy wolności” oraz o poświęceniu powstańców w walce „w imię państwa polskiego, tego, którego brakowało”, o tajnych, podziemnych strukturach oraz o nowoczesnej idei odrodzonej Ojczyzny, która miała być „przeciwna despotyzmowi”. Sprawia ono jednak wrażenie, że prezydent chce uniknąć wyraźnego wskazania, że był to czas zaborów, a zaborcami, przeciwko którym powstali Polacy, byli Rosjanie.

Podobnie było z wystąpieniem w Pałacu Prezydenckim, w którym Komorowski zaakcentował potrzebę unikania sporów politycznych w związku z powstaniem i wzywał do budowania nowoczesnego patriotyzmu zamiast akcentowania martyrologii. Prezydent stwierdził, iż „możemy wspólnym wysiłkiem zminimalizować ryzyko wikłania rocznicy 150. Powstania Styczniowego (…) w bieżący spór polityczny”. Dodał, że w jego przekonaniu obecnie „nie musimy gloryfikować walki, samego poświęcenia i samego dramatu przegranego powstania”, a możemy „pozwolić sobie na mówienie głośno o tym, że przypadł naszym pokoleniom lepszy los, na mówienie o patriotyzmie pracy, patriotyzmie służby, patriotyzmie, który nie wymaga już poświęceń ostatecznych”.

– To jest tchórzostwo wynikające z politycznej poprawności – ostro ocenił unikanie wyraźnego wskazywania, kto był zaborcą, Ryszard Bender, emerytowany profesor KUL, historyk zajmujący się dziejami niepodległościowych wystąpień Polaków w XIX wieku.

– To jest przejaw polityki historycznej rozumiany u nas na zasadzie, że walczyliśmy, ale wrogów nie mieliśmy – uważa inny historyk, prof. Grzegorz Kucharczyk (UAM). – To jest pozbawienie istotnego kontekstu tego wydarzenia, jakim była walka o niepodległość wobec Rosji, w zaborze rosyjskim – zaznacza Kucharczyk.

Z taką oceną nie zgadza się Joanna Trzaska-Wieczorek, dyrektor biura prasowego Kancelarii Prezydenta. – Jestem przekonana, że w wielu wypowiedziach pana prezydenta dotyczących Powstania Styczniowego znajdziemy odniesienia do realiów historycznych ówcześnie panujących – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”. – Kanwą tego wystąpienia pana prezydenta było uczczenie wielkich Polaków, skupionych wokół wspólnoty walki o niepodległość, a ponadto chęć zjednoczenia licznych środowisk wokół wspólnego uczczenia tej rocznicy, tak jak wtedy przedstawiciele różnych środowisk politycznych potrafili wspólnie walczyć o wolność – mówi Trzaska-Wieczorek o wczorajszym wystąpieniu prezydenta Komorowskiego.

Zenon Baranowski

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 17 stycznia 2013, Nr 14 (4553) | http://www.naszdziennik.pl/wp/21169,syndrom-carskich-poddanych.html

Skip to content