Aktualizacja strony została wstrzymana

Co daliśmy światu. Era Czochralskiego

Znużony pracą w laboratorium 31-letni chemik Jan Czochralski zaczyna wieczorem spisywać wyniki eksperymentów nad tworzeniem kryształów metali. Jest zniechęcony, bo ten dzień znów nie przyniósł przełomu. Obok niego na stole stoi tygiel ze stopioną cyną. Sięga po pióro, by zanurzyć je w kałamarzu – jest rok 1916 – lecz zamyślony wkłada je do tygla. Wyjmując pióro, spostrzega, że za stalówką ciągnie się cieniutki drucik cyny. Bada ów drucik i konstatuje, że uzyskał długi kryształ cyny.

Nie wie i nie dowie się do śmierci, że dokonał odkrycia, które za pół wieku zacznie zmieniać nie tylko oblicze cywilizacji, ale też nada jej rozwojowi zawrotne tempo – żadne pokolenie w dziejach ludzkości nie doświadczy w ciągu swego życia tak dramatycznych przemian otaczającego go świata, jak generacja urodzona po 1950 roku.

Drucik ciągnący się za stalówką był pierwszym uzyskanym przez człowieka kryształem metalu. Zastosowanie metody Czochralskiego, oznaczanej w naukowej literaturze literami „CZ”, do hodowli kryształów pierwiastków w latach 50. przez amerykańskich uczonych otworzy drogę do Doliny Krzemowej: zaawansowane technologie elektroniczne pozwolą stworzyć układy scalone, telewizory, komputery, telefony komórkowe, ciekłokrystaliczne monitory, słowem – przedmioty, z którymi mamy do czynienia nieustannie.

I chociaż dziś prawie nikt nie łączy dwóch liter „CZ” z osobą polskiego chemika, to każdy naukowiec wie, że bez oznaczonej tak metody ludzie nie dolecieliby na Księżyc.

Od podartej matury do profesury

Naukowa kariera Jana Czochralskiego zaczęła się równie niezwykle, jak niezwykłe było jego życie – od podarcia w 1904 r. świadectwa maturalnego Seminarium Nauczycielskiego w jego rodzinnym mieście Kcyni, na oczach samego dyrektora, przy wtórze okrzyków, że „nigdy nie wydano tak krzywdzących ocen”.

Zakończywszy szkolną edukację w tak gwałtowny sposób, Jan – ósme dziecko wielkopolskiego rzemieślnika – zaczął pracować w miejscowej aptece, miejscu dlań wymarzonym, gdzie mógł do woli mieszać z sobą różne mikstury. W poszukiwaniu szerszej wiedzy chemicznej wybrał się do Berlina. Terminował u różnych aptekarzy, aż wreszcie zwrócił swoimi zdolnościami uwagę naukowców pracujących dla przemysłu chemicznego.

Gdy miał 21 lat, zatrudniono go w laboratorium firmy Kunheim & Co, po roku otrzymał stanowisko starszego inżyniera w koncernie Allgemeine Elektrizitäts Gesellschaft, a później szefa wielkiego laboratorium metaloznawczego Metallbank und Metallurgische Gesellschaft AG we Frankfurcie nad Menem. Niemcy objęte po I wojnie światowej embargiem na materiały strategiczne, m.in. cynę, potrzebowały bezcynowego stopu do produkcji łożysk dla kolejnictwa. Siedem lat uporczywych prób przyniosło Czochralskiemu sukces – „bahnmetal” (metal kolejowy), nazywany w Polsce stopem B.

Patent na stop B kupili Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy, Amerykanie. Wszystkie kraje – także polskie zakłady Ursus – wykorzystywały go w produkcji łożysk aż do lat 60. Za dobre pomysły świat płacił wielkie pieniądze, więc twórca „bahnmetalu” zbił fortunę.

Tymczasem odrodzona Polska potrzebowała specjalistów. Prezydent Ignacy Mościcki, wybitny chemik, zaprosił Jana Czochralskiego do kraju. Odrzuciwszy propozycję z amerykańskich zakładów Forda, „starszy inżynier” wrócił, by zająć się, jak dowodzą liczne świadectwa, pracą na rzecz obronności Polski.

Brak matury, istotny w polskich warunkach, zrekompensowano tytułem doktora honoris causa Politechniki Warszawskiej, by Czochralski mógł otrzymać tytuł profesora i objąć powołaną dla niego Katedrę Metalurgii i Materiałoznawstwa.

Pod kontrolą wojska

Ministerstwo Spraw Wojskowych sfinansowało budowę i wyposażenie gmachu dla zorganizowanej przez Czochralskiego od podstaw na początku lat 30. drugiej placówki – Instytutu Metalurgii i Metaloznawstwa. Szerokim strumieniem popłynęły pieniądze i zamówienia od armii. Niemiecki fizyk prof. Walter Gerlach, który odwiedził Instytut w maju 1939 r., napisał w raporcie dla władz III Rzeszy: „Zdołałem zwiedzić tylko częściowo. Pewne jego działy nie są udostępniane zwiedzającym, ponieważ są pod kontrolą wojska”.

Doktor Paweł Tomaszewski z wrocławskiego PAN, autor książek „Źycie i działalność prof. Jana Czochralskiego” i „Powrót. Rzecz o Janie Czochralskim”, zwraca uwagę na fakt, że sprawy Instytutu, m.in. zatrudnianie pracowników, załatwiane były przez grono osób związanych z wojskiem.

Zamożny Czochralski znany był z tego, że miał gest: nie skąpił pieniędzy na odbudowę dworku Chopina, wykopaliska w Biskupinie i pomoc dla ubogich artystów. Przyjaźnił się z prezydentem Mościckim, a salon jego warszawskiej willi przy ulicy Nabielaka gościł znanych literatów. Taki styl życia obcy był zamkniętym kręgom akademickim, zaczęła więc narastać niechęć do Czochralskiego – bo i pieniędzy miał, zdaniem kolegów, za dużo, i warunki pracy o niebo lepsze niż oni, a do tego żył z rozmachem, nieprzystającym do pielęgnowanego w środowisku etosu uczonego. Szybko zapomniano, że cały majątek zdobył, pracując dniami i nocami w laboratoriach. Profesor Witold Broniewski z Politechniki posunął się w swojej zawiści do pomówienia go o działanie na szkodę państwa. Sprawa znalazła swój finał w sądzie, gdzie honoru Czochralskiego bronił wywiad wojskowy.

Konspiracja w centrum wroga

Po wybuchu wojny uczony z polskim i niemieckim obywatelstwem oraz żoną Niemką znalazł się w fatalnym położeniu – tym gorszym, że okupanci pozwolili mu otworzyć Zakład Badań Materiałów w tym samym czasie, w którym likwidowali pozostałe polskie uczelnie i placówki naukowe. Zaczęto uważać go za kolaboranta.

Dziś wiadomo, że Zakład powstał za zgodą podziemia, żeby dać etaty 150 naukowcom oraz – co szczególnie ważne – zdobywać informacje o niemieckich badaniach zbrojeniowych. Czochralski składał raporty Oddziałowi II Komendy Głównej AK, czyli wywiadowi – jeden z nich, odnaleziony w 2011 r. w Archiwum Akt Nowych, pozwolił wreszcie zdjąć z niego odium kolaboracji. Przez lata nikogo nie przekonywały ani słowa Ludwika Szenderowskiego, kierownika warsztatów, który twierdził, że odlewano tam granaty żeliwne, części do drukarni i pistoletów dla AK, ani wspomnienia świadków o prowadzonych w Zakładzie potajemnych badaniach szczątków rakiet V-1 i V-2 przed ich zniszczeniem. Poważany przez Niemców Czochralski wykorzystywał swoją pozycję, by im szkodzić.

Nie dożył przełomu

Aresztowany przez Sowietów w 1945 r. na cztery miesiące został zwolniony z powodu „braku dowodów na współpracę z okupantem”. Na uczelnię wrócić mu już nie pozwolono.

Jak miał się bronić Czochralski, skoro ujawnienie współpracy z AK naraziłoby go na więzienie? Wrócił więc do rodzinnej Kcyni, gdzie żył z wytwarzania proszku na katar i płynu do trwałej ondulacji. Zasłabł podczas rewizji UB w 1953 r. – po kilku godzinach zmarł na zawał.

Odkrycie „praojca elektroniki” – jak pisze o Czochralskim dr Tomaszewski – z 1916 r. wzbudziło zainteresowanie za Atlantykiem w czasie, gdy on sam parał się produkcją płynu do trwałej. Amerykanie Gordon Teal i John Little przystosowali w latach 40. i 50. znaną wówczas metalurgom metodę Czochralskiego do produkcji kryształów krzemu na całym świecie. Rzec by można, że przenieśli metodę CZ z metalurgii do elektroniki, zmieniając hodowany materiał z metalu na pierwiastek.

I tak właśnie zaczęła się nowa epoka cywilizacyjna, godna nosić miano ery Czochralskiego.

Anna Zechenter

IPN Kraków

[Na fotografii: Jan Czochralski (FOT. JANCZOCHRALSKI.COM)]

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 22-23 grudnia 2012, Nr 299 (4534) | http://www.naszdziennik.pl/wp/18875,co-dalismy-swiatu.html

Skip to content