Aktualizacja strony została wstrzymana

Kogo straszy ABW

Z płk. Andrzejem Kowalskim, byłym funkcjonariuszem SKW, ABW i UOP, rozmawia Maciej Walaszczyk

W Pana ocenie funkcjonariusze ABW manipulowali Brunonem K. lub przynajmniej bardzo głęboko z nim współpracowali, pomagając w realizacji jego planów?

– Trudno to ocenić, ponieważ moje doświadczenie zawodowe wyklucza formułowanie tego rodzaju opinii przy tak wąskim materiale, jaki znamy na ten temat. Być może ta akcja była przeprowadzona prawidłowo. A być może bardzo źle. By ją ocenić, należałoby poznać wszystkie informacje, a więc nie tylko to, o czym wie prokuratura i sejmowa Komisja ds. Służb Specjalnych.

W Sejmie przedstawił Pan jednak ramy, w których poruszają się służby, wskazując, że współpraca agentów ABW z Brunonem K., zbieranie materiału dowodowego, prawdopodobnie nie odbywały się przy nadzorze prokuratury, tak naprawdę prokuratura poznała sprawę dopiero po 5 listopada.

– Zgodnie z ustawą polskie służby specjalne mogą przeprowadzić operacje specjalne w dwóch przypadkach. Chodzi o tzw. zakup kontrolowany albo niejawne dozorowanie przesyłki. Ustawodawca nie przewidział jednak sytuacji, w której funkcjonariusz/agent wchodzi w kontakt z osobą, która przygotowuje przestępstwo, nawiązuje z nią relacje, przez dłuższy czas spotyka się, rozmawia, na różne sposoby współpracuje, coś załatwia, dzwoni, podróżuje itp., a jednocześnie zbiera dowody pod nadzorem prokuratora. Zachowuje się jak członek grupy przestępczej, ale zgodę na takie działania zatwierdził prokurator.

A powinny mieć?

– Moim zdaniem tak. Leży to w interesie zarówno obywateli, jak i służb specjalnych. W tak skomplikowanej sytuacji – podkreślam, sytuacja była rozpatrywana jako zamach na najważniejsze instytucje w państwie – prokuratura powinna być odpowiedzialna za stwierdzenie, czy jakieś działanie jest przestępstwem i w jaki sposób można zebrać dowody. Gdyby w przypadku Brunona K. działania ABW były tak koordynowane z prokuraturą, to dziś zobaczylibyśmy wszystko w innym świetle, a nasza rozmowa prawdopodobnie nie miałaby sensu. Sprawa Brunona K. byłaby pokazana w zupełnie inny sposób i nie budziłaby tylu spekulacji. Wydaje mi się więc, że taka modyfikacja prawa prędzej czy później w Polsce nastąpi. Służby potrzebują narzędzia, które umożliwi długotrwały kontakt z przestępcą, w czasie którego będą zbierane dowody pod okiem prokuratora. To jest w końcu sposób na to, aby obywatele mieli pewność, że nad zbieraniem dowodów w sprawach o najgroźniejsze przestępstwa przeciwko państwu istnieje nadzór prokuratury.

To co zrobiła ABW? Zakończyła sprawę w dziwnym momencie?

– Moment zakończenia sprawy może budzić kontrowersje, ale w sytuacji gdyby czekano do ostatniej chwili, służby mogłyby się narazić na zarzut stworzenia jakiejś niebezpiecznej sytuacji. Zobaczymy, co orzeknie sąd. Jeśli będzie odpowiednio wysoki wyrok, to znaczy, że dowody w tej sprawie zebrano prawidłowo. Naprawdę w naszej rzeczywistości mamy czasem do czynienia z szokującym kontrastem między pierwszymi informacjami a orzeczeniem sądu. Przypomnę tu „agenta śpiocha” zatrzymanego w 2009 roku. Opowieść o nim była na miarę Jamesa Bonda, a potem okazało się, że sąd – przy bardzo dużej życzliwości wobec zgromadzonego materiału – orzekł w tej sprawie 3 lata więzienia. Sankcja ledwo przekroczyła czas spędzony przez oskarżonego w areszcie. A chodziło o współpracę z obcym wywiadem, zbieranie informacji i przesyłanie ich do centrali. Poczekajmy, co powie sąd, gdy będzie podejmował decyzję o przedłużeniu aresztu dla Brunona K.

Co mogło się więc wydarzyć, że w ABW zdecydowano o ujawnieniu tej historii?

– Z doniesień medialnych można wnioskować, że przełom w sprawie nastąpił gdzieś między czerwcem a lipcem 2011 r., nie wiemy, co go spowodowało. W prawie każdej sprawie jest taki moment, kiedy nie ma wątpliwości co do istoty działania osoby rozpracowywanej. ABW zrobiła więc „operację specjalną”, może nawet bez poważnych błędów, ale – jak powiedziałem – ustawa o ABW nie daje możliwości zwrócenia się w czasie trwania działań operacyjnych do prokuratury o pomoc w zbieraniu dowodów. Warto podkreślić ten moment. Służba podczas działań operacyjnych podejmuje współpracę z prokuraturą tylko w kilku określonych w ustawie przypadkach, o czym już wspomniałem. Konsultacja z pionem śledczym ABW nie powinna w takim przypadku zastępować nadzoru prokuratora. Co innego dzieje się, gdy już rozpoczęte jest śledztwo, tak jak w przypadku Brunona K. po 5 listopada. Wtedy ABW wykonuje czynności pod okiem prokuratora.

Co działo się przed listopadem?

– Wygląda to raczej na przyglądanie się człowiekowi przez funkcjonariuszy. Gdy uzyskano informacje wskazujące, że pewne przygotowania mogą zostać aż nazbyt skonkretyzowane, to dalej prowadzono sprawę, być może po konsultacji z pionem śledczym ABW. Tu właśnie najbardziej widać dystans, który nas dzieli od modelu stosowanego w innych państwach demokratycznych. Służby musiały sobie radzić z tą sytuacją bez pomocy prokuratora. To budzi największe wątpliwości, które nie pojawiłyby się, gdyby tę samą operację specjalną i zbieranie dowodów prowadzili od początku w porozumieniu z prokuraturą. Podkreślam, że ABW, odkrywając takie zagrożenie, nie mogła zrezygnować z tego rozpracowania. Musiała tak budować sytuację, aby była działaniem w ramach prawa, choć nie była oparta na przepisach o operacjach specjalnych. Jeżeli nic o tym nie wiedział prokurator, mówimy o okresie od lipca do listopada 2012, to powinniśmy pytać, kto czuwał nad odpowiednim standardem zbierania dowodów? Kto pilnował, aby taktyka postępowania ludzi ABW mieściła się w poprawności ich zbierania? Czy analizowano strategię działania pod kątem uniknięcia elementów inspirujących lub wręcz prowokujących Brunona K.?

Jakie konkretnie działania powinni nadzorować śledczy?

– Podróżowanie po kraju w celu załatwiania spraw związanych z przygotowaniami do przestępstwa, prowadzenie rozmów w celu kupna materiałów wybuchowych, wyjazd do Warszawy w celu obejrzenia sobie budynków ministerstw i Sejmu. W każdej z tych sytuacji można było zbierać dowody i w każdej z nich można było zachować się zbyt aktywnie. Można więc pytać, czy osoby, które to czyniły, były do tego odpowiednio przygotowane.

Pytanie, czy robiły to wszystko przez wiele miesięcy, czy tylko na krótko przed ujawnieniem tej historii? W pewnym momencie mogło pojawić się zapotrzebowanie na tę sprawę?

– Niestety, tak to wygląda, że do pewnego momentu sprawa była prowadzona jako normalne rozpracowanie podejrzanego człowieka, zbierano informacje, uzyskano różne materiały, które później opinii publicznej pokazała prokuratura. Być może nawet podsłuchiwano jego rozmowy telefoniczne, co na tamtym etapie prawdopodobnie było uzasadnione. Tylko nie wiemy, dlaczego sprawa w pewnym momencie zaczęła nabierać tempa. Jakby rosła na drożdżach.

Na drożdżach? A więc ktoś bardzo w tych działaniach pomagał, podsuwał pomysły, rozwiązania?

– To jest to pytanie, które opinia publiczna będzie stawiać. Może ktoś podsuwał pomysły, a może Brunon K. był osobą z tendencją do rozwiązań kategorycznych? Mając „własną grupę”, rozpędził się więc w swoich działaniach i wówczas wcale nie potrzeba było mu podsuwać pomysłów. Obecność agenta mogła być jedynie swego rodzaju katalizatorem. Nie wiemy, czy zbudowano portret psychologiczny tego człowieka, a jeśli tak zrobiono, to co z niego wynikało?

Na przykład co mogło wynikać?

– Być może wstawienie tam jednego człowieka dawałoby kontrolę nad sytuacją, ale nie napędzało Brunona K. do działania. Być może wstawienie już więcej osób stworzyło audytorium, przed którym Brunon K. działał jak na scenie. Często ludzie w takich sytuacjach sami się „nakręcają” w realizacji swoich planów. Wiedza o tym człowieku jest po prostu kluczowa w ocenie zadań, jakie postawiono funkcjonariuszom, którzy weszli z nim w relację.

Podczas konferencji prasowej ABW i prokuratury okazało się, że nikt nie był w stanie powiedzieć, czy Brunon K. jest psychicznie chory. Wcześniej zbudowany portret psychologiczny takie problemy by pokazał?

– Oczywiście, badania psychiatryczne zarządzone przez prokuraturę a sporządzenie portretu psychologicznego to dwie różne kwestie. Prokuratura zarządza je w celu zbadania poczytalności człowieka, a służby w celu rozpoznania „obiektu” i planowania działań. Jednak sposób podejścia do sprawy uzależniony jest od jej wagi. Ta była zupełnie wyjątkowa, w ten sposób nam to przedstawiono. Mając taki przypadek, cała służba powinna, mówiąc przenośnie, chodzić na palcach, oceniając, gdzie można popełnić błąd, i działać tak, by go nie popełnić.

Ranga sprawy pozwalała, na zorganizowanie konferencji prasowej, podczas której prokurator z Krakowa komplementował ABW?

– Nie chciałbym komentować działań prokuratury.

Ale ujawniono wtedy wiele informacji przed zamknięciem śledztwa. Niedoszły zamachowiec nie miał postawionych nawet wszystkich zarzutów.

– Biorąc pod uwagę proporcje treści istotnych do wszystkich wątków dodatkowych, a więc podkreślanie profesjonalizmu funkcjonariuszy, zachwalanie sytuacji, w której odbierają telefony o północy itp., można wnioskować, że zostały one całkowicie zaburzone. Powtarzanie opinii publicznej, że współpraca między prokuraturą i ABW była dobra, a samej Agencji nie należy odbierać kompetencji śledczych, wyglądało raczej na agitację. Przez wiele minut mówiono o sprawach niezwiązanych z operacją ABW.

A same informacje o wielkim zagrożeniu i planach zamachu, 4 tonach materiałów wybuchowych? Sam odwołał się Pan do opinii eksperta, według którego detonacja 4 ton ładunku na bazie saletry jest mało realna.

– Dlatego ta konferencja prasowa powinna wyglądać inaczej, a sprawa powinna zostać ujawniona opinii publicznej poprzez podanie suchych faktów z możliwością zadania pytań przez dziennikarzy, bez całej tej atmosfery grozy, która wyzierała niemal z każdego zdania. Jeśli prokuratura znała te materiały od 5 listopada br., to musimy mieć też świadomość, że służby przedstawiły jej tylko ich część. Budowanie na nich takiego totalnie groźnego przekazu trąciło brakiem profesjonalizmu. Przekazano informacje o jakichś gigantycznych ilościach materiałów wybuchowych, arsenałach broni i amunicji, pokazano dziennikarzom filmy z próbnych eksplozji itd. To wszystko razem robiło raczej wrażenie próby nacisku psychologicznego na opinię publiczną i ewentualnie władzę. Bo nie wiemy, kogo ta konferencja miała bardziej postraszyć – opinię publiczną czy rządzących? No bo można to odczytać tak: my wam pokazujemy kogoś, kto chciał was pozabijać, a wy nam chcecie zabrać uprawnienia śledcze? To budzi niesmak.

Do tego doszły informacje o jego poglądach politycznych, ogólnie rzecz ujmując – prawicowych.

– Cóż można do tego dodać? Jak można profesjonalnie decydować o takim przekazie? Zresztą z fragmentów e-maili, które pisał, nie wynika, że był to człowiek o skrystalizowanych poglądach i przywiązaniu do konkretnej partii politycznej. Jak więc można sugerować tego typu sympatie czy powiązania? To niestety świadczy przeciwko służbie, choć jej szeregowi funkcjonariusze musieli się sporo przy tej sprawie napocić. Pewnie przykro im było potem słuchać tego, co pokazano i powiedziano podczas konferencji prasowej. Dodam jeszcze, że dla obywateli ta sytuacja niesie jeszcze jedno ważne przesłanie. Możliwe jest obecnie zbieranie dowodów przeciwko każdemu z nas bez nadzoru nad tym procesem prokuratury. To nie stwarza poczucia bezpieczeństwa.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 17 grudnia 2012 | http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/18282,kogo-straszy-abw.html

Skip to content