Aktualizacja strony została wstrzymana

Nomenklatura ukradła Polskę – rozmowa z Krzysztofem Wyszkowskim

Z Krzysztofem Wyszkowskim, współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, redaktorem „Tygodnika Solidarność”, rozmawia Mariusz Bober

Z okazji 20. rocznicy porozumień przy Okrągłym Stole formułowane są różne poglądy na temat znaczenia tych wydarzeń, często bardzo skrajne. Czym według Pana był Okrągły Stół – początkiem niepodległej Polski czy Targowicą – jak uważają niektórzy politycy?
– Rok 1989 był początkiem niepodległości Polski w tym sensie, że komunizm po prostu upadł. Wszyscy wiedzieli, że jest to system sprzeczny z naszą cywilizacją, nie sądzono jednak, że jest ludobójczy i zbrodniczy, porównywalny jedynie z narodowym socjalizmem Hitlera. Ponadto nie zdawano sobie wcześniej sprawy, że jest to system tak bardzo niesprawny gospodarczo. Podobnie jak nowotwór żyje na organizmie, który opanuje, dopóty, dopóki nie wyssie jego sił witalnych, a potem ginie wraz z nim, tak samo wyczerpał się komunizm. Jako tako funkcjonował w społeczeństwach rolniczych, dlatego Rosja i Chiny były dla niego dobrymi krajami. Jednak gdy świat przeszedł do następnej fazy rozwoju technicznego, której podstawą jest ludzka inicjatywa i zdolność do innowacji, okazało się, że komunizm nie może im dorównać.

Czyli komunizm w bloku wschodnim i tak musiał upaść, bo przegrał wyścig o rozwój cywilizacyjny?
– Tak się złożyło, że akurat w tym czasie prezydentem USA został dzielny człowiek Ronald Reagan, który za swój cel życiowy, od początku swojej kariery politycznej, postawił sobie obalenie komunizmu. Nie chodziło mu o jakieś konkurowanie z komunizmem, rozmowy, ale po prostu o zniszczenie go. Dlatego już w latach 40. i 50. mówił, że komunizm trzeba zniszczyć tak jak hitleryzm. To właśnie Reagan narzucił ZSRS bardzo trudne warunki konfrontacji. Jej finał nie polegał tylko na tym, że rozmieszczał rakiety w Europie, ale także zapoczątkował program tzw. gwiezdnych wojen. Chciał mianowicie przenieść wyścig zbrojeń w kosmos, co okazało się dla komunizmu niemożliwe. W ten sposób rzucił Związek Sowiecki na kolana. Reagan zmuszał inne kraje zachodnie do blokady przekazywania nowych technologii do bloku sowieckiego. W efekcie ostatni przywódca ZSRS Michaił Gorbaczow musiał prosić o zmniejszenie blokady. Rok 1989 był tym, którego komunizm w Polsce już nie mógł przeżyć. Dwa lata wcześniej zawaliła się komunistyczna gospodarka w Polsce. PRL stracił nadwyżkę handlową umożliwiającą spłatę kredytów zaciągniętych na Zachodzie, tak, że nie mógł spłacać nawet odsetek od kredytów. Państwo stanęło wobec widma bankructwa w wymianie zewnętrznej. Ponadto sytuacja wewnętrzna była tragiczna, bo nie można było nadal obniżać stopy życiowej społeczeństwa bez pewnych koncesji politycznych. Władza, mając do wyboru podniesienie cen o 50-70 proc., czyli doprowadzenie do zupełnej katastrofy gospodarczej i humanitarnej, i rozmowy z opozycją, wybrała to drugie.

Rozmowy z opozycją czy raczej z dobranymi odpowiednio ludźmi, wygodnymi dla reżimu, którzy nie mieli poparcia większości działaczy „Solidarności”?
– Rozmowy oznaczały wynajęcie sobie jako partnerów ludzi, którzy czasami już od lat 40. i 50. współpracowali z systemem, np. jako „postępowi katolicy” czy rewizjoniści komunistyczni. Władza posadziła ich po drugiej stronie stołu i razem uzgodnili, że stworzą „trzecią drogę”, nowy system. Właściwie im się to udało. Ci ludzie marzący o jakiejś renowacji socjalizmu myśleli, że możliwy będzie nowy październik 1956 r., czyli rządy „postępowych ludzi”, którzy wyeliminują wpływ rzekomo „nacjonalistycznego” i „szowinistycznego” Narodu Polskiego. W ten sposób te dwie elity – komunistyczna i postępowo-lewicowa – będą spokojnie rządziły Polską. Okazało się, że upadek PRL był tak wielki, że nie można było zrealizować tego scenariusza. Lechowi Wałęsie nie udało się wiele uzyskać przy Okrągłym Stole, więc po pewnym czasie dał się namówić, aby usunąć z funkcji prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Reszta poszła już gładko. Później odbyły się pierwsze wolne wybory parlamentarne. System polityczny Polski został zdemokratyzowany, choć przewagę – dzięki temu, że nomenklatura rozkradła gospodarkę narodową – mieli postkomuniści, którzy stali się warstwą wiodącą w Polsce, i to trwa do dziś. Więc oczyszczenie Polski z komunizmu nie udało się do końca, ale jesteśmy w miarę normalnym krajem.

Ale wiele osób uważa, że to nie był upadek komunizmu, tylko zaplanowana i kontrolowana przez komunistów akcja przepoczwarzenia się w nową formę sprawowania władzy.
– To prawda. Choć komunizm nie mógł przetrwać 1989 r., to ostrzeżenia przed tym, że koniec jest bliski, były już na początku lat 80. Sam dyskutowałem wówczas na ten temat m.in. z prof. Jadwigą Staniszkis. Wiedząc, że zbliża się koniec systemu, władze zapewniły sobie jeszcze czas, by przygotować się na to. Wysłały do krajów zachodnich wielu swoich funkcjonariuszy, by przećwiczyć ich na tamtejszych uniwersytetach. Dzięki nim łatwiej mogli przechwytywać własność państwową, np. banki, bo oni stanowili trzon kadry ministerstw w ostatnich latach. Nomenklatura ukradła Polskę w tym czasie. Bojąc się politycznych konsekwencji tego rabunku, część tej własności sprzedała firmom zachodnim, ubezpieczając się w ten sposób. Trudno bowiem, by skutkiem dekomunizacji w Polsce było odbieranie majątku, który sprzedano np. amerykańskim firmom. Proces ten został bardzo sprytnie przeprowadzony i ma poważne konsekwencje do dziś. W rocznicę Okrągłego Stołu można mówić, że ten plan nie powiódł się o tyle, że miało być jeszcze gorzej. Komuniści bowiem chcieli sprawować rządy poprzez „partię rozsądku”, czyli samych swoich, a więc samych agentów. Gdyby to się całkowicie udało, nie byłoby np. rządu Jana Olszewskiego, ujawnienia agentury czy prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Więc reasumując – Okrągły Stół był wielkim sukcesem komunistów, ale na szczęście niecałkowitym.

Miał Pan, podobnie jak część środowiska opozycji, świadomość słabości PRL i nieuchronności jego upadku już na początku lat 80. Czy w takim razie zdawał Pan sobie sprawę oraz inni przedstawiciele opozycji, o co toczyła się gra przy Okrągłym Stole?
– Na początku nie miałem pełnej świadomości sensu wydarzeń, ponieważ działając od lat w ruchu antykomunistycznym, przyjaźniłem się z wieloma ludźmi, którzy zasiadali przy Okrągłym Stole. Myślałem, że może różnimy się poglądami, może niektórzy wcześniej byli zaangażowani w komunistyczny system, ale wydawało się, że ogólnie biorąc, są to uczciwi ludzie. Więc trudno było mi przyjąć, że oni od początku świadomie dokonują aktu zdrady. Ale w połowie obrad Okrągłego Stołu opublikowałem artykuł w „Kurierze Okrągłostołowym”, niewielkim ówczesnym podziemnym piśmie, w którym ostrzegałem, że odpowiedzialność za te ustalenia z komunistami jest bardzo groźna, i jeśli Polacy chcą sobie zafundować postkomunizm razem ze zbrodniarzami – Wojciechem Jaruzelskim, Czesławem Kiszczakiem i innymi, to mają takie prawo, ale nie mają prawa wmawiać światu, zwłaszcza innym krajom Europy Środkowowschodniej, które miały zaufanie do „Solidarności”, że jest to walka o wolność i wzór dla innych. Była to bowiem gigantyczna operacja tajnych służb, której celem było powstrzymanie upadku komunizmu i transformacja nomenklatury w klasę posiadaczy.

Stawia Pan twardy zarzut zdrady, ale czy wszystkim uczestnikom Okrągłego Stołu? Po latach, które upłynęły od tamtych wydarzeń, Polacy mają chyba największe pretensje do Lecha Wałęsy?
– Co do Lecha Wałęsy, trzeba powiedzieć, że był najtwardszym negocjatorem przy Okrągłym Stole. Zgadzał się jednak na tzw. odbudowę „Solidarności” „od góry”, czyli narzucenie jej niedemokratycznego kierownictwa. Oznaczało to odrzucenie wszystkich wartości, dzięki którym „Solidarność” zdobyła akceptację społeczeństwa, jako pierwsza w Polsce od II wojny światowej demokratyczna organizacja. Ponadto Wałęsa jako pierwszy z negocjatorów okrągłostołowych odrzucił prezydenturę Jaruzelskiego. Później zaś zgodził się – na mój wniosek – kandydować w wyborach na to stanowisko. Dostałem bowiem informację od szefa kancelarii Jaruzelskiego, że wystraszony możliwością buntu społecznego chce ustąpić. Dziś Wałęsa zachowuje się najbardziej przyzwoicie z uczestników rozmów przy Okrągłym Stole, bo odmówił wzięcia udziału w rocznicowych obchodach. Uznał też, że rozmowy Okrągłego Stołu były oszustwem, brudną grą z komunistami. To wielka różnica w porównaniu z tym, co odbywało się ostatnio w Sejmie [konferencja z okazji 20. rocznicy Okrągłego Stołu z udziałem m.in. Adama Michnika, gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Aleksandra Kwaśniewskiego – red.].

Jak Pan ocenia 20 lat funkcjonowania w Polsce umowy okrągłostołowej?
– Ten obraz jest bardzo smutny. Obecny światowy kryzys gospodarczy pokazuje, że naszym krajem mogą rządzić ludzie kompletnie nieprzygotowani do tego, wręcz kabaretowi, nie mówiąc o tym, że w tej ekipie można dostrzec związki ze służbami PRL. Te 20 lat zmarnowaliśmy w dużym stopniu na szamotanie się z komunistami, na próby odsunięcia ich od władzy i powstrzymania rabunku państwa i mienia narodowego. Temu właśnie winni są ludzie uczestniczący w porozumieniach Okrągłego Stołu, którzy dziś świętują to haniebne wydarzenie. Komunistom oraz ich agentom wiele się udało, ale środowiskom patriotycznym też się trochę udało, bo wprowadziliśmy Polskę do NATO. Komuniści chcieli zaś utrzymania Układu Warszawskiego. Gdy Bronisław Geremek podpisywał akt przystąpienia Polski do NATO, z pewnością nie była to jego zasługa, tylko ludzi, którzy byli przeciwko umowom Okrągłego Stołu. Przecież wniosek o członkostwo w Sojuszu złożył rząd Jana Olszewskiego. Powrót Polski do struktur Zachodu jest sukcesem właśnie środowiska patriotycznego.

20 lat po Okrągłym Stole Polacy chyba coraz bardziej rozumieją skutki tych porozumień. PiS-owski program budowy IV RP miał ostatecznie odciąć Polskę od okrągłostołowego balastu, krępującego rozwój kraju i wręcz wypychającego młode pokolenia na Zachód…
– Trzeba przyznać rację temu punktowi widzenia i działać. Polityka polega na tym, żeby ratować, co się da, działając w warunkach, jakie zostały Polsce narzucone. Mimo wygranej PO jest lepiej niż kilka lat temu, gdy rządził SLD i wydawało się, że ich władza będzie trwała. Sytuacja się poprawia, choć nie w tempie, w jakim chcielibyśmy. Teraz zaś sposób sprawowania władzy nad Polakami w wydaniu Platformy wali się w gruzy i pokazuje, że to nie może dłużej działać. Myślę więc, że jesteśmy na progu nowego wielkiego otwarcia, do którego trzeba się przygotować. Czekamy na programy, i w tym wypadku różnice programowe nie muszą być złe. Mamy nadzieję, że tym razem uda się zacząć budować taką Polskę, jakiej nie udało się zbudować przez te 20 lat. Oczywiście, nie ma się co cieszyć z kryzysu gospodarczego, ale trzeba powiedzieć, że on ujawnił pustkę mitu o gospodarce, która może nie liczyć się z faktami, o rządach miłości, która w rzeczywistości jest zwykłym oszustwem i próbą rządzenia przy pomocy tajnych służb. Twarda rzeczywistość może ułatwić obnażenie kłamstw propagandowych, które PO narzuciła Polakom.

Co trzeba przede wszystkim dokończyć?
– Nie udało nam się to, co było podstawą sukcesu II Rzeczypospolitej, czyli ustalenie właściwej hierarchii wartości w Polsce. Patriotyzm powinien być wartością naczelną, której wszystkie instytucje państwowe i społeczne powinny służyć. Przy Okrągłym Stole świadomie odwrócono tę hierarchię, podjęto walkę z rodziną. Do pewnego czasu nawet walczono z Kościołem katolickim. Patriotyzm ogłoszono reakcyjnym mitem, który trzeba odrzucić, bo dopiero wtedy Polacy staną się Europejczykami. To, co przez lata było deprecjonowane i obrażane, czyli wartości patriotyczne, trzeba uczynić pierwszym weryfikatorem postaw polityków.

Dziękuję za rozmowę.


Za: Nasz Dziennik, Środa, 11 lutego 2009, Nr 35 (3356)

Skip to content