Aktualizacja strony została wstrzymana

Emocje nie tłumaczą błędów – rozmowa z ks. Henrykiem Błaszczakiem

Z ks. prałatem Henrykiem Błaszczykiem, kapłanem, który po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku pełnił posługę duszpasterską w Moskwie, rozmawia Marta Ziarnik

Kiedy i na czyje polecenie poleciał Ksiądz do Moskwy?

– Jako pierwszy zadzwonił do mnie pan Krzysztof Suszek, jeden z dyrektorów w resorcie zdrowia, z informacją, że ówczesna minister zdrowia za jego pośrednictwem prosi, abym dołączył do grupy wsparcia, która ma lecieć na miejsce tragedii. Niewiele później zadzwonił dyrektor LPR. Powiedział: „Potrzebujemy duszpasterza, który byłby na miejscu obecny z modlitwą, a także wsparciem duchowym”. Zwróciłem się wówczas telefonicznie z prośbą o zgodę na wyjazd do kurii metropolitalnej naszej archidiecezji i taką zgodę otrzymałem.

Z kim Ksiądz poleciał?

– Przede wszystkim z rodzinami oraz z niewielkim zespołem ekspertów, patologów, psychologów, lekarzy oraz ratowników LPR. Razem z nami poleciał też ks. płk Marek Wesołowski, kapelan BOR. Od samego początku cały ten zespół starał się okazywać, na miarę swych możliwości, pomoc w zakresie swych kompetencji.

Do czego konkretnie został Ksiądz oddelegowany na miejscu?

– Poproszono mnie o modlitwę nad ciałami zmarłych oraz zorganizowanie opieki duszpasterskiej dla członków rodzin i zespołu wsparcia.

A ile czasu Ksiądz tam spędził?

– W Moskwie byłem dwukrotnie. Za pierwszym razem wróciłem ostatnim samolotem, kiedy już wszystkie ciała z pierwszej grupy były w Polsce. Po krótkim jednak czasie poleciałem ponownie z grupą ekspertów, aby także wówczas spełnić posługę religijną wobec zmarłych.

Wróćmy do momentu, kiedy przestąpił Ksiądz próg moskiewskiego instytutu. Jak wyglądały procedury?

– Trudno rozeznać, co było procedurą, a co wynikało z organizacji naszego pobytu. Jestem przekonany, że w tego typu przypadkach były realizowane procedury polegające na przesłuchaniach, które prowadzili rosyjscy prokuratorzy, a potem na poszukiwaniach polegających na przedstawianiu przedmiotów i ubrań należących do ofiar, zdjęć obrazujących ciała, a ostatecznie na okazaniu ciał.

Ale dla rodzin wcale nie było takie oczywiste, że będą przesłuchiwane, i to w taki sposób, wielokrotnie skarżyły się na to.

– Jestem przekonany, że te przesłuchania nie były łatwe – mając na uwadze sposób, w jaki były prowadzone. Ale to i tak nie był najtrudniejszy moment w tym dramatycznym okresie pobytu bliskich ofiar w Moskwie.

I po tych czynnościach prowadzonych przez Rosjan następowała kolej na przekazanie zrozpaczonych rodzin pod opiekę polskiego kapłana?

– Moim zadaniem była opieka duszpasterska i wsparcie duchowe, i z tego starałem się jak najlepiej wywiązać. Trzeba też tutaj powiedzieć, że nie byłem tam jedynym duszpasterzem. Dość szybko dotarli do nas kapelani wojskowi – dwóch z ordynariatu polowego w rangach oficerów wyższych oraz dwóch z ordynariatu prawosławnego. Ci ostatni także byli w wysokiej randze oficerskiej.

Oni również zostali poproszeni o podobną posługę?

– Przede wszystkim przylecieli po ciała swoich biskupów ordynariuszy. Jednocześnie będąc tam, na miejscu, okazywali ogrom pomocy i wykonywali bardzo wiele czynności duszpasterskich. Kapelani wojskowi z ordynariatu rzymskokatolickiego do bardzo późnych godzin przebywali na miejscu identyfikacji, a potem okazywania ciał. Uczestniczyli też wraz z rodzinami w modlitwach nad odnalezionymi ciałami bliskich. Zapamiętałem ich jako bardzo serdecznych i niezwykle pomocnych kapłanów. W częstym kontakcie telefonicznym byli z nami także kapłani Kurii Polowej Wojska Polskiego. Pamiętam tutaj ks. płk. Sławomira Źarskiego i ks. płk. Marka Kempę. Ponadto muszę dodać, że byłem bardzo zbudowany także obecnością polskich księży pracujących w Moskwie i polskich sióstr pracujących przy katedrze moskiewskiej. To siostry przyniosły obraz Jezusa Miłosiernego i razem ze swoimi duszpasterzami zorganizowały w instytucie kaplicę adoracji Najświętszego Sakramentu, a następnie podobną kaplicę zorganizowali wspólnie także w hotelu. Tym siostrom i kapłanom należą się wyrazy zasłużonej wdzięczności.

Ksiądz też był przesłuchiwany?

– Owszem. Dwukrotnie po powrocie do kraju w Prokuraturze Wojskowej w Warszawie oraz w Prokuraturze Wojskowej w Olsztynie. Dostrzegam w działaniach prokuratury wojskowej wiele aktywności w kierunku wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz zdefiniowania zakresu niedopełnionych obowiązków funkcjonariuszy i urzędników państwa polskiego. Jednakże jestem przekonany, że można by było w tej sprawie zrobić dużo więcej, a także częściej przekazywać komunikaty z toku prowadzonego śledztwa dla społeczeństwa. Proszę też prokuratorów o rzetelność w ich pracy oraz bezstronność. Źadna inna sprawa w historii prawa polskiego nie będzie tak dokładnie oceniana jak to śledztwo.

Nazwisko Księdza stało się głośne głównie po tym, jak zaczęły wychodzić na jaw informacje o błędach przy identyfikacji, bo był Ksiądz przy zamykaniu trumien ofiar. Czy wszystkich?

– Bardzo często w mediach, mówiąc o zamykaniu trumien, mówi się o dwóch momentach. Pierwszy to rozpoznanie ciał – po ich opisaniu oraz wypełnieniu dokumentów oddawano to ciało pracownikom prosektorium, wśród których nie było Polaków. W tym momencie następowało pożegnanie rodziny z osobą zmarłą. Uczestniczyli w tym rodzina i kapelan, o ile został o to poproszony. W tych kwestiach jako duszpasterze byliśmy bardzo delikatni. I kiedy w moich wcześniejszych wypowiedziach mówiłem, że nie było mi dane być przy każdym ciele, to właśnie mówiłem o tym momencie. Natomiast starałem się być przy każdej trumnie przed jej zamknięciem z modlitwą pierwszej stacji z rytuału pogrzebu chrześcijańskiego, tzn. w momencie złożenia ciała, które już znajdowało się w foliowym worku.

Jak Rosjanie tłumaczyli fakt, iż nie dopuszczali do tej procedury rodzin?

– Jeżeli chodzi o niedopuszczanie rodzin, to jestem przekonany, że ta decyzja była spowodowana przede wszystkim faktem, że trumny zamykano bardzo późną nocą, mniej więcej między jedenastą a trzecią nad ranem.

Ale przecież rodziny właśnie po to przyjechały do Moskwy, aby w tej czynności uczestniczyć – niezależnie od godziny, czyż nie?

– Prawda.

Dlaczego w takim razie zamykanie trumien odbywało się w tak późnych godzinach, że rodziny nie mogły przy tym być?

– Do późnych godzin trwały identyfikacje ciał. I część zespołu rosyjskiego obsługującego prosektorium uczestniczyła w obydwu czynnościach, których nie sposób było wykonywać jednocześnie. Było też niewiele rodzin, które uczestniczyły do samego końca. Nie chcę wymieniać ich nazwisk, bo mogą sobie tego nie życzyć, a mają prawo do dyskrecji. I kiedy mówiłem wcześniej, że byłem przy każdej trumnie, to dokładnie w tym kolejnym i ostatnim etapie przed ich zamknięciem.

Czy żołnierzy pochowano w mundurach i z honorami, jak to powinno mieć miejsce?

– Niestety, ze względu na dość znaczny stopień zniszczenia tych ciał mundury kładziono na ciała opakowane w czarne worki. Przy trumnach wojskowych wykonano też ceremoniał pogrzebu wojskowego z udziałem żołnierzy kompanii honorowej oraz kapelanów wojskowych.

Na pewno wobec wszystkich?

– Czy wobec wszystkich, tego nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że tak, gdyż od początku do końca wykonywali to żołnierze polscy wraz z kapelanami Wojska Polskiego.

Dlaczego strona polska nie dopilnowała nawet tego, by pochować wszystkie ofiary w ubraniach?

– A jak pani rozumie dopilnowanie? Czy ubranie tych ciał w garnitury i w garsonki? Jak sobie z tym poradzić, kiedy wiele ciał jest mocno zniszczonych? Dlatego, o ile pamiętam, to polscy konsulowie podjęli decyzję o położeniu kompletnego ubrania na ciele zamkniętym w worku (rodziny zostały o tym poinformowane na spotkaniu). Niewiele ciał zostało ubranych. Wiem, że rodziny, które znalazły swoich bliskich z niewielkimi obrażeniami, zgłaszały postulat ubrania takiego ciała. I kilka takich ciał widziałem, ale niewiele. Ciało zakrywano białym welonem wykonanym z materiału podobnego do jedwabiu. Na tak przygotowane do transportu ciało kładłem różaniec. Niekiedy też wkładałem przedmioty osobiste przysłane przez rodzinę, które wcześniej przekazano stronie rosyjskiej. Przedmioty te przywożono z odrębnego pomieszczenia razem z ciałem, które miało być włożone do trumny. Każde ciało zostało też sfotografowane przez fotografa, który był Polakiem i – o ile pamiętam – był funkcjonariuszem polskiej policji państwowej.

Rozmawiał z nim Ksiądz?

– Tak.

I nie wiedział Ksiądz, że Rosjanie nie pozwalali wkładać do trumien żadnych przedmiotów osobistych, różańców ani świętych obrazków?

– O takim zakazie nic nie wiedziałem, gdyż w sposób przez nikogo nieograniczony umieszczałem w trumnach przekazane mi rzeczy osobiste – takie jak chociażby obrączki ślubne, listy pożegnalne, wspólne zdjęcia, obrazki świętych, a także wspomniane różańce. Poświadczenie tego rodziny mogą znaleźć na zdjęciach wykonanych przed zamknięciem trumny.

Lekarz z LPR mówił jednak, że Rosjanie na to nie pozwalali. Przy ciele Anny Walentynowicz nie było różańca, choć rodzina tak chciała.

– Jeżeli rodzina osobiście włożyła różaniec, który był darem błogosławionego Jana Pawła II dla rodziny, to jego brak w trumnie jest bardzo zastanawiający. Ponadto powinien być także różaniec położony na ciele przed zamknięciem trumny. Te różańce w pierwszym okresie dostarczyły siostry zakonne z Moskwy. W drugim etapie przygotowania ciał umieszczałem różańce, które przekazał mi w Polsce ks. płk Marek Kempa.

Dlaczego przez dwa lata uwiarygodniał Ksiądz – również przed rodzinami – przekaz Ewy Kopacz o idealnej współpracy z Rosjanami?

– Tam, na miejscu, w moskiewskim instytucie, było bardzo wielu Rosjan zaangażowanych w czynności pomocnicze zarówno w prosektorium, jak też w obsłudze dość licznej grupy polskiej. Niewielu z nas zdawało sobie sprawę, że w licznej grupie rosyjskiej byli zapewne funkcjonariusze służb specjalnych i urzędnicy administracji rosyjskiej, podobnie także i z polskiej strony. Co prawda zauważalna była nasza izolacja od świata zewnętrznego zorganizowana przez służby rosyjskie. Gdy mówiłem dwa i pół roku temu o życzliwości Rosjan, to przez pamięć tej grzeczności i współczucia tych z nich, którzy – jak sądzę – szczerze chcieli pomóc. Tam, w Moskwie, rodziny zmarłych spotykały się z wieloma przejawami życzliwości i współczucia ze strony Rosjan. Nikt też nie wątpił w tę spontaniczną życzliwość. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, jak od samego początku nie wykazano należnej sumienności w wielu sprawach, zwłaszcza w rzetelnym opisie wyników sekcji, a także staranności o zachowanie tożsamości ciał.

Wiedział Ksiądz, że część rodzin nie dostała nawet tłumacza, a pomoc psychologiczna w wielu przypadkach była żadna?

– Tak, to prawda. Były ogromne problemy z tłumaczeniem z uwagi na niewystarczającą liczbę tłumaczy. Dzisiaj myślę sobie, że na tym etapie i w tej sytuacji powinni zaangażować się polscy konsulowie pracujący na terenie Rosji. W drugim dniu procedury identyfikacji przybyło do instytutu kilka polskich sióstr zakonnych. Widziałem, jak wielką pomocą były w tym traumatycznym momencie. Byli psychologowie rosyjscy, którzy nie znając języka polskiego, byli zapewne fragmentem procedury po stronie rosyjskiej. A nasi psychologowie, jak to generalnie z psychologami bywa, byli bardzo pomocni i umiejętni. Prawdą jest jednak, że były też i bardzo młode panie psycholog, dość nieporadne, które same wymagały wsparcia i wielokrotnie otrzymały je od samych rodzin. Wiem, że niektórzy psychologowie wyjechali wcześniej, nie radząc sobie ze skalą problemów.

Był Ksiądz świadkiem komunikowania jakichś problemów przez rodziny bądź polskich ekspertów?

– Miejscem zgłaszania problemów były spotkania rodzin z przedstawicielami polskich władz. Wiem też, że niektóre rodziny zgłaszały swoje problemy urzędnikom Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wielokrotnie proszono konsulów, żeby byli obecni do końca przy ciałach, czyli do momentu zamknięcia trumny. Pamiętam też prośbę rodzin o obmycie ciał z błota oraz resztek paliwa przed ich włożeniem do trumien. Zasadniczo problemów było wiele i były one bardzo nawarstwione, co dawało wrażenie sytuacji trudnej do opanowania.

A czy był Ksiądz świadkiem zniechęcania rodzin do bezpośredniej identyfikacji ciał?

– Jak słyszałem z opowieści niektórych rodzin, miało to miejsce przed ich wylotem do Moskwy. I było to absolutnie niepotrzebne. Ów niekompetentny w tym zakresie urzędnik nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ważnym etapem dla rodziny jest odnalezienie ciała osoby bliskiej i jej godne pożegnanie. Wiem też ze świadectwa rodzin, z którymi się do dzisiaj spotykam, jak wiele żalu mają do tego urzędnika, bo w dobrej wierze jemu zaufały i zostały w Polsce. I dziś tego bardzo żałują.

Brał Ksiądz udział w rozmowach Ewy Kopacz z rosyjskimi urzędnikami, np. Tatianą Golikową?

– Nie byłem członkiem zespołu rządowego i nie uczestniczyłem w spotkaniach polskich urzędników z władzami rosyjskimi. Nie taka była moja rola. Natomiast wiem, że rozmowy tego typu były prowadzone, co było koniecznością w tamtej sytuacji. Przygodnie byłem też świadkiem jednej rozmowy, w której słyszałem apel pani Ewy Kopacz o większy wysiłek strony rosyjskiej w procedurze identyfikacji ciała, tak by rodziny mogły znaleźć swoich bliskich i wrócić do kraju.

Będąc w Moskwie, wiedział Ksiądz, że polscy prokuratorzy, lekarze sądowi, genetycy i technicy nie zostali dopuszczeni do sekcji?

– W identyfikacjach polegających zarówno na poszukiwaniu ciał, jak też ich rozpoznawaniu polscy eksperci uczestniczyli. O ile pamiętam, faktycznie nastąpiło to z pewnym opóźnieniem i bodajże było wynikiem prowadzonych rozmów naszych władz ze stroną rosyjską. Natomiast nic nie wiem o uczestnictwie polskich specjalistów w sekcjach zwłok.

Skoro zajmował się Ksiądz tylko opieką duszpasterską, to skąd ta pewność, kiedy Ksiądz, wielokrotnie broniąc minister Kopacz, twierdził, że każda część ciał ofiar została poddana badaniom DNA?

– Posługa duszpasterska nie była wyizolowana od pozostałych kontekstów tego wszystkiego, co się w Moskwie działo. Pytałem polskich i rosyjskich specjalistów, dlaczego małe fragmenty ciał są opakowane odrębnie i oznaczone numerami. Wtedy udzielono mi odpowiedzi, że z tych fragmentów ciał został pobrany materiał do badań DNA.

W jaki sposób mogło dojść do zamiany ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej?

– Na to pytanie bardzo trudno jest mi odpowiedzieć. Wiem, że ciało pani Anny Walentynowicz rodzina rozpoznała i zostało oddane stronie rosyjskiej. Jaki jest ostateczny efekt, wszyscy wiemy. I doznajemy wstrząsu po odkryciu drogą ekshumacji tej tragicznej zamiany ciał. W ostatnich dniach dowiedziałem się również z mediów o zamianie ciał dwóch kapłanów uczestniczących w tym locie. Ponad rok temu spotkałem się z rodziną ks. prof. Ryszarda Rumianka, rektora UKSW w Warszawie. Powiedziałem wówczas o tym, jak razem z kapłanami w Moskwie przygotowaliśmy ciało księdza rektora do transportu do Polski. Ciała te były już szczelnie owinięte czarną folią. Na tak zakryte ciało nałożyliśmy strój kapłański. Wówczas wszyscy mieliśmy przekonanie, że w tych workach Rosjanie przekazują nam te ciała, które rozpoznano uprzednio w procedurze identyfikacji. Kiedy na dole w instytucie pokazano mi ciało, informując, że jest to ksiądz rektor, a potem też ciało księdza prałata Zdzisława Króla, to do dzisiaj pamiętam znaczny stopień destrukcji jednego z nich.

Nad każdym z nich pochylałem się jak nad ciałem kapłana, z którym czułem szczególną jedność przez dar kapłańskiej posługi. Wówczas też podano mi do wiadomości informację o tożsamości ciał, którą przyjąłem jako prawdziwą, nie mając żadnej możliwości osobistej weryfikacji. Pozostała tylko modlitwa i poczucie wspólnoty.

Jak Ksiądz odbiera próbę obciążenia przez prokuratora Andrzeja Seremeta winą za ten stan rzeczy rodzin?

– Nie rozumiem tej wypowiedzi i jestem przekonany, że nie powinna ona się zdarzyć. A skoro się zdarzyła, powinniśmy otrzymać całkowite wyjaśnienie takiej postawy. W czasie głębokich doznań traumy spowodowanej faktem śmierci osoby bliskiej i konieczności jej identyfikacji można mieć trudność w znalezieniu wśród tak wielu ciał tego jednego. I dlatego byli obecni tam polscy eksperci, psychologowie oraz personel konsularny, aby w tym czasie rodziny otrzymały jak najpełniejsze wsparcie. Jest coś zuchwałego w tym obarczeniu rodzin odpowiedzialnością za pomylenie ciał. Potrzebny jest tutaj jasny przekaz ze strony prokuratury.

Podobny problem mamy z panią Kopacz, która w wielu kwestiach zwyczajnie kłamała.

– W ciągu tych dwóch i pół roku od naszej obecności w Moskwie doznałem wiele przykrości za moje świadectwo o zaangażowaniu pani Ewy Kopacz w proces poszukiwania ciał, ich identyfikacji, wspierania rodzin oraz ponaglania Rosjan, aby ciała jak najszybciej mogły znaleźć się w Polsce. Pani Kopacz tam, w prosektorium, wykazała się niezwykłym zaangażowaniem. I to trzeba zauważyć. Natomiast jako polityk oraz minister konstytucyjny polskiego rządu popełniła dramatyczny w skutkach błąd – mówiąc sekcja, myśląc identyfikacja. To są dwie inne rzeczywistości.

Przepraszam, ale „nieścisłość” polegająca na pomyleniu podstawowych terminów medycznych może się zdarzyć laikowi, a nie lekarzowi z zawodu.

– To już pytanie do pani Kopacz, nie do mnie.

Pani Kopacz miała jednak dwa lata na naprawienie tego błędu, zrobiła to, gdy fakty wyszły już na jaw. Będąc lekarzem, nie miała prawa wierzyć, że można przeprowadzić 95 sekcji w jedną noc.

– Ma pani rację, ale podobnie jak w powyższym przypadku to pytanie też należałoby zadać pani Kopacz.

Może było tak, że Rosjanie widzieli dezorientację Ewy Kopacz i wykorzystywali to?

– Nie wiem.

Za co przepraszał Ksiądz rodziny? Co ma Ksiądz sobie do zarzucenia?

– Przeprosiłem za dwie rzeczy. Za stwierdzenie wypowiedziane ponad półtora roku temu, że ekshumacja (totalna) jest szaleństwem. W tym okresie docierały do nas pierwsze informacje o nieścisłościach w dokumentacji medycznej opisującej wyniki przeprowadzonych sekcji zwłok ofiar katastrofy. To zawarte w tych dokumentach nieścisłości – niekiedy tak daleko posunięte, że budziły naturalne oburzenie bliskich – wykształciły wolę poszukiwania prawdy. W kilku przypadkach jedyną, choć najdramatyczniejszą dla rodzin zmarłych drogą do niej była ekshumacja ciał. Ta pewność co do tożsamości zmarłego jest wartością tak wysoką, że wartość spokoju należnego zmarłym musiała ustąpić miejsca należnej wszystkim, a zwłaszcza bliskim, prawdzie. Przeprosiłem także za fakt, iż przez nieścisłość mojej wypowiedzi co do obecności przy trumnach zmarłych bliscy oraz słuchacze mogli nabrać słusznego przekonania, że wydaję świadectwo pewności o tożsamości zmarłych złożonych do trumny. Od samego początku wyrażałem przekonanie, że bliscy pochowali tych, których kochają. Zrodziło się ono we mnie z tych momentów oglądania ciał zmarłych razem z ich bliskimi, kiedy określono tożsamość zmarłych. Tę pewność przeniosłem na ten ostatni moment, w którym starałem się być przy każdej trumnie, gdy modliłem się nad ciałem osłoniętym czarnym workiem tuż przed zamknięciem wieka trumny. Takie wówczas miałem szczere przekonanie. Wyniki ekshumacji oraz wcześniejsze kłamliwe raporty sekcyjne uświadomiły mi, że byłem w błędzie. Ale chcę mieć taką nadzieję, że jest to już koniec pomyłek, bo z tego niedbalstwa Rosjan powstało tak wiele wątpliwości, obaw i porażającego cierpienia, które tylko pomnaża i tak bezmiar tej tragedii.

Dlaczego te raporty zostały sfałszowane?

– Trudno jest mi przeniknąć motywy działania Rosjan. Jakiekolwiek by nie były, to nie potrafię zaakceptować ich ostatecznego efektu, którym jest niezgodność z prawdą i ból bliskich.

Samo słowo „przepraszam” w tej sytuacji wystarczy?

– O mówieniu nieprawdy, która jest kłamstwem, mówimy wówczas, gdy mamy świadomość, że informacje, które podaję, są kłamliwe. Tak łatwo się oskarża, gdy jest się wolnym od łudzących kontekstów. Czy pani lub kogoś z Czytelników nie wprowadzono nigdy w błąd? Czy wasze szczere zaufanie komuś nie zostało nigdy nadużyte? Zostałem już publicznie oddany pod sąd Boży, w apelacji, aby Bóg mi wybaczył. Z powodu tak łatwego, jak w pani pytaniu, zarzucania kłamstwa wielu życzyło mi rychłej śmierci, odzierało z godności kapłańskiej i ludzkiej przyzwoitości. Pyta pani, czy wystarczy „przepraszam”? Nie wiem, ale uczciwie przepraszam.

A pamięta Ksiądz, jak odzierano z godności rodziny ofiar i tak już dotknięte cierpieniem? Pamięta Ksiądz, jak zniszczono honor gen. Andrzeja Błasika i załogi tupolewa? Dlaczego nie bronił Ksiądz Ewy Błasik z równym zapałem co Ewy Kopacz?

– Proszę mnie nie stawiać po tej stronie.

Nie uważa Ksiądz, że premier powinien wreszcie publicznie przeprosić Ewę Błasik?

– Pan generał Błasik zasługuje na nasz szacunek i wdzięczność państwa polskiego za jego wierną służbę Ojczyźnie. Powielanie nieprawdziwej informacji o postawie pana generała w czasie lotu jest niegodne i uderza w honor polskiego żołnierza.

Wiedział Ksiądz, że rodzinom zakazano otwierania trumien w Polsce? Może był Ksiądz świadkiem tego, jak im to ogłaszano?

– Niestety, nie było mi dane być świadkiem takiej wypowiedzi. Natomiast pamiętam, że rodzinom bardzo zależało na pożegnaniu ze zmarłymi, bowiem – jak mówiły – w Polsce będzie to już niemożliwe.

Nie zastanawiało nigdy Księdza, jak to możliwe, by w ciągu jednej nocy Rosjanie przeprowadzili rzetelnie niemal sto sekcji zwłok?

– Tak, ma pani rację, dla mnie widok ran po wykonaniu sekcji był komunikatem o przeprowadzeniu procedury sekcyjnej. Ilość tych ran świadczyła o dużej skali tych prac, a jednocześnie świadomość, że to mogło się wydarzyć w tak krótkim czasie, budziła moje zdumienie, a wątpliwości na ten temat przekazałem polskim specjalistom z zakresu medycyny sądowej.

Komu konkretnie, jaka była reakcja?

– Nie pamiętam nazwisk tych osób.

Były jakieś sytuacje, które poruszały wrażliwość Księdza, zwłaszcza jako kapłana?

– Wszystko. Od początku tej posługi do końca. Także i teraz. Sama pani rozumie, że tak postawione pytanie otwiera rozległe zakresy wspomnień, przeżyć i refleksji nad tą tragedią. Nie oczekuję też współczucia ani nagrody. Nie po to tam pojechaliśmy.

Lekarz LPR Dymitr Książek twierdzi, że Rosjanie nie traktowali ciał z szacunkiem.

– Znam Dymitra jako cenionego specjalistę w zakresie medycyny ratunkowej. Zapoznałem się też z jego wywiadem opublikowanym w jednym z tygodników, do którego pani nawiązuje. Sam sposób publikacji tego wywiadu przez redakcję jest wybitnie nieprofesjonalny. Umiejscowienie go pomiędzy okładką zapowiadającą refleksję nad banalnością popularnych programów telewizyjnych a reklamą obuwia, bez przygotowania czytelnika do poruszanego tematu, świadczy o poszukiwaniu sensacyjnego klimatu tej dramatycznej – zwłaszcza dla bliskich – opowieści. Nie jestem specjalistą od mentalności rosyjskiej, a zwłaszcza pracowników zatrudnionych w prosektoriach, których dr Dymitr nazywa pakowaczami. Ani ja, ani Dymitr nie mieliśmy dostępu do pomieszczenia, w którym Rosjanie przygotowywali ciała do włożenia do trumny. Nie ode mnie też zależało, czy na tym etapie i w tamtym miejscu mógłby być przedstawiciel lub obserwator ze strony polskiej. Ani ekipa medyczna LPR, ani duszpasterze nie mieli na to wpływu. Wydaje mi się, że było to osiągalne dla posiadających odpowiednie uprawnienia konsulów. Czy tam byli? Nie wiem.

Będąc w Moskwie, był Ksiądz świadkiem urzędniczego chaosu. Dlaczego nie mówił Ksiądz wcześniej o tym, nie ujmował się za rodzinami, gdy politycy i dziennikarze obrzucali je błotem?

– W moich wcześniejszych wypowiedziach z całą stanowczością i wielokrotnie zwracałem się do odbiorców – w tym także do polityków – mówiąc, że rodziny i społeczność narodowa mają prawo do pełnej prawdy na temat przyczyn katastrofy, rzetelnego śledztwa, poszanowania przeżywanej żałoby, szacunku dla zmarłych, a także o koniecznej współpracy władz z obywatelami, by mógł powstać w Warszawie pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej.

Ma Ksiądz na myśli konkretnych polityków PO, którzy publicznie chełpili się tym, że brzydzą się tematem katastrofy?

– Przypomnienie tych tematów adresowałem do wszystkich, a zwłaszcza do tych, którym powierzono mandat zaufania społecznego, powołując ich w demokratycznych wyborach do sprawowania władzy, z którego to sprawowania trzeba będzie zdać sprawę przed suwerenem, którym jest Naród. I tutaj chcę mocno zaznaczyć: Naród, a nie państwo. To fundamentalne rozumienie roli Narodu powinno porządkować charakter postaw, w tym także porządek służby urzędników państwa.

Został Ksiądz poinformowany w Moskwie, że Rosjanie planują pokazać dziennikarzom ciało śp. Marii Kaczyńskiej?

– Po raz pierwszy słyszę o tym od pani. Gdyby doszło do tego, to na pewno byłoby to wstrząsające, podobnie jak wstrząsająca jest opowieść doktora Dymitra o tym, jak Rosjanin pracujący przy identyfikacji ciał, w obecności Polaków, podnosi twarz pani prezydentowej za nos. Dla nas wszystkich wstrząsające były też zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej pokazane w internecie. Czymś niemożliwym do wytłumaczenia jest zaniechanie ochrony ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego po jego śmierci. W konsekwencji, szargając godność prezydenta Polski, przez publikację tych zdjęć zszargano też godność państwa i Narodu Polskiego.

Planuje Ksiądz jakieś publiczne wystąpienie do polityków Platformy z takim przesłaniem?

– Czy ktoś mnie jeszcze słucha? Ten wywiad niech będzie moją ostatnią wypowiedzią w temacie katastrofy smoleńskiej. I tak spodziewam się po jego publikacji wielu nieprzychylnych komentarzy. Ale jak długo potrafię się jeszcze modlić, tak długo wiele mogę znieść. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.

Dziękuję za rozmowę.

Marta Ziarnik

Za: Nasz Dziennik, Środa, 28 listopada 2012, Nr 278 (4513) | http://www.naszdziennik.pl/wp/16299,emocje-nie-tlumacza-bledow.html | Emocje nie tłumaczÄ… błędów

Skip to content