Aktualizacja strony została wstrzymana

Arystokraci w sowieckiej niewoli

Rankiem 21 stycznia 1945 roku przed pałac w Walewicach zajechały dwie czarne limuzyny. Z jednej z nich wysiadł wysokiej rangi sowiecki oficer i zażądał rozmowy z księciem Januszem Radziwiłłem. Niezwłocznie wprowadzono go do salonu, gdzie przebywał ordynat ołycki, przed wojną znany polityk i jeden z największych posiadaczy ziemskich. Reszta domowników, wśród których było kilku przedstawicieli sławnych arystokratycznych rodzin, oczekiwała w napięciu na rezultat rozmowy.

Grupa arystokratów została aresztowana w pałacu w Walewicach (FOT. J. WROBEL)

Wkrótce sytuacja się wyjaśniła. Po pałacu rozeszła się wieść, że Sowieci zabierają ze sobą księcia Janusza, jego syna Edmunda oraz dwóch innych arystokratów: Franciszka Zamoyskiego i Xawerego Krasickiego. Oświadczono im, że pojadą na spotkanie z „przedstawicielami polskiego rządu w Lublinie”.

Równolegle z akcją w Walewicach NKWD przeprowadziło aresztowania w Nieborowie i okolicach, gdzie przebywali inni arystokraci. Zatrzymano również oszczędzone początkowo kobiety i dzieci. I tym razem funkcjonariusze NKWD uciekali się do kłamstw, twierdząc, że zabierają ich, aby mogli połączyć się z mężami i ojcami. W rzeczywistości aresztowanych mężczyzn umieszczono najpierw w Łowiczu, a potem wywieziono do więzienia NKWD w Otwocku. Do Otwocka trafiły też kobiety i dzieci.

Ogółem zatrzymano 16 osób. Wśród nich księcia Janusza Radziwiłła, jego żonę Annę z Lubomirskich Radziwiłłową, ich syna Edmunda Radziwiłła, jego żonę Izabellę oraz dzieci Edmunda i Izabeli: urodzonego w 1935 r. Ferdynanda i o dwa lata młodszą Krystynę. Poza sześcioma przedstawicielami rodziny Radziwiłłów internowano trzech członków innej znanej, historycznej familii Zamoyskich: Franciszka Zamoyskiego, jego żonę Marię z Lubomirskich, ich córkę Zenajdę Zamoyską. W rękach NKWD znalazły się trzy osoby z rodziny Krasickich: Xawery, jego żona Gabriela z Sobańskich, córka Magdalena oraz czworo przedstawicieli równie co poprzednie znanego rodu Branickich, wówczas właścicieli pałacu w Wilanowie: Adam Branicki, jego żona Beata z Potockich i dwie córki Maria i Anna, obie w wieku nieco ponad 20 lat.

23 stycznia informację o internowaniu grupy polskich arystokratów nadał do Moskwy pełnomocnik NKWD przy sztabie I Frontu Białoruskiego Iwan Sierow. Następnego dnia Beria zawiadomił Stalina o aresztowaniu grupy polskich arystokratów rzekomo „podczas próby wyjazdu z terytorium Polski do Niemiec”.

Rozmowy z Berią

Wybuch wojny 1 września 1939 r. zastał księcia Janusza Radziwiłła w Ołyce. Miejscowość ta, położona daleko na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, wydawała się bezpiecznym schronieniem. 7 września przybył tu prezydent RP Ignacy Mościcki. Dostojny gość przebywał w Ołyce tydzień i w tym czasie pałac Radziwiłłów stał się miejscem ważnych politycznych decyzji. Na narady z prezydentem przybywali premier Felicjan Sławoj-Składkowski, minister spraw zagranicznych Józef Beck oraz marszałek Edward Rydz-Śmigły.

Wkroczenie Armii Czerwonej do Polski 17 września było bezpośrednim powodem ewakuacji prezydenta i rządu polskiego do Rumunii. W ślad za najwyższymi władzami granicę przekroczył marszałek Rydz-Śmigły, a także znajdujące się na południowym-wschodzie oddziały Wojska Polskiego i wielotysięczne tłumy uchodźców cywilnych.

Książę Janusz Radziwiłł jednak nie zamierzał udawać się za granicę. Po latach wyjaśnił, że był przygnębiony widokiem powszechnej ucieczki i nie chciał w niej brać udziału. Jerzy Jaruzelski, autor książki o księciu Januszu, przypuszcza, że to „pewna wyniosła pogarda do zachowań stadnych, paniki, złorzeczeń, pospolitego tchórzostwa” legła u podstaw ryzykownej decyzji księcia, aby pozostać w Ołyce. Jedno jest pewne, ordynat miał czas i możliwości, aby wyjechać na Zachód, ale tego nie uczynił, decydując się dzielić los Polaków na Kresach Wschodnich.

20 września 1939 r. do pałacu wkroczyli sowieccy żołnierze, w ślad za nimi wtargnęli funkcjonariusze NKWD. Bez żadnych wyjaśnień wyprowadzili księcia Janusza i jego syna Edmunda, nie pozwalając im nawet na zabranie osobistych rzeczy.

O dalszych losach księcia Janusza i innych członków jego najbliższej rodziny wiemy niewiele. W październiku książę znalazł się w Kijowie, gdzie przesłuchiwał go wspomniany już Iwan Sierow, wówczas ludowy komisarz spraw wewnętrznych sowieckiej Ukrainy. Wkrótce jednak przyszedł rozkaz z Moskwy i księcia Janusza umieszczono w moskiewskim więzieniu na Łubiance. Niezwykłym więźniem interesował się sam Beria, który go kilkakrotnie przesłuchiwał. Historykom nie są znane protokoły tych przesłuchań, sam książę – o ile wiadomo – później się na ten temat nie wypowiadał, są jednak przesłanki, aby sądzić, że Beria kusił księcia, roztaczając przed nim perspektywy odegrania jakiejś politycznej roli.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalsze losy Radziwiłła i jego rodziny, gdyby nie upomnieli się o niego wpływowi przyjaciele z zagranicy. Książę Janusz był znaną postacią w Europie zarówno ze swojej działalności publicznej, jak również arystokratycznych koligacji z wieloma domami panującymi. Radziwiłłowie zaprzyjaźnieni byli m.in. z włoską rodziną królewską, a Biszeta Radziwiłł była osobistą przyjaciółką królowej Italii, Heleny. Ich znajomość datowała się jeszcze od czasów petersburskich, kiedy obie panie przebywały na dworze cara Mikołaja II. Prawdopodobnie to interwencje włoskiej rodziny królewskiej sprawiły, że Radziwiłłowie odzyskali wówczas wolność. Luciana Frassati-Gawrońska pisze w swoich wspomnieniach, iż to osobiste interwencje królowej Heleny, samego Mussoliniego oraz wytrwałe zabiegi dyplomaty Di Stefano, reprezentującego interesy włoskie w okupowanej Warszawie, spowodowały, że udało się „sprowadzić do Warszawy całą rodzinę Radziwiłłów”.

Wizyta w Berlinie

Po przyjeździe do Warszawy książę Janusz zamieszkał w swoim warszawskim pałacu przy ul. Bielańskiej. Będąc jednym z niewielu szerzej znanych w Niemczech polskich polityków nadal przebywających w okupowanym kraju, postanowił interweniować w Berlinie na rzecz złagodzenia polityki Trzeciej Rzeszy wobec Polaków. Wyjechał do Berlina i 12 stycznia 1940 r. odbył w stolicy Rzeszy dwugodzinną rozmowę z marszałkiem Hermannem Göringiem. Wręczył mu również memoriał krytycznie oceniający poczynania władz okupacyjnych w Polsce. Göring wprawdzie potraktował Polaka z należnym szacunkiem, ale niczego nie obiecywał, nie on zresztą decydował o kierunkach polityki niemieckiej w sprawie polskiej. Janusz Radziwiłł był bez wątpienia jedynym polskim politykiem, który w odstępie kilku miesięcy rozmawiał z dwoma wysokimi dygnitarzami totalitarnych mocarstw, które okupowały Polskę, z Berią i Göringiem. Nie miało to żadnych politycznych następstw.

W czasie wojny książę wielokrotnie interweniował u władz niemieckich, aby ulżyć doli ludności polskiej. Czynił to również po wybuchu Powstania Warszawskiego. Wychodząc z miasta wraz z ludnością cywilną, książę został rozpoznany przez Niemców, następnie aresztowany i wywieziony do berlińskiego więzienia na Moabicie. Po pięciotygodniowym pobycie został jednak zwolniony i wyjechał do Nieborowa. Nie było mu tam jednak dane zaznać spokoju. Pałac zapełnił się wkrótce tłumem uchodźców ze zniszczonej Warszawy, a w styczniu 1945 r. ruszył wreszcie, zastygły przez wiele miesięcy, front na Wiśle. Dla księcia nie wróżyło to nic dobrego. Niemcy zmusili go i jego rodzinę do opuszczenia Nieborowa. I tym razem Janusz Radziwiłł nie zamierzał uciekać przed Armią Czerwoną. Wraz z rodziną zatrzymał się w niedalekich Walewicach u gościnnej Jadwigi Grabińskiej. Tu zastało ich „wyzwolenie”, a wkrótce ponowne internowanie.

Na zesłaniu

Warunki, jakie zimą 1945 r. zgotowano 16 polskim arystokratom w więzieniu NKWD w Otwocku, były niezwykle prymitywne. Stłoczono ich w maleńkich pokoikach, gdzie za jedyne wyposażenie służyły wymoszczone słomą prycze. Dokuczały im zimno i głód. O skorzystaniu z łazienki nie było mowy.

Pobyt w Otwocku nie trwał długo. 27 stycznia całą szesnastkę zapakowano do zwykłej ciężarówki i powieziono na zachód, przez zrujnowaną Warszawę, w kierunku Łowicza. Przez chwilę wszyscy się łudzili, że Sowieci odstawią ich do Nieborowa i Walewic, ale srodze się zawiedli. Samochód minął Łowicz i skręcił w kierunku Kutna. Jaki był cel podróży, nie wyjaśniono. Więźniów umieszczono w opuszczonym, pozbawionym wyposażenia domu, gdzie na cztery legowiska przypadało 11 osób. W Kutnie Radziwiłłowie, Braniccy, Zamoyscy i Krasiccy przebywali do końca stycznia, a potem powieziono ich na zachód w kierunku Poznania. Znowu zachodzili w głowę, jaki jest cel tej podróży, ale żadnych wyjaśnień nie otrzymali. Okazało się, że wywieziono ich do Gniezna i umieszczono w zajętym przez Sowietów gmachu sądu. I tym razem warunki życia były fatalne. W pomieszczeniach, gdzie ich przetrzymywano, nie było żadnych sprzętów, przyszło im spać wprost na podłodze. 7 lutego znowu ruszyli w drogę, tym razem dla odmiany w kierunku wschodnim. Przez Koło dojechali do Sochaczewa, gdzie jednak zatrzymali się tylko na krótko. Już 8 lutego ruszyli w dalszą drogę, znowu przez zburzoną lewobrzeżną Warszawę, na Pragę i dalej na wschód. Mijając Wawer, Anin, łudzili się, że skręcą w kierunku Lublina, ale samochód cały czas jechał prosto na wschód. „Już teraz wiedzieliśmy – pisała Anna Branicka – wiozą nas na wschód, do Rosji. Wszyscy milczeliśmy ponuro. Wschód – to Syberia, ziemianki, śmierć głodowa, ciężka praca, całe lata wygnania, bieda”.

Następny postój był już na terytorium Związku Sowieckiego, w Brześciu nad Bugiem. Tu przyszło Polakom przebywać przez kilkanaście dni.

Na kolejną odmianę losu czekali do 25 lutego, kiedy umieszczono ich w wagonie sypialnym i powieziono do Moskwy na dobrze znaną księciu Radziwiłłowi Łubiankę. Nie przebywali tam długo. Już 4 marca przewieziono ich do Krasnogorska i umieszczono w silnie strzeżonym budynku należącym do osiedla NKWD. Niemal 2 km dalej znajdował się obóz jeniecki nr 27, w którym przetrzymywano wyższych oficerów niemieckich i węgierskich. Byli tam również Włosi i Japończycy.

Dysponujemy relacjami kilku osób spośród arystokratycznej szesnastki, z których rysuje się ponury obraz beznadziejnej egzystencji w Krasnogorsku, w warunkach izolacji od świata zewnętrznego, niemożności nawiązania kontaktu z krajem i krewnymi przebywającymi na Zachodzie. Książę Janusz wspominał, że „rygory nie były zbyt surowe, traktowanie względnie poprawne”. Najbardziej dręczyła jednak niepewność jutra. „Minął rok, półtora – wspominał książę – nikt nie pofatygował się, aby poinformować, dlaczego są aresztowani, o co oskarżeni, czy wytoczona będzie sprawa sądowa, nic, absolutne milczenie”. Pogrążona w depresji Anna Branicka zapisała: „Marzę, marzę o życiu. Tu tylko wegetuję, tęsknię i czekam”.

Nic dziwnego, że gdy w czerwcu 1945 r. dowiedzieli się przypadkowo, że w Moskwie rozpocznie się wkrótce proces 16 Polaków, wpadli w panikę, sądząc, że to o nich chodzi. Wkrótce wyjaśniło się, że przed sądem stanęła inna szesnastka – przywódcy polskiego podziemia.

Pewną zmianę przyniósł 22 września 1946 r., kiedy to arystokratyczną szesnastkę przewieziono do pobliskiego obozu. Umieszczono ich w budynku oddzielonym od reszty łagru, z osobnym wejściem do komendantury obozu. Informacji na temat pobytu na terenie obozu nr 27 dostarcza raport brytyjskiego dyplomaty. Rok później rozmawiał on z osobami, które wysłuchały relacji Izabelli Radziwiłłowej wkrótce po jej powrocie do Polski. Nie jest to więc relacja z pierwszej ręki, ale tak czy inaczej zasługuje na uwagę, zważywszy, że przeżycia w Rosji miała ona świeżo w pamięci. Księżna Izabella podkreślała, że w obozie, poza niemieckimi i japońskimi jeńcami wojennymi, przebywały również osoby poprzednio zatrudnione w zagranicznych placówkach dyplomatycznych w Berlinie, internowane przez władze sowieckie w maju 1945 roku. Co jednak najciekawsze, opowiadała, iż po przeniesieniu do obozu nr 27 warunki życia szesnastki uległy znacznej poprawie. Polaków traktowano z dużym respektem. Pomieszczenia, w których przebywali, były dobrze ogrzewane, nieźle ich karmiono, zapewniono nowe odzienie. Gdy zachorowała księżna Anna, pozwolono na wyjazd do moskiewskiego szpitala. Skarżono się jednak na brak lekarstw.

Paradoksalnie właśnie w tym okresie uwięzienia Polacy z największym trudem znosili odosobnienie i gotowi byli na podjęcie desperackich prób protestu, nawet głodówki, którą zainicjował Xawery Krasicki. Dla wszystkich ogromnym ciosem była śmierć – po krótkiej chorobie w obozowym szpitalu – Anny Radziwiłłowej. Pochowano ją na miejscowym cmentarzu.

Przełom w sytuacji 15 pozostałych przy życiu arystokratów nastąpił dopiero we wrześniu 1947 roku. Być może związane to było z wizytą delegacji władz Polski Ludowej w Moskwie po sfałszowanych wyborach do Sejmu ustawodawczego. Na Kremlu rozmawiano również o repatriacji Polaków przetrzymywanych w Związku Sowieckim. Zawarte wówczas porozumienie wykonane zostało przez stronę sowiecką dopiero po wydaniu 16 lipca 1947 r. przez Radę Ministrów ZSRS rozporządzenia „O uwolnieniu i powrocie do Polski obywateli polskich znajdujących się na terytorium ZSRR”.

4 września Polaków przewieziono do Moskwy, a stamtąd pociągiem do Brześcia nad Bugiem, gdzie przekazano ich władzom polskim. Trudno oprzeć się refleksji, że demokratyczny świat zwycięskich mocarstw zachodnich w ciągu 2,5 lat uczynił znacznie mniej dla uwolnienia internowanych polskich arystokratów, niż jesienią 1939 r. dla Radziwiłłów uczyniły Włochy, kraj z wrogiego przecież Polsce obozu politycznego.

Nie jest jasne, jaki był cel aresztowania i tak długiego internowania przedstawicieli najznamienitszych polskich rodów ziemiańskich. Nie stanowili oni praktycznie żadnego zagrożenia dla instalowanej właśnie w Polsce komunistycznej władzy, nie odgrywali właściwie żadnej roli politycznej. Można tylko przypuszczać, że zatrzymanie arystokratycznej szesnastki było elementem strategii siania terroru, mającej uświadomić wszystkim kręgom polskiego społeczeństwa, że wszelki opór wobec planów sowietyzacji Polski będzie łamany z całą bezwzględnością, bez oszczędzania kogokolwiek, nawet ludzi o głośnych nazwiskach.

Powrót do kraju wcale nie oznaczał, że dla Radziwiłłów i innych arystokratycznych rodzin kłopoty się skończyły. Z rąk Sowietów trafili wprost do aresztu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Kobiety oraz dzieci zwolniono stosunkowo szybko, ale księcia Janusza przetrzymywano kilka tygodni. Przesłuchiwała go osławiona Julia Brystygierowa. Wreszcie i on odzyskał wolność, jeśli egzystencję w stalinowskiej Polsce można określić tym słowem.

Jeden z najbogatszych ludzi przedwojennej Polski wiódł skromny żywot emeryta, pozbawiony majątków ziemskich oraz gromadzonych przez stulecia kosztowności i dzieł sztuki. Janusz Radziwiłł, a także wielu innych arystokratów przez następne dziesięciolecia znajdowało się pod stałą obserwacją bezpieki, która wciąż widziała w nich groźnych przeciwników komunistycznego państwa.

Dr hab. Janusz Wróbel

Oddział IPN w Łodzi

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 22 listopada 2012, Nr 273 (4508) | http://www.naszdziennik.pl/wp/15759,arystokraci-w-sowieckiej-niewoli.html

Skip to content