„Prawo” do zabijania dzieci jest jednym z głównych elementów kampanii wyborczej Baracka Obamy. W ten sposób prezydent Stanów Zjednoczonych już zupełnie wprost sprawia, że obecne wybory w Stanach Zjednoczonych będą wielkim plenbiscytem za czy przeciw życiu, za czy przeciw tradycji Stanów Zjednoczonych, za czy przeciw Bogu.
Jeszcze kilka tygodni temu można było twierdzić, że wybór między niespecjalnie wiernym zasadom moralnym mormonem a aborcjonistą bez wyraźnej przynależności religijnej będzie wyborem między dżumą a cholerą. Jednak wybór na republikańskiego kandydata na wiceprezydenta radykalnego obrońcy życia i katolika nieco zmienił sprawę. A obecne ustawienie kampanii przez Obamę na aborcję ostatecznie wyjaśnia całą sytuację. Za sprawą Obamy bowiem teraz nie ma już wątpliwości, o co idzie gra.
Kolejne elementy kampanii demokratów sprawiają bowiem, że aborcja staje się centralnym punktem programu Obamy. Spoty mają zastraszyć kobiety odebraniem im prawa do zabijania własnych dzieci, a także odebraniem pieniędzy federalnych Planned Parenthood, czyli organizacji, której głównym celem była likwidacja kolorowych mieszkańców USA. Romney i Ryan mają stać się potworami, które odbierają kobietom możliwość rozerwania własnego dziecka na strzępy, a jedynym ich obrońcą ma stać się Barack Obama. A wszystko to w sytuacji, gdy poglądy Romneya na aborcję wcale nie są oczywiste, a Ryan (choć jest generalnie politykiem pro life) dopuszcza aborcję, gdy zagrożone jest życie matki.
TPT/http://www.politifact.com