Aktualizacja strony została wstrzymana

To, że ofiary komunistycznych bestii nie chciały się mścić, wynikało często z przesłanki wiary – wywiad z Tadeuszem M. Płużańskim

Czy dzisiejsze okrągłostołowe „elity”, które bardzo często mają komunistyczny rodowód – również po stronie „Solidarności”, nie chcą, aby prawdziwi bohaterowie wrócili do świadomości Polaków? – mówi Tadeusz M. Płużański, dziennikarz i pisarz, autor książki „Bestie” o ludziach, którzy w czasach komunizmu mordowali polskich patriotów, za co nigdy nie zostali ukarani

IPN rozpoczął badanie georadarowe „Łączki” na Cmentarzu Powązkowskim. Ubecy przewozili tam ciała swoich ofiar, wśród nich żołnierzy wyklętych. Wiemy, kogo tam pogrzebali?

Według najnowszych ustaleń w dzisiejszej kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie komuniści – od połowy 1948 r. – grzebali przywiezione w workach ciała zamordowanych w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Worki zrzucali potajemnie do dołów i zasypywali wapnem, a teren niwelowali. W miejscu tym, które po wojnie nie należało do cmentarza, zrobiono kompostownię, śmietnik, a potem zaczęto stawiać groby – często oprawców. Na „Łączce” pogrzebanych może być ok. 300 osób – polskich patriotów, którzy nie zgodzili się na drugą, sowiecką okupację Polski. Tu najpewniej zakończył swoją ziemską drogę dobrowolny więzień Auschwitz rtm Witold Pilecki; szef Kedywu AK gen. August Emil Fieldorf „Nil”; dowódca 5. Brygady Wileńskiej mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”; dowódcy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, w tym ppłk Łukasz Ciepliński; cichociemny, żołnierz AK mjr Bolesław Kontrym „Źmudzin”; dowódca AK i WiN na Lubelszczyźnie mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”; obrońca Wybrzeża we wrześniu 1939 r. kmdr Stanisław Mieszkowski; działacz narodowy Adam Doboszyński. Wśród nich przedwojenny dyrektor Katolickiej Agencji Prasowej, członek Rządu RP na Uchodźstwie, a po wojnie redaktor naczelny „Tygodnika Warszawskiego”, organu Kurii Metropolitarnej Warszawskiej ks. Zygmunt Kaczyński. I wielu, wielu innych przedstawicieli polskiej inteligencji, elity II RP.

Dlaczego komuniści nie chcieli wydawać ciał rodzinom i pozwolić na pogrzeb?

Rodziny często w ogóle nie wiedziały o śmierci najbliższych. Oni mieli zniknąć na zawsze. Naczelnik więzienia mokotowskiego Alojzy Grabicki żonie jednego ze skazanych powiedział: „Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana”. Najpierw ich mordowano, a potem przez cały PRL mordowano pamięć o nich. Z przykrością należy stwierdzić, że po 1989 r. niewiele się zmieniło. Skandaliczne jest to, że IPN-owi pozwolono na badanie „Łączki” dopiero teraz, po 22 latach wolnej Polski. Przecież rodziny ofiar do dziś nie mogą zapalić lampki na grobie i pomodlić się, bo tych grobów po prostu nie ma. Można odnieść wrażenie, że dzisiejsze okrągłostołowe „elity”, które bardzo często mają komunistyczny rodowód – również po stronie „Solidarności”, nie chcą, aby prawdziwi bohaterowie wrócili do świadomości Polaków.

Większość uwięzionych była wierząca. Czy mieli szansę uczestnictwa w praktykach religijnych?

Nie mieli prawa w zasadzie do niczego, do książek, materiałów piśmienniczych, listów, paczek, widzeń z rodziną. Tylko nielicznych spotkał „przywilej” ostatniego namaszczenia. Tak jak rotmistrza Pileckiego, w którego egzekucji brał udział kapelan więzienny ks. Wincenty M. Martusiewicz. W Gdańsku, w więzieniu przy ul. Kurkowej, ostatnim chwilom bohaterskiej sanitariuszki 5. Brygady Wileńskiej AK Danuty Siedzikówny „Inki” towarzyszył ks. Marian Prusak, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym. Tak wspominał śmierć 17-letniej patriotki: „Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym , że był to Feliks Selmanowicz „Zagończyk”, ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach]. Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda »po zdrajcach narodu polskiego ognia«. W tym momencie oni krzyknęli: »Niech żyje Polska«, tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Źołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów”. Ks. Prusak spełnił ostatnie życzenie „Inki” i przekazał wiadomość o jej śmierci pod wskazany adres. Za to został potem skazany na sześć lat więzienia, z czego odsiedział trzy i pół roku.

Wiemy, ilu księży uwięzili i zamordowali w pierwszych latach po wojnie komuniści?

Dokładną liczbę trudno jest ustalić. Na pewno nie były to pojedyncze przypadki, ale setki. Istotne jest to, że wobec księży nie stosowano taryfy ulgowej, a często metody śledcze były jeszcze bardziej bestialskie. Biskup kielecki Czesław Kaczmarek był poddawany konwejerowi – trwającym non stop, w dzień i w nocy przesłuchaniom przez zmieniających się „oficerów” śledczych. Ubecy podawali mu środki odurzające. „Przekonywali go”, że jest zdrajcą i jako takiego wszyscy się go wyrzekli. Po ponad dwu i pół roku takiego śledztwa, we wrześniu 1953 r. stanął przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Sądził jeden z najbardziej krwawych stalinowców – Mieczysław Widaj. Akt oskarżenia dotyczył „działalności w antypaństwowym ośrodku” w interesie „imperializmu amerykańskiego i Watykanu” w celu „obalenia władzy robotniczo-chłopskiej” drogą „działalności dywersyjnej i szpiegowskiej”. Ten pokazowy proces został jednak przerwany, bo duchowny przestał czytać przygotowany mu przez „oficerów” śledczych maszynopis. Wtedy z salki obok wyszedł dyrektor departamentu śledczego MBP Jacek Różański (Józef Goldberg) i powiedział: „Ja już skułem mordy obrońcom [m.in. słynnemu adwokatowi Mieczysławowi Mojżeszowi Maślance, który pełnił de facto rolę jednego z oskarżycieli] i przestrzegam księdza biskupa, aby nie poważył się więcej na podobne postępowanie”. Wyrok – 12 lat. Z więzienia bp. Czesław Kaczmarek wyszedł w maju 1956 r. jako wrak człowieka.

Widaj sądził też innych księży…

Tak, w marcu 1949 r. przed łódzkim WSR – razem z innym mordercą sądowym – Julianem Polanem-Haraschinem skazał na śmierć kpt. Jana Małolepszego „Murata”, ostatniego dowódcę Konspiracyjnego Wojska Polskiego, oraz dwóch księży z diecezji częstochowskiej: ks. Mariana Łososia i ks. Wacława Ortotowskiego. Trzeci ksiądz, Stefan Faryś, dostał 12 lat więzienia. Podstawą był dekret „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa” z 13 czerwca 1946 r., tzw. mały kodeks karny. Księżom Bierut złagodził wyroki, a „Murata” zamordowano w więzieniu. Jego zwłoki posłużyły do badań medycznych.
W styczniu 1953 r. ten sam Widaj w tzw. procesie kurii krakowskiej skazał trzech księży na karę śmierci (wyroków ostatecznie nie wykonano). „Działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i dywersję” – taką rezolucję Związku Literatów Polskich podpisał m.in. Sławomir Mrożek i Wisława Szymborska.

W książce „Bestie” opisuje Pan m.in. historię skazanego na karę śmierci ks. Rudolfa Marszałka.

Ks. Rudolf Marszałek, członek Sodalicji Mariańskiej, we wrześniu 1939 r. obrońca Warszawy, więzień hitlerowskich katowni, po wojnie związał się ze zgrupowaniem Narodowych Sił Zbrojnych kpt. Henryka Flamego, „Bartka”. Aresztowany 12 grudnia 1946 r., wskutek donosu agenta UB – Henryka Wendrowskiego (wcześniej oficer Okręgu Białystok AK), który doprowadził również do okrutnej śmierci ok. 200 żołnierzy „Bartka”. Wendrowski został potem ambasadorem PRL w Danii, a zmarł w Warszawie w 1997 r. jako zasłużony, dobrze opłacany z naszych podatków emeryt.

Wracając do ks. Marszałka. Akt oskarżenia zatwierdził wicedyrektor Departamentu Śledczego MBP Adam Humer. Co takiego zrobił kapłan, że jego sprawą zajął się aż tak wysoki funkcjonariusz?

Komuniści bali się „Bartka”, bo na Śląsku Cieszyńskim przeprowadził ok. 340 akcji zbrojnych. Nie mogli mu darować szczególnie zajęcia 3 maja 1946 r. Wisły, w której przeprowadził dwugodzinną defiladę żołnierzy NSZ. Po brutalnym śledztwie w katowickim UB, a potem na warszawskim Mokotowie ks. Marszałka oskarżono o szereg „zbrodni”, m.in. ujawnianie tajemnic państwowych i działalność wywiadowczą. 10 marca 1948 r. stanął przed plutonem egzekucyjnym. W rzeczywistości w tył głowy strzelał metodą katyńską jeden morderca – Piotr Śmietański. Ten sam kat zamordował rtm. Pileckiego, kierownictwo IV Komendy WiN…

Za co jeszcze Polacy byli represjonowani w PRL-u?

Za niemal wszystko, co zagrażało „ludowej” władzy. Nawet za śpiewanie antysowieckich piosenek czy opowiadanie dowcipów. Ofiarami była też młodzież. Np. 16-letni Józek Obacz z miejscowości Ławy, aresztowany 31 sierpnia 1952 r., ostatniego dnia wakacji. Komendant MO w Myśliborzu Kapciński donosił, że chłopak wychowuje się w złym środowisku, stryjostwo to ludzie „przychylnie ustosunkowani do kleru, udzielają się aktywnie jako działacze klerykalni, często przebywa u nich ksiądz z Myśliborza”. Młodzi antykomuniści trafiali do obozu w Jaworznie, którego postrachem był komendant Salomon Morel.

Jak przebiegały śledztwa?

Źyjącego do dziś śledczego Eugeniusza Chimczaka wspominał mój ojciec, Tadeusz Płużański, skazany razem z rotmistrzem Pileckim na karę śmierci: „Bił i kopał po całym ciele, sadzał na odwróconym stołku, zarządzał karcer. Kiedy to nie skutkowało, krzyczał: »My wiemy, że masz twardą dupę, ale w celi obok jest twoja żona, z której wszystko wyciśniemy«”. Wiele do myślenia dają słowa Pileckiego, który po niemieckiej katowni doświadczył stalinowskiej: „Oświęcim przy tym to była igraszka”.

Humer jako jeden z nielicznych odpowiedział za swoje zbrodnie. Ale większość zbrodniarzy nie. Dlaczego III RP nie potrafiła ich osądzić?

Bo III RP jest kontynuacją PRL-u. Wymiar sprawiedliwości nie został w żaden sposób oczyszczony. Dla pozoru skazano na symboliczne kary tylko kilku ubeków, ale już żadnego sędziego czy prokuratora. Ostatnio warszawski sąd wojskowy umorzył sprawę Kazimierza Graffa – krwawego zastępcy naczelnego prokuratora wojskowego – z powodu… przedawnienia. Ale kto ma ich skazywać? Następcy stalinowców, ich synowie? Znalazłby się odważny, który orzekłby, że sędzia Stefan Michnik był mordercą?

Co dzisiaj robią zbrodniarze?

Pobierają wysokie resortowe emerytury, w przeciwieństwie do swoich ofiar, które na ogół żyją w nędzy. III RP nie zadbała o tych, którzy walczyli o niepodległość. Sadystyczny funkcjonariusz UB Jerzy Kędziora pisze dziś wspomnienia o „ludowej” partyzantce. W PRL-u, jako nauczyciel Przysposobienia Obronnego w jednym z warszawskich liceów, przechwalał się, jak łamał kości bandytom. Na podstawie powieści Zbigniewa Domino – Sybiraka, a potem stalinowskiego prokuratora Janusz Zaorski skończył właśnie film fabularny pt. „Syberiada polska”.

Pan dotarł do wielu osób, które skazywały niewinnych ludzi na śmierć. Czy oni mają jakieś wyrzuty z powodu tego, co robili?

Źaden z nich nie powiedział mi prawdy o tamtych czasach. Źaden nie przyznał się do winy i nie przeprosił ofiar. A przecież włos by im z głowy nie spadł. Ale oni są też butni, sami wytaczają procesy o zniesławienie, grożą…

Rodzi się pytanie, dlaczego rodziny ofiar oraz osoby, które były torturowane same nie próbowały mścić się po 1989 r.?

Mój ojciec opowiadał, jak w latach 70. spotkał Chimczaka na Nowym Świecie: „mogłem mu tylko napluć w twarz, ale tego nie zrobiłem”. Po wyjściu z Wronek w 1956 r. ojca pochłonęła filozofia chrześcijańska. Właśnie ta przesłanka – przesłanka wiary, która wcześniej pozwoliła wielu przetrwać wiezienie, powodowała, że nie chcieli się mścić.

Zna Pan przypadek, żeby choć pomogli ustalić np. miejsce, gdzie zakopywano pomordowanych?

Nie. Jeśli ktoś pomagał, to czasem grabarze. Np. w powojennym Wrocławiu byli nimi Niemcy, którzy skrupulatnie zapisywali, którego dnia i gdzie kogo zakopano.

Ile jeszcze jest takich miejsc jak „Łączka”?

Są rozsiane po całej Polsce. W samej Warszawie i okolicach takich miejsc jest kilkadziesiąt. Do dziś nie wiemy, czyje prochy kryją. W 1953 r. naczelnik wydziału więziennictwa WUBP w Białymstoku Leon Ozgowicz napisał, że zwłoki chowa się „w miejscach niedostępnych dla osób cywilnych, tzn. w różnych miejscach. Powyższych czynności dokonuje się tajnie, tak, aby nikt tego nie spostrzegł z osób niepożądanych. Na cmentarzu nie chowa się z powodu tego, że mogą ciało wygrzebać i urządzić jakiekolwiek demonstracje, co jest niedozwolone. Wobec tego, nie ma żadnych grobów ani też numerów na grobie”. Chyba najlepiej miejsca pogrzebania „wyklętych” udało się ustalić we Wrocławiu, dzięki mozolnej pracy historyka IPN dr Krzysztofa Szwagrzyka. Więzień Tadeusz Porayski napisał kiedyś o warszawskim Służewcu: „Nie szedł tutaj za nami żaden ksiądz z modłami, Nie żegnała nas marszem żałobna kapela. I tylko gwiazdy mówią nam, że Bóg jest z nami. I wiatr nam szumi: Jeszcze Polska nie zginęła!” Aby rzeczywiście nie zginęła, musimy poznać całą prawdę o zbrodniczym totalitaryzmie sowieckim, jego oprawcach i ofiarach.

Rozmawiał Andrzej Tarwid.

Za: Publicystyka Antysocjalistycznego Mazowsza (20, kwietnia 2012) | http://www.asme.pl/133495779427985.shtml | To, że ofiary komunistycznych bestii nie chciały się mścić, wynikało często z przesłanki wiary - wywiad z Tadeuszem M. Płużańskim

Skip to content