Chór publicystów ruga od prawie tygodnia Kościół za to, że nie przyjął w trybie natychmiastowym i z ukłonami dla rządu kościelnych propozycji ministra Michała Boniego.
Rząd Tuska chce zlikwidować Fundusz Kościelny i zastąpić go odpisem 0,3% z sumy opodatkowania płatników PIT.
Pomysł ma swoje zalety i wady, ale – zanim doszło jeszcze do rzeczowej analizy – jako pierwsi wyrwali się do głosu publicyści, którzy ze złośliwym uśmieszkiem zaczęli dywagować, jak przy okazji nowych rozwiązań można Kościół upokorzyć i przećwiczyć.
„PIT policzy wiernych” – ucieszyła się jedna z publicystek przypominając złośliwie biskupom, że ilość płatników będzie nieporównanie niższa od teoretycznej liczby 95% Polaków-katolików.
Inni antyklerykałowie zacierają dłonie i cieszą się, że będzie okazja do wykazania Kościołowi, że musi się unowocześnić, bo inaczej z roku na rok będzie dostawać coraz mniej pieniędzy. I wreszcie ostatnia okoliczność, jaka zachwyciła antyklerykałów. Skoro instytucje pożytku publicznego, jakie korzystają dziś z odpisów są zobowiązane do przedstawiania państwu wszystkich swoich wydatków – to tego samego będzie można żądać od Kościoła.
A jak Kościół nie zechce odpisów od PIT? To wtedy antyklerykałowie ogłoszą, że biskupi boją się ujawnienia, jak niewielu wiernych się nimi utożsamia.
W ekspresowym skrócie, dowiedzieliśmy się więc, jak nowy system może zostać wykorzystany do walenia Kościoła po głowie.
W normalnym kraju można byłoby się nad nim zastanowić – w Polsce może być używany do tresury Episkopatu.
Może lepiej więc machnąć ręką na państwowe pośrednictwo w transferze pieniędzy od obywateli do Kościoła – jeśli okazać się ma to wszystko zatrutym cukierkiem.
A już na pewno Kościół nie musi się spieszyć z podejmowaniem decyzji tylko dlatego, że ministrowi Boniemu się spieszy.
Gdy w parę lat po przyjęciu pomocy unijnej na ratowanie dzieł sztuki prawosławnego klasztoru na górze Athos pojawiły się unijne żądania, aby w zamian UE wyegzekwowała wpuszczanie kobiet do „republiki mnichów” – mnisi zrezygnowali z pomocy. Słusznie uznali, że pomoc unijna służy jako okazja do żądań modernizacyjnych. Tak może być i teraz. A jeśli minister Boni został źle zrozumiany -to niech zmieni styl spotkań z ludźmi Kościoła.
Piotr Semka