Aktualizacja strony została wstrzymana

Dwa dwudziestolecia – kłopotliwe porównania

Epoka posierpniowa, trwająca już nawet trochę dłużej niż dwadzieścia lat, jest na tyle długa, że można ją porównać z innym, dość odległym dwudziestoleciem tzw. międzywojnia. Oczywiście należy zadać pytanie, czy takie porównania mają jakiś sens, skoro tamtą epokę zamknęła na zawsze katastrofa przegranej kampanii, będącej w istocie całą wojną, a obecny czas jeszcze potrwa. A już na pewno, wbrew publicznym urojeniom jednego z ministrów (zalecany długi wypoczynek), nie grozi nam najazd militarny ani ze Wschodu, ani tym bardziej z Zachodu. Nasze szczęście, że nikt z wielkich tego świata nie wybrał swego czasu dla nas roli Jugosławii, która przecież jako państwo trwała dłużej w swoich granicach niż nasz kraj w obecnych. Sądzę, że jednak można i trzeba zestawić dokonania ekonomicznie obu epok, bo może to być zwyczajnie pouczające. Na pewno to lepsze niż pastwienie się nad bieganiem jakiejś damy wokół czegoś, co już na zawsze pozostanie pomnikiem beztroski wydatkowania grosza publicznego. W zwariowanym świecie ciągłej walki, która obiektywnie niszczy naszą klasę polityczną (innej nie mamy), trzeba choć na chwilę zatrzymać się po to, aby ocenić przeszłość. NASZĄ przeszłość, która jeszcze niedawno była dla wielu nieznośną codziennością.

II RP zdała egzamin

Wbrew próbom idealizacji pierwsze dwudziestolecie było znaczone wszechobecną biedą. Biedą, niekiedy nawet nędzą większości: wsi niemogącej wykarmić „głodnych gęb” z kilkumorgowych gospodarstw, polskojęzycznych i niemówiących po polsku przedmieść dużych miast i miasteczek, biedą ich mieszkańców okupujących całymi dniami brudne ulice w oczekiwaniu na PRACĘ. Bo nasze państwo powstało z rozpadu wielkich, znacznie bogatszych organizmów państwowych i było w sensie ekonomicznym czymś zupełnie „sztucznym”. Łączyło je powoli w jedną całość wspomnienie odległej, wręcz bajkowej przeszłości i powstająca dopiero wówczas nowa jedność o charakterze językowo-etnicznym. Nie tworzyli tego państwa ludzie bogaci; gdyby coś wtedy od nich zależało, chyba nie głosowaliby za podziałem, a tym bardziej upadkiem byłych imperiów trzech cesarzy. Niezależnie od naszego wysiłku niepodległościowego odrodzeniu państwa polskiego sprzyjała z jednej strony niemiecka koncepcja „uniezależnienia” państw wchodzących w skład wrogiego imperium (sposób rozsadzenia od wewnątrz głównego przeciwnika ze wschodu), a z drugiej, anglosaski pomysł tworzenia możliwie wielu małych organizmów, którymi łatwiej będzie rządzić z dalekich stolic „mocarstw zachodnich”. Istniejący w obszarze nowego państwa przemysł, choć częściowo zdewastowany przez wojnę, był szyty na inną, znacznie większą miarę. Zarówno potęga przemysłu bawełnianego i wełnianego Kongresówki, jak i huty oraz kopalnie Zagłębia i Górnego Śląska produkowały na wielkie, chłonne rynki nieistniejących lub zdegradowanych już państw, a nasz biedny i na tym tle mały kraj nie gwarantował porównywalnego popytu. Warto przypomnieć, że bolszewizm i wojna domowa zniszczyły ekonomiczną obecność Rosji jako światowego producenta i rynku zbytu, a gospodarki Niemiec weimarskich czy państw powstałych po rozpadzie Austro-Węgier były tylko cieniem swojej bogatej przeszłości. Dodatkowym czynnikiem destrukcyjnym była zarówno powojenna polityka hiperinflacji, jak i późniejsze ortodoksyjne reformy walutowe, duszące skutecznie i tak bardzo skromny popyt wewnętrzny.

Zarazem powstałe wówczas państwo polskie, utrzymujące na co dzień gigantyczną jak na owe czasy armię, w pełni zdało egzamin, przed jakim stanęła władza publiczna, tworząc na zupełnie dziś nieosiągalnym poziomie nowoczesne ustawodawstwo, lepiej czy gorzej, ale rozwiązując problem eksplozji demograficznej bez masowej (jak dziś) emigracji młodego pokolenia, a także budując od podstaw w miarę sprawny system oświaty publicznej. Przede wszystkim jednak władza podjęła i skutecznie zrealizowała bezprecedensowe przedsięwzięcia inwestycyjne w postaci nowego portu i zbudowanej od podstaw Gdyni (dzięki między innymi podatkowym ulgom inwestycyjnym, a nie ich likwidacji – Bóg nas wówczas strzegł od liberałów) oraz państwowej industrializacji w postaci budowy całej gałęzi przemysłu głównie o profilu zbrojeniowym (Centralny Okręg Przemysłowy). Oczywiście najdalszy jestem od bezkrytycznego stosunku do polityki i polityków tego okresu, których zasługi są zrównoważone wystarczającą ilością działań nonsensownych czy wręcz szkodliwych, za które później przyszło nam drogo zapłacić – nawet do dziś (zwłaszcza polityka narodowościowa czy brak pomysłu na głód ziemi w chłopskich gospodarstwach). Ale z wielu ekonomicznych owoców polityki pierwszego dwudziestolecia korzystamy również współcześnie, chyba że udało się nam je już skutecznie zaprzepaścić w czasie tzw. socjalizmu czy obecnego dwudziestolecia.

Zaorany przemysł

Start w przyszłość drugiego dwudziestolecia był czymś wręcz komfortowym: w sumie niewielka – w porównaniu z początkiem lat dwudziestych – inflacja, głęboki i niezaspokojony popyt wewnętrzny, nieźle – jak nigdy w historii – wykształcony wyż demograficzny i duży, choć nie zawsze nowoczesny przemysł, chłonny rynek wiejski i siła młodego społeczeństwa. Wadą była słaba, w istocie pochodząca z „łapanki” władza publiczna, bojąca się jak ognia „społeczeństwa”, które opanowało, a często sparaliżowało zakłady pracy, ulice i… świadomość rządzących. Jedynym realnym programem działania władzy – obok walki wewnętrznej – było osłabienie lub nawet wyeliminowanie tych, którzy mieli w ich świadomości realną władzę, czyli „załóg” wielkich zakładów pracy, nazywanych ówcześnie „molochami komunizmu”. Stąd geneza wszystkich „popiwków”, „dywidend”, absurdalnej polityki kredytowej, która miała doprowadzić do upadku tych twierdz*, co nazywano „restrukturyzacją” zakładów. I ta operacja udała się: nie ma już nie tylko fabryk samochodów w Warszawie, Starachowicach, Nysie, Lublinie, nie ma również przemysłu włókienniczego w Łodzi, Źyrardowie, Warszawie, Białymstoku, nie ma przemysłu stoczniowego. Długo by wymieniać. Oczywiście dorobiono do tego bałamutną ideologię powtarzaną przez dworskich ekspertów o „nieopłacalności” przemysłu będącego tworem mitycznego „komunizmu”, co było o tyle prawdą, że płacąc kilkusetprocentowe podatki od wynagrodzeń, nie mając dostępu do kredytu oraz walcząc z tanią – w wyniku polityki kursowej, zresztą w większości nieopodatkowaną konkurencją z importu, nie można obiektywnie prowadzić opłacalnej działalności gospodarczej. Ale to władza publiczna była głównym sprawcą owej „nieopłacalności”, niezależnie od absurdów samorządowego zarządzania przemysłem przy pomocy taczki jako sposobu zmiany dyrekcji. Przed ponad dwudziestu laty na jednym ze spotkań z kadrą kierowniczą przemysłu ówczesny wicepremier w chwili szczerości zdziwił się, zadając pytanie: „To wy jeszcze istniejecie?”. Nic dodać, nic ująć.

Celem polityki była przede wszystkim zmiana istniejącego układu sił politycznych i stworzenie wielkiej wyprzedaży masy upadłościowej, siłą rzeczy za bezcen. Wszystkiego: ziemi, budynków, a przede wszystkim… ludzi, którzy stracili pracę. Z zażenowaniem dziś czyta się wypowiedzi ówczesnych celebrytów medialnych, że w opustoszałych po polityce „radykalnej transformacji” halach produkcyjnych „w sposób naturalny” pojawią się nowi przedsiębiorcy, a popegeerowskie pola zaorzą i zasieją jacyś „kapitalistyczni rolnicy”. Dziś tzw. poprzemysłowe budynki dawno wyburzono lub jeszcze straszą drzewami rosnącymi na zarywających się dachach. Drzewa rosną też na znacznej części leżących odłogiem pól.

W czasach, które zyskały określenie jako okres „dezindustrializacji”, nie buduje się nowych portów ani nowych okręgów przemysłowych. Zresztą skutki owej radykalnej transformacji uderzyły również w przedwojenne zakłady przemysłowe, co powinno wszystkim wyznawcom antykomunistycznej poprawności dać coś do myślenia.

Oczywistym skutkiem tak prowadzonej polityki była masowa emigracja (skala bez precedensu w naszej historii) oraz załamanie demograficzne, bo od ponad stu lat to chłopska wieś zaludniała miasta, a wracająca dziś pod strzechy bieda skutkuje masowym wyludnieniem wsi. Powoli powstała w wyniku dwóch historycznych procesów uwłaszczeniowych wieś chłopska staje się przeszłością. Szkoda, choć ciągle mam nadzieję, że w tej istotnej części przetrwa, stając się źródłem odrodzenia demograficznego oraz tożsamości naszego kraju.

Może mi ktoś zarzucić stronniczość, a zwłaszcza brak dostrzegania tego, co nazywa się bezspornymi osiągnięciami minionego dwudziestolecia, zwłaszcza budowy kilku stadionów, części metra w Warszawie czy kilkuset kilometrów nowych dróg. Najważniejszym sukcesem tego okresu jest prozaiczny fakt, że minęło ono bez wojen, rewolucji, a nawet tumultów, dając szansę odrodzić się zniszczonej w poprzedniej epoce klasie przedsiębiorców, bo pokój społeczny połączony z ograniczoną w swoich ambicjach władzą jest zawsze błogosławieństwem, zwłaszcza gdy udaje się stworzyć w miarę skuteczny system fiskalny (a to się nam parę razy udało), który finansuje elementarne funkcje państwa. Być może są to wszystkie sukcesy, które byliśmy w stanie osiągnąć w tym czasie. Godzi się jednak przypomnieć, że ciężar publiczny utrzymania zredukowanej armii jest dziś nieporównywalnie niższy, a efektywność systemu fiskalnego, mimo wszystkich zasadnych słów krytyki pod jego adresem, znacznie większa. Może już pora więc podjąć próbę zbilansowana dokonań również obecnego dwudziestolecia, odrzucając polityczną poprawność?

Prof. dr hab. Witold Modzelewski
Uniwersytet Warszawski

* W oryginale: „twierdzeń” – przyp. Red. BIBUŁA

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 13 marca 2012, Nr 61 (4296) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120313&typ=my&id=my03.txt

Skip to content