W ostatnich dniach z wizytą w Stanach Zjednoczonych przebywał premier syjonistycznego tworu Beniamin Netanjahu. Spotkał się z prezydentem USA Barackiem Obamą oraz czołowymi politykami w Kongresie. Ważniejsze jednak było doroczne spotkanie Amerykańsko-Izraelskiego Komitetu Spraw Publicznych (AIPAC), czołowej organizacji syjonistycznej praktycznie kreującej amerykańską politykę w regionie Bliskiego Wschodu. W trakcie konferencji trzej republikańscy pretendenci prześcigali się w czołobitności względem Lobby. Uważany za faworyta w wyścigu do nominacji prezydenckiej były gubernator Massachusetts Mitt Romney powiedział, że jeśli zostanie prezydentem, rozmieści u wybrzeży Iranu amerykańskie okręty wojenne. Były senator Rick Santorum wezwał rząd USA do postawienia Iranowi „wyraźnego ultimatum” z żądaniem rozmontowania instalacji atomowych. Jeżeli reżim irański tego nie zrobi – kontynuował – Ameryka powinna „sama je zniszczyć”. W podobnym tonie wypowiadał się były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich. Wszyscy trzej poparli Netanjahu w jego twardym kursie wobec Iranu i zarzucili prezydentowi Obamie, że zaniedbuje bezpieczeństwo Izraela.
We wtorek na konferencji AIPAC wystąpił minister obrony Leon Panetta. Zapewnił, że USA dostarczą Izraelowi broń i sprzęt wojskowy wystarczający do zapewnienia mu „militarnej wyższości w konfrontacji z każdym państwem lub koalicją państw”. Wspomniał tu o nowoczesnych systemach rakietowej obrony powietrznej i nowych samolotach F-35.
Zarzuty republikanów rozwiał sam Obama występując na forum AIPAC w niedzielę. „Czarny mesjasz” wie doskonale, kto rozdaje karty w amerykańskiej polityce. Ponowił więc zapewnienia, że gwarantuje bezpieczeństwo Izraela, swego kluczowego sojusznika w regionie, oraz wzorem swoich konkurentów z prawicy orbitował gdzieś w okolicach podłogi w swoim uwielbieniu dla Izraela.
Na podstawie: The Guardian/Wprost 24