Aktualizacja strony została wstrzymana

Św. Demokracja i faszystowscy heretycy – Andrzej Solak

30 stycznia 1933 r. Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Przejęcie władzy odbyło się zgodnie z regułami demokracji.

Dawno, dawno temu, przy okazji dyskusji o generale Pinochecie i jego rządach wojskowych w Chile napisałem, że gdyby w 1933 roku jakiś niemiecki generał obalił zamachem stanu demokratycznie wybranego kanclerza Hitlera (tak jak generał Pinochet obalił w Chile marksistowskiego prezydenta Allende), i wytracił ze dwa – trzy tysiące jego zwolenników, a resztę zamknął w obozach (tak jak generał Pinochet potraktował u siebie lewicowców) – to wówczas kilkadziesiąt milionów ludzi pożyłoby sobie znacznie dłużej. Jednak w takim wypadku dzisiejsze media i politycy płakaliby rzewnie nad smutnym losem niemieckich nazistów oraz demokracji podeptanej zbrodniczo przez wojskowych.

„Głos ludu”

Demokracja to „rządy ludu”, władza sprawowana (przynajmniej teoretycznie) w imieniu większości obywateli. Demokracja sprawdzała się lepiej lub gorzej w różnych epokach, w różnych państwach i kulturach. Miała swoje sukcesy, jak i sromotne klęski.

Niewątpliwie ustrój ten posiada istotne zalety. Jedną z nich jest kadencyjność władz – kiedy „głos ludu” wyniesie do władzy jakiegoś idiotę albo złodzieja, zawsze możemy mieć nadzieję, że dożyjemy końca jego kadencji. W przypadku dożywotnio sprawującego władzę króla czy dyktatora moglibyśmy tej radosnej chwili nie doczekać.

Kłopot z tym, że współcześnie „władza ludu” otaczana jest prawdziwym kultem, często groteskowym. Demokracji przypisuje się nieomylność, ma być ona lekarstwem na wszelkie bolączki tego świata. Dziś można mówić o nowej świeckiej religii – z własnymi dogmatami, „świętymi” księgami, kapłanami…

Ludzi traktujących demokrację sceptycznie (głoszących, że trudno bezkrytycznie wielbić ustrój, w którym dwóch głupców przegłosuje jednego mądrego) ogłasza się publicznymi wrogami, niczym dawnych bluźnierców i heretyków.

„Eksperci”

Jak wygląda współczesna demokracja „od kuchni”?

Dzisiaj przeciętny, statystyczny polski wyborca czyta pół książki na rok, z gazet najbardziej ceni te plotkarskie, zaś wśród programów telewizyjnych preferuje te odmóżdżające. Skutkiem powyższego ma trudności ze zrozumieniem artykułu prasowego, albo prostej informacji w Wiadomościach TV. Mówi się o „Pokoleniu SMS” – o ludziach, którzy nie potrafią przeczytać tekstu dłuższego niż sześć wyrazów, bo im się zaraz szare komórki zaczynają gotować od nadmiernego wysiłku (a są i tacy, o których można powiedzieć, że posiadają już tylko jedną komórkę – telefoniczną).

I właśnie tacy „eksperci” w dniu głosowania dokonują wyboru – to oni decydują, kto będzie sprawował pieczę nad sterem państwa i podejmował decyzje wpływające na nasze codzienne życie. Również, kto będzie zarządzał naszymi finansami.

Charakterystyczne są wyniki głosowań w zakładach karnych. Przez długie lata rząd dusz wśród skazanych kryminalistów dzierżył Sojusz Lewicy Demokratycznej. Potem zaczęła zwyciężać tam Platforma Obywatelska. W ostatnich wyborach wśród więziennej braci łeb w łeb szły PO oraz Ruch Palikota.

To nie jest tania złośliwość, tylko powód do poważnego zastanowienia się – czemu akurat te formacje zdobyły sobie taki szacunek wśród społeczności „uczciwych inaczej”?

Dwójmyślenie

13 grudnia ub. roku, przy okazji corocznych roztrząsań wokół stanu wojennego, w Wiadomościach Telewizyjnych wystąpił pewien mocno zafrasowany socjolog. Dziwił się on strasznie, że wedle wiarygodnych sondaży większość społeczeństwa polskiego uznaje decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego za słuszną. A zarazem, jak mówią sondaże, większość Polaków… potępia sprawców stanu wojennego!

Pan socjolog stwierdził bezradnie, że widocznie ankietowani jakoś muszą te sprawy godzić w swych umysłach.

Mnie to nie dziwi. Już nie. Bo jakoś bardzo pasuje mi to do postawy ludzi, którzy w dniu wyborów, zaraz po Mszy św., szli głosować na komunę albo na Palikota. Chwilę wcześniej składali rączki do modlitwy,  gromko deklarowali: „Wierzę w jeden święty, powszechny i apostolski Kościół!” – a potem biegli do urn oddawać władzę nad Polską osobnikom, którym przeszkadza krzyż, lekcje religii albo zakaz ćwiartowania dzieci.

Widać ci wyborcy są z tej samej szkoły, co tamci ankietowani – jakoś to wszystko godzą, w tych swoich mózgach.

Faszysta Mieszko i demokrata Hitler

Nie od rzeczy jest przypomnieć tutaj dyskusje o Marszu Niepodległości z 11 listopada ub. roku. Jak pamiętamy, jego organizatorom i uczestnikom zarzucono głoszenie faszyzmu i nazizmu.

Podczas telewizyjnej debaty pewna pani (z tytułem naukowym, a jakże!), nie mogąc przedstawić konkretnego dowodu na wznoszenie przez demonstrantów haseł wielbiących Mussoliniego i Hitlera, zacytowała fragment deklaracji programowej jednej z organizacji współorganizujących Marsz. Otóż dowodem na faszyzm miał być fakt, że… (wstrzymajcie oddech!) organizacja ta sprzeciwia się demokracji!

Uff! W tym momencie zastępy faszystów niepomiernie wzrosły. W takim ujęciu faszystami byli również nasi monarchowie, którzy zupełnie nie troszczyli się o rozwój życia partyjnego wśród poddanych. Ot, taki Mieszko I wprowadzając chrześcijaństwo zapomniał ogłosić w tej sprawie ogólnokrajowego referendum, tylko zwyczajnie kazał pościnać „święte” dęby, zaś poddanym nie przestrzegającym postów – powybijać zęby. Taaak, krwawy faszysta!

Albo taki Władysław Łokietek. Podczas buntu niemieckich mieszczan w Krakowie wcale nie podjął partnerskiego dialogu z opozycją, ani nie zagwarantował praw mniejszościom narodowym, tylko nakazał recytować buntownikom kwestię: „Soczewica, koło, miele, młyn”, a konsekwencje wobec tych, którzy nie potrafili poprawnie się wysłowić, były niewesołe.

Podejrzewam, że pani demokratka, tak beztrosko dzieląca świat na demokratów i nazistów, musi mieć wielki problem z datą 1 września 1939 r. Toż wybuchła wtedy wojna między Polską, w której od trzynastu lat sprawowała władzę ekipa piłsudczyków, co doszli do władzy na drodze krwawego wojskowego zamachu stanu  – a Niemcami, których wódz, Herr Adolf Hitler, zdobył władzę legalnie, i rządził popierany przez ogromną większość rodaków.

Prawo Liczby

Nie chcę bawić się w ciasne doktrynerstwo. Jak napisałem wyżej, bywały sytuacje, w których demokracja się sprawdziła. Jednak protestuję, gdy mówią mi, że coś jest słuszne tylko dlatego, „bo większość jest za”; „bo wszyscy tak robią”; „bo musisz podporządkować się demokracji”

Niczego nie muszę. Pamiętam, że kiedyś chodził po ziemi i nauczał Człowiek, którego zamordowano dlatego, że przegrał demokratyczne referendum. Ponieważ demokratyczna większość krzyknęła: „Ukrzyżuj Go! Uwolnij Barabasza!”. Wtedy Prawda przegrała z Liczbą. Jednak – czy naprawdę przegrała?

 Andrzej Solak

„Wzrastanie” styczeń 2012


Za: Krzyżowiec - strona Strona Andrzeja Solaka | http://cristeros1.w.interia.pl/crist/polemiki/sw-demokracja.htm

Skip to content