Aktualizacja strony została wstrzymana

Kolaboranci i marionetki – Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie służby miejskie już posprzątały po 11 listopada, ale spory na tle przebiegu tego święta, zwłaszcza w Warszawie, nie tylko nie ucichły, ale nawet jakby dopiero zaczynają rozszerzać się na obszary początkowo znajdujące się zupełnie poza zasięgiem zainteresowania. Początkowo bowiem najważniejsza wydawała się odpowiedź na pytanie: kto wygrał – czy uczestnicy Marszu Niepodległości, którzy wprawdzie inną trasą niż pierwotnie wyznaczona, niemniej jednak dotarli pod pomnik Romana Dmowskiego na Placu na Rozdrożu – czy też uczestnicy kontrmanifestacji „Kolorowa Niepodległa”, którzy – jak to szczerze wyznał red. Seweryn Blumsztajn, u którego szczerość wyprzedza i to znacznie wszelkie inne zalety – dzięki zdecydowanej i sprawnej akcji policji „obronili Marszałkowską”.

Można by powiedzieć, że pod pewnymi względami powtórzyła się sytuacja z ubiegłego roku, gdyby nie pewne istotne różnice. Po pierwsze – organizatorzy Kolorowej Niepodległej po raz pierwszy do uczestnictwa w blokowaniu Marszu Niepodległości w Warszawie zaprosili Niemców. Ci w przekonaniu, że wszyscy Polacy to przecież „naziści”, zaatakowali grupę rekonstrukcji historycznej w napoleońskich mundurach, maszerującą w ramach oficjalnego pochodu, więc policja nolens volens, przynajmniej dla oka, musiała niemieckich „antyfaszystów” zatrzymywać i mitygować. Dopiero kiedy zaczęli oni chronić się w kawiarni z wyszynkiem prowadzonej przez cwanych filutów z „Krytyki Politycznej”, przedstawiciele władzy zaczęli kumać, że Niemcy są po tej samej stronie, co i oni – to znaczy – po stronie słusznej.

Ponieważ – po drugie – policja wcale nie była „bezstronna” – jak opowiadał przed kamerami telewizji głównego nurtu rzecznik – tylko bezstronną nieudolnie udawała. Wyrażało się to nie tylko wzmocnieniem blokady pierwotnej trasy Marszu Niepodległości przez siły policyjne, które stanowiły pierwszą i – powiedzmy sobie szczerze – jedyna skuteczną linię „obrony Marszałkowskiej” przez Kolorową Niepodległą – co przenikliwie zauważył nawet red. Blumsztajn – ale również – a może nawet przede wszystkim – ostentacyjnym nie zauważaniem najbardziej agresywnych uczestników zajść, zwłaszcza gdy byli ubrani w jednakowe, białe kominiarki – bo przecież konfidenci muszą sami jakoś rozpoznawać się nawzajem, no i być rozpoznawalni przez policjantów umundurowanych. Powtórzyła się sytuacja z Krakowskiego Przedmieścia, kiedy to zdominowany przez policyjnych i pewnie nie tylko policyjnych konfidentów tłum atakował obrońców krzyża, a policja ostentacyjnie nie zauważała nawet oczywistych naruszeń prawa.

Ale jakże ma być inaczej, skoro nasz nieszczęśliwy kraj został 1 maja 2004 roku przyłączony do Unii Europejskiej, którą kręci żydokomuna, ustawiająca prawo pod kątem swoich partykularnych interesów? Jak wiadomo, obowiązującą w Eurokołchozie ideologią jest polityczna poprawność, czyli marksizm kulturowy, który z nieubłaganą wrogością odnosi się do nacjonalizmów mniej wartościowych narodów tubylczych, a także – do Kościoła katolickiego. Dlatego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych działa specjalny, złożony z pierwszorzędnych fachowców, co to z niejednego komina wypatrywali, Zespół do spraw Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii, którego kolaborantami są między innymi – Otwarta Rzeczpospolita, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, Fundacja Forum Dialogu Między Narodami (tzn. żydowskim i mniej wartościowym narodem tubylczym) oraz Fudancja Instytut Spraw Publicznych, przy którym kręci się pani filozofowa Magdalena środa, Danuta Huebner, Jarosław Kurski z „Gazety Wyborczej”, Małgorzata Fuszara, Włodzimierz Cimoszewicz, Joanna Kluzik-Rostkowska, Paweł Kowal, Adam Rotfeld, Wojciech Sadurski i Andrzej Zoll – słowem – żydokomuna i garść aryjskich szabesgojów.

Ów Zespół regularnie spotyka się ze swoimi kolaborantami na specjalnych odprawach, gdzie ustalana jest taktyka walki z „rasizmem” i „ksenofobią”, w ramach której wydawane są także materiały instruktażowe i propagandowe dla policji. Akurat wpadła mi w rękę taka broszurka, z której wyraźnie wynika, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych nie jest żadnym arbitrem, tylko jak najbardziej zaangażowaną stroną w walce ideologicznej – w dodatku stroną wodzoną za nos przez swoich kolaborantów, spośród których Helsińska Fundacja Praw Człowieka jest jednocześnie jawnym kolaborantem paneuropejskiego gestapo w centralą w Wiedniu, która dla zmylenia europejskiej opinii publicznej przyjęła nazwę Agencji Praw Podstawowych.

W tej instruktażowej broszurce MSW zajmuje się myślozbrodnią nienawiści i wśród nienawistniczych emblematów umieściło między innymi używany przez Młodzież Wszechpolską „mieczyk Chrobrego”. Słowem – tak samo, jak za Stalina, Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego z tą tylko różnicą, że słowo „kontrrewolucja” zostało przez cwaną żydokomunę zastąpione słowem „nienawiść” – ale cel jest identyczny, jak wtedy: tępić każdą próbę politycznego organizowania się mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby był bezbronny wobec swoich okupantów – również psychicznie.

Dlatego między innymi drugim obok narodowców wrogiem europejsów, przed którymi policja skacze z gałęzi na gałąź, jest Kościół katolicki. Na razie mądrość etapu nakazuje powstrzymać się przed atakiem frontalnym, więc – podobnie jak za Stalina – żydokomuna lansuje „kościół otwarty” – współczesny odpowiednik „księży patriotów”, wśród których na czołową postać – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – wysuwany jest przewielebny ksiądz Adam Boniecki. Właśnie w Teatrze Żydowskim wręczono mu medal, jako „zasłużonemu dla tolerancji”, która – nawiasem mówiąc – we wspomnianej instruktażowej broszurze MSW dla policji utożsamiana jest z akceptacją. No i rezultaty są; jakaś nieszczęśliwa istota z TVN zapytana o podanie przykładu „mowy nienawiści” powiedziała, że najlepszym przykładem jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna” Czegóż chcieć więcej?

Krótko mówiąc – historia się powtarza – ale jakże ma się nie powtarzać, kiedy nie tylko właśnie kończy się kolejny, 20-letni okres pieriedyszki, a w dodatku – tylko patrzeć, kiedy i w naszym nieszczęśliwym kraju wystąpią ostre objawy kryzysu – więc okupujące Polskę Siły Wyższe, wykorzystując okazję, jaką stwarzał Marsz Niepodległości, zorganizowały i przeprowadziły prowokację w celu pozyskania przynajmniej części opinii publicznej dla pomysłu ograniczenia praw obywatelskich na wypadek konieczności pacyfikowania niesfornych tubylców, którym trzeba będzie przykręcić śrubę, żeby żaden nie ośmielił się nawet pisnąć, kiedy będzie rabowany w tak zwanym „majestacie prawa”. A któż będzie tę śrubę przykręcał, jeśli nie policja? Cóż innego robiła w latach 80-tych, kiedy to pod osłoną „surowych praw stanu wojennego” rozpoczęły rozkradać Polskę spółki nomenklaturowe?

Więc kiedy tak rozpamiętujemy sobie wydarzenia 11 listopada, sensacją dnia stało się ogłoszenie przez Donalda Tuska składu nowego marionetkowego rządu tubylczego. Taki bardzo nowy, to on nie jest, bo premierem ma być Donald Tusk, wicepremierem i ministrem gospodarki ma być Waldemar Pawlak, podobnie jak ministrem rolnictwa – Marek Sawicki, ministrem finansów – Jacek Rostowski, ministrem spraw zagranicznych – Radosław Sikorski, ministrem obrony – Tomasz Siemoniak, ministrem szkolnictwa wyższego – Barbara Kudrycka, ministrem kultury – Bogdan Zdrojewski, a rzecznikiem rządu – Paweł Graś – ale już ministrem skarbu ma być archeolog z Krakowa Mikołaj Budzanowski (wobec rozkradzenia już prawie wszystkiego, rząd najwyraźniej liczy na wykopanie jakichś skarbów), ministrem zdrowia – Bartosz Arłukowicz, nagrodzony w ten sposób za zdradę SLD, ministrem administracji i cyfryzacji – Michał Boni – co pokazuje, że SB zwiększyła swoje wpływy kosztem razwiedki wojskowej, ministrem spraw wewnętrznych Jacek Cichocki, były pracownik sponsorowanej przez Sorosa Fundacji Batorego i b. dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, a więc – człowiek „służb”, a jednocześnie – KiK-u warszawskiego, więc „Źywa Cerkiew” może nabrać dynamiki, edukacji – Krystyna Szumilas, wiceminister u pani Hallowej, ministrem pracy – Władysław Kosiniak-Kamysz, syn b. ministra zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, co pokazuje, że dochowaliśmy się już nowych „starych rodzin”, ministrem sportu – Joanna Mucha – chyba żeby zrobić na złość i wbrew niepokojącemu Palikotu.

Podobne intencje musiały premieru Tusku przyświecać przy nominacji na ministra sprawiedliwości pobożnego posła Jarosława Gowina. Wprawdzie pobożny poseł Gowin będzie miał potężne dysonanse poznawcze, na rozkaz Unii Europejskiej formalizując rozmaite zapłodnienia w szklance, ale – po pierwsze – czego to się nie robi „dla Polski”, za po drugie – a właściwie – po pierwszaste – może to być pomost, jaki premier Tusk próbuje przerzucać między swoim marionetkowym rządem, a „Źywą Cerkwią” to znaczy – Kościołem Otwartym z tymi wszystkimi księżmi patriotami, którym będzie świecił w oczy widmem posła Palikota, za którym czai się złowrogi Grzegorz Piotrowski. Transport ma objąć Sławomir Nowak z ugruntowaną reputacją wszechstronnego męża stanu, a resort środowiska – Marcin Korolec, absolwent paryskiej ENA, b. asystent Jana Kułakowskiego i b. wiceminister gospodarki. Widać wyraźnie, że przesunięcia w układzie sił między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami nie są takie znowu duże, więc pewnie w expose premier Tusk będzie opowiadał bajki podobne do tych sprzed czterech lat – bo powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – cóż innego może uczynić?

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    20 listopada 2011

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2282

Skip to content