Aktualizacja strony została wstrzymana

Ja tylko dotrzymuję słowa – rozmowa ze skazaną na śmierć uczestniczką powstania węgierskiego 1956 roku

Z Marią Wittner, uczestniczką antykomunistycznego powstania węgierskiego z 1956 roku, skazaną na karę śmierci, przetrzymywaną 12 lat w komunistycznym więzieniu, rozmawia Agnieszka Źurek.

Bohaterem pokazanego 20 października w Warszawie filmu „Zbrodnia bez kary” jest Bela Biszku, komunistyczny zbrodniarz odpowiedzialny za krwawe represje po powstaniu węgierskim z 1956 roku. Film ten napotkał na Węgrzech trudności w momencie projekcji, mimo że był to już rok 2010, a zatem długo po upadku reżimu komunistycznego.
– Tak, rodzina Beli Biszku zagroziła, że wytoczy proces dyrekcji kina, w którym miała się odbyć premiera tego filmu. Odbyła się ona zatem w ogródku jednej z restauracji w Budapeszcie. Uczestniczyły w niej tysiące osób. W końcu film trafił także do kin. Przebijamy się zatem z naszym głosem większości. Tę walkę należy kontynuować.

Za udział w antykomunistycznym powstaniu na Węgrzech w 1956 roku została Pani skazana na karę śmierci. Na jakiej podstawie?
– Za „zbrojne organizowanie się przeciwko władzy ludowej”. Za nieudowodnione mi nigdy: „wielokrotne zabójstwa”, „próby zabójstwa”, „grupowe rabunki”, oraz za „bycie dysydentem”.

W komunistycznym więzieniu spędziła Pani 12 lat. Co było najtrudniejszym doświadczeniem tamtego okresu?
– Przebywanie w celach przedegzekucyjnych i zabieranie z cel moich towarzyszek – po to, żeby je powiesić. Tego nigdy nie zapomnę. I nawet nie chcę tego zapomnieć.

A co było według Pani najgorsze w samym systemie komunistycznym?
– Kłamstwo. Przeszłam wiele załamań nerwowych – z tego właśnie powodu, że musiałam tłumić swoje myśli. W czasie węgierskiego powstania zostałam także ranna – odłamek granatu utkwił mi w kręgosłupie. Bardzo długo myślano, że udaję. Dopiero prześwietlenie wykazało, że mówię prawdę. Przeszłam operację kręgosłupa i Bogu dziękuję za to, że trafiłam na wspaniałego lekarza – w innym wypadku najprawdopodobniej byłabym sparaliżowana.

Czy ktokolwiek na Węgrzech odpowiedział prawnie za zbrodnie systemu komunistycznego?
– System komunistyczny na Węgrzech żyje i kwitnie. Komunistyczni zbrodniarze niczego nie żałują. Warunkiem wybaczenia jest żal za grzechy. A skoro niczego nie żałują, to na jakiej podstawie mielibyśmy im cokolwiek wybaczać?

Komunistów nie udało się rozliczyć nawet rządowi Viktora Orbána?
– Viktor Orbán to polityk wielkiego formatu. Dojrzał jako premier. Cokolwiek jednak robi, jest ogromnie atakowany przez ludzi reprezentujących starą nomenklaturę. Ci ludzie wszystko to, co zepsuli przez osiem lat rządów postkomunistów, usiłują przypisać teraz Orbánowi. A przecież nikt nie jest w stanie dokonać cudów. Nasz kraj został ogromnie ograbiony i trzeba wielkiej pracy i determinacji, abyśmy my, jako Węgrzy, przetrwali. Tu chodzi o naszą przyszłość, o przyszłość naszych dzieci i wnuków. Kiedy Viktor Orbán wygrał wybory, Węgrzy poczuli, że nareszcie mogą odetchnąć. Pomyślałam wtedy, że jeśli ten rząd będzie stał na czele naszego kraju przez dłuższy czas, to społeczeństwu w końcu uda się naprawdę ostatecznie zrzucić kajdany i rozkwitnąć. Rząd Orbána pracuje dobrze, chce przekształcić całą strukturę społeczną. Tego, co działo się na Węgrzech w ostatnich latach, nie da się ująć w kategoriach zdrowego funkcjonowania społeczeństwa. W 2001 roku doszło w naszym kraju do wielkiego oszustwa. Komuniści wrócili wtedy do władzy jako kapitaliści. W istocie jednak zmienili jedynie nazwę. Ich rządy oznaczały koniec Węgier. Jeśli trwałyby jeszcze kolejne cztery lata, można by było postawić na granicy naszego państwa tabliczkę z napisem „Węgry sprzedano”.

Jak ocenia Pani węgierskie media? Czy rzetelnie relacjonują rzeczywistość?
– Większość środków masowego przekazu nadal kłamie. Są jednak także ludzie o czystym spojrzeniu i czystych myślach. Mam nadzieję, że uda im się przebić. Dziennikarzy obowiązuje tylko jedna zasada: nie kłam.

Jaką rolę w przemianach ostatnich lat odegrała ogłoszona przez węgierski Episkopat krucjata różańcowa w intencji narodu?
– To jest bardzo ważne. Nic innego nie uratuje kraju. Przez 50 lat komuniści pozbawiali ludzi wiary. Zbudowali społeczeństwo bez kręgosłupa. Ars poetica Jánosa Kádára brzmiała: „Niech lepiej kradną, ale niech się nie bawią w politykę”. I takie właśnie stało się nasze społeczeństwo – bezwolne zarówno w wymiarze moralnym, jak i gospodarczym. Tymczasem bez moralnej rewolucji nie można przecież zbudować także gospodarki. Wiara i moralność są zatem podstawą wszystkiego. Tego komuniści nie są w stanie przeżyć.

W swoim wystąpieniu wspomniała Pani o błogosławionym księdzu Jerzym Popiełuszce jako o postaci dla Pani szczególnej. Kiedy dowiedziała się Pani o ks. Jerzym i o roli, jaką odegrał w czasach komunistycznego zniewolenia Polski?
– Nie poznałam go niestety za jego życia, o jego działalności dowiedziałam się już po tym, jak został zamordowany. Odwiedziłam kościół św. Stanisława Kostki w Warszawie. Poruszyło mnie to do głębi. Kiedy patrzyłam na jego twarz, jego oczy, widziałam w nich cały jego los. Myślę, że losy Polski i Węgier są bardzo podobne. Powiedzenie „Polak, Węgier – dwa bratanki” nie powstało przypadkiem. Rewolucja roku 1956 także zaczęła się od tego, że chcieliśmy wyrazić solidarność z naszymi braćmi, Polakami. Z kolei w 1989 roku obserwowaliśmy uważnie odrodzenie „Solidarności” w Polsce.

Co oznaczał rok 1989 dla Węgrów?
– Był to moment, kiedy mogliśmy wreszcie pochować naszych zmarłych. Wiedziałam, że moja koleżanka z celi nie ma nikogo, kto mógłby ją pochować. Ja to więc zrobiłam. Na pierwsze obchody rocznicy 23 października [początek powstania węgierskiego 1956 r.], na które zezwolono, przemawiało nas przed Parlamentem w Budapeszcie pięcioro. Moi przyjaciele prosili mnie, żebym tam nie szła, bo mnie zabiją. Ja jednak odparłam, że muszę tam być i zabrać głos – w imieniu ofiar – poległych, i tych, którzy musieli uciekać za granicę. Okazało się, że moi przyjaciele mieli rację, gdy mnie ostrzegali. Straż robotnicza została rozbrojona w ostatniej chwili. Była przygotowana do interwencji, uzbrojona. Od tego czasu nie mogę przestać mówić o tym, co się stało w roku 1956 i później. Przysięgłam to wówczas i to się nie zmieni. Ja tylko dotrzymuję słowa.

Czy wiedza na temat roku 1956 jest rzetelnie przekazywana w węgierskich szkołach?
– Na przestrzeni ostatnich ośmiu lat mieliśmy do czynienia z takimi szkołami i nauczycielami – komunistami, którzy w ogóle nie uczyli o roku 1956 bądź też wręcz stosowali w swoimi nauczaniu retorykę komunistyczną, mówiąc, że węgierskie powstanie było w istocie kontrrewolucją. Dlatego też często zdarza się, że jeśli zapyta się młodego człowieka na Węgrzech, odpowie on, żując gumę: „Pięćdziesiąty szósty? Nie mam zielonego pojęcia”.

Czy to się teraz zmienia?
– Tak, ale powoli. Trzeba jednak zbudować nowe Węgry, uświadamiać naszą młodzież, o co chodziło w roku 1956. A chodziło o kwestię życia lub śmierci. Edukacja jest ogromnie ważna. Sama odwiedzam wiele szkół i opowiadam o roku 1956. W rocznicę wybuchu powstania, w poniedziałek, 24 października, odwiedzę cztery miejsca. Pan Bóg właśnie dlatego zachował mnie przy życiu, że dał mi takie zadanie. A jeśli Bóg daje do wypełnienia zadanie, daje także siłę.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 24 października 2011, Nr 248 (4179) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111024&typ=my&id=my03.txt | Ja tylko dotrzymuję słowa

Skip to content