Aktualizacja strony została wstrzymana

Dezinformacyjny montaż – Jacek Bartyzel

Sposób, w jaki rozgrywany jest krwawy czyn Breivika, wyraźnie wskazuje na snucie planów jakiegoś „ostatecznego rozwiązania” kwestii „skrajnej prawicy” i „chrześcijańskiego fundamentalizmu”.

To, co działo się i dzieje nadal w mainstreamowych mediach, od kiedy tylko poznano personalia zamachowca z Oslo, winno stać się przedmiotem ćwiczeń warsztatowych na uczciwych studiach dziennikarstwa, gdziekolwiek takowe jeszcze się uchowały. Jak w soczewce można tu dostrzec, w jaki sposób panujący system preparuje ideologiczny wizerunek wroga, jak chce zagospodarować zwiększony potencjał strachu i agresji, a nawet do pewnego stopnia można się zorientować, jakie są bardziej długofalowe plany odnośnie do eliminacji tego, co w jego gremiach decyzyjnych postrzegane jest jako zagrożenie.

Od pierwszych chwil przeto w montażowniach kłamstwa wykuwa się dwie podstawowe sztance identyfikujące Andersa Behringa Breivika – i to od razu jako figurę reprezentującą pars pro toto wroga ogólnego – „skrajny prawicowiec” i „chrześcijański fundamentalista”. Dwa określenia i cztery słowa. Dwa z nich: „prawica” i „chrześcijaństwo”, mają funkcję quasi-referencyjną, czytelnie, a nawet „łopatologicznie”, powiadamiając, gdzie czai się zło. Dwa następne: „skrajny” i „fundamentalizm”, spełniają funkcję ekspresyjną, bo przedmiotowo nie znaczą nic. „Skrajność” sygnalizuje tylko coś ogólnie nieprzyjemnego, bo nieumiarkowanego, „fundamentalizm” natomiast – słówko niezmiernie popularne, które trafiło nawet, niestety, do języka akademickiego – w przekładzie z żargonu demoliberalnego na język naturalny oznacza kogoś, kto naprawdę wierzy i traktuje serio swoją wiarę, zamiast już na wstępie ogłosić akt kapitulacji wobec wierzeń sprzecznych i konkurencyjnych. Używane w zasadzie w odniesieniu do wyznawców religii, czasem także do pewnych systemów przekonań, ale zawsze tylko tych, o których „wszyscy wiedzą”, że są „niesłuszne”. Proszę zauważyć, że nigdy nie mówi się o „fundamentalistycznym demokracie”, „fundamentalistycznym liberale” ani nawet – co jeszcze ciekawsze – o „fundamentalistycznym rewolucjoniście”.

Wróg uniwersalny

Naturalnie wizerunek z minuty na minutę obrasta następnymi „znakami szczególnymi”. Dowiadujemy się, że Breivik jest nacjonalistą, a nawet nazistą i rasistą, ale również konserwatystą, też – a jakże – „skrajnym”. Ze szczególnym wdziękiem połączyła to pewna młoda osoba wezwana w charakterze ekspertki, która na pytanie dziennikarki w studiu telewizyjnym, czy wiemy już coś o poglądach Breivika, odpowiedziała płynnie, mile się uśmiechając: „Tak, wiemy. Jest nazistą i chciał zaprowadzić skrajny konserwatyzm”. Na czym polega nazistowska – a raczej, nazywajmy w końcu rzecz ściśle i po imieniu: narodowosocjalistyczna – metoda zaprowadzania konserwatyzmu, już niestety nie wyjaśniła. Bo i po co zresztą.

Jak widać, „portret pamięciowy” wroga uniwersalnego jest niemal kompletny. Do pełni szczęścia brakuje „montażystom” chyba tylko „homofobii”, więc jak na razie na tym odcinku frontu ideologicznego muszą się zadowolić szczuciem na zacnego i mądrego prof. Aleksandra Nalaskowskiego. Tu jednak nie ma co ironizować, bo sposób, w jaki rozgrywany jest krwawy czyn Breivika, wyraźnie wskazuje na snucie planów jakiegoś „ostatecznego rozwiązania” kwestii „skrajnej prawicy” i „chrześcijańskiego fundamentalizmu”. Gnijący od libertynizmu, który sam propaguje, podbijany przez inwazję ludów „licznych jak piasek morski”, do której sam zachęca w obłędzie „wielokulturowości”, bankrutujący finansowo od Grecji po Portugalię, socdemoliberalizm dostrzegł w mobilizacji sił do rozprawienia się z „wrogiem wewnętrznym” szansę na przedłużenie o kilka czy kilkanaście lat swojej agonii, z której nieuchronnością nie chce się pogodzić.

Masoński trop

Zostawmy jednak na boku prognozy i wróćmy do naszej analizy. W miarę jak napływają kolejne informacje, zwłaszcza publikacje samego sprawcy, który okazał się nie tylko mordercą, ale i nieokiełznanym grafomanem, jego „portret pamięciowy” mocno się komplikuje. Kluczowa staje się przede wszystkim wiadomość, że Breivik jest masonem należącym do loży Solene – pojawia się nawet jego zdjęcie w stroju „rytualnym”. Fakt ten potwierdzili sami wolnomularze, wykluczając Breivika ze swoich szeregów. Informacji o masońskiej przynależności nie sposób ukryć, niemniej zdaje się ona kompletnie nie interesować tych, których z racji wykonywanego formalnie zawodu powinna interesować najbardziej. Nagle gdzieś zniknęli sławni „dziennikarze śledczy”: czyżby wszyscy wyjechali na urlop, czy może jednak raczej dobrze wiedzą, że nie powinni wściubiać nosów tam, gdzie nie trzeba? W każdym razie fakt ów, tak kapitalnej wagi, podawany jest jako nic nieznacząca ciekawostka, ot tak, jakby chodziło o to, że lubi kolekcjonować znaczki. Nie twierdzę, że przynależność mordercy do masonerii ma na pewno bezpośredni związek z jego krwawym wyczynem; na razie brak na to bezpośrednich dowodów. Ale przecież elementarna wiedza historyczna pozwala nam stwierdzić, że masonerię spotykamy nieustannie jako siłę inspirującą i sprawczą znakomitej części, jeśli nie większości, spisków, rewolucji, przewrotów, zbrodni, zamachów, tak kolektywnych, jak i indywidualnych, jakie wydarzyły się przez ostatnie ponad dwa stulecia. Winno to skłaniać przynajmniej do zbadania, czy i tym razem nici nie prowadzą do tego diabelskiego kłębka. Jak słyszę, nasze ABW też jęło sprawdzać jakowyś „polski ślad” zamachu w Oslo: czy nie od tego należałoby zacząć?

Cokolwiek zresztą z masoństwa Breivika wynika albo nie wynika praktycznie, jedno jest pewne: przynależność do masonerii absolutnie wyklucza „chrześcijański fundamentalizm”. Sama ta etykietka zresztą jest w naszym kraju wyjątkowo perfidną manipulacją. Przeciętny odbiorca w Polsce przecież (który zazwyczaj nie wie nic o tzw. ewangelikanach protestanckich w USA) kojarzy to natychmiast z katolicyzmem – w pewnym sensie zresztą słusznie, bo przecież nie ma innego prawdziwego chrześcijaństwa niż katolickie. Nie umniejsza to jednak manipulacji, bo wiadomo, że w Norwegii katolicyzm jest wyznaniem śladowym, liczbowo mniejszym chyba nawet od zielonoświątkowców. Gdyby nawet zatem nic innego nie było wiadomo o Breiviku, to z samego rachunku prawdopodobieństwa możliwość przynależności tego „chrześcijańskiego fundamentalisty” do Kościoła katolickiego zbliżałaby się do zera. Ale przecież już to i owo wiadomo. Jak poinformował dyrektor Centrum Studiów nad Nowymi Religiami (CENSUR) Massimo Introvigne, Breivik w liście rozesłanym kilka godzin przed zamachami groził Papieżowi Benedyktowi XVI, wypowiadając się o nim w słowach pogardliwych i nienawistnych („tchórzliwy, niekompetentny, skorumpowany i nielegalny” [sic!] – ciekawe, z punktu widzenia jakiego „legalizmu”, skoro sam Breivik formalnie jest luteraninem?). Na jego blogu znajdują się też wypowiedzi skrajnie nieprzychylne chrześcijaństwu średniowiecznemu i powtarzające bajdurzenia wszystkich wrogów Kościoła o jego rzekomych milionach ofiar. Interesującym wątkiem jest także podpisywanie się jako „templariusz”; to znana metoda różnych masońskich i paramasońskich bractw „ezoterycznych” podszywania się pod ten czcigodny i nieszczęśliwy zakon rycerski. Sam zainteresowany wreszcie określa się jako „chrześcijanin kulturowy” o wyłącznie antyislamskim ostrzu oraz zwolennik zwołania ogólnochrześcijańskiego kongresu, który by stworzył „jednolity, antyislamski kościół europejski”. Wszystko to na kilometr pachnie wolnomularskim synkretyzmem, okultyzmem, „klimatami” New Age, a nie żadnym „fundamentalizmem chrześcijańskim”.

Wyznawca postępu

Nic się nie zgadza również w pozostałych kwalifikacjach jego tożsamości, gdzie sprzeczność goni sprzeczność. Podobno był użytkownikiem profilu jakiegoś portalu nazistowskiego. Zakładając nawet, że to prawda – czego nie możemy uznać za pewnik, wiedząc, jak łatwo przykleja się tę łatę wszystkiemu, co niezgodne z panującą ideologią – to jak pogodzić to z faktem, że do swoich idoli zalicza bohatera antyhitlerowskiego ruchu oporu Maxa Manusa? Mówią też, że rasista: wydaje się, że tak, ale jakiś taki bardzo selektywny, bo tylko antyislamski, a co najważniejsze – mocno niewygodny dla mainstreamu, bo prosyjonistyczny i proizraelski, i to w sposób wręcz egzaltowany. Na swoim blogu napisał na przykład, że „Europa zginęła w Auschwitz”. Ważnym – a skrzętnie ukrywanym przez media masowego rażenia – motywem jego drugiej zbrodni, na wyspie Utoya, wymierzonej w obóz młodzieżowy Partii Pracy, było to, że ta ultralewicowa partia jest propalestyńska i antyizraelska, reprezentując coraz powszechniejszy na Zachodzie nurt „lewicowego antysemityzmu”. Wydaje się więc, że Breivikowi wyjątkowo blisko jest do sprawcy niegdysiejszej masakry Palestyńczyków w Hebronie, dr. Barucha Goldsteina – oczywiście jedynie „duchowo”, bo z facjaty może uchodzić za wzór błękitnookiego blond nordyka.

Nazywają go też nacjonalistą. Wiadomo jednak, że atakował w swoich wynurzeniach autentycznie nacjonalistyczne ruchy, jak francuski Front Narodowy, natomiast jego jednostronna islamofobia ma raczej to samo podłoże, co zamordowanych holenderskich, laickich populistów: Pima Fortuyna i Theo van Gogha czy Oriany Fallaci, histerycznie broniącej bardzo specyficznie pojmowanych „europejskich wartości”. Jeśli to ma być europejska prawica, to trzeba powiedzieć, że w dekadenckim bagnie, jakim dziś jest Europa, nawet „prawica” może być tylko bagienna.
Tym bardziej podejrzany jest jego „konserwatyzm”, kojarzony z tym, iż Breivik należy do Partii Postępu. A od kiedy to konserwatyści są czcicielami postępu? Wiadomo przecież, że oprócz lewicy postępowy jest jedynie paraliż. Co się zaś tyczy norweskiej Partii Postępu (Fremskrittspartiet), to wiadomo o niej, że założył ją (nieżyjący już) Anders Lange, który był wyznawcą tzw. obiektywizmu Ayn Rand, apologetki kapitalizmu, nienawidzącej chrześcijaństwa i konserwatyzmu nie mniej niż komunizmu. W partii tej długi czas dominującą rolę odgrywali libertarianie, czyli wyznawcy indywidualistycznej wersji anarchizmu. I chociaż wskutek secesji „ortodoksyjni” libertarianie znaleźli się potem poza partią, to jednak jej ideologią pozostaje klasyczny liberalizm, ekonomiczny i polityczny – aczkolwiek śladowym elementem konserwatyzmu w sferze wartości jest w niej to (za co należy się jej uznanie), iż sprzeciwia się legalizacji „związków jednopłciowych”. Lecz przecież i tego „libertarianizmu” Breivika niepodobna brać całkiem na serio, skoro na motto swojego manifestu wziął cytat z progresywnego socjalliberała Johna Stuarta Milla. Przecież J.S. Mill jest również ulubionym autorem na przykład prof. Magdaleny Środy, a chyba nikt nie będzie podejrzewał tej niewiasty o jednoczesne bycie konserwatystką i chrześcijańską fundamentalistką? Ów wielbiciel Milla wygrażał tak samo i liberalizmowi, i marksizmowi!

W bagnie pojęć

Wniosek z powyższego nasuwa się w sposób oczywisty: nie ma najmniejszego sensu traktowanie z powagą jakichkolwiek deklaracji ideowych zbrodniarza z Oslo. „Światopogląd” Breivika to bełkotliwy zlepek haseł, zmieszanych i wyjętych jak słowa na kartkach z kapelusza w „poezji” dadaistów. To wytwór nieuporządkowanego umysłu „inteligentnego półgłówka”, który naczytał się chaotycznie rozmaitych rzeczy i wszystko mu się pomieszało: masońskie mity z chrześcijaństwem, Izrael z wikingami, Cyd z Drakulą, Jan III Sobieski z Winstonem Churchillem itd., itp. Nawiasem mówiąc, dokładnie taką samą breję pojęciową ma w umyśle wspomniana przeze mnie „ekspertka”, której nazizm kojarzy się z zaprowadzaniem skrajnego konserwatyzmu – choć oczywiście nie sugeruję, by ta, zapewne miła i łagodna osoba, miała jakieś zbrodnicze zamiary i skłonności.

Lecz jako exemplum jest to coś jeszcze. Breivik to produkt postmodernistycznego nihilizmu metafizycznego i epistemologicznego, w którym pojęcia i ich desygnaty utraciły wszelką substancjalność, przeto dadzą się używać jako dowolne elementy składanki niezobowiązującej do czegokolwiek lub przeciwnie – uzasadniającej wszystko. Te słowa to przecież tylko – jak pisał jeden z guru tej antyfilozofii – zwłoki metafor naszych przodków. Jak widać, mogą one jednak przekształcić się również w stos zwłok jak najbardziej empirycznych. Jeśli nawet jest to swoista droga powrotu od „hermeneutyki pustki” do rzeczywistości, w której grę interpretacyjną „zobacz gdziekolwiek” zastępuje „zabij kogokolwiek”, to musi budzić przerażenie taki sposób odzyskiwania substancjalności.

Jacek Bartyzel


Autor jest kierownikiem Katedry Hermeneutyki Polityki na Wydziale Politologii i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 26 lipca 2011, Nr 172 (4102) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110726&typ=my&id=my05.txt

Skip to content