Liczba członków służby zagranicznej, którzy przyznali się do współpracy z komunistyczną bezpieką może sięgać nawet 10 proc. – ustalił tygodnik „Uważam Rze”.
Z informacji udostępnionych gazecie przez Instytut Pamięci Narodowej wynika, że spośród osób, które przyznały się do współpracy i służby w komunistycznej bezpiece, oraz tych, których IPN podejrzewa o kłamstwo lustracyjne aż 27 osiągnęło najwyższy w polskiej dyplomacji stopień ambasadora tytularnego. Większość stanowią osoby, które pełnią lub pełniły kluczowe funkcje w polskich placówkach dyplomatycznych i centralach MSZ.
W tym gronie znaleźli się m.in. Tomasz Turowski, który oczekiwał na delegację śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku. Jak się okazuje, nie był on jedynym komunistycznym szpiegiem, który 10.04.2010 roku oczekiwał na Prezydenta – do służby w wojskowej bezpiece przyznał się również szef Konsulatu Generalnego w Petersburgu.
Wśród ambasadorów tytularnych, którzy przyznali się do współpracy z bezpieką są także m.in. Janusz Skolimowski, ambasador w Wilnie, Andrzej Krawczyk, ambasador w Bratysławie, Stanisław Smoleń, kierujący placówką w Bagdadzie, czy Bogusław Ochodek, stojący na czele polskiej placówki w Ramallah w Autonomii Palestyńskiej.
Z agenturalną przeszłością ambasadorów Radosław Sikorski i kierowane przez niego MSZ problemów najwyraźniej nie ma. Dobitnie świadczy o tym przypadek Janusza Niesyty, którego Anna Fotyga i Stefan Meller próbowali usunąć z dyplomacji. Niesyto wrócił do łask po objęciu teki szefa MSZ przez Sikorskiego, który nominował go na ambasadora w Helsinkach… mimo że ten nie znał nawet języka fińskiego i deklarował, że nie zamierza się go nauczyć.
Przed swoją posiadłością Radosław Sikorski zamieścił tablicę „Strefa zdekomunizowana”. Jak widać nie sięga ona kierowanego przez niego resortu.
Źródło: „Uważam Rze”