Aktualizacja strony została wstrzymana

W szaleństwie metoda – Stanisław Michalkiewicz

Co tu ukrywać – na świecie dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom. Piszę ten felieton na kilka godzin przed zapowiedzianym końcem świata, więc nie wiadomo, czy w ogóle ktokolwiek jeszcze go przeczyta, chociaż z drugiej strony były premier Józef Oleksy, jak zwykle pełen wigoru i planów na przyszłość, podczas radiowego przesłuchania III stopnia przez srogą funkcjonariuszkę Monikę Olejnik zeznał, że koniec świata wprawdzie na pewno nastąpi, ale znienacka, zatem wszelkie z góry zapowiadane terminy, to fałszywe alarmy. Skąd były premier Józef Oleksy może wiedzieć takie rzeczy? Aaaa, wystarczy zajrzeć do jego życiorysu. Rok w seminarium duchownym i proszę – jaka różnica klasy, nawet w porównaniu do ulubieńca naszego mniej wartościowego tubylczego narodu, Aleksandra Kwaśniewskiego.

Jak pamiętamy, Aleksander Kwaśniewski potrafił co najwyżej skłonić swego podwładnego Ryszarda Siwca do całowania ziemi kaliskiej. Dzisiaj pan Siwiec liczy, że wszyscy o tym zapomnieli i próbuje debiutować w charakterze autorytetu moralnego, ale jak się wydaje – jeszcze za wcześnie. Kiedyś, za panowania Najjaśniejszego Pana, pewien świeżo upieczony baron straszliwie cierpiał na ambicji, bo Wojciech Dzieduszycki nie chciał nazywać go „ekscelencją”. Wreszcie posłał umyślnych, by dyskretnie dowiedzieli się przyczyn tej zatwardziałości – a Dzieduszycki wyjaśnił im rzecz w przypowieści. – Miałem – powiada – u siebie w Jezupolu starożytną figurę Matki Boskiej. Nie tylko chłopi-chrześcijanie zdejmowali przed nią czapki, ale kłaniał się jej nawet pachciarz Dawidek. Traf chciał, że podczas burzy piorun figurę tę roztrzaskał. Kazałem tedy wyciąć w sadzie starą gruszę i sprowadzony rzeźbiarz sporządził wierną kopię dawnej figury. I po staremu chłopi -chrześcijanie zdejmowali przed nią czapki – ale pachciarz Dawidek już się jej nie kłaniał. Przesłuchany na tę okoliczność wyjaśnił: „jak ja mam się jej kłaniać, skoro ja pamiętam, że ona była gruszą?

Mniejsza jednak o pana Siwca i jego ambicje, bo ważniejsze jest oświadczenie prezydenta USA Barracka Obamy, że na Bliskim Wschodzie powinno zostać utworzone państwo palestyńskie i to w granicach sprzed wojny sześciodniowej w 1967 roku. Oświadczenie to wywołało podobno najpierw zdumienie, a później irytację izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu, który niezwłocznie pojechał do Ameryki, by tamtejszemu, tubylczemu prezydentowi natrzeć uszu. Jak bowiem wiadomo, izraelskie lobby w USA od co najmniej 50 lat kręci całą polityką tego państwa. Skutki nie dały na siebie długo czekać; Ameryka jest zadłużona po same uszy, uwikłana w co najmniej dwie idiotyczne wojny, a właściwie – operacje pokojowe i misje stabilizacyjne, których politycznego celu niepodobna określić – ale nie ma żadnej siły, która by uzależnienie Stanów Zjednoczonych od Izraela, a ściślej mówiąc – od izraelskiego lobby w USA przynajmniej chciała zmniejszyć.

Piszą o tym dwaj zdesperowani autorzy książki „Lobby izraelskie w USA” – John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt – oczywiście bardzo ostrożnie, żeby nie wylecieć w powietrze na jakiejś minie – jak to się zdarzyło byłemu kandydatowi na prezydenta USA Patrykowi Buchananowi za scharakteryzowanie Waszyngtonu jako „terytorium okupowanego przez Izrael”. Mimo tej całej ostrożności książka rysuje obraz w czarnych barwach i dopiero na tym tle możemy ocenić charakter czynu prezydenta Barracka Obamy.

Czyżby amerykański prezydent zamierzał popełnić polityczne, albo nawet prawdziwe samobójstwo? Wykluczyć tego, ma się rozumieć, nie można, choćby z uwagi na zgryzoty, jakie spotykają go z powodu aktu urodzenia: najpierw nie można było znaleźć oryginału, a kiedy wreszcie się odnalazł, różni specjaliści zaczęli wydziwiać, że to falsyfikat i to w dodatku „ordynarny”. Czyżby myśleli, że prezydent Obama jest wszechmogący i może sprokurować na poczekaniu prawdziwy oryginał? Z drugiej jednak strony nic nie wskazuje na to, by amerykański prezydent zamierzał popełnić samobójstwo, skoro niedawno zgłosił przecież zamiar reelekcji. Jak w takim razie rozumieć to jego buńczuczne oświadczenie?

Warto przypomnieć, że podobnie buńczuczne oświadczenie złożył tubylczy minister Radosław Sikorski w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych. Ale wypowiedział te zuchwałe słowa nie tylko po rozmowie, jaką odbył 27 lutego br. z Hilarią Clintonową, ale również po wizycie, jaką ad limina złożył w Izraelu cały tubylczy rząd. Po tej wizycie nie ukazał się żaden komunikat, jeśli nie liczyć informacji podanej przez Władysława Bartoszewskiego, że wszystkie ugrupowania parlamentarne w naszym nieszczęśliwym kraju są niezmiennie przyjaźnie usposobione do Izraela.

W przełożeniu na język ludzki może to oznaczać, że bez względu na to, jaki tubylczy rząd zostanie utworzony po jesiennych wyborach, izraelski program „odzyskania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej nie jest zagrożony. W takim kontekście wydaje się oczywiste, że zuchwałe bluźnierstwa ministra Sikorskiego zostały ukartowane; zarówno Departament Stanu USA, jak i rząd bezcennego Izraela poszły Platformie Obywatelskiej na rękę – żeby mogła pokazać, jak to własną piersią broni polskiego interesu państwowego. Oczywiście za to już po wyborach, kiedy żadnych pozorów nie trzeba będzie zachowywać, ureguluje wszystko do ostatniego srebrnika.

Nie jest zatem wykluczone, że i prezydent Obama, który przecież musi coś Amerykanom zełgać, żeby znowu na niego na swoją zgubę zagłosowali, też próbuje stworzyć wrażenie, jakby był od izraelskiego lobby niezależny. Jeśli to przypuszczenie jest trafne, to znaczy, że amerykański prezydent, który przecież coś tam musi wiedzieć, jak jest naprawdę, zorientował się, że pod maską politycznej poprawności, w amerykańskim społeczeństwie narasta zniecierpliwienie panoszeniem się izraelskiego lobby w tym kraju, a przede wszystkim – opłakanymi skutkami tej dominacji, żeby nie powiedzieć – tego pasożytnictwa.

Zniecierpliwienie to objawia się w postaci oddolnego i „ludowego” ruchu politycznego „tea party”, z którym establishment musi albo się liczyć, albo go zawczasu rozbroić. W tej sytuacji możliwe, że buńczuczna deklaracja Obamy obliczona jest – po pierwsze – na uwiedzenie części zniecierpliwionych, że oto ktoś zdecydował się przywrócić Ameryce właściwe proporcje i – po drugie – na przynajmniej częściowe rozbrojenie „herbaciarzy”.

Trzeba przyznać, że wybrał dobry moment, kiedy to na skutek zainspirowanej przez francuską razwiedkę „jaśminowej rewolucji”, w kilku arabskich krajach Afryki Północnej obalono „tyranów”, którzy blokowali jednak drogę do władzy radykalnemu Bractwu Muzułmańskiemu. Dzisiaj w takim Egipcie jedyna nadzieja w pozostającej na amerykańskiej kroplówce armii – ale co będzie, jeśli nie rezygnując z kroplówki, dogada się ona po cichu z Bractwem Muzułmańskim? Co będzie, jeśli Bractwo Muzułmańskie opanuje Tunezję i Libię?

Warto zwrócić uwagę, że Tunezjakowie całkowicie zlekceważyli misję byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, który nie dość, że przybył tam bez generała Kiszczaka, to w dodatku – w towarzystwie najważniejszego cadyka w Polsce, pana Aleksandra Smolara, którego widok musiał podziałać na nich, jak czerwona płachta na byka. Podobnie nie przyniosła spodziewanego efektu misja ministra Sikorskiego w Libii, gdzie pojechał on, jak się wydaje, tylko po to, by już tylko przed samym sobą stworzyć wrażenie, iż robi jakąś wielką politykę. Jeśli nawet my to wiemy, to cóż dopiero bezcenny Izrael, któremu sąsiedztwo Bractwa Muzułmańskiego może obrzydzić życie do szczętu. A cóż dopiero, gdyby tak – strach pomyśleć – prezydent Barrack Obama tym razem o tym całym państwie palestyńskim w granicach sprzed wojny sześciodniowej z 1967 roku mówił serio?

Dopiero na tym tle możemy zrozumieć znaczenie rozpoczętej pierwszego maja przez rząd izraelski operacji „odzyskiwania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej, tzn. w Polsce i na Węgrzech – bo przecież nie na Białorusi, ani Ukrainie, nieprawdaż? Gdyby wykorzystując moment dziejowy Amerykanie i Unia Europejska, tzn. Niemcy wymusili na bezcennym Izraelu zgodę na utworzenie państwa palestyńskiego w proponowanych przez prezydenta Obamę granicach, to należy się liczyć z koniecznością emigracji części, a może nawet całkiem sporej części Izraelitów. Dokąd? Ano tam, gdzie będzie oczekiwało na nich „odzyskane” mienie, dzięki któremu od razu wobec tubylców uzyskają status szlachty jerozolimskiej – bo przecież na skutek eksterminacyjnej polityki Sowieciarzy, mniej wartościowe narody tubylcze własnej szlachty już nie mają, tylko w charakterze namiastki – Umiłowanych Przywódców.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   25 maja 2011

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2054

Skip to content