Aktualizacja strony została wstrzymana

Skrzynek nie oddadzą, ale premiera zabrać mogą – Rafał Ziemkiewicz

Fraza o „sztucznej mgle” z zamiłowaniem używana jest przez przedstawicieli tzw. elit do wykpiwania prób wyjaśnienia tragedii smoleńskiej.

W istocie, jeśli traktować hipotezę czysto technicznie, nie jest ona absurdalna, a tylko bardzo mało prawdopodobna. Kto był w wojsku, albo choć odrobinę się techniką wojskową interesuje, wie, że każda armia świata ma na składzie chemikalia oraz agregaty, za pomocą których można w kilku minut zamglić (bo to znacznie wydajniejsze od zadymiania) obszar wystarczający dla ukrycia sporego nawet pododdziału.

Nie ma więc z czego drzeć łacha. Rzecz nie w tym, żeby wytworzenie sztucznej mgły było technicznie niewyobrażalne, ale w tym, że nie dałoby się tego zrobić w sposób niezauważony. Jeśli nawet przyjąć, że ktoś zdołałby tak skutecznie zastraszyć okolicznych mieszkańców, by do świata nie dotarła najmniejsza nawet wzmianka o rozjeżdżających od rana okolicę wojskowych ciężarówkach, to na zdjęciach satelitarnych każdy ekspert natychmiast pokazałby, iż mgła pojawiła się w sposób nienaturalny. Potencjalny zamachowiec wywiesiłby w ten sposób ogłoszenie z przyznaniem się do winy; suponując, teoretycznie, że zamachowcem tym miałyby być rosyjskie służby inspirowane przez władzę, byłoby to tak, jakby Rosjanie sami założyli sobie stryczek i drugi jego koniec wręczyli, z prośbą o pociągnięcie w chwili dowolnej, CIA, MI-6 i służbom jeszcze kilku innych krajów. Chyba, żeby założyć, że w plan zamordowania braci Kaczyńskich i grona ich najbliższych współpracowników włączeni byli także Amerykanie, Brytyjczycy, Chińczycy, Francuzi i kto tam jeszcze dysponuje satelitami szpiegowskimi.

I tyle na temat mgły, helu i innych daleko idących teorii o domniemanym zamachu. Tytułem wstępu, bo chcę wspomnieć o problemie znacznie poważniejszym, niż te teorie.

Otóż jest pewna grupa ludzi, których nic nigdy nie wybije z przekonania, że 11 września 2001 roku cztery tysiące Żydów nie przyszło do pracy w WTC, i ten fakt wszystko tłumaczy. Są i tacy, którzy z grymasem wyższości na twarzy gaszą wszelkie dyskusje o najnowszej polskiej historii ostatecznym dowodem żydowskiego megaspisku w postaci zapisu rzekomej rozmowy Bronisława Geremka z Hanną Krall, opublikowanego w prasie stanu wojennego.

Identyczna jest mentalność części „wykształciuchów”, którzy od pierwszych chwil po tragedii całym sercem wiedzą, że tak czy owak jedynym winnym jest Lech Kaczyński. Bo niepotrzebnie się tam do Katynia pchał, bo naciskał na pilotów, a nawet jeśli nie naciskał, to sama jego obecność terroryzowała i paraliżowała wszystkich, włącznie z rosyjskimi kontrolerami lotów i ich najwyższymi przełożonymi. Ci ludzie mają swoje gazety, a nawet całodobowe radia i telewizje informacyjne, które dzień w dzień upewniają ich, że nienawiść, jaką żywią do ofiar katastrofy, jest uzasadniona i klasowo słuszna. I swoich ekspertów, tłumaczących wszystko pod założony z góry strychulec. A ktokolwiek przeczy ich wierze, jest śmiesznym oszołomem bredzącym o sztucznej mgle czy rozpylanym z samolotu helu.

Fakt, wśród wypowiadających się o katastrofie zdarzają się ludzie plotący rzeczy zupełnie nieprawdopodobne, i niestety dotyczy to nie tylko internetowych anonimów. Ale jest to nieuniknione. Taka na przykład śmierć prezydenta Kennedy’ego zbadana była i wyjaśniona wielokrotnie, wedle standardów amerykańskich, a nie sowieckich, a od prawie pół wieku daje pożywkę do głoszenia szalonych teorii różnym oszołomom, z których wielu cieszy się poważaniem i nawet dostaje oskary. Tym bardziej nie może nie obrastać w szalone teorie katastrofa, której wyjaśnianie od samego początku jest pasmem kłamstw, manipulacji, zaniedbań, naginania faktów do z góry założonej tezy o wyłącznej winie pilotów, niszczenia bądź ukrywania dowodów, nieopisanego bałaganu (co najmniej) i lekceważenia cywilizowanych procedur. Zwłaszcza, jeśli na to wszystko nakłada się jeszcze postępowanie polskich władz, trudne do wytłumaczenia nawet skrajną nieudolnością i paraliżującym lękiem przed premierem Rosji, oraz prowadzona przez wpływowe polskie media kampania insynuacji i zniesławiania ofiar tragedii.

Wiemy na dobrą sprawę tylko tyle, że klucz do poznania prawdy jest przed nami skutecznie ukrywany. Ale po roku dociekań możemy formułować pewne dość prawdopodobne hipotezy. Idą one w dwóch kierunkach. Wątek pierwszy, to błędy kontrolera lotów, potwierdzanie pilotom pozycji innej niż faktyczna, niejasności co do zapisów pracy komputera pokładowego oraz ustawienia radiolatarń, a także naprowadzanie samolotu mimo złej widoczności od strony mylącego przyrządy jaru, co raz już doprowadziło na tym lotnisku do wypadku. Wątek drugi, jak ja osobiście sądzę, kryjący klucz do zagadki, to możliwość nieprawidłowego działania sterów samolotu w chwili, gdy piloci próbowali przerwać lądowanie i odejść na drugi krąg.

W każdym razie, żadne „naciski” czy „psychologiczna presja” nic do rzeczy nie miały i mieć nie mogły. Ale, jako się rzekło, to jest tak, jak z tymi „czterema tysiącami Żydów”. Ilekroć pojawiają się nowe fakty, mogące rzucić nieco światła na sprawę, „Gazeta Wyborcza” wyskakuje z jakąś pseudosensacją (proszę sprawdzić w archiwach zbieżności dat) a to o zamierzchłym locie o Gruzji, a to o tym, co powiedział skompromitowany po wielokroć w tej kwestii szef BOR, choć sam nie widział, tylko słyszał, że tak mówili ci, co mówią, że wcale tak nie mówili.

Z tymi ludźmi nie da się dyskutować. Trzeba ich, w najlepszym wypadku, leczyć. W najlepszym, bo wciąż optymistycznie zakładam, że ich obsesyjna nienawiść do zmarłego prezydenta i jego przypadkiem ocalałego brata jest spontaniczna, a nie sponsorowana.

Ale skoro zacząłem od krytykowania nader daleko idących teorii, to na zakończenie sam taką wygłoszę. Tyle, że nie dotyczy ona samej katastrofy rządowego samolotu z prezydentem i jego gośćmi na pokładzie, ale tego, co nazywam, „katastrofą posmoleńską” i co uważam za tragedię w skutkach jeszcze dla Polski gorszą. Kolejne zagrania władz rosyjskich można opisać jako swego rodzaju testy, do jakiego stopnia można Tuskowi i jego ludziom wejść na głowę i co jeszcze z nimi zrobić; testy za każdym razem pokazujące, że można wszystko. Z takim doświadczeniem wyjechali właśnie z Priwislanskiego Kraju prokuratorzy, którzy przesłuchali tu naszych wysokich urzędników odpowiedzialnych za organizację feralnego lotu. Teraz będą opracowywać ten materiał. Znając sławną niezawisłość i rzetelność rosyjskiej prokuratury, można domniemywać, że jak długo będą go opracowywać i do czego ostatecznie dojdą, zależy od tego, jak będą się zachowywać miejscowi „partnerzy”. I gdyby na przykład premier Tusk zechciał teraz jakoś odzyskać dawno utraconą twarz, albo gdyby badania polskiej prokuratury czy komisji Millera poszły w kierunku hipotezy, że w dopiero co serwisowanym u rosyjskiego producenta samolocie zawiódł układ sterowania, to nagle może się w Moskwie odbyć konferencja, na której ogłoszona zostanie światu wina ministrów Arabskiego i Klicha, a może nawet samego Tuska.

I co wtedy zrobią nasze, z przeproszeniem, orły błotne?

Nic właśnie. Nic nie zrobią, bo już sobie wszelkie możliwości zrobienia czegokolwiek odebrali.

Nic by nie mogli zrobić nawet gdyby, jak za księcia Repnina, z nakazu swej prokuratury Rosjanie zapakowali potem Arabskiego, Klicha, a bodaj i samego Tuska do kibitki i za spowodowanie śmierci polskiego prezydenta oraz osób mu  towarzyszących przeflancowali ich do jednej celi z Chodorkowskim. Opozycja w żadnym wypadku bronić ekipy Tuska nie będzie, bo nie znajdzie ku temu powodów, zresztą sama prosiła Putina, żeby sobie zabrał premiera, a oddał czarne skrzynki (skrzynek oczywiście Rosja nie odda, no, ale dobra i psu mucha). A propagandyści dziś drący łacha z „rozpylania mgły” zaczną chórem krzyczeć, że Tusk ma krew na rękach i zawsze to mówili, a nieprawidłowości w 36 pułku, w organizacji lotu etc. od dawna są przecież dla wszystkich oczywiste i kto za nie ponosi odpowiedzialność, wiadomo. Jako najwyższe autorytety przemówią zaś do nas w wywiadach profesor Norman Davies, który ponownie skrytykuje polski obsesyjny brak zaufania do Rosjan, i profesor Brzeziński, który raz jeszcze dobrotliwie pouczy, że cały demokratyczny świat ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej na czele oczekuje po nas dobrych stosunków z Rosją, że stosunki te traktowane są jako probierz naszej dojrzałości do bycia podmiotem międzynarodowej polityki, i że w żadnym wypadku nie powinniśmy ulegać emocjom.

Kpię sobie? Jasne. Jak wielokrotnie powtarzałem, kpina jest jedyną bronią kompletnie bezsilnych. Absurdy? Oczywiście. Ale, niech sobie każdy z ręką na sercu spróbuje wyobrazić, gdyby tak rok temu jakiś prorok opowiedział mu dokładnie, co się przez najbliższy rok w śledztwie smoleńskim zdarzy, co zrobią Rosjanie, co nasze władze polityczne, a co tzw. autorytety i media − czy nie uznałby wtedy jego słów za kompletne absurdy i brednie?

Rafał Ziemkiewicz

Za: Rafał Ziemkiewicz blog | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/04/30/skrzynek-nie-oddadza-ale-premiera-zabrac-moga/

Skip to content