Aktualizacja strony została wstrzymana

Znak nadchodzącego czasu – Stanisław Michalkiewicz

Od niepamiętnych czasów wiadomo, że pragnąc zmylić pogonie uciekający złodziejaszek najgłośniej krzyczy: „łapać złodzieja!” – sugerując tym samym, że jest na czele pogoni. Tę wypróbowaną technikę stosowano za komuny, kiedy to „Trybuna Ludu”, dając sygnał do ataku na „wrogów ludu”, którzy wkrótce potem za sprawą UB zapełniali więzienia, drapowała się jednocześnie w męczeńskie szaty ofiar zbrodniczej kontrrewolucji. Wszystkie te metody nie tylko przejęła, ale dzisiaj również twórczo rozwinęła „Gazeta Wyborcza”. Skąd ścisłemu kierownictwu znane są te umiejętności? Wprawdzie za takie sugestie Aleksander Rymkiewicz został pociągnięty przez red. Michnika przed niezawisły sąd, ale niezależnie od tego, co iustitia w tej sprawie postanowi, od genetyki przecież nie uciekniemy. Skoro po rodzicach dziedziczy się np. mieszkania, to dlaczegóż by nie charakter, skłonności, czy nawet umiejętności? W przeciwnym razie trudno by przecież wyjaśnić fenomen, że dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci celebrytów – celebrytami, sodomitów – sodomitami – i tak dalej. Ale skoro tak, to nie można przecież wykluczyć, że np. dzieci folksdojczów zostają folksdojczami nawet jeśli dla niepoznaki maskują swoje inklinacje kostiumem nowoczesności.

Właśnie brytyjski „Guardian” donosi z Polski, że mnóstwo „młodych, wykształconych” odkrywa w sobie „żydowskie korzenie”. Naiwni i niewinni Angielczykowie myślą, że to wszystko naprawdę, ale jakże mają myśleć, kiedy nigdy nie widzieli na oczy żywego folksdojcza? Skąd mają wiedzieć, że już na początku niemieckiej okupacji mnóstwo słowiańskich brachycefali najpierw odkryło w sobie korzenie niemieckie, a kiedy okazało się, że zbliżają się Sowiety – stanęło na nieprzejednanie lewicowym stanowisku wśród konfidentów Urzędu Bezpieczeństwa i w PPR? Źe dzięki temu dochowało się licznego potomstwa, które teraz, odziedziczonym po przodkach nieomylnym tropizmem czuje, że nawet z kurzu, jaki powstanie przy przeliczaniu 65 miliardów dolarów wyszlamowanych z Polski w ramach programu odzyskiwania „żydowskiego” mienia w Europie Środkowej, można będzie nie tylko nieźle się urządzić, ale nawet założyć starą rodzinę? Źeby jednak tego kurzu się nawdychać, trzeba odkryć w sobie odpowiednie korzenie.

Z takiego odkrycia tylko zysk bez ryzyka, bo tym razem Niemcy już nie mają żadnego antysemickiego bzika, przynajmniej na tym etapie. Przeciwnie – wzorem Ojca Narodów chętnie powierzą nadzór nad mniej wartościowym narodem tubylczym starszym i mądrzejszym, dzięki czemu każdy odruch sprzeciwu będzie mógł zostać uznany za wybuch organicznego, tubylczego antysemityzmu – i odpowiednio potraktowany. Skoro zatem, zgodnie z wymaganiami nowoczesności, tak czy owak wypada grzebać w rozporku, to dlaczego nie odkryć przy okazji jakiegoś korzystnego korzenia? Toteż odkrywają w nadziei, że starsi i mądrzejsi zatrudnią ich przy odpędzaniu natrętów, albo nawet i przy pilnowaniu porządku na jakimś Umschlagplatzu. I właśnie te odkrycia, to jest najlepszy znak nadchodzącego czasu.

Nie widząc znikąd ratunku bezradny naród tubylczy chwyta się rozmaitych brzytew, w czym nawet jest pewien groteskowy patos – ale jedynym tego efektem będzie utrwalenie status-quo w ramach którego jedni nim frymarczą w imię „europeizacji” i „modernizacji”, podczas gdy inni – w imię płomiennej obrony narodowego interesu. Generalnie sytuacja wydaje się więc pod kontrolą, ale z patosem, jak to z patosem – nigdy nic nie wiadomo. Dlatego też wielkie oczy Salonu w demonstracjach z okazji rocznicy smoleńskiej katastrofy dostrzegły symptomy wojny domowej, wprawdzie „zimnej”, niemniej jednak. Toteż w „Gazecie Wyborczej” zaroiło się od wypracowań „maleńkich uczonych”. Ton podał Aleksander Smolar, najbardziej wpływowy u nas cadyk, toteż każdy „maleńki uczony”, wprawdzie własnymi słowami, jednak trzymał się nakazanego ujęcia tematu. Zamiast „godnie” rozpamiętywać, co kto robił 10 kwietnia 2010 roku – że na przykład premier Tusk „zwyczajnie ryczał”, marszałek Komorowski szukał „Aneksu” do Raportu o rozwiązaniu WSI, a minister Sikorski dzwonił, chociaż przecież nie musiał – i w ten sposób uczcić ofiary katastrofy, uczestnicy demonstracji „podeptali pamięć”, „szczuli”, no i oczywiście – „pluli”. Prymus Paweł Smoleński naciągnął JE. bpa Tadeusza Pieronka nawet na opinię, że żałoba nie powinna trwać dłużej niż rok. W Wielkim Poście, obchodzonym przecież już od ponad 2000 lat, taka opinia jest wyjątkowo smakowita – ale „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”.

Do gry włączyli się również Moskalikowie, w przeddzień rocznicy katastrofy usuwając w Smoleńsku tablicę ufundowaną przez niektóre rodziny i zastępując ją inną, już z własnym tekstem. Niezależnie od zwyczaju tresowania kandydatów na swoich przyjaciół, taki ruch z ich strony obliczony jest niewątpliwie również na podgrzanie pod kotłem, w którym nasi Umiłowani Przywódcy warzą trupa na tegoroczne, jesienne głosowanie w nadziei, że trujące opary nie tylko wzbiją się ku niebiosom, ale niczym smoleńska mgła – rozsnują się na boki, przekonując poważne państwa, iż wobec postępowania procesów rozpadowych naszego nieszczęśliwego kraju, można realizować gotowy już przecież scenariusz rozbiorowy. Czyż spóźnione nawoływania do jedności mogą te procesy powstrzymać, skoro gołym okiem widać, że komunizm nieodwracalnie podzielił tubylców na dwa narody, coraz bardziej się od siebie oddalające – a spekulują na tym nie tylko nasi Umiłowani Przywódcy, strategiczni partnerzy i kandydaci na kolaborantów? W tej sytuacji jedyna nadzieja w perspektywie zmartwychwstania, więc mimo wszystko – wesołego Alleluja!

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Nasza Polska”   19 kwietnia 2011

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2009

Skip to content