Aktualizacja strony została wstrzymana

Policyjne dno – Robert Wit Wyrostkiewicz

Pod koniec lutego 2011 r. polski sąd po akcji policyjnej z 2008 r. postanowił pognębić weterana Armii Krajowej, powstańca warszawskiego, inwalidę wojennego i kolekcjonera. Kilka dni wcześniej policja zabrała się za inną „grubą rybę”: archeologa-amatora z Sieradza, pasjonata, współpracującego z kilkoma uniwersytetami na całym świecie, który bynajmniej nie robił nic złego, przeciwnie (do tego tematu wrócimy na naszych łamach). Źycie obu Panów mogłoby być przedstawiane na szkolnych lekcjach jako przykład bezinteresownej miłości do historii i Ojczyzny. Tymczasem policjanci skorzystali z bardzo kontrowersyjnej interpretacji ustawy o broni i amunicji oraz ustawy o zabytkach, tak by zwiększyć wykrywalność „groźnych” przestępców kosztem Bogu ducha winnych pasjonatów historii. Innymi słowy policja zamiast pucharów i dyplomów zaproponowała im… kraty.

Wydaje się, że niektórym postmilicjantom dalej przyświecają stare hasła o AK-owskich bandytach. W 2008 r. celem policjantów stał się major Waldemar Nowakowski, weteran Armii Krajowej, powstaniec warszawski, inwalida wojenny i kolekcjoner. Major posiadał ponad tysiąc eksponatów związanych z militarną historią Polski (mundury, odznaki wojskowe, hełmy, a także niestrzelającą broń). W czasach PRL major, jak wielu jego kolegów, siedział w więzieniu. Jednym z jego sędziów był Stefan Michnik, przyrodni brat Adama Michnika. W latach 80. milicja szukała w domu majora solidarnościowej bibuły. Znalazła jedynie zabytkową broń i po stwierdzeniu, że broń jest właściwie pozbawiona cech używalności, wydano mu zgodę na posiadanie kolekcji. Od tego czasu dom powstańca odwiedzały liczne wycieczki szkolne i prywatne; major opowiadał o historii Polski, żył pragnieniem zachowania od zapomnienia wielu wspaniałych eksponatów. Aż do czasów III RP i roku 2008, kiedy to policja do spraw terroru (tak, terroru!) najechała jego mieszkanie i skonfiskowała 190 sztuk „broni”. Nie zapisali nawet dokładnie, co zabierają… Prawdopodobnie nie potrafiliby skatalogować swojego zaboru, o czym według majora świadczyło ich dyletanckie zachowanie. Środowisko mediów zajmujących się militariami wyśmiało policję za amatorszczyznę, ponieważ broń majora dawno bronią nie była i po prostu nie dało się z niej strzelać. Środowiska kombatanckie stanęły za nim murem. Podobnie wiele organizacji historycznych, jednak policja szybko odtrąbiła swój sukces: wyeliminowano arsenał broni, która mogła trafić do groźnych bandytów. A więc znowu o bandytach… jak przed ponad 50 laty… Czasy inne, ale bezczelność i głupota służb mundurowych nadal ta sama. Niestety, w 2008 r. sąd umorzył postępowanie w sprawie nielegalnego posiadania broni przez powstańca warszawskiego (tylko ze względu na wiek i niską szkodliwość czynu). Orzekł jednocześnie przepadek kolekcji na rzecz skarbu państwa. Na zwrot eksponatów majora, które kolekcjonował od czasów walk w powstaniu warszawskim przez kilkadziesiąt lat swojego życia, nie zdecydował się także sąd wyższej instancji. 23 lutego 2011 r. Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał w mocy postanowienie Sądu Rejonowego dla Warszawy-Woli – czyli zabrano dorobek życia, pasję, serce inwalidzie wojennemu… Można by tylko zapytać: a nie lepiej ścigać prawdziwych przestępców, a nie mataczyć w takich sprawach jak porwanie Olewnika? Nie lepiej, droga policjo? 

W sprawie majora Waldemara Nowakowskiego tygodnik „Nasza Polska” dwukrotnie wysłał pytania do biura prasowego Komendy Głównej Policji. Do dnia zamknięcia numeru nie otrzymaliśmy w tej sprawie odpowiedzi.

Robert Wit Wyrostkiewicz


Z majorem Waldemarem Nowakowskim, powstańcem warszawskim, kolekcjonerem, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz

– Jak Pan ocenia ostatnie postanowienie Sądu Okręgowego w Warszawie, który zadecydował o przepadku Pana kolekcji na rzecz skarbu państwa?

– Uważam, że stwierdzenie, że odstępuje się od ukarania mnie ze względu na niską szkodliwość czynu, to skandal. Jaką szkodliwością się wykazałem? Tym, że ocaliłem od zapomnienia 200 sztuk, ich zdaniem, broni i że nie trafiła ona do przestępców, zanim została przeze mnie pozbawiona cech używalności? Postanowienie oceniam jako fatalne, ponieważ zabrano mi nie tylko to, co kiedyś było bronią, ale wiele innych rzeczy, których nie wolno im było dotykać, np. drewniane kabury, bagnety itd. Nie wiem do dzisiaj, dlaczego oddano mi niektóre przedmioty, a nie oddano innych.

– Podda się Pan teraz po decyzji sądu?

– Nie. Będę starał się o kasację w Sądzie Najwyższym. Liczę na rzecznika praw obywatelskich, dzięki działaniom którego moja sprawa może trafić pod obrady Sądu Najwyższego. A jeśli i tam sprawiedliwości nie stanie się zadość, myślę o odwołaniu się do Trybunału w Strasburgu. Jednak mam tu wiele wątpliwości, bowiem jestem patriotą i uważam, że wyciąganie polskich spraw poza granice jest czymś okropnym. Nie wiem, czy na to się zdecyduję. To przecież nasze polskie sprawy, a nie wiem, czy nie byłoby to działanie przeciw polskim sądom. Przecież czy nam się to podoba, czy nie, to są nadal polskie sądy, chociaż zachowują się czasami skandalicznie.

Artykuł i wywiad ukazały się w tygodniku 'Nasza Polska’ nr 10 (800) z 8 lutego 2011 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/1954-policyjne-dno | "NP" nr 10 (2011) Wyrostkiewicz: Policyjne dno

Skip to content