Aktualizacja strony została wstrzymana

W rękach pierwszorzędnych fachowców – Stanisław Michalkiewicz

Co tu ukrywać; od razu widać, że za polską politykę zagraniczną wzięli się pierwszorzędni fachowcy. Nie mam oczywiście na myśli szefa tubylczej, pożal się Boże, „dyplomacji”, pana ministra Radosława Sikorskiego, który wprawdzie jest zdolny do wszystkiego, ale pierwszorzędnym fachowcem, ma się rozumieć, nie jest. Mam na myśli rosyjskiego ministra Sergiusza Ławrowa. Bawił on w naszym nieszczęśliwym kraju przygotowując grudniową wizytę rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa, któremu – jeśli można tak powiedzieć – honory domu będzie robił pan prezydent Bronisław Komorowski w ramach postępującego, może bez ostentacji, niemniej jednak – procesu pojednania. I podobnie jak rewolucyjna teoria przekłada się na rewolucyjną praktykę, tak i polityka zagraniczna, zwłaszcza sterowana przez tak pierwszorzędnych fachowców jak minister Sergiusz Ławrow, którego z pewnością wspomagają inni pierwszorzędni fachowcy, zarówno rezydujący za granicą, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju – przekłada się na politykę wewnętrzną. Z uwagi na udział w jej kształtowaniu wspomnianych pierwszorzędnych fachowców trudno się dziwić, że przypomina nam ona widok znajomy ten, przede wszystkim w postaci nieśmiertelnych wskazań wiecznie żywego Lenina, który, jak wiadomo, przykazał nam („Odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy. Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie!” – zapewniał Ojciec Narodów i Chorąży Pokoju) rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy. Organizatorska funkcja prasy polega, jak wiadomo, na tym, że kiedy pierwszorządni fachowcy chcą, dajmy na to, kogoś zdyffamować, wystrugać z banana jakiś nowy autorytet moralny, albo przygotować do wierzenia zatwierdzoną wersję wydarzeń, to wtedy znani z żarliwego obiektywizmu dziennikarze zaczynają „docierać” do, zdawałoby się, niedostępnych, a nawet nieistniejących materiałów, no i piszą, piszą i piszą, a znowu inni – pozatrudniani na dziennikarskich etatach w koncesjonowanych telewizjach – mówią, mówią i mówią, a także pokazują wszystko, jak się należy. Toteż nic dziwnego, że do takich materiałów dotarł jako pierwszy tygodnik „Wprost” kierowany od niedawna przez red. Tomasza Lisa. Oczywiście dziennikarze dotarli do kilkudziesięciu tomów akt na własną rękę, to znaczy – wbrew funkcjonariuszom niezależnej prokuratury, która w tej, podobnie jak w innych podobnych sprawach, wszczęła i prowadzi energiczne śledztwa. Na pewno doprowadzą one nie tylko do wykrycia sprawców tych karygodnych przecieków, ale także – do postawienia ich przed niezawisłymi sądami, w których posypią się piękne wyroki. Oczywiście jeszcze nie teraz, co to, to nie, tylko dopiero po zakończeniu najenergiczniejszego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Wprawdzie to najenergiczniejsze śledztwo utknęło jakby trochę w martwym punkcie z uwagi na niepojętą niechęć rosyjskich pierwszorzędnych fachowców do przekazywania suwerennej tubylczej prokuraturze dowodów pierwotnych, ale kiedy tylko ta niechęć im przejdzie, to wszystko pójdzie jak z płatka – ale oczywiście nie generała Zenona. Jakby tego było mało, to pan płk Tomasz Pietrzak zwierzył się również znanej na całym świecie, a w każdym razie w powiecie warszawskim z żarliwego obiektywizmu pani red. Justynie Pochanke ze swoich spostrzeżeń na temat bałaganu panującego w 36 pułku lotniczym, którego piloci podobnież nie mieli nawet licencji. Pani red. Pochanke te „szokujące” rewelacje aż zaparły dech z wrażenia, chociaż właściwie trudno powiedzieć dlaczego – chyba że nie słyszała porzekadła: jaki pan – taki kram. Ale ponieważ pan minister Klich jest pierwszorzędnym fachowcem, a ongiś nawet właścicielem instytutu studiów strategicznych badającego m.in. sytuację ludności żydowskiej i tubylczych Irokezów w okresie holokaustu, to oczywiście nie ma o czym mówić, zwłaszcza, że pani minister Ewa Kopacz, która – jaka jest – każdy widzi, poinformowała właśnie, że polski rząd w sprawie katastrofy smoleńskiej zachował się „ponadstandardowo”. No naturalnie, jakże by inaczej! Od początku wszyscyśmy tak uważali – bo takie ponadstandardowe zachowanie tubylczego rządu stanowi przecież konieczny warunek pojednania.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   „Nasz Dziennik”   6 listopada 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1820

Skip to content