Aktualizacja strony została wstrzymana

Media opanowali ludzie o mentalności cenzorów

Partia rządząca za pomocą chytrych sztuczek stworzyła sytuację, w której większość społeczeństwa nie ma możliwości publicznego wypowiedzenia się. „Solidarność”, podobnie jak przed laty, również dziś podnosi ten problem

Z Janem Pietrzakiem, satyrykiem i aktorem, twórcą Kabaretu pod Egidą, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Brawa dla Jarosława Kaczyńskiego, gwizdy dla Donalda Tuska. Czy spodziewał się Pan, że tak będzie wyglądał jubileuszowy zjazd „Solidarności” w Gdyni?
– Jechałem do Gdyni, nie wiedząc, że na zjeździe „Solidarności” będą ci panowie, zdaje się, że do końca się wahali. Wydaje mi się, że dobrze, iż przybyli, ponieważ usłyszeli reakcje zacnego grona działaczy „Solidarności” stosowne do ich wypowiedzi.

Zachowanie działaczy „Solidarności” nie powinno dziwić, skoro wciąż słyszą od władz jedynie o potrzebie zgody i kompromisów. Słowa te znalazły się również w przemówieniach prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska…
– W tych przemówieniach było dużo manipulacji i ogólników. Obecny rząd ma niemal absolutną władzę. Nikt nie jest mu w stanie przeszkodzić w ustawowym wprowadzeniu zgody i kompromisów. Niech to zrobią!

Które z nich Pana najbardziej zirytowały?
– Prezes Jarosław Kaczyński doskonale je wypunktował w swoim wystąpieniu, mówiąc o manipulacjach rządzących, ich podejściu do ludzi pracy etc. Podobnie mówił przewodniczący związku „Solidarność” Janusz Śniadek, który polemizował z wystąpieniem premiera Tuska.

Tusk, „bolejąc” nad stanem dzisiejszej „Solidarności”, wspomniał, że przedtem związek liczył 10 milionów członków, dziś nie ma już z tej liczby 9 milionów. Czy nie jest to świadome wprowadzanie w błąd opinii publicznej, skoro już w 1989 roku – jak podkreślił Janusz Śniadek – „Solidarność” liczyła 1,5 miliona osób?
– To są przekłamania, typowe dla premiera Tuska… Poza tym dziś w „Solidarności” są również dzielni, wspaniali i odpowiedzialni ludzie. Bardzo ich cenię, mają bardzo dużo do zrobienia, dźwigają ciężar wielu ważnych spraw w Polsce, podobnie jak to było 30 lat temu.

To znaczy, że duch „Solidarności” z 1980 r. pozostał?
– „Solidarność” wyrażała ducha wolności, potrzebę, która jest zakorzeniona bardzo mocno w Polakach, bo jesteśmy Narodem wolnych ludzi. O tym należy pamiętać. Dziś również potrzeba odwagi w dyskusji społecznej, zabierania głosu na każdy temat, nieakceptowania tego, że od rządzenia jest jedynie słuszna partia. Partia rządząca za pomocą chytrych sztuczek stworzyła sytuację, w której większość społeczeństwa nie ma możliwości publicznego wypowiedzenia się. „Solidarność”, podobnie jak przed laty, również dziś podnosi ten problem. Ale oczywiście główną domeną działania związku jest troska o jakość życia w Polsce, o to, żeby rządzący nie służyli jedynie garstce zamożnych ludzi, lecz wszystkim Polakom.

Zgodzi się Pan ze słowami Jarosława Kaczyńskiego, że mamy dziś w Polsce wolność ułomną, z przywilejami dla jednych, a dyskryminacją wobec drugich?
– Absolutnie tak. Dzieje się tak zwłaszcza w dziedzinie wolności słowa. Nie jest ona realizowana w takim wymiarze, w jakim powinna. Współczesne media są opanowane przez ludzi o mentalności cenzorów, którzy wszystko trzymają w ryzach poprawności politycznej. Nawet piosenki, które w poniedziałek zaśpiewałem na zjeździe „Solidarności”, tj. „Piosenka sierpniowa” czy „Źeby Polska”, w polskich mediach właściwie nie istnieją, ponieważ są zakazane.

Czyli trwa swoista cenzura…
– Jak najbardziej. Przypomnijmy sobie, jaką histerię wywołał dokument w TVP „Solidarni 2010” czy też film o gen. Jaruzelskim… Wyjątkowo pojawiła się prawda, która w zasadzie nie ma dostępu do opinii publicznej. I to jest przykre, bo media decydują, czy czyjś głos dociera do reszty społeczeństwa, czy nie. Społeczeństwo niedoinformowane, oszukiwane daje się łatwo manipulować.

Przy obecnej opcji politycznej raczej nie jest możliwe, by ten stan się zmienił…
– Myślę, że przy jednej władzy, przy rządach monopartii, będzie bardzo trudno o wolny głos. Dobrze, że w „Naszym Dzienniku” jest to możliwe.

Nie uważa Pan, że mówienie prawdy – jak Jarosław Kaczyński na zjeździe „S” – że idee obrony praw pracowniczych, o które walczyli związkowcy, są dziś nagminnie łamane, jest nie na rękę obecnej władzy?
– Władzy nie na rękę, ale Narodowi jak najbardziej. Pewne konflikty tu są oczywiste. Związek zawodowy w każdym kraju ma inne interesy, inne cele niż partia rządząca. Tak jest i musi być w granicach norm demokratycznych. Zdziwienie pana Tuska, że związkowcy mówią o prawach pracowniczych i domagają się dla pracowników lepszych warunków życia, jest nie na miejscu. Czy premier nie wie, po co są związki na świecie? Dlaczego chce je likwidować, upokarzać, niszczyć? To są rzeczy bardzo przykre, że ludzie jemu podobni nie potrafią respektować normalnych reguł demokracji.

Kłamstwem jest również stwierdzenie Donalda Tuska, że ideały „Solidarności” zostały utracone.
– To on stracił ideały „Solidarności”, których może zresztą nigdy nie miał…

Czy według Pana „Solidarność” ma dziś taką samą siłę przebicia jak dawniej?
– Nie ma siły przebicia, bo ta zależy od mediów, poza tym teraz nie jest tak rewolucyjnie, jak 30 lat temu. Każdy czas ma swoje nastroje, swoje sinusoidy emocjonalne, nie można wymagać, żeby wszyscy buntowali się codziennie od rana do wieczora, bo oni chodzą do pracy i chcą normalnie żyć. Natomiast w sytuacjach drastycznych podejmują akcje protestacyjne i dobrze robią, bo trzeba protestować przeciwko niedostrzeganiu przez obecną władzę problemów dużej części społeczeństwa.

Czy dobrze się stało, że w Gdyni nie pojawił się Lech Wałęsa?
– Moim zdaniem źle się stało. Uważam, że akurat ten dzień, ten jubileusz należał również w jakimś stopniu do niego. Niezależnie od tego, jakie ciągną się za nim brudne sprawy z przeszłości i jak się dziś zachowuje, trzeba oddać mu sprawiedliwość, że 30 lat temu był kimś ważnym dla Polaków. Dlatego 30-lecie związku zawodowego „Solidarność” to jest również jego święto.

Nie przybył na zjazd, bo bał się konfrontacji z Jarosławem Kaczyńskim?
– On się różnych rzeczy boi, tyle nabroił w ostatnich latach, tylu sobie ludzi nazrażał, wygadując nieprawdopodobne rzeczy… Oddzieliłbym jednak sprawy współczesne od przeszłości. Minęły lata, 30 lat temu zdarzyło się coś wielkiego w Polsce, doceńmy więc wielkość tamtego czasu, niezależnie od tego, jak potoczyły się losy „Solidarności” i jak historia zweryfikowała jej przywódców. Historia pokazała, że „Solidarność” tworzyli ludzie o różnych poglądach, jednak w szczególnym momencie, w jakim znalazła się Polska, wszyscy się połączyli. Oczywiście historycy czy dziennikarze powinni oceniać postawy poszczególnych przywódców „Solidarności”, jednak przy okazji zjazdu poświęconego 30-leciu jej powstania powinniśmy docenić wszystkich, którzy przyczynili się wtedy do jej zwycięstwa.

Mówił o tym na zjeździe prezes Jarosław Kaczyński, przypominając postać i misję swojego brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zgrzytem jednak było wystąpienie pani Henryki Krzywonos, która powiedziała, że Jarosław Kaczyński buntuje ludzi przeciwko sobie i niszczy godność Lecha Kaczyńskiego…
– Wystąpienie pani Krzywonos odebrałem z pewną przykrością, bo oczywiście nie ma ona racji. Trzeba docenić jej historyczną rolę, odwagę i determinację 30 lat temu, a zasłonę milczenia spuścić na jej wybryk na zjeździe „Solidarności”. Należy jednak powiedzieć, że „Solidarność” jest związkiem ludzi krnąbrnych, niepokornych, żywiołowych, jej zjazdy nigdy nie miały ustawionych obrad, często więc głos zabierali ludzie, których wystąpienia nie były planowane. Na każdym zjeździe „Solidarności” zdarzały się bardzo mocne słowa, dyskusje, nierzadko budzące kontrowersje, bo „Solidarność” była i jest demokratyczna. Na tym polega jej siła. Związkowcy często kłócą się na zjazdach, mówią, co im leży na sercu, bo często różnią się poglądami na istotne dla Polaków sprawy.

Wielu, w tym również marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, zarzuca dziś związkowi, że jest on upolityczniony, propisowski, czemu sprzeciwia się Janusz Śniadek, mówiąc, że takie oskarżenia pojawiają się zawsze, gdy „Solidarność” podnosi trudne problemy. Jakie jest Pana zdanie?
– Oskarżenia o upolitycznienie związku są bez sensu. Każdy związek zawodowy na świecie ma swoją orientację polityczną, związkowcy są też Polakami, którzy mają prawo do politycznych przekonań, a związek zawodowy „Solidarność”, dzięki temu, że ma polityczne korzenie i że od zawsze polityką się zajmował, dobrze służy Polsce. Trzeba podkreślić, że mało kto zrobił tyle dla Polski przez ostatnich trzydzieści lat, ile „Solidarność” – ta jedna, jedyna, od 1980 roku ta sama, choć nie taka sama…

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Piątek, 3 wrzeŚnia 2010, Nr 206 (3832) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100903&typ=my&id=my21.txt

Skip to content