Aktualizacja strony została wstrzymana

Obrona na jeden procent –Romulad Szeremietiew

Dla premiera armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna.

Minister obrony Bogdan Klich na konferencji prasowej w brygadzie zmechanizowanej w Wesołej (2 sierpnia br.) z dumą podkreślał, że w ciągu dwóch lat dokonał rzeczy niebywałej – stworzył „profesjonalną” armię. Ocenił, że program przyjęty przez rząd PO – PSL w sierpniu 2008 r. może być pozytywnie podsumowany. „Profesjonalizacja, tak jak ją rozumieliśmy wtedy, to uzawodowienie plus zmiana zasadniczych systemów. Te sprawy, które zostały uznane za najważniejsze, zostały zrealizowane”.

Obecny na konferencji Donald Tusk ogłosił, że w wojsku „skończył się czas amatorów”. Premier zdaje się sądzić, że armie oparte na poborze obywateli do służby wojskowej, np. takie jak niemiecka Bundeswehra, to pożałowania godna amatorszczyzna. Tusk dodał też, że jego rząd uwolnił nas od „dręczącego młodych Polaków od dziesięcioleci obowiązkowego poboru”. W rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 r. i wybuchu Powstania Warszawskiego 1944 r. szef rządu RP wyraził pogląd, że włożenie polskiego munduru jest dla Polaka nieprzyjemnym doświadczeniem.

Zapewnienia Ministerstwa Obrony Narodowej, że w Polsce tworzy się „profesjonalne” siły zbrojne, a więc biegłe w wykonywaniu wojennego rzemiosła, sprawne w obronie kraju, propagandowo dobrze brzmią. Powstaje jednak pytanie, czy rzeczywiście będzie to armia gwarantująca bezpieczeństwo państwu i obywatelom.

Zapomniany patriotyzm

Na profesjonalizm wojska musi złożyć się wiele elementów. Dobre wyszkolenie, nowoczesna broń, perfekcyjne dowodzenie wojskiem (podstawowe prawo żołnierza – być dobrze dowodzonym). W armii profesjonalnej na pierwszym miejscu znajduje się morale żołnierzy (Napoleon: Moralna siła wojska jest trzy razy ważniejsza od uzbrojenia). Konstytucja RP w art. 85 ust. 1 postanawia: „Obowiązkiem obywatela polskiego jest obrona Ojczyzny.” Ustawodawca, wpisując słowo „Ojczyzna” na karty Konstytucji i łącząc je z obowiązkiem obrony, nawiązywał do polskiej tradycji. Trudno jednak dostrzec, aby patriotyzm był czynnikiem dominującym w procesie uzawodowienia armii. Słyszymy raczej o materialnych zachętach do podjęcia zawodowej służby. Obniżono też rygory dotyczące niekaralności przyszłych „profesjonalistów”, co nie będzie miało pozytywnego wpływu na morale wojska.

Wojsko było zawsze w Polsce ważną społecznie i narodowo instytucją. Miejscem kształtowania postaw patriotycznych i obywatelskich służących w nim ludzi. Czy można te wartości wyliczyć w złotówkach? Czy kondycja współczesnego żołnierza polskiego ma sprowadzać się do problemu wysokości jego zarobków? Nie należy mylić obowiązku troski państwa o materialne warunki służby żołnierzy z takimi sprawami, jak rola wojska w państwie i patriotyzm służby.

Armia ekspedycyjna

W Wesołej na placu ćwiczeń zaprezentowano premierowi jako przykład profesjonalizmu „szkolenie strzeleckie pododdziału (strzelanie szkolne nr 2 z kbs Beryl oraz trening ogniowy strzelca wyborowego)”. Nie trzeba długich studiów, aby celnie strzelać z broni maszynowej. Takie zadanie w pełni profesjonalnie wykona po krótkim przeszkoleniu żołnierz z poboru. Poza wybranymi systemami uzbrojenia posługiwanie się bronią na ogół nie wymaga nadzwyczajnej wiedzy i kwalifikacji. Afgańscy niepiśmienni partyzanci strącali nowoczesnymi amerykańskimi rakietami Stinger sowieckie śmigłowce pilotowane przez profesjonalistów. Zresztą MON, szermując argumentem poprawy jakości armii, nie jest wiarygodne, skoro obniżyło wymagania odnośnie do wykształcenia kandydatów na żołnierzy zawodowych. Paradoks „profesjonalizmu” polega też na tym, że w budżecie MON 400 milionów złotych przeznaczono na wynajęcie agencji ochrony, które będą pilnowały, by ktoś nie okradł profesjonalnych żołnierzy!

Konieczność stworzenia armii zawodowej jest rezultatem – według kierownictwa MON, wstąpienia Polski do NATO. Jako członek Sojuszu Polska przyjęła zobowiązania związane z realizacją misji zbrojnych poza granicami państwa. Pod takie „ekspedycyjne” potrzeby MON tworzy armię.

W 1996 r. polskie ministerstwo obrony wspólnie z amerykańskim ośrodkiem RAND Corporation ogłosiło raport końcowy w związku z planowanym wejściem do NATO. Postulowano wówczas kolejne etapy tworzenia sił zbrojnych: najpierw do obrony granic Polski, następnie do udzielania pomocy środkowoeuropejskim członkom NATO, w dalszej kolejności do innych misji NATO w Europie i na jej obrzeżach, a na końcu dopiero do misji NATO w rejonach poza Europą.

W 1996 r., w ostatnim etapie tworzenia sił zbrojnych, zalecano kreowanie zdolności wojska do działań poza Europą. Po latach priorytetem MON okazało się wykonanie zadań etapu końcowego z pominięciem etapów poprzedzających.

Na stronie MON poświęconej uzawodowieniu stwierdza się, że współcześnie armia zawodowa jest „wyłączną podstawą systemu obronnego państwa”. Tymczasem nowoczesne siły zbrojne tak nie wyglądają. Jest w nich oczywiście element ofensywny, do działań poza granicami kraju (wojska operacyjne), ale także komponent defensywny przeznaczony do obrony kraju i działań w sytuacjach kryzysowych (wojska obrony terytorialnej). Wszędzie zapleczem sił zbrojnych są rezerwy dla uzupełniania obu komponentów. Rezerwę stanowią obywatele na co dzień niesłużący w wojsku, ale przeszkoleni wojskowo, których będzie można zmobilizować w razie zagrożenia wojennego.
Siły zbrojne USA – na ten wzór często powołują się w Polsce zwolennicy armii zawodowej – składają się nie tylko z zawodowych wojsk operacyjnych, ale obok nich są kilkusettysięczne wojska terytorialne (National Guard) i porównywalne liczbowo z wojskami operacyjnymi milionowe siły rezerwy (Reserve). W Polsce stworzono stutysięczne zawodowe wojska operacyjne, tworzy się dwudziestotysięczne Narodowe Siły Rezerwy i nie ma ani jednego żołnierza obrony terytorialnej (minister Bogdan Klich zlikwidował wojska obrony terytorialnej).

Kazus Gruzji

O przydatności w obronie kraju armii zawodowej podobnej do polskiej wskazuje przykład Gruzji. Rząd tego państwa wydał znaczne środki na wojsko. Stworzono przy pomocy instruktorów amerykańskich armię, w której zawodowi i kontraktowi żołnierze stanowili 90 procent. Zrezygnowano z tworzenia wojsk terytorialnych. Siły zbrojne Gruzji liczyły ponad 30 tys. żołnierzy dobrze uzbrojonych (250 czołgów, ponad 200 podjazdów opancerzonych, 25 samolotów, silna artyleria). Była to znaczna siła – stosując gruzińskie wskaźniki, Polska powinna mieć armię liczącą 190 tys. żołnierzy. Gruzińskim „profesjonalistom” nie powiodła się operacja zajęcia mikroskopijnej Osetii Południowej, gdzie opór stawiła „milicja” osetyńska, czyli miejscowa obrona terytorialna wspierana przez słaby garnizon rosyjskich „sił pokojowych”. A kiedy ruszyła ofensywa wojsk rosyjskich, tylko kilkanaście tysięcy żołnierzy (wojsko z poboru) i 150 czołgów ze wsparciem lotnictwa, to okazało się, że wojsko gruzińskie nie potrafi bronić miast, linii komunikacyjnych i portów.

Generał Stanisław Koziej, zastanawiając się nad powodami przegranej armii gruzińskiej w starciu z wojskami rosyjskimi, wskazał, że Gruzja budowała wojsko na misje zagraniczne, zaniedbując obronę kraju. Przypomniał, że takie wnioski sformułowali Amerykanie: „W specjalnym raporcie stwierdzono, że jedną z przyczyn słabości armii gruzińskiej było inwestowanie przez Amerykanów przede wszystkim w przygotowania jej na potrzeby misji międzynarodowych, aby była zdolna uczestniczyć razem z nami w takich operacjach, jak te w Iraku i Afganistanie” („Rzeczpospolita”, 6.04.2009).

Współczesne konflikty zbrojne mają głównie tzw. asymetryczny charakter – występują w nich siły nieregularne (partyzanci, terroryści). To jednak nie wyklucza wybuchu wojen między państwami, jak wskazuje przykład Gruzji, w których dochodzi do starcia regularnych armii. A wtedy trzeba będzie dokonać mobilizacji i wystawić siły zbrojne zwielokrotnione do stanów pokojowych. W Polsce postanowiono zawiesić pobór do wojska i zaprzestano szkolenia rezerwistów. To oznacza, że wkrótce będzie kilka milionów Polaków zdolnych do noszenia broni, których nie będzie można wykorzystać w obronie kraju. Amerykanie, Brytyjczycy czy Francuzi w razie zagrożenia będą mieli czas na przeszkolenie swoich obywateli. Polska, leżąca na skraju NATO, takiego czasu nie będzie miała. Nie będzie miała też wsparcia w początkowym okresie konfliktu, skoro jej sojusznicy będą musieli dopiero przygotowywać się do wspomożenia polskiej obrony.
W maju 1999 r. uczestniczyłem w konferencji „Teoria sztuki wojennej w poszukiwaniu tożsamości poznawczej i metodologicznej” zorganizowanej przez Akademię Obrony Narodowej. Jeden z referatów wygłosił ówczesny przewodniczący sejmowej komisji obrony Bronisław Komorowski. Wystąpił jako zdecydowany przeciwnik pomysłów uzawodowienia armii. Poseł krytykował „mit o wyższości i przyszłości armii zawodowej, rzekomo lepszej od armii z poboru (narodowej)”. Komorowski uzasadniał: „Źadne państwo na świecie nie miało i nie ma jedynie armii zawodowej (wyjątek – gwardia papieska). Może mieć natomiast formacje ochotnicze (np. Legia Cudzoziemska we Francji) lub armię stałą (czasu pokoju), ochotniczą (np. USA), stanowiącą niewielką część armii mobilizowanej na czas wojny (kryzysu, klęski itp.)”. Podkreślał: „Porażki np. świetnych zawodowców francuskiej Legii Cudzoziemskiej w Indochinach, a potem w Algierii w walce z partyzantami to jeden z rozlicznych przykładów, że zawodowstwo czy niezawodowstwo jest zupełnie marginalnym czynnikiem zwycięstwa w walce zbrojnej”.

W kampanii wyborczej Bronisław Komorowski zapewniał, że nie zmienia poglądów. Już wykonując obowiązki głowy państwa, powołał na szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego generała Kozieja, który nie tak dawno głosił: „Po pierwsze: obrona własnych granic”. Jaki to będzie miało wpływ na ocenę programu „profesjonalizacji” wojska ministra Klicha? Co zrobią prezydent Komorowski, zwierzchnik sil zbrojnych, i jego szef BBN?

Kto nas obroni

Artykuł 26 Konstytucji RP stanowi: „Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”.
Polska ma 38 mln ludności i 312 tys. km2 terytorium. W razie zagrożenia trzeba będzie bronić na północy i wschodzie 1603 km granic, a na terenie kraju ponad 900 miast ze stolicą na czele, 22 dużych okręgów przemysłowych, głównych portów lotniczych (12) i morskich (12) i ponad 30 tys. mostów i tuneli. To zadanie będzie musiało wykonać wojsko złożone z 15 brygad wojsk operacyjnych. Załóżmy, że ministrowi obrony udało się stworzyć armię naprawdę profesjonalną. Jakie będą zdolności obronne takiej armii? Normy taktyczne przewidują dla brygady szerokość pasa obrony na 20 do 30 kilometrów. Według tych norm, brygada wojsk operacyjnych może też bronić terenu o powierzchni 150 km2. W tym stanie rzeczy profesjonalna armia będzie mogła bronić jedynie od 300 do 450 km polskich granic lub terenu o powierzchni 2250 km2 – około jednego procenta terytorium państwa! A przypomnijmy, że obecne zawodowe wojsko trudno uznać za profesjonalne. Nic więc dziwnego, że minister Klich stwierdził expressis verbis, iż Polska nie będzie zdolna obronić się bez pomocy sojuszników. Kuriozalnie wygląda minister obrony ogłaszający światu, że nie ma armii zdolnej obronić państwo i jednocześnie twierdzący, że stworzył skuteczną do jego obrony armię profesjonalną.
Ponura wizja obrony Polski na linii rzeki Odry wydaje się całkiem realna.

Dr hab. Romuald Szeremietiew

Autor jest profesorem KUL, byłym wiceministrem obrony narodowej.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 11 sierpnia 2010, Nr 186 (3812) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100811&typ=my&id=my12.txt

Skip to content