Aktualizacja strony została wstrzymana

Męki (od)twórcze – Stanisław Michalkiewicz

Ach, jak ciężko się dzisiaj wybić pracownikowi przemysłu rozrywkowego zwłaszcza, gdy Pan Bóg dał mu wprawdzie talent – ale mały! Zresztą i wcześniej tak było. W czasie gdy uniwersytety zajmowały się jeszcze nauką, a nie szamaństwem i nie do pomyślenia było umieszczenie wśród dyscyplin akademickich tzw. „gender studies”, czyli – jak powiedziałby dr Kurkiewicz, określający siebie samego „płciownikiem” – „docieków płciowych” – na Uniwersytecie Jagiellońskim wykładał filozofię ksiądz profesor Stefan Pawlicki. Został tam przysłany przez samego papieża Leona XIII, który w specjalnym liście tak go rekomendował: „wielkie światło posyłam wam”. Teraz oczywiście takich wybitnych postaci już nie ma; nawet sławny „ruch obrony godności”, zainicjowany przez „drogiego Bronisława”, czyli nieboszczyka prof. Geremka, na swoich przywódców wysunął dwóch konfidentów Służby Bezpieczeństwa. W tej sytuacji już nic zaskoczyć nas nie może; nauka nie tylko się prostytuuje, ale i w stachanowskim tempie degraduje. Jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć, jak do rangi dyscypliny akademickiej zostanie awansowana astrologia i mnóstwo ambicjonerów zacznie się z niej doktoryzować i habilitować, jak za komuny z centralizmu demokratycznego, a więc czegoś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie.

Ale zostawmy na razie tych wszystkich obłąkanych docentów, spoconych w pogoni za „grantami” i wróćmy do czasów, kiedy ludzkość, przynajmniej w naszym kręgu cywilizacyjnym, osiągnęła szczyt rozwoju cywilizacyjnego i moralnego. Nie było wtedy żadnych tematów tabu, jakimi dziś dyskurs publiczny został poprzegradzany za sprawą totalniaków, zaś artyści i naukowcy, bez lęku przed prokuratorem czy niezawisłym sądem, snuli teorie na przykład na temat państwa – że dajmy na to, jest ono następstwem podboju ras; rasa podbójcza ujarzmia rasę podbitą przy pomocy całego systemu przedsięwzięć, który właśnie jest państwem. Taka teorię sformułował prof. Ludwik Gumplowicz i chociaż używał zakazanego dzisiaj słowa „rasa”, można spokojnie go przypominać, ponieważ był Żydem, a Żydom, podobnie zresztą jak Murzynom, w odróżnieniu od Aryjczyków, wolno być rasistami. Zresztą Gumplowicz „rasą” nazywał to, co dzisiaj nazywane jest „grupami etnicznymi”, więc tym bardziej prokuraturze, niezawisłym sądom, ani hebesom z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, co to na zlecenie MSW i za jego pieniądze produkują brednie na temat „języka nienawiści” – nic do tego.

Otóż w tym właśnie okresie, nie bez kozery nazywanym „piękną epoką”, studenci UJ zapytali ks. prof. Stefana Pawlickiego, skąd właściwie w epoce Renesansu nastąpiła taka eksplozja ducha ludzkiego i to we wszystkich dziedzinach? Ks Pawlicki odparł, że składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, a wśród nich i ta, że w tamtych czasach było wielu hojnych mecenasów, którzy za udane dzieła sztuki znakomicie płacili – co niesłychanie pobudzało twórczego ducha w artystach. Teraz już tak nie płacą – poseł Janusz Palikot tylko nieudolnie parodiuje tamtą hojność, a i tak za te okruszki korumpuje sobie wyrobników przemysłu rozrywkowego – co z rozbrajającą szczerością przyznali aktorzy Teatru Ósmego Dnia. W ogóle ten Poznań nie ma jakoś szczęścia nie tylko do bakałarzy, ale i do artystów. Jeden z warszawskich aktorów, bodajże Lawiński wspominał, że „Polacy z zaboru pruskiego, to jakieś zabiedzone, malutkie. Na odjezdnym podarowałem im moją dachę futrzaną. Futerka sobie z niej poszyli i czapeczki także”. W takiej sytuacji nic dziwnego, że poseł Palikot za kilka srebrników może mieć na każde skinienie nie tylko wszystkich aktorów tego teatru, ale nawet inspicjentów i woźnych. Oczywiście na tym tle pragnienie wyróżnienia się musi występować jeszcze silniej i to nawet u artystów z prawdziwego zdarzenia. Oto co napisała w Paryżu Maria Pawlikowska-Jasnorzewska: „sto tysięcy tancerek rzeźbionych jak bóstwa zdeptało twoje serce i jego złą pychę”.

Pani Olga Jackowska, używająca pseudonimu „Kora” tak pisać, ma się rozumieć, nie potrafi, ale przecież i ona na swój sposób musi przeżywać dramat, maskując go pozorami dobrych stron pospolitości. „Tylko dlatego że jesteś nikim możesz pogadać z drugim człowiekiem” – śpiewa w „Metamorfozach” – piosence o pretensjonalnym tytule. Ale po cóż tu gadać, skoro intymna rozmowa nie wykracza poza to, „co zwykłeś jadać na śniadanie i czy w tygodniu kochasz się razy siedem, czy też pięć”. Gdyby w tekście pojawiło się jeszcze żądanie nazwisk, adresów i kontaktów, to źródło inspiracji twórczej objawiłoby się w całej krasie, ale na szczęście Apollo ustrzegł.

Inna rzecz, że wymagania politycznej poprawności, od których spełnienia zależy dopuszczenie do rynku w przemyśle rozrywkowym, muszą szalenie twórców wyjaławiać. I chyba w następstwie tej jałowizny z jednej strony, a funduszami publicznymi „na kulturę”, to znaczy – na przedsięwzięcia przemysłu rozrywkowego z drugiej strony, zrodził się gatunek, robiący ostatnio szaloną konkietę – rekonstrukcje historyczne. Tu nie trzeba niczego wymyślać, więc startować może nawet człowiek bez krzty wyobraźni. Musi tylko mieć znajomości wśród dysponentów publicznej forsy, żeby mu cały interes sfinansowali. Na przykład pan Rafał Betlejewski postanowił specjalizować się we wstrząsaniu naszymi sumieniami i wykombinował sobie, że najlepiej będzie, jak tymi sumieniami będzie wstrząsał wzbudzając poczucie winy za holokaust. I wstrząśnie i zasłynie – bo jakże nie zasłynąć komuś, kto wychodzi naprzeciw oczekiwaniom zarówno niemieckim, jak i żydowskim? Teoretycznie – jak to mówią – „wszystko gra i koliduje” – ale sęk w tym, że pan Betlejewski zatrzymał się w pół kroku. Wprawdzie kupił stodołę, wprawdzie urządził festyn z piwem i kiełbaskami, a potem nawet stodołę podpalił – że to niby tak samo, jak w Jedwabnem – ale cóż z tego, kiedy bez żadnych ludzi w środku? Pożar pustej stodoły niczyim sumieniem nie wstrząśnie, to chyba jasne, a jeśli już – to tylko strażackim i tak oto, na skutek braku wystarczającej konsekwencji po stronie pomysłodawcy kuracji wstrząsowej nikt nie został widowiskiem udelektowany: ani Polacy – bo wyczuli, że pan Rafał pragnie jednym susem wskoczyć na szczyt Parnasu odbijając się od ich reputacji, ani Żydzi – bo na widok płonącej, pustej stodoły, nabrali wątpliwości, czy pan Rafał aby z nich sobie nie zakpił, ani nawet przygodni widzowie, no bo cóż takiego nadzwyczajnego, że pali się stodoła? A gdyby poszedł na całość, gdyby w tej stodole przynajmniej kilka osób spalił, to kto wie – jeśli nawet niezawisły sąd przysoliłby mu karę, to przecież zasłynąłby jako męczennik sztuki – może nie od razu z takim przytupem, jak Roman Polański – ale zawsze. „I tyś się zląkł – syn szlachecki!” Dlatego przy następnych inscenizacjach historycznych trzeba iść na maksymalny autentyzm – jak w Wielkim Bracie, gdzie pewnie już niedługo doczekamy się jeśli nie zabójstwa na żywo, to przynajmniej jakiegoś efektownego gwałtu, jako dzieła sztuki.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   21 lipca 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1703

Skip to content