Jak wiadomo, w 1980 roku, kiedy pod naporem społecznego buntu rozpad PZPR wytworzył polityczną próżnię, wypełniły ją natychmiast tajne służby wojskowe i cywilne: WSW i SB. To one przygotowały i przeprowadziły stan wojenny – kiedy to poprzez internowanie Edwarda Gierka dano wyraźny sygnał, że partia politycznie przestała się liczyć. Tajne służby wojskowe i cywilne administrowały stanem wojennym w zgodzie i harmonii – aż do połowy lat 80-tych, kiedy złożenie przez M. Gorbaczowa prezydentowi Reaganowi w 1985 roku w Genewie oferty traktatu rozbrojeniowego zapoczątkowało proces zakończony ewakuacją imperium sowieckiego ze Środkowej Europy. Zapowiedź zasadniczej zmiany sytuacji politycznej wywołała w łonie razwiedki walkę o hegemonię, której umownym początkiem jest zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki w październiku 1984 roku, a końcem – usunięcie ze wszystkich stanowisk w państwie i partii generała Mirosława Milewskiego w roku 1985. Generał Milewski – w UB chyba od urodzenia – był dla cywilnej bezpieki postacią reprezentatywną, więc jego spektakularne usunięcie – m.in. pod pretekstem obciążenia go odpowiedzialnością za sprawstwo kierownicze zabójstwa ks. Popiełuszki oznaczało, że absolutnym hegemonem na polskiej politycznej scenie pozostała razwiedka wojskowa. I to ona – poprzez organizowanie od 1985 roku spółek nomenklaturowych, które, rozkradając państwowe przedsiębiorstwa, przygotowują wybrane środowiska komuny do zajęcia pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych – przygotowuje, przeprowadza i nadzoruje przebieg sławnej transformacji ustrojowej, wykorzystując do tego zarówno rzeszę konfidentów, jak i przygarść pożytecznych idiotów, którzy chyba są również idiotami w sensie dosłownym, bo do dzisiejszego dnia uważają, że z tym „obaleniem komuny”, to wszystko było naprawdę. Razwiedka wojskowa, czyli dawne WSW, przepoczwarzone w WSI, dla umocnienia własnej pozycji pozwala w ramach „transformacji” na dodatkowe przetrzepanie SB poprzez weryfikację, podczas gdy sama przechodzi cała transformację w szyku zwartym – aż do formalnego rozwiązania we wrześniu 2006 roku, po którym przeniknęła do będących już poza wszelkim podejrzeniem Służby Wywiadu Wojskowego i Służby Kontrwywiadu Wojskowego – które – za parawanem figurantów piastujących tzw. zewnętrzne znamiona władzy, czyli gabinety, sekretarki, limuzyny, tytuły i apanaże – w najlepsze okupują państwo, przekształcając je we własne żerowisko.
Ale razwiedka – swoją drogą, a każdy z razwiedczyków z osobna – swoją. Długoletnie przyzwyczajenie do wysługiwania się Związkowi Radzieckiemu stało się drugą ich naturą, toteż kiedy Związku Radzieckiego miało tu zabraknąć, zaczęli rozglądać się za nowymi Związkami Radzieckimi. Krótko mówiąc – zaczęli przewerbowywać się – a to do niemieckiego BND, a to do izraelskiego Mosadu, a to do razwiedki amerykańskiej – nie mówiąc już o tych, którzy po staremu pozostali przy rosyjskiej GRU. Nastąpiła recydywa saska, kiedy to – jak pamiętamy z historii – w państwie nie było chyba nikogo ważnego, kto nie byłby agentem jakiegoś obcego dworu. W rezultacie dzisiejsza polityka naszego państwa, to znaczy – postępowanie figurantów, podkręcanych jak nie przez tych, to przez tamtych agentów – jest wypadkową interesów różnych państw trzecich i jeśli delikatny kompromis między nimi się zachwieje, a zaraz na tubylczej scenie wybucha wojna na górze. Jeśli zaś chwiejna równowaga zostanie przywrócona – możemy na tubylczej scenie politycznej liczyć nawet na rok spokojnego słońca. Ot, na przykład – po deklaracji prezydenta Obamy, który 17 września ub. roku dał do zrozumienia, że USA, wobec zmiany swoich politycznych priorytetów, na razie nie potrzebują w Europie Środkowo-Wschodniej żadnych dywersantów – znowu zaistniały przesłanki nawet do utworzenia wielkiej koalicji między – zdawać by się mogło – walczącymi na śmierć i życie „watahami”. W tych warunkach dobrze, jak któryś z wykonawców zadań zleconych przez państwo trzecie stara się uwzględnić przy okazji jakiś tubylczy, polski interes państwowy – ale „rzadkość to wielka i obrosła mitem”.
Warto też zwrócić uwagę, że płynna jest również sytuacja między owymi państwami trzecimi. Przykład Stronnictwa Ruskiego, które po smoleńskiej katastrofie błyskawicznie wypączkowało ze Stronnictwa Pruskiego i które aż przebiera nóżkami, by „pojednać się” z zimnym rosyjskim czekistą Putinem pokazuje, że możliwy jest w związku z tym zaskakujący rozwój wydarzeń. Ponieważ 18 sierpnia ub. roku prezydent Miedwiediew odbył w Soczi zasadniczą rozmowę z izraelskim prezydentem Peresem, to nikogo chyba nie dziwi, że w awangardzie Stronnictwa Ruskiego jest dziś środowisko skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków, która jeszcze niedawno utopiłaby Putina w łyżce wody. I oto właśnie mamy sposobność przyjrzenia się testowaniu naszych razwiedczyków, a za ich pośrednictwem – również utytułowanych pajaców – na lojalność. Chodzi oczywiście o zuchwałe aresztowanie Uri Brodskiego, agenta Mosadu zamieszanego w zabójstwo działacza Hamasu w Dubaju – a poszukiwanego przez Niemcy, które wystawiły za Brodskim europejski nakaz aresztowania. Jak wiadomo, na podstawie tego nakazu, państwo członkowskie UE zobowiązuje się wydać innemu państwu członkowskiemu UE. No i – jak napisała „Rzeczpospolita” – Polska znalazła się „między młotem a kowadłem”. Chodzi oczywiście o to, kogo mamy bardziej się słuchać: czy Mosadu, czy BND. To zależy od tego, która frakcja w okupującej Polskę razwiedce okaże się silniejsza: czy Stronnictwo Pruskie, czy lobby żydowskie. Izrael „zażądał” od Polski, tzn. – od tubylczego niezawisłego sądu – wydania swojego agenta – i nie ulega wątpliwości, że wobec tak stanowczego żądania razwiedczykowie kolaborujący z Mosadem poruszą niebo i ziemię, to znaczy – utytułowanych pajaców i swoich konfidentów w mediach – a ci pewnie nie cofną się nawet przed uwagą, że oto Polacy „znowu” łapią i wydają Żydów Niemcom – zaś kolaboranci niemieccy z pewnością staną na nieubłaganym gruncie praworządności. Ciekawe, czy ktoś pomyśli o tym, by za ewentualne wydanie Uri Brodskiego do Izraela wytargować od Żydów rezygnację z wysuwanych wobec Polski żądań rewindykacyjnych na sumę 65 mld dolarów. To by się Polsce chyba opłacało, ale czy ktoś kieruje się jeszcze polskim interesem?
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • tygodnik „Nasza Polska” • 22 czerwca 2010
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.