Aktualizacja strony została wstrzymana

Koniec pieriedyszki – Stanisław Michalkiewicz

Czesław Miłosz twierdził, że początek końca świata niczym szczególnym się nie zaznaczy, że wszystko będzie tak samo, jak poprzednio, tyle, że wkrótce świat się skończy – i tyle. Jednak już Ewangelia powiada, że przeciwnie – najpierw będą różne „znaki”, a dopiero potem „słońce się zaćmi i księżyc nie da światłości swojej, a gwiazdy spadać będą” – i nastąpi koniec świata. Ksiądz Bronisław Bozowski, niezapomniany kaznodzieja z warszawskiego kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu rozciągał tę prawidłowość w ogóle na wszystko twierdząc, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Kierując się tym spostrzeżeniem spróbujmy odczytać znaki, które w liczbie aż dwóch jednocześnie, znowu pojawiły się na naszym firmamencie za sprawą tak zwanych „niezawisłych sądów”.

Pierwszym znakiem jest wyrok w sprawie z powództwa pani Anny Domińskiej, córki byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy przeciwko wydawnictwu „Arcana”. Pani Domińska poczuła się dotknięta na dobrach osobistych między innymi z powodu zamieszczenia w książce Pawła Zyzaka informacji o zarejestrowaniu i wyrejestrowaniu Lecha Wałęsy przez SB w charakterze tajnego współpracownika oraz opinii, iż jest on „miałki intelektualnie”. I co Państwo powiecie? Właśnie niezawisły sąd nakazał wydawnictwu „Arcana” nie tylko przeprosić panią Domińską za naruszenie jej dóbr osobistych, ale również – wykreślić z książki Pawła Zyzaka informację o tej rejestracji oraz wpłacenia 5 tysięcy zł na rzecz fundacji „Sprawni Inaczej” w Gdańsku. Domyślam się, że chodzi również o sprawnych intelektualnie. I tak dobrze, że sąd nie nakazał spalenia całego nakładu. Może się obawiał, by starszym i mądrzejszym nie skojarzyło się to z wyrokami wydawanymi przez „nazistów”, którzy też lubili niektóre książki palić, ale jeśli nawet – to i tak wszystko jeszcze przez nami, bo były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa tak się na wieść o tym wyroku rozbuchał, że zażądał skierowania książki „na przemiał”. Lech Wałęsa, jak pamiętamy, wynalazł „plusy dodatnie i ujemne” i w ogóle – jest za, a nawet przeciw, więc może nie pamiętać, co opowiadał, ale przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający nie tylko o tym, jak to ze łzami w oczach błagał swoich kolegów z gdańskich Wolnych Związków Zawodowych, by wybaczyli mu ten casus pascudeus, ale również i o tym, że wiele lat później sam opowiadał, iż w młodości „coś tam” ubekom podpisał. Nawet nie zastrzegł się, że „bez swojej wiedzy i zgody”; inna rzecz, że ta formuła została wynaleziona i uświęcona przez Ich Ekscelencje znacznie później, kiedy były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa szedł, jak to się mówi, „w zaparte”, to znaczy – stał na nieubłaganym stanowisku, że żadnym konfidentem SB, a już zwłaszcza konfidentem o pseudonimie „Bolek”, nigdy nie był.

Niezawisły sąd podzielił argumentację pełnomocnika pani Domińskiej, że przecież były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa został oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego przez równie niezawisły sąd lustracyjny. Najwyraźniej na naszych oczach doktryna i orzecznictwo wzbogaca się o nową instytucję prawa zwyczajowego, podobną do rękojmi wiary publicznej ksiąg wieczystych. Jak wiadomo – po czym, nawiasem mówiąc, zwolennicy pani Eryki Steinbach wiele sobie obiecują – polega ona na tym, że w razie sprzeczności stanu wpisanego do księgi wieczystej ze stanem rzeczywistym, decyduje stan wpisany. Jest to milowy krok na drodze prowadzącej do ustanowienia za pośrednictwem niezawisłych sądów orwellowskiego Ministerstwa Prawdy. Jeśli zatem jakiś niezawisły krzywoprzysiężny sąd („wyzwanie przyszłe mu szpieg nieznajomy, walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny, a placem boju będzie dół kryjomy, a wyrok o nim wyda wróg potężny”) ustali, że dajmy na to były prezydent naszego państwa nie jest kłamcą lustracyjnym, to nawet gdyby sam zainteresowany w jakimś kolejnym napadzie delirium do kłamstwa się przyznał – wówczas każdy, kto takie przyznanie rozgłosi, albo wyrazi wątpliwości co do ustaleń krzywoprzysiężnego sądu, zostanie przez inne krzywoprzysiężne, niezawisłe sądy oraz liczne u nas policje jawne, tajne i dwupłciowe wzięty pod obcasy – jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

Drugim znakiem był wyrok, jaki niezawisły sąd wydał w sprawie z powództwa pułkownika Jacka Mąki, zastępcy szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Pan pułkownik Mąka pozwał redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” o naruszenie jego dóbr osobistych w ten sposób, że „Rzeczpospolita” zacytowała list napisany przez red. Wojciecha Sumlińskiego przed próbą samobójczą, w którym autor oskarżał płk Mąkę o rozmaite bezeceństwa. Niezawisły sąd stanął na nieubłaganym stanowisku, że „Rzeczpospolita” zachowała się „nierzetelnie”, bo samo cytowanie nie wystarczy, że cytowane informacje trzeba jeszcze sprawdzać. Wyrok niezawisłego sądu uważam za spektakularną ilustrację narastającej w naszym kraju atmosfery jurydycznej. Atmosfera jurydyczna polega m.in. na tym, że niczego nie można przyjmować na wiarę, tylko każdą okoliczność dokumentować albo zeznaniami świadków, albo – jeszcze lepiej – dokumentami zatwierdzonymi przez konstytucyjne władze. Jeśli tedy – dla przykładu – nauczyciele rozpowszechniają w szkołach informacje, że dwa razy dwa równa się cztery, to powinni mieć to zatwierdzone na piśmie przez odpowiednie władze oświatowe, albo przynajmniej – jakichś świadków, najlepiej z certyfikatami dostępu do informacji niejawnych.

Niezależnie od wzbogacenia doktryny i orzecznictwa nowymi instytucjami prawa zwyczajowego oraz niezależnie od narastania atmosfery jurydycznej uważam, iż obydwa wyroki wpisują się w proces systematycznego i dynamicznego ograniczania wolności słowa oraz swobody badań naukowych w Polsce przez rządzącą z nią z ukrycia w imieniu strategicznych partnerów razwiedkę, która w tym celu posługuje się agenturą uplasowaną w niezawisłych sądach. Nie ulega bowiem dla mnie wątpliwości, że przez 20 lat pieriedyszki, jaka nastąpiła po przeprowadzeniu przez i pod nadzorem komunistycznego wywiadu wojskowego transformacji ustrojowej, razwiedka rozbudowała agenturę we wszystkich środowiskach społecznych i ulokowała ją we wszystkich istotnych z punktu widzenia funkcjonowania państwa miejscach, by za demokratyczną fasadą kierować okupowanym w ten sposób krajem. Zmierza to oczywiście do obezwładnienia tubylczego społeczeństwa tak, aby nawet nie było w stanie pisnąć w momencie, gdy strategiczni partnerzy, w porozumieniu ze starszymi i mądrzejszymi rozpoczną realizowanie scenariusza rozbiorowego. Wiele wskazuje na to, iż będzie on polegał na odzyskaniu przez Niemcy tzw. „ziem utraconych” oraz zainstalowaniu na pozostałym „polskim terytorium etnograficznym” Żydolandu, w którym razwiedczykowie prawdopodobnie zarezerwowali sobie pozycję szabesgojów. Jest to w naszym przypadku polityczny odpowiednik kosmicznego końca świata, a jak widać choćby po wyrokach niezawisłych sądów – zwiastunów takiego finału nam nie brakuje.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Najwyższy Czas!”   26 marca 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1563

Skip to content