Aktualizacja strony została wstrzymana

Krasnoludki porządkują – Stanisław Michalkiewicz

„Czy to bajka, czy nie bajka, myślcie sobie jak tam chcecie, a ja przecie wam powiadam: krasnoludki są na świecie” – zapewniała i dzieci, i dorosłych  Maria Konopnicka. I słusznie – bo jakże inaczej wytłumaczyć różne rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom, nie mówiąc już o „Filozofach”, co to „bez swojej wiedzy i zgody”…?    Weźmy na przykład takie wybory prezydenckie na Ukrainie. Jak wiadomo, nieznacznie wygrał je Wiktor Janukowycz, co sprawia, że sławna „pomarańczowa rewolucja” właśnie umiera śmiercią naturalną. Wprawdzie piękna Julia Tymoszenko odgraża się, że obali te wyniki przy pomocy niezawisłego sądu, ale to nie jest takie pewne, chyba że niezawisły sąd dostałby jakiś cynk od wiadomych krasnoludków – taki sam, jak w przeddzień „pomarańczowej rewolucji” dostała ukraińska bezpieka i milicja, przechodząc od znienawidzonego Kuczmy na stronę rewolucjonistów. Jak pamiętamy, dzięki temu na Ukrainie zwyciężyła demokracja, która  teraz oczywiście też zwyciężyła – o czym zapewnia nas nie tylko pan prezydent Kaczyński, ale i minister Sikorski, którzy we wszystkich innych sprawach raczej się nie zgadzają. Więc jakże demokracja mogłaby zwyciężać i u nas, i na Ukrainie, gdyby nie krasnoludki? Bez krasnoludków nie da się tego zrobić, to rzecz pewna, a skoro tak, to muszą one być na świecie, nieprawdaż?

Jednym z tych krasnoludków był, jak pamiętamy, słynny filantrop Jerzy Soros, znany z masowego rozmnażania krasnoludków w całej Europie Środkowej i Wschodniej. Krasnoludki bowiem rozmnażają się bezpłciowo, znaczy – przez pączkowanie na pożywce z odpadów drzewa dolarowego. Drzewo dolarowe opisał w swoim czasie Kurt Vonnegut. Liście ma ono ze studolarówek, a owocuje obligacjami pożyczki państwowej. Do drzewa dolarowego ciągną ludziska z najdalszych krańców świata, a kiedy już tam dotrą, to zabijają się nawzajem, dostarczając drzewu doskonałego nawozu. Wprawdzie Kurt Vonnegut już tego nie dodał, ale skądinąd wiemy, że pielęgnowaniem drzew dolarowych zajmują się też krasnoludki, przy okazji pączkując aż miło, i to jest jeden z przykładów symbiozy w przyrodzie. Więc krasnoludek Soros – jak twierdzi brytyjski „Guardian” – miał wyłożyć na „pomarańczową rewolucję” aż 20 milionów dolarów, zapewniając w ten sposób zwycięstwo demokracji.

No a teraz – które krasnoludki sprawiły to zwycięstwo? O tym na razie sza, ale już starożytni Rzymianie, którzy każdą myśl potrafili ubierać w pełną mądrości sentencję, zauważyli, że is fecit cui prodest – co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. Ponieważ nasze, polskie krasnoludki na tym nic nie skorzystały, to wygląda na to, że to nie one. Nie skorzystały na tym także krasnoludki amerykańskie, więc to chyba też nie one. No to które? Pozostają krasnoludki rosyjskie, a ponieważ pozostają one w strategicznym partnerstwie z krasnoludkami niemieckimi, to wygląda na to, iż obecne zwycięstwo demokracji na Ukrainie jest pracą zbiorową krasnoludków obojga narodów. Jeśli tak, to widać wyraźnie, że po okresie pieriedyszki wywołanej zamętem powstałym po załamaniu porządku jałtańskiego, Europa ponownie się stabilizuje wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow, która – skoro była dobra w 1939 roku – to dobra jest i teraz, zwłaszcza w sytuacji, gdy amerykańskiemu prezydentowi Obamie 17 września ubiegłego roku krasnoludki starsze i mądrzejsze obróciły oblicze ku innym priorytetom.

Zgodnie ze strategiczną myślą wyrażoną przez Klucznika Gerwazego: „gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego”, skoro porządkuje się Europa, to nic dziwnego, że porządkowanie musiało objąć również scenę tubylczą. Takie rzeczy nie mogą się obyć bez krasnoludków. Któż inny bowiem „zetrze kurze, zmyje szklanki i zanuci śpiew” – na przykład, że „wszyscy ludzie będą braćmi”? Wiadomo, że krasnoludki, toteż nic dziwnego, że skoro Nasza Złota Pani Aniela i zimny ruski czekista Putin kazali posprzątać, to krasnoludki rzuciły się do sprzątania i tę krzątaninę można zauważyć nawet w niezawisłych sądach. Oto po 14 latach zegar sprawiedliwości dał wreszcie głos, stwierdzając, że oskarżenie premiera Józefa Oleksego przez ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego o szpiegostwo na rzecz Rosji nie było przestępstwem z powodu „znikomej szkodliwości społecznej”.

To spostrzeżenie niezawisłego sądu wypada nam rozebrać z uwagę, bo skoro tak, to znaczy, że uprawianie przez premiera rządu Rzeczypospolitej szpiegostwa na rzecz Rosji, czy innego obcego państwa, niezawisły sąd musi uważać za rzecz tak zwyczajną, że publiczna wzmianka o tym mieści się w granicach tak zwanej notoryjności powszechnej, w rodzaju stwierdzenia, że w nocy jest ciemno, a w dzień – jasno. Rzeczywiście – oznajmienie, niechby i z trybuny sejmowej, że w nocy jest ciemno, a w dzień jasno, żadną rewelacją nie jest. No dobrze – ale skąd właściwie niezawisły sąd wie takie rzeczy – to znaczy – skąd właściwie wie, że uprawianie przez polskich premierów szpiegostwa na rzecz państw obcych mieści się w ramach notoryjności powszechnej? Bez pośrednictwa krasnoludków trudno byłoby to wyjaśnić, toteż nieomylny to znak, że krasnoludki musiały jakoś przeborować sobie dojście do niezawisłych sądów, oświecając je, z jakiego klucza przystoi im dziś śpiewać.

Bo z kolei inny niezawisły sąd skazał Stanisława Łyżwińskiego, ongiś wpływowego męża stanu, oraz jego partyjnego zwierzchnika, byłego wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, na kary bezwzględnego więzienia pod pretekstem seksualnego wykorzystywania pani Anety Krawczykowej, co to „bez swojej wiedzy i zgody” podjęła się prowadzenia biura poselskiego posła Samoobrony. Wprawdzie wyrok w tej kiblówce (bo rozprawy z wyłączeniem jawności toczyły się  również w areszcie) nie jest jeszcze prawomocny i pewnie wiele wody upłynie, zanim zegar sprawiedliwości wybije ostatnią godzinę, ale dzięki pani Anecie, która w porę przypomniała sobie o utraconej niewinności, scena polityczna została częściowo uporządkowana, i to chyba na dobre. Na tych przykładach widzimy, że porządkować można i łagodnością, i surowością – wprawdzie jednocześnie, ale oczywiście nie w tej samej sprawie.

Jeszcze lepsze przedstawienie dał publiczności pan Ryszard Sobiesiak, który na użytek afery hazardowej nazywany był przez posła Zbigniewa Chlebowskiego „Rysiem”. Pan Sobiesiak, o którym tygodnik „Najwyższy Czas!” napisał, że współpracował z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ostentacyjnie zlekceważył sejmowych mężyków stanu z komisji śledczej, odmawiając odpowiedzi na pytania lub twierdząc, że „nie wie, nie pamięta”.


Niektórym jego opiniom niepodobna zresztą odmówić słuszności, na przykład – kiedy pouczał posłów, by nie uważali się za mądrzejszych, „tylko dlatego, żeśmy was wybrali”. W świetle informacji, że pan Sobiesiak był (a kto wie, czy czas przeszły jest w tym przypadku uzasadniony?) sekretnym współpracownikiem ABW, ten zaimek (żeśmy”) nabiera dwuznacznego, a właściwie – jednoznacznego charakteru i kto wie, czy nie z tego powodu komisja w końcu posłusznie spełniła żądanie Ryszarda Sobiesiaka, by przesłuchiwać go w trybie niejawnym. Niezależnie od tego, z zachowania Ryszarda Sobiesiaka przed komisją można wyprowadzić nie tylko wniosek, że skądś wie, iż na tych sejmowych dygnitarzy może spokojnie położyć lachę, ale również – że prawdziwa hierarchia, zarówno w biznesie, jak i polityce, może być zupełnie inna, niż opisują to ekonomiści i politolodzy, a także – że najwyższe miejsce w tej hierarchii muszą zajmować krasnoludki, a skoro tak, to muszą być na świecie – co już dawno temu przewidziała Maria Konopnicka. Więc skoro już, wykonując najwyższy rozkaz, przystąpiły do robienia porządków, to porządek musi być.

Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

Za: Goniec - Toronto, NR 6/2010, Piatek - 12 lutego 2010 | http://www.goniec.net/teksty.html#teksty

Skip to content